PRZY KAWIE

Czy “lepsze” są teksty smutne, czy raczej wesołe? Nad czym czytelnik na pewno się pochyli, a kiedy możne nawet odezwie? Jak przekonać go, żeby przeczytał nasz tekst?

Ludzie przeważnie są ciekawscy, co dla nas znaczy, że jednak chcą czytać. Wędruje więc taki idealny czytelnik po blogach i szuka swojej idealnej lektury; zagląda, szpera, czasem się niecierpliwi, czasem złości, gdzie indziej ucieszy albo zastanowi. Nie oszukujmy się, pisząc szukamy jego, a on bez przerwy szuka kogoś z nas. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni jak świętemu spokój, bo osobno funkcjonujemy źle, pokracznie, niezbornie…

Dlatego blogi falują. Osiągają pułap, a potem zwijają się, jak zwijałaby się stara serpentyna, gdyby tylko serpentyny były zwijalne. Blogi kończą też żywot; nie ma innego lekarza, który potrafiłby pomóc, a ten wezwany, na pytanie “co robić?”, odpowiada: “to jest właśnie jedna z nielicznych rzeczy, która pozostaje dla mnie zagadką”.

Ale bywa odwrotnie. Lekarstwo się znajduje. Wystarczy zmienić miejsce lub nazwisko, kiedy indziej starcza spotkanie z nowym idealnym czytelnikiem. Nie bez znaczenia jest również przekonanie o konieczności napisania albo nieodparte emocje.

Te ostatnie (emocje) pokazują pocieszny paradoks. O ile przynoszą ciekawe skutki dla piszącego, tak blog, wokół którego krąży zbyt wielu szczerych “wrogów”, ujawnia przykre niedogodności. Niby widać, że ktoś czyta, ale nie ma po tym śladu. Dlaczego milczą? Trudno. Kiedy zaś już nie milczą, pożytek z bloga bywa jeszcze mniejszy, a pisanie i czytanie nieużyteczne. Proporcja “przyjaciół” i “wrogów” ma znaczenie. Nie można tego bagatelizować.

Popularność raczej przemija. A nawet jeśli jeszcze ma się poniekąd dobrze, to w każdej chwili może zacząć tracić urok. Bo czymże jest popularność, która stała się zobowiązaniem? Nie mówiąc już o tym, że — faktycznie — w pewnym momencie może jej zwyczajnie “nie być”...

Dlatego nie wiem, czy lepiej na smutno, czy wesoło.

Średnia ocena
(głosy: 4)

komentarze

Panie Referencie,

mój ś.p. wuj Stach, muzyk i dyrygent, zawsze mi powtarzał, żebym się nie przejmował za bardzo, gdy ktoś mnie pochwali, że mam talent, bo dobry muzyk składa się tylko w 5% z talentu, a w 95% z solidnej pracy.

Pasuje w tym kontekście także moje motto osobiste, że sukces to prosta sztuka, wystarczy tylko wytrzymać dłużej niż inni.

I to się sprawdza w wielu dziedzinach życia.

Talent, powodzenie, popularność, uroda, motywacja, to wszystko faluje i mija, więc nie nadaje się na fundament.

Klucz jest tyleż prosty co trudny: wytrwałość, niezależnie od okoliczności. Jeśli to jest, cała reszta może być dowolnie ulotna, chimeryczna i pokręcona, jak samo życie.

Pozdrawiam.


-->sergiusz

Ma Pan oczywiście rację, Panie Sergiuszu, jakżeby inaczej ;) Mówiąc w największym skrócie. Ostatecznie zostaje tylko praca, bo czy mamy całą wspomnianą u Pana resztę, to Bóg jeden raczy wiedzieć. Ja na przykład nie wiem, czy mam ów, powiedzmy… talent (modne słowo). Wiem natomiast, że jak zrobię coś konkretnego, to potem dobrze śpię i z rana nie boli mnie głowa. Ale czy ja mówię na temat ;)

——————————
r e f e r a t | Pátio 35


Jak najbardziej na temat!

O to idzie, dokładnie o to :-)

I jeszcze w mitycznej wersji Winstona Churchilla: Never Ever Give Up.


Inne nuty tej notki

zmobilizowały mnie do komentarza niż Sergiusza, co jest normą, że tak powiem…

Ale jedno się śmiesznie złożyło – zanim pański wpis przeczytałem, zastanawiałem się właśnie cirka ebałt dokładnie nad tym samym.

Dziwne.

A talent należy hołubić. Nie warto nim frymarczyć na blogach.


Hm, refleksyjnie tu strasznie:)

z przesłaniem się zgadzam.

W ogóle o ile w sprawach różnych się nie zgadzamy często, to coś ostatnio z niepokojem zauważam, że zgadzam się, Referencie, z tobą w wielu sprawach dotyczących internetów, blogów i blogosfery.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość