Mieć nauczanie indywidualne...

Rachunek sumienia,
czyli sprawdź swoje predyspozycje

Nie możesz się dogadać ze swoimi kolegami i koleżankami? Źle się czujesz w środowisku uczniowskim, wolisz rozmawiać z dorosłymi niż z dziećmi i młodzieżą? Czujesz się szykanowany bądź dyskryminowany przez swoją klasę, popadłeś w głęboki konflikt z innymi uczniami? Jesteś nieśmiały, a przebywanie w dużej grupie ludzi odbiera Ci resztki pewności siebie? Nie masz talentu do pracy zespołowej, wolisz pracować samodzielnie, niezależnie od innych i zgodnie z własną wolą? Uważasz się za indywidualistę, samotnika, wolnomyśliciela, zamkniętego w sobie “szczura”? Posiadasz duszę pustelnika, nie lubisz towarzystwa? A może to towarzystwo nie lubi Ciebie, bo wywołujesz w nim negatywne emocje albo przeszkadzasz mu w spełnianiu codziennych obowiązków? Jeśli tak, to znaczy, że powinieneś zacząć myśleć o nauczaniu indywidualnym!

Droga przez mękę

Wbrew pozorom, nie wystarczy być “outsiderem”, żeby automatycznie uzyskać prawo do nauki w zmienionych warunkach. Walka o nauczanie indywidualne to droga przez mękę. Jeżeli koniecznie chcesz je otrzymać, musisz się nastawić na długie rozmowy z rodzicami, pedagogiem szkolnym, wychowawcą i dyrektorem szkoły oraz na współpracę z Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną. To nie jest łatwe ani przyjemne, zwłaszcza wtedy, gdy jesteś zdesperowany i zniecierpliwiony, a Twoje ewentualne odejście z klasy wciąż stoi pod znakiem zapytania. Nawet, gdy otrzymujesz orzeczenie z sakramentalnym “TAK”, musisz trwać w pokorze i wytrwałości, bowiem nic nie dzieje się z dnia na dzień, a szkoła potrzebuje czasu na opracowanie “strategii edukowania Twojej osoby” oraz na uzyskanie odpowiedniej sumy pieniędzy (wszak trzeba zapłacić nauczycielom za dodatkowe godziny pracy). Kiedy jednak nadchodzi Ten Wielki Dzień, czujesz, iż całe Twoje życie odwraca się do góry nogami!

Mniej lekcji tygodniowo,
czyli jak się wyrobić w ciągu 12 godzin?

Pierwszą zmianą, którą odczuwasz na własnej skórze oraz przyjmujesz z mieszaniną radości i przerażenia, jest skrócenie czasu nauki. Z tych 30-40 godzin lekcyjnych, które każdego tygodnia spędzałeś w szkole, zostaje Ci… tylko 12. Tak! Masz 12 godzin tygodniowo, przy czym “ucieka” Ci tylko jeden przedmiot – nieobowiązkowa religia (no i WF, o ile byłeś z niego zwolniony). Jeśli chodzisz do pierwszej lub drugiej klasy liceum, masz tak dużo przedmiotów, że nie zdołałbyś zrealizować wszystkich w ciągu tych 12 godzin (zwłaszcza, że języka polskiego, języka obcego i matematyki musisz mieć więcej niż pozostałych przedmiotów). Z tego właśnie powodu lekcje mniej istotnych przedmiotów odbywają się raz w tygodniu albo… raz na dwa tygodnie. Przykład: jeśli w “normalnych” warunkach miałeś dwie historie tygodniowo, to teraz będziesz miał tylko jedną. Jeśli zaś miałeś jedną lekcję WOS-u, teraz będziesz miał jedną na dwa tygodnie (szkoła liczy to jako “pół lekcji tygodniowo”, chociaż w rzeczywistości przychodzisz na ten przedmiot co 14 dni. W ogóle wszystkich godzin masz 50% mniej niż pozostali uczniowie). Dopiero w klasie maturalnej, kiedy uwalniasz się od wielu niepotrzebnych przedmiotów (np. od biologii, chemii, geografii) i uczysz się pod kątem matury, Twój harmonogram zostaje dostosowany do planów związanych z egzaminem dojrzałości (otrzymujesz dodatkową lekcję języka polskiego oraz tego przedmiotu, który chcesz zdawać na maturze, np. WOS-u. Jeśli chodzi o mnie, mam obecnie dwie godziny wiedzy o społeczeństwie).

Ostry galop

Drugą zmianą, która następuje w Twoim życiu, jest przyśpieszenie tempa nauki oraz obciążenie dodatkowymi pracami domowymi (nieraz groteskowo obszernymi). Wynika to z prostego faktu, iż masz mniej lekcji tygodniowo, ale materiał do zrealizowania – taki jak pozostali uczniowie. Właśnie dlatego na lekcjach harujesz w pocie czoła, realizując niekiedy po dwa lub trzy tematy (i nie zatrzymując się nawet na chwilkę). Na języku polskim omawiasz więcej wierszy lub fragmentów prozy, na matematyce – poznajesz więcej wzorów i rozwiązujesz więcej zadań. Zawsze dostajesz coś do zrealizowania w domu, np. zostajesz poproszony o znalezienie informacji, które – w “normalnych” warunkach – poznałbyś dopiero na następnej lekcji. Wielu rzeczy uczysz się we własnym zakresie, ale zaręczam, że nie masz prawa narzekać z tego powodu. Wszak jesteś uczniem indywidualnym, czyli takim, który zdecydował się na samotne życie. Reasumując: uczysz się tyle samo, co przed zmianą trybu edukacji, ale w zupełnie innych warunkach.

Nie jesteś “wolnym strzelcem”!

Oczywiście, nauczanie indywidualne nie czyni Cię “wolnym strzelcem” ani – jak ja to nazywam – “posłem niezrzeszonym”. Formalnie wciąż należysz do danej klasy, masz tego samego wychowawcę, jednak uczysz się w osobnej sali. Masz nawet tych samych nauczycieli; zmieniają się tylko pojedyncze osoby, które naprawdę nie mogły sobie pozwolić na dodatkowe godziny pracy. Korzystasz z tych samych podręczników, prowadzisz te same zeszyty, za to wychowawca zakłada Ci nowy dziennik. Co najśmieszniejsze, oceny z tego nowego dziennika i tak trafiają później… do oficjalnego dziennika klasowego. Jakbyś się uczył razem z innymi.

Masz prawo do kontaktów z klasą

Przeraża Cię fakt, że uczeń indywidualny zostaje trwale odseparowany od swojej klasy? Boisz się, iż w końcu zatęskniłbyś za nauką w towarzystwie koleżanek i kolegów? Nie ma powodów do obaw – uczeń, korzystający z nauczania indywidualnego, ma prawo przychodzić do swojej klasy jako “wolny słuchacz”, a nawet uczestniczyć w różnych fakultetach. Oczywiście, może sobie na to pozwolić tylko wtedy, gdy nie ma indywidualnych zajęć z nauczycielami (innymi słowy: nie może chodzić do klasy na wagary). Prawo do spędzania czasu z klasą i przysłuchiwania się wykładom to świetny sposób na tzw. “okienko”, jednak ja z niego nie korzystam. Wolę w tym czasie czytać lektury, powtarzać wiadomości ze zbliżających się przedmiotów, rozmyślać albo jeść drugie śniadanie.

“Dziurawe” plany lekcji.
To, co tygrysy lubią… najmniej.

Skoro jesteśmy przy temacie “okienek“, powinniśmy spojrzeć prawdzie w oczy – nigdy ich nie brakuje. Twój plan lekcji często się zmienia, co doprowadza do szewskiej pasji zarówno Ciebie, jak i Twoich nauczycieli. Zdarza się nawet, iż “belfrowie” – w wyniku różnych harmonogramowych zawirowań – nie są w stanie ułożyć planu korzystnego dla obu stron, bo np. nie pasuje im określona godzina. Wówczas okazuje się, że Twój plan lekcji jest “dziurawy” i wygląda np. tak: trzecia godzina lekcyjna – język polski, czwarta – “okienko” (ponieważ nikt nie może do Ciebie przyjść), piąta – WOS. To bardzo frustrujące, ale trzeba się do tego przyzwyczaić – nawet, jeśli ma się dwa “okienka” pod rząd. W życiu ucznia indywidualnego mogą też się zdarzyć takie “kwiatki” jak… połączenie jego lekcji z lekcją innego “outsidera” (układ: 2 uczniów + 1 nauczyciel). Ale to tylko wtedy, gdy obu uczniom lub nauczycielom pomylą się godziny albo nastąpi nieoczekiwana zmiana harmonogramu, o której nikt nas nie poinformował. Tego typu “rewolucje” przydarzyły mi się tylko 3 razy (stan z 2 października 2009 roku). Ani ja, ani ten drugi uczeń nie byliśmy zadowoleni z takiego stanu rzeczy, ale jakoś wytrzymaliśmy te wspólne zajęcia. Najczęściej jest jednak tak, że kiedy niespodziewanie zmienia się plan lekcji, “outsider” zostaje odesłany do domu lub idzie na zajęcia bez potrzebnego podręcznika i zeszytu (naturalnie, nie ponosi za to żadnych konsekwencji, bowiem nauczyciel także jest nieprzygotowany i zdezorientowany). Myślę, że o nagłych przekształceniach harmonogramu można powiedzieć to samo, co o Sądzie Ostatecznym: “nie znacie dnia ani godziny”.

Twarzą w twarz z paradoksem

To chyba wszystko, co mogę napisać o trybie edukacji zwanym nauczaniem indywidualnym. Kiedy uczeń odchodzi z klasy i rozpoczyna naukę w osobnym pomieszczeniu, staje twarzą w twarz z paradoksem: “niby zmieniło się wszystko, a nie zmieniło się nic”. Osoby, które zdecydowały się na to rozwiązanie, nie należą ani do wyrzutków społecznych, ani do VIP-ów. Są to po prostu ludzie, którzy stwierdzili, że dla ich dobra (i dla dobra całego świata) konieczna jest radykalna reforma stylu życia. Wyjątek stanowią osoby, które otrzymały nauczanie indywidualne ze względu na zły stan zdrowia – uczniowie przewlekle chorzy, niepełnosprawni, poszkodowani w wypadkach itp.

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

Szczerze, nie widzę w tym sensu.

Gdyby zmieniać tryb nauki ze szkolnego na domowy, dlatego, że rzeczy mówione w szkole godzą w poglądy, ewentualnie sposób przekazywania wiedzy w szkole okazuje się szkodliwy, to byłoby jest jasne rozwiązanie.
Ale po co utrudniać sobie technicznie życie pod każdym względem, świadomie separując się od środowiska i rówieśników?
Uważam, że problemy są po to, żeby je rozwiązywać, a nie, żeby od nich uciekać. A to właśnie tak wygląda: mam problem w funkcjonowaniu w grupie, więc uciekam.
Z mojego punktu widzenia: gdy miałam problem z kimś – kłóciłam się z nim, ewentualnie obrażałam, choć to nie w moim stylu. To skrajne ;). Z różnymi osobami się ścierałam i to ja byłam czarną owcą.
Z nauczycielami tyle razy zadarłam… Ale nie uciekałam od konsekwencji swoich słów i czynów i wszystko brałam na swój kark.
Nie podoba mi się to wyjście z sytuacji, które przedstawiłaś. Uważałabym je za uzasadnione tylko w przypadku ludzi, których wymieniłaś w ostatnim zdaniu.
Ale to moje osobiste zdanie.


Mida

Twierdzisz, że problemy należy rozwiązywać w “normalny”, “cywilizowany” sposób. Ale co zrobić, jeśli są one tak poważne, że nawet pedagog szkolny, wychowawca klasy i dyrektor załamują ręce???

Jeśli chodzi o poglądy, zawarte w podręcznikach szkolnych, to masz rację – mocno godzą one w mój nacjonalistyczny, antydemokratyczny i antyfeministyczny światopogląd. Na szczęście, dzięki nauczaniu indywidualnemu mam świetny kontakt z nauczycielami i mogę z nimi do woli polemizować. Powiem więcej: na obecnym etapie “belfrowie” są moimi najlepszymi przyjaciółmi, z którymi chętnie spędzam czas. :-)


Natalio,

dzięki za tekst, bardzo ciekawie napisane i dowiedziałem się duzo rzeczy, których nie wiedziałem (acz uczeniuem się zajmuję juz chwile, a od tego roku i w technikum), to z “idywidualistami” jeszcze do czynienia nie miałem.

W ogóle ja naiwnie myślałem, że wszelkie nauczanie idnywidualne w domu się odbyw ai że nauczyciele do ciebie przychodzą, a tu widzę, że ty też w szkole przesiadujesz.

I nie zgodzę się z Midą, jeżeli dla ciebie jest to ważne i czułaś, że to ci potrzebne, to dobrze, a droga do kontaktów z innymi ludźmi nie jest przecież dla ciebie zamknięta.

Ja osobiście nie wybrałbym nigdy takiego nauczania i nie chciałbym go dla swojego dziecka (jak je kiedyś, w co wątpię , miec będę), ale rozumiem, że niektórzy tego potrzebują.

Pozdrawiam serdecznie.


Grzesiu!

O Twoim komentarzu mogę powiedzieć jedno: “nic dodać, nic ująć”! Cieszę się, że mnie rozumiesz i szanujesz moją decyzję. W ogóle lubię Twoje komentarze, bo odznaczają się one optymizmem, otwartością, życzliwością i wyrozumiałością. =)

Jeśli chodzi o mnie, raczej nie wyobrażam sobie nauczania indywidualnego w domu. Myślę, że coś takiego mogłoby się sprawdzić jedynie w przypadku dziecka, i to w młodszych klasach Szkoły Podstawowej. Z drugiej strony, gdybym strasznie się rozchorowała, wolałabym być odwiedzana przez nauczycieli niż robić sobie zaległości (przy 12 godzinach tygodniowo łatwo o niską frekwencję). Jednakże miałabym wyrzuty sumienia, gdybym np. zaraziła kogoś katarem. ;-(

Uważam, że powinieneś zacząć pracę z uczniami indywidualnymi. Jest ona łatwa, spokojna, twórcza, podobna do korepetycji, a na dodatek przynosi nauczycielom dodatkowy zysk. ;-)

Pozdrawiam!

P.S. Kurczę, ale się dzisiaj upłakałam… To przez to feralne referendum w Irlandii… Rozumiesz… :-(((


Natalio,

z twoich tekstów – parę przeczytałam – i odpowiedzi lub braku odpowiedzi na komentarze odniosłam wrażenie, że świadomie separujesz się od ludzi. Indywidualizm indywidualizmem, ale moim zdaniem nie jest to zdrowa sytuacja gdy człowiek zadaje się tylko ze starszymi, a ze swoimi rówieśnikami nie. Najmniej zdrowe jest to dla tego człowieka. A ty dobrowolnie z kontatktu z młodymi rezygnujesz, co więcej nie próbujesz nawiązywac więzi, zachowywać, walczyć o relacje, kształtowac ich. Napisałaś, że nie szukasz kontaktu z klasą. Czyżby do twojej klasy zapisały się największe potwory z całej Polski? Trudno mi w to uwierzyć.
Sama stawiasz mur. Nie szukasz kontaktu, tylko go odrzucasz.
To mnie martwi, choć cię dobrze nie znam, bo wiem, że ten kto odgranicza się od ludzi (“bo mnie nie rozumieją...”, “bo myślą inaczej…”, “bo noszą głupie ciuchy…”) – ten może w końcu zostać sam.
A to najgorsze, co może człowieka spotkać. Nie życzę ci tego.
Szukaj kontaktu z ludźmi, także młodymi, nawiązuj przyjaźnie i je utrzymuj, nie odrzucaj tych, którzy nie są tak indywidualni jak ty. Przecież nie są gorsi. A mogą sobą dużo wnieść do twojego życia.
Pozdrawiam prospołecznie.


Natalio, osz kurde,

trzecie zdanie twojego komentarza mnie rozwaliło:), i ten optymizm?

Pozdrawiam rozbrojony zupełnie…


Odpowiedź N. J. Nowak

Mida – wiele wskazuje na to, że ja po prostu nie utożsamiam się z moim pokoleniem. Z pokoleniem dyskotek, otwartego mówienia o seksie, telefonów komórkowych, kosmopolityzmu i relatywizmu moralnego. Oczywiście, NIE twierdzę, że wszyscy młodzi ludzie są tacy, ale większość... hmmm… :-(

Grześ – przecież napisałam prawdę. Jesteś jednym z moich ulubionych komentatorów. :-)


NJN,

cieszę się więc:)

Pozdrówka.


Natalio,

ja też się nie utożsamiam z tymi cehcami młodego pokolenia, które wymieniłaś.
Z powodu swojej zdecydowanej postawy i ostrych często słów byłam przesladowana. Dużo przeżyłam. W różnych szkołach.
Ale znaleźli się ludzie, któzy myśleli tak, jak ja. Choć czasem bali się mówić głośno. Znaleźli się tacy, którzy mnie nie zwalczali, tylko akceptowali.
A ci, którzy mnie nienawidzili, nauczyli się mnie szanować.
Było wiele słów, które bolały i wiele, które zaskakiwały i dawały do myślenia.

Ale nigdy nie pomyślałam o uciekaniu z klasy. Dla mnie byłoby to pójście na łatwiznę. Ja podejmowałam wyzwania. I uczyłam się rtemperowac swój charakter, często zbyt wybuchowy, przy czym nie zmieniałam swoich poglądów. I otwarcie je głosiłam.

I zdarzało się, że ci, którzy byli moimi oponentami, antagonistami, przychodzili spytać o moje zdanie. Liczyli się z nim. Bo poznali się na mnie.

Gdybym odeszłą z klasy, w której mnie nie lubiono, której nie lubiłam – nigdy by do tej sytuacji nie doszło.

Można tak, można inaczej. Ty wybrałaś swoje, ja swoje.
Ja nie załuję. Zobaczymy, jak będzie w twoim wypadku.

Pozdrawiam życzliwie.


Mida

Właśnie wysłałam Ci wiadomość prywatną.


Odpisałam.

Nie wiem, co to niby zmienia, ale tak.


Pani Bogusiu!

Każdy człowiek ma swoją drogę. Każdy człowiek ma również swój sposób radzenia sobie z życiem. Nie wiem, dlaczego pani Natalia nie potrafi być blisko rówieśników, choć parę potencjalnych przyczyn jestem w stanie wymyślić na poczekaniu.

Dobre rady, tylo z pozoru są dobre. Nie wiedząc jaka jest przyczyna, nie należy aplikować lekarstwa. :)

Pani przykład może być budujący, choć może być także dołujący. Wzięła Pani to pod uwagę zanim zaczęła się Pani chwalić?

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

wiem, że każdy ma swoją drogę. Dlatego wyboru Natalii nie oceniam jako zły dla niej; oceniam z mojego punktu widzenia, tylko tak piszę. Piszę o tym, czego nie rozumiem. Może w tym trochę krytykanctwa, bo każda myszka swój ogonek chwali.

Aplikowanie lekarstw jest silniejsze ode mnie, to ta zła strona mojej natury, no i czasem wyłazi. Ale nikomu nie każę się do moich rad stosować. Pokłócę sie, wyjaśnię i po sprawie, jak dla mnie. Tym bardziej, że racje Natalii już nam i rozumiem, bądź ufam, ze rozumiem.

Mój przykład nie może być dołujący w porównaniu z sytuacją tu przedstawioną. A opisałam go jako przeciwwagę, jako drugą stronę medalu.

I obrażam się normalnie za ostatnie zdanie. Ja wiem, co na piśmie, to inaczej, niż gdyby mówić. Ale w moich komentarzach nie było żadnego chwalenia się. Nie uważam wydarzeń mojego życia za powód do wywyższania się. To tylko kolejny przykład. Inny, niż to, co mówiono wcześniej. Mam w nosie, czy kto za moje wybory mnie zmiesza z błotem (choć pewnie mnie to zaboli), czy będzie szanował (co podnosi na duchu). Dokonując wyborów, podejmując decyzję, nigdy się nie kieruję tym, co powiedzą inni. A wtedy, gdy już coś powiedzą, przyjmuję to i mówię o tym jak o każdym innym doświadczeniu.

Ja i Natalia to antypody. Poglądy dotyczące czegokolwiek mamy odmienne. Więc toczy się dyskusja. Każdy ma swoje argumenty i przykłady i przedstawia je, jak umie.
Czemu od razu, że się chwalę? Tak samo możnaby stwierdzić, ze chwali się Natalia.

Eee, nie zgadzam się z panem. Oj, nie.

P.S. Przejrzałam te komentarze. Idiotycznie to wyszło. Jak się czyta obiektywnie, to można wysnuć taki wniosek. Oto, jak brakuje w komentarzach mowy niewerbalnej. Zostałam źle zrozumiana.
Egal.


Pani Bogusiu!

Ja, mam wrażenie, zrozumiałem Pani intencję. Natomiast dostrzegłem również inną możliwość interpretacji. Dlatego napisałem to, co napisałem, w tym to, co Panią ubodło. Proszę zrozumieć, że przekaz raz uwolniony, żyje sam sobie i nie zawsze będzie Pani miała okazję doprecyzować swój przekaz w prywatnym kanale informacyjnym.

A co do możliwości zdołowania, to na pewno jest to możliwe. Pani znajduje w sobie siłę, a ktoś nie może tego zrobić. Czy to nie jest dołujące?

Pozdrawiam :)


Subskrybuj zawartość