"Abel" odpowiada Chwinowi

“Gazeta Wyborcza” opublikowała rozważania prof. S. Chwina o postawie Abla (czyli np. moim) wobec Kaina (czyli gen. Jaruzelskiego i żołnierzy z poboru). Ta przyjęta figura jest z gruntu fałszywa, gdyż jest czarno-biała. Jest fałszywa, bo pomija nas a eksponuje całe wojsko, które musiało wypełniać rozkazy. Pokazuje, że jakoby ktoś winą obciąża wszystkich żołnierzy.

W domowych archiwach zachowałem dwa maszynopisy ze spisanymi relacjami uczestników strajku w stanie wojennym w Uniwersytecie Gdańskim i w Stoczni Gdańskiej. Autorzy relacji są anonimowi. Te relacje pisane wówczas mają większą wartość od spisywanych dziś, jak np. prof. Chwina (wówczs dr).
Wytłumaczę się od razu z jednego. Ja byłem kurierem krążącym między Stocznią a UG i przemycającym w tą i wewtę informacje. Byłem członkiem Uczelnianego Komitetu Strajkowego z ramienia NZS. Jeździłem z aparatem, który z rzadka wyciągałem i robiłem zdjęcia. Z tym aparatem znalazłem się w nocy z 15 na 16 w Stoczni. Wspólnie z Markiem Zająkałą mieliśmy wobec komitetu stoczniowego odpowiadać za wszystkich studentów, którzy znaleźli się w Stoczni – podpisaliśmy się jako NZS na jakiejś liście. Aparat ze zdjęciami z uczelni ze stanu wojennego i ze zdjęciami ze strajkującej stoczni był po szturmie zomowców jak gorący kartofel. Dlatego też, gdy inni skupili się, złapali się za ręce i zaczęli na widok zbliżających się zomowców śpiewać hymn, po krótkiej rozmowie z chłopakami uciekłem przez płot na bazę PKS skąd kierowcy – po kilku godzinach ukrywania – potajemnie wywieźli mnie w bezpieczne miejsce.
Należało film zniszczyć i pozostać z innymi, czy należało uciekać przez dziurę w płocie, do czego namawiałem i innych? Stocznia nie stawiała żadnego oporu. To był pokojowy protest, manifestacja ludzi, którzy do nikogo nie chcieli strzelać lecz pokazać, że są wierni zasadzie nie stosowania przemocy. Moim jednak zdaniem nie było sensu stać i czekać aż nas zamkną. Trzeba było organizować konspirację i walczyć dalej. Ważny był dalszy opór w podziemiu. Namawiałem wszystkich by uciekli przez dziurę w płocie (tak zrobił Borsuk i wiele osób nie będących stoczniowcami, a i sami stoczniowcy też zwiewali). Uważali, że choć kilkanaście osób w stoczni musi zostać. Więc dałem nogę. Uratowałem część zdjęć... Historię z wywołaniem filmu, podczas którego przepadła co najmniej połowa zdjęć, z przechowywaniem negatywu, z paniką Grażyny z anglistyki, do której trafiłem prosto ze stoczni, która mnie ukrywała na wynajmowanym adaptowanym strychu, ogoliła brodę i wąsy nożyczkami do paznokci – zrobiła mi na głowie poszarpanego jeżyka, opiszę być może innym razem. Ten post nie o tym. Chciałbym Chwinowi przypomnieć co przeżywali wówczas jego studenci i kilku pracowników naukowych, którzy wówczas do stoczni też pojechali (m.in. ś.p. prof. Heniek Szabała i dr Golichowski).

Chwin nie był z nami. Nie pomagał nam. Był ewidentnie naukowcem, który poświęcił się teorii literatury. Był i jest nadal znakomitym wykładowcą. Napisał kilka dobrych książek. Dziś spojrzał na nas jakbyśmy my chcieli być wówczas Ablami, a komunistów uważaliśmy za Kaina. Tak nie było. Nikt z nas nie uważał się za Dziewicę Orleańską (może ci z RMP?). Nie było wrogości wobec czerwonych. Ta wrogość narodziła się po wprowadzeniu stanu wojennego. Nie ma jednak chyba dziś nikt tak biało-czarnego spojrzenia, które Chwinowi jest potrzebne dla łatwiejszego przekonania do swoich tez i rozważań, w których jednoznacznie podpowiada jaka jest trafna odpowiedź.

Ale ja nie chciałem o tym pisać. Chciałem jedynie przypomnieć relację członka NZS, który wówczas był za moją sprawą w stoczni. KZ “S” UG postanowił 15 grudnia zakończyć strajk na UG. My mogliśmy wbrew stanowisku zakładowej “S” strajkowac na “humanie” dalej (strajkowaliśmy już od 13 grudnia). Przekonałem jednak wszystkich by wezwać do pojechania na strajk do stoczni – samych chłopaków z NZS, gdyż po pierwszej pacyfikacji w nocy z 14 na 15 grudnia wróciło do stoczni na strajk najwyżej b. mało osób. W stoczni zaś słyszałęm, że jeżeli możemy, to pomóżcie nam! Pomogliśmy. Do stoczni trafiło w końcu do ok. 100 studentów. Ok 80 zostało zgarniętych przez ZOMO (także ok. 250 stoczniowców).

Zdaniem obrońców wprowadzenia stanu wojennego i gen. Jaruzelskiego, to ja wówczas byłem tym złym, ja dążyłem do narodowej katastrofy, namówiłem chłopaków by nadstawili się na zomowskie kule – bo nie wojskowe, jak pisze Chwin! Chwin broni Jaruzelskiego za pomocą szeregowych żołnierzy – “chłopców z poboru”. Nie ma do tego moralnego prawa. O tym jednak – innym razem. Teraz już tylko autentyczna relacja jednego z moich kolegów, niestety nie wiem którego.

1981_-_15na16_XII_-_w_stoczni4.jpg
Nasza warta przy bramie kolejowej Stoczni Gdańskiej w nocy z 15 na 16 grudnia 1981 r.

We wtorek 15.12.81 na wiecu ok. godz. 20.00 zapadła decyzja o rozwiązaniu strajku na UG i przejściu na Stocznię im. Lenina. Po zakończeniu wiecu wszyscy rozeszliśmy się do sal, gdzie w pośpiechu zabraliśmy swoje rzeczy, by opuścić Uniwersytet. Towarzyszył temu bardzo specyficzny nastrój. Wiadomo było, że pójście na stocznię wiązało się z o wiele większym ryzykiem niż dalsze okupowanie uczelni. Należało się też liczyć z pewnymi konsekwencjami, które niosło ze sobą pójście na stocznię w chwili gdyby opanowała ją, milicja. Wszyscy z tego zdawaliśmy sobie sprawę. Dlatego ci studenci, którzy na stocznie nie szli oddawali nam swoje papierosy i obiecali, że będą przychodzić pod bramę przynosząc nam jedzenie. Jednym słowem atmosfera była bardzo poważna. Na stocznię przychodziliśmy, a raczej przenikaliśmy, bo to jest właściwe słowo, małymi grupkami. Ja szedłem z sześcioma kolegami. Podróż cała odbyła się bez przeszkód. Mimo tego, że większość miała ze sobą duże torby lub plecaki – to jednak nie zostaliśmy zatrzymani przez milicję. Wchodziliśmy na Stocznię przez budynek nr 2 – bramę główną [pawilon wartowni]. W powietrzu czuć było spal1ny. Już tego dnia pod stocznią były czołgi. Wiedzieliśmy, że doszło do zbratania wojska ze stoczniowcami. Następstwem tego było wycofanie tej “zdemoralizowanej” jednostki. Pod stocznią był niewielki tłumek ludzi, a to ze względu na zbliżającą się godzinę milicyjną. Naszymi przepustkami wejściowymi były legitymacje studenckie. Brama Stoczni udekorowana była tak jak w sierpniu kwiatami, wisiały także portrety Papieża. Nad portiernią widać było okrągłe kartony z wymalowanymi cyframi, które mówiły wiele: 56, 68, 70, 80 i 8…? Szczególnie ta z „8” ze znakiem zapytania dawała wiele do myślenia.

Z portierni skierowano nas studentów na stołówkę gdzie czekaliśmy na dotarcie pozostałych. Po pewnym czasie zostaliśmy zaprowadzeni przez jednego stoczniowca na Wydział K-2. Tam też w szatni zostawiliśmy nasze rzeczy i otrzymaliśmy strajkowe przepustki, na których było nazwisko, kolejny numer i pieczątka wydziałowej komisji „Solidarności”. Prócz nas, studentów UG, których było najwięcej, byli też studenci WSM, PG i innych uczelni Trójmiasta. Około godziny 23.00 wszyscy poszliśmy do bramy nr 1. Mieliśmy zadanie pilnować tej bramy. Większość studentów, m.in. ja zostaliśmy przy bramie nr 1. Ta większość liczyła ponad 100 osób [liczba na pewno zawyżona]. Natomiast reszta, tj. ok. 30 studentów udała się pod bramę kolejową, przy której została aż do momentu ataku ZOMO. Warta bramy kolejowej składała się prawie wyłącznie ze studentów, tj. jak już wspomniałem z ok. 30 osób. Natomiast przy bramie nr 1, tam gdzie byłem ja, było jeszcze ok. 100 stoczniowców. Wszyscy spodziewaliśmy się ataku ZOMO. [kilkudziesięciu/kilkunastu studentów było też przy bramie nr 3]

Ci stoczniowcy, którzy byli na Stoczni od poniedziałku i przeżyli już taki atak twierdzili, że nastąpi między godz. 24.00 a 01.00 w nocy. Na dworze był dość duży mróz. Z tego względu paliliśmy drzewo w tzw. koksownikach. Staliśmy skupieni kołem wokół nich tak, że zimno nie dawało się mocno we znaki. Rozmawialiśmy ze stoczniowcami, układaliśmy scenariusze dalszych wydarzeń. Otuchy dodawał nam napis na bramie: „Uwaga, brama pod napięciem ponad 380 V”. Była to przestroga dla ZOMO, ale był to bluff. Oprócz tego stały pod bramą dwie butle tlenowe i kilka gaśnic. Stoczniowcy cięli rury gazowe. Odcinki tych rur braliśmy w ręce, kiedy za bramą pojawiały się patrole milicyjne. Ostentacyjnie podnosiliśmy je do góry, manifestując, że nie damy wyprowadzić się ze stoczni bez walki. Oczywiście była to tylko manifestacja i rur tych nie zamierzaliśmy użyć. Czas mijał bardzo powoli. Wszyscy chcieli żeby już był ranek. Wiadomo było, że rano przyszliby do pracy inni stoczniowcy, ale przede wszystkim ludzie pod bramę. Było to oczywiste, tym bardziej, że była już środa 16.12., czyli rocznica Grudnia 70. 0koło godziny 02.00 atmosfera przestała być tak napięta i zaczęliśmy odchodzić na chwilę do budynku by coś zjeść i napić się ciepłej herbaty. Spod bramy przyszło paru kolegów i opowiadali o rozmowie z patrolem milicyjnym. Mianowicie ZOMO-wcy podeszli do bramy z pytaniem – czy śpieszy im się do nieba. Oni odpowiedzieli, że są wierzący, więc im się śpieszy. Stoczniowcy przy naszej bramie podłączyli szlauch do hydrantu i za bramą robili „lodowisko”. Miała to być pułapka, na milicyjne nysy, które dość często podjeżdżały pod bramę w pewnej odległości, bezpiecznej, zakręcały i jechały z powrotem. Czas mijał: była już godz. 05.00, czyli ostatnia pora dla nich by rozpocząć atak. Mówiliśmy wtedy, że jeżeli nie zrobią tego teraz, to będzie to niczym innym jak oznaką ich słabości. Jak już wspomniałem wcześniej rzeczą pewną było że rano przyjdą ludzie pod bramy i stoczniowcy, że następnej nocy będzie nas więcej.

1981_-_15na16_XII_-_w_stoczni5.jpg
Kordon ZOMO przed bramą nr 1.

Zbliżała się godz. 6.00. Byliśmy już prawie pewni, że dziś nie przyjdą. Kilka minut później usłyszeliśmy syreny z bramy nr 2 i 3. Był to alarm, że tam już są ZOMO-wcy. Po kilku chwilach przed naszą bramę również nadjechały budy i wysiadali z nich ZOMO-wcy. Przykładem innych bram również uruchomiliśmy syrenę. ZOMO-wcy wysiedli i stanęli kordonem w odległości ok.50 m od bramy. Mieli tarcze i pałki w rękach. Zza kołnierzy wystawały im pałki rezerwowe. Na dźwięk syren w okolicznych budynkach mieszkalnych pojawiły się światła w oknach. Mieliśmy tubę i zaczęliśmy przez nią krzyczeć do ZOMO-wców. Mówiliśmy im, że również jesteśmy Polakami. Pytaliśmy ich, czy wiedzą komu służą i w imię jakich interesów dziełają. Pokazywaliśmy im światła w oknach i powiedzieliśmy im, że nie udało im się tego zrobić tak, żeby ludzie tego nie widzieli. W przerwach śpiewaliśmy hymn, Boże coś Polskę i Rotę. Nie był to śpiew a raczej krzyk. Na przykład ja co chwila wychodziłem do pierwszego szeregu i nie śpiewałem, a właśnie krzyczałem. Po chwili wycofywałem się zmarznięty do koksowników, w których palił się ogień, by się trochę rozgrzać. Robili tak wszyscy. Kilka minut wcześniej usłyszeliśmy huk przy bramie nr 2 (głównej) i strzały. Po chwili przybiegli stoczniowcy spod tej bramy i informowali nas, że czołg staranował bramę, i że ZOMO jest już na stoczni. Spod bramy kolejowej przybiegła pozostała część studentów. Dalej śpiewaliśmy i krzyczeliśmy przez tubę. Ludzie, którzy stali na wagonie kolejowym, który znajdował się przy bramie krzyczeli, że widzą dużą liczbę ZOMO – idących w naszą stronę. Więc wszyscy wzięliśmy się za ręce nie chcąc dać się wyprowadzić. Dosłownie kilka minut później pojawili się ZOMO-wcy. Nacierając na nas chcieli nas podzielić i wyprowadzić. Jednak dalej stawialiśmy bierny opór. Trwało to dość długo. ZOMO-wcy oprócz pałek i tarcz mieli hełmy i pistolety z nabojami gazowymi. Ci ZOMO-wcy, którzy stali pod bramą nie weszli na stocznię – przynajmniej do momentu, kiedy nas wyprowadzano. Mieli prawdopodobnie zadanie odcięć nam drogę ewentualnej ucieczki. Kiedy ZOMO-wcy zdali sobie sprawę, że samymi pałkami nas nie rozdzielą zaczęli w nas strzelać pociskami gazowymi. Wtedy nasz łańcuch pękł. Wybuchła mała panika. Uciekliśmy około 30 m od bramy i tam znowu złączyliśmy się rękami i kontynuowliśmy śpiewanie hymnu. Kiedy przy bramie opadły gazy znowu tam powróciliśmy. Wtedy uderzyli na nas pałkami. Ludzie, którzy dostali najbardziej chowali się do wewnątrz, a ci z nas, którzy do tej pory byle wewnątrz, wychodzili na zewnątrz i bronili resztę. Jedyną naszą bronią był śpiew i ręce, które zasłaniały resztę ciała przyjmując ciosy. Nie jestem w stanie powiedzieć ile to trwało. W każdym razie chyba ok. 30 minut. W pewnej chwili zobaczyliśmy, że na drodze prowadzącej do bramy głównej ZOMO-wcy prowadzą ludzi spod bramy prawdopodobnie nr 3. Tamci idąc śpiewali także. Wtedy stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej stawiać oporu i sami połączyliśmy się z tamtymi. Wzdłuż całej drogi stali ZOMO-wcy po jednej i po drugiej stronie. My szliśmy 5-rzędową kolumną. Oprócz stojących ZOMO-wców maszerowało z nami po każdej stronie dwóch. Cały czas śpiewaliśmy. Prowadzono nas w stronę sali konferencyjnej.

Jeden ze stoczniowców – chłopak ok. 25 lat – nie wytrzymał nerwowo i zaczął krzyczeć do ZOMO-wców. Dowódca wydał rozkaz, że to jest przywódca i że mają go wziąć. My nie daliśmy go wydrzeć. Skupiliśmy się i splątaliśmy się rękami. Zaczęli nacierać na nas tarczami i znowu uderzać pałkami. Mimo naszego oporu wywlekli go [był to Zenek Kwoka – przyp. LB]. Byliśmy już przed salą konferencyjną. Jakiś oficer rzucił kilka słów pod naszym adresem. Cytat nie jest dokładny, ale sens jest ten sam: „To jest kurwa klasa robotnicza, ojciec na wsi gospodarkę ma, forsę ma, a tu taki jeden z drugim skurwysyn na stocznię przyjechał. Pracować mu się nie chce, tylko przed wojskiem spierdala”. Potem jeszcze z naszego tłumu wyciągnęli kilka osób z opaskami biało-czerwonymi na rękach. Pobili ich trochę na miejscu i zabrali na salę konferencyjną. Na salę wprowadzano nas dziesiątkami. Czekając na swoją kolejkę byłem świadkiem niesamowitego wydarzenia. Otóż tego człowieka, którego nazwano przywódcą, najpierw wzięto na salę konferencyjną. Następnie po wyprowadzeniu znów na zewnątrz widać było ślady pobicia. Kazano mu wchodzić do budy. Krzyczał, że sam nie wejdzie, że mogą go wepchnąć siłą, ale sam nie wejdzie. Tak też zrobiono. Kilku ZOMO-wców brutalnie okładając go pałami wsadzili go do środka. Chłopak stanął w drzwiach budy i powiedział żeby teraz jak ktoś z nich jest odważny, to żeby podszedł. Któryś się zdecydował i dostał nogą w klatę, tak że upadł. Wstał pobiegł do szoferki po kastet, do drugiej ręki wziął pałkę i w towarzystwie swoich 4 kolegów ZOM0-wców wszedł do środka. Z budy słychać było odgłosy bicia i krzyk „chłopaki zapamiętajcie mnie, imię, nazywam się Zenek Kwoka”. Miał na imię Zenek, ale nazwisko brzmi jakoś inaczej. Nie usłyszałem wyraźnie [był to Zenek Kwoka]. Przyszła moja kolej. W drzwiach minąłem się z kolegą z roku. Powiedział mi, że studentów biorą. Zabrano nam dokumenty, tj. legitymacje studenckie i dowody. Potem przeszliśmy na małą salę BHP, gdzie była pobieżna rewizja. Potem znowu na dużą salę. Była to ta sama sala, tak, ta sama sala, w której 31.08.1980 zostało podpisane porozumienie społeczne. Za stołem i na stole, tak tym samym stole, przy którym się to wszystko stało, siedzieli ZOMO-wcy. Kazano nam stawać w szeregach. Odwróceni byliśmy do siebie plecami. Musieliśmy stać na baczność. Nie wolno nam było porozumiewać się. Na każde wypowiedziane zbyt głośno słowo ZOMO-wcy reagowali wulgarnym krzykiem i groźbami.

Robię to trochę za późno, ale wcześniej pominąłem kilka istotnych szczegółów. Otóż, jeszcze tam, kiedy staliśmy pod bramą i już byli ZOMO-wcy, mimo mroku było jasno. Było strasznie dużo rakiet. A kiedy staliśmy pod salą konferencyjną widzieliśmy nad stocznią bardzo nisko helikoptery. Też było ich strasznie dużo. Prawdopodobnie był to przygotowany desant na wypadek gdyby pierwszy atak się nie powiódł. Ale wracam do dalszego opisu wypadków.

Wydaje się to może mało prawdopodobne, ale przez 6 godzin staliśmy na baczność. Dopiero ok. 14-tej pozwolono nam usiąść. Zauważyłem, inni też, że oni zaczęli się czegoś bać. Stali się jakby grzeczniejsi. Zmniejszyła się też liczba ZOMO-wców, którzy nas pilnowali. Przyczynę tego poznałem dopiero później. Było tak dlatego, że ZOMO-wcy potrzebni byli gdzie indziej. Zaczęła się naprawdę, wojna w mieście. Po pewnym czasie wyprowadzono nas znowu na małą salę. A potem znowu przyprowadzono na dużą. Było już ciemno. Siedziałem na krześle i czasem pomimo zdenerwowania drzemałem. Można było pojedynczo w asyście ZOMO-wca z karabinem wyjść do toalety. Przynosili nam także wodę do picia. Tak mijał czas. Czas właściwie nie odgrywał żadnej roli, bo nie wiedzieliśmy, co z nami zrobią. Jakiś oficer obiecywał nam, że jak na mieście się uspokoi, to będą nas wypuszczać małymi grupkami do domów. Ale nie bardzo w to wierzyliśmy. Po głowie chodziły nam różne myśli. Czas mijał dalej. Mogliśmy tylko siedzieć.

Ok. godz. 1-szej w nocy (był to czwartek 17.12.) wszedł jakiś oficer i powiedział, że osoby wyczytane mają wyjść na środek. Między innymi usłyszałem swoje nazwisko i wyszedłem na środek. Ich karabiny były skierowane na nas. Wyprowadzono nas na dwór. Zobaczyliśmy ustawione „budy”. Kazano nam wskakiwać do jednej z nich. Wewnątrz było strasznie zimno. Po chwili samochód ruszył. Jedno wiedzieliśmy na pewno – nie jedziemy do domu. Pojazd ten niestety nie miał okien, ale jeden z jadących z nami ludzi przez cały czas patrzył przez szparę i informował nas, że jedziemy w kierunku Pruszcza Gdańskiego. Jazda nie trwała długo. Samochód zatrzymał się, a następnie znów ruszył, tak jakby gdzieś bardzo dokładnie podjeżdżał. Okazało się, że istotnie podjeżdżał. Po pewnym czasie usłyszeliśmy zajadłe szczekanie psów. Otworzono drzwi i kazano wyskakiwać. W momencie wyskakiwania zauważyłem szpaler stojących ZOMO-wców z pałkami. Koło niektórych psy. Kiedy znalazłem się na ziemi od razu zostałem uderzony pałką w głowę. Aby ochronić głowę przed uderzeniami założyłem ręce na kark i zacząłem biec. Trzeba było przebiec ok. 10 m. po podwórku i wbiec na świetlicę, która znajdowała się na piętrze. Bito szczególnie po głowach i po nogach. Szczególnie odczułem ciosy w głowę. Chroniłem się rękami ale niestety nie miałem rękawiczek. Jakieś 5 metrów przed świetlicą ZOMO-wiec podstawił mi nogę i przewróciłem się. Wtedy to ciosy były szczególnie bolesne, gdyż by móc się podnieść odsłoniłem głowę. Kiedy się podniosłem dopadł mnie jeden, uderzył kilka razy w żołądek i wepchnął na świetlicę. Tak właśnie wygląda to, co nosi nazwę popularnej „ścieżki zdrowia”. Stojąc na świetlicy poczułem się strasznie słaby, dokuczały mi nudności. Jednak zaliczałem się i tak do tych wytrzymalszych. Dlaczego – o tym napiszę za chwilę. Po kilkunastu minutach przyjechał następny transport, potem trzeci – ostatni. Ci ludzie wyglądali najgorzej. Byli złapani na mieście. Byli straszliwie pobici. Niektórzy mieli zakrwawione twarze i poplamione krwią ubrania. Niektórzy ludzie zaczęli mdleć. Padali nagle na podłogę. Na nasze okrzyki by zawołać lekarza ZOMO-wcy reagowali śmiechem i odpowiedziami np. w takim stylu „Jak się wypierdolili to teraz będą zdychać”. Niektórych ZOMO-wcy wynosili na podłogę i polewali wodą. Innych sami braliśmy pod okno. Oprócz ZOMO-wców pilnowały nas psy. Jedn z Zomo-wców specjalnie drażnił psa depcząc mu po ogonie.

Zaczęto znowu wyczytywać nazwiska. Wyczytani byli brani na przesłuchanie. Po niedługim czasie przyszła kolej i na mnie. Na korytarzu krzyczano by iść szybciej. Wszedłem do pokoju przesłuchań. Siedziało tam już 2 SB-ków. Kazali mi się rozebrać. Znowu się wystraszyłem. Myślałem że będą bić. Okazało się, że była to tylko dokładna rewizja. Musiałem się rozebrać cały do naga. Gdy kazali mi się ubrać odetchnąłem z ulgą. Kazali mi usiąść i zaczęło się przesłuchanie. Pytań było wiele. Starali się przede wszystkim zastraszyć i zaskoczyć. W pewnym momencie padło pytanie o Komitet Strajkowy na Uczelni. Kiedy powiedziałem, że nie wiem, kazali mi położyć ręce na stół i dwa razy dostałem pałką po palcach. Wytrzymałem to i z Komitetem Strajkowym dali spokój. Pytali również o Stocznię i o NZS, ale już nie zostałem pobity. Oprócz tego powiedzieli mi, że już nie będę tutaj bity. Dodali jednak, że tylko może przez przypadek. Potem okazało się, że przypadki chodzą po ludziach. Przesłuchanie trwało ok. 30 minut. Po nim zostałem sprowadzony do pokoju na dół. Znajdowało się w nim już kilka osób. Stwierdziłem, że i tak na tym przesłuchaniu miałem szezęście, gdyż dostałem stosunkowo niewiele. Stojąc jeszcze w świetlicy słyszeliśmy krzyki przesłuchiwanych ludzi. A bez powodu chyba nikt nie krzyczy.

Jeszcze tej nocy okazało się, że przypadki chodzą po ludziach, jak wspomniałem wcześniej. Otóż wchodząc do pokoju stwierdziłem, że wszyscy stoją. Stałem więc i ja. Po pewnym czasie wszedł jeden z ZOMO-wców i powiedział, że możemy sobie usiąść. Tak też zrobiliśmy. W pokoju tym było strasznie brudno. Komenda była w remoncie. Na podłodze rozsypane były resztki cementu. Jednak ważne było, że człowiek może siedzieć. Minęło trochę czasu i do pokoju wpadł inny ZOMO-wiec z okrzykiem „Kto pozwolił siadać”. Przy okazji tych, którzy siedzieli najbliżej drzwi uderzył. A ja znajdowałem się akurat blisko drzwi. Po pewnym czasie wszedł ten sam, który pozwolił nam usiąść. Krzyknął, że pozwolił nam siadać, a my robimy mu łaskę i znów uderzył kilku ludzi. Sytuacja ta powtarzała się jeszcze i nikt nie wiedział co wolno robić. Poza tym stosowano jeszcze inne efekty psychologiczne. Otóż bez przerwy czytano nazwiska i ludzie bez przerwy zmieniali pokoje. Ja zmieniłem na skutek tego pokój dwa razy. W każdym pokoju mówiono, że tu będą najwyższe wyroki.

Około południa w czwartek zaprowadzono mnie w kajdankach na wstępne przesłuchanie do prokuratora. Kobieta, która mnie przesłuchiwała była o wiele łagodniejsza od SB-ków. Poczęstowała mnie papierosem i dała kromkę chleba oraz kubek wody. Potem zostałem odprowadzony znowu do innego pokoju. Trzeba było znowu stać, a w stanie naprawdę ogromnego zmęczenia fizycznego i psychicznego była to wielka męka, którą wytrzymaliśmy z trudem. Jakąś godzinę po moim przyjściu do pokoju dostaliśmy pierwszy posiłek od prawie 40 godzin. Była nim ćwiartka bochenka chleba. Oprócz tego mogliśmy usiąść, wykorzystano nas również do sprzątania. Mi przypadła w udziale toaleta.

Noc była spokojniejsza od poprzedniej. Wiązało się to z atakiem padaczki jakiej dostał chłopak, który był w naszym pokoju. Zabrano go od nas, prawdopodobnie na pogotowie. Dopiero tej nocy zauważyłem, że mam wyszczerbiony ząb. Pisząc, że noc była spokojna mam na myśli to, że nikt w naszym pokoju nie został pobity. Cały czas czytano jednak nazwiska i trzeba było uważać, by nie przegapić swojego.

W piątek zaczęto nas wyprowadzać, pojedynczo oczywiście, w kajdankach na kolegium. Wtedy wymieniliśmy się adresami, by ten, kto znajdzie się na wolności mógł zawiadomić rodziny pozostałych ludzi, którzy mogli być wykupieni. Idąc na kolegium byłem pełen nadziei, że jeszcze dzisiaj wrócę do domu. Niestety dostałem 90 dni aresztu z zamianą na 5100 zł do zapłacenia bezzwłocznie, co praktycznie równało się odwiezieniu do aresztu, gdyż przy sobie nie miałem pieniędzy i zapłacić nie mogłem. Jednak była jeszcze nadzieja, że ktoś z wychodzących zawiadomi rodziców. Z tą nadzieją czekaliśmy do soboty do południa. To były najgorsze chwile, właśnie to czekanie. Ok. godz. 14-tej w sobotę odwieziono nas do więzienia na ul. Kurkową w Gdańsku. Spędziliśmy w nim zaledwie kilka godzin. Miałem szczęście. Rodzice zostali zawiadomieni, lecz nie zdążyli mnie wykupić w Pruszczu i zawadziłem o więzienie. Miałem już na sobie więzienny mundurek. Zdążono ogolić mi także głowę, ale najważniejsze było to, że jeszcze tego samego dnia znalazłem się w domu.
Do tej pory słyszę słowa pewnego starszego stoczniowca, który w momencie, kiedy ZOMO już było na stoczni, powiedział: „Dziś prawdopodobnie przegramy, ale to, że wy – studenci przyszliście na stocznię ma ogromne znaczenie i nie przejdzie bez echa”.Student z Gdańska
Gdańsk, dn. 29.01.1982

Tekst Chwina:
http://wyborcza.pl/1,76842,5766456,My__Ablowie__czysci_jak_lza.html
PS
Miałem pełną świadomość, że namawiając kolegów do dalszego strajkowania w stoczni brałem na siebie odpowiedzialność nawet za ich życie. Dlatego uprzedzaliśmy wszystkich, że nie jest to zwykły strajk protestacyjny, ale tak jak podczas wcześniejszych strajków w żadnym przypadku nie możemy posługiwać się siłą, że jedyną naszą “bronią” jest bierny opór. Wiedziałem, że spod stoczni wycofano czołgi, które miały w lufach kwiaty a na wieżyczkach przylepione loga “Solidarności”, że nie ma już żołnierzy, którym ludzie przynosili ciepłe napoje i jedzenie . Dopóki byli to była jeszcze wiara, że władza zobaczy, że ludzie nie chcą walczyć, że dają im kwiaty, że chcą porozumienia… Wiedziałem, że gdy zniknęli ci żołnierze to pojawią się komandosi i ZOMO, że teraz będą chcieli definitywnie rozjechać stocznię... Z pełną świadomością niebezpieczeństwa jechałem tam z kolegami “dać świadectwo”...
1981_-_grudz_-_czolg_z_kwiatami_-_m.jpg

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Przeczytałem,

wstrząsająca ta relacja.

pzdr


Leszek

mam tylko jedno pytanie o tego studenta,

czy jest jakaś szansa odnaleźć kto to był?

wiem że nie jest to kluczowe i najwazniejsze ale może w IPN czy gdzie indziej jest rejestr osadzonych tego dnia w wiezieniu itp…

nawinie pytam bo nie wiem jak to się wtedy odbywało

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


max

Niestety, ja bezpośrednio tej relacji nie odebrałem. Dziś ten, od którego dostałem nie pamięta kto to napisał. Chłopaków rozwieciono do areztów w Pruszczu i Starogardzoe Gd. To trochę powinno ułatwić, bo on był w Pruszczu. Ba, ale my z oczywistych względów nie zrobiliśmy spisu ludzi, któzy pojechali do stoczni a później byli aresztowani. Ja dysponuję tylko niepełnym spisem nazwisk tych, którzy zostali zatrzymani i dostali grzywnę. Na uczelnię władze występowały o ukaranie dyscyplinarne zatrzymanych. Nikogo nie ukarano, ale własnie te wnioski o ukaranie się zachowały.
Relacje z grudnia 1981 są umieszczone na naszej stronie www.pokolenie-nzs.pl od dawna. Niestety nikt nie podpowiedział kto jest autorem.
Pozdr.


Co by tu dopisać?

I jeszcze mądrego?
Nic.

Zawsze byli ludzie czynu i sam czyn a potem przychodzą komentatorzy, moralizatorzy i ci co wiedzą lepiej.

Niestety GW kojarzy się już tylko z tymi, którzy zawsze wiedzą lepiej.
Z pozycji wygodnego fotela i pełnego konta bankowego.


Panie Leszku,

muszę sprostować.
Prof. Chwin nigdy nie pozwoliłby sobie na prostacki opis, w tylko czarno-białych barwach.
Jak na autorytet i intelektualistę przystało, swe rozważania snuje w pełnej palecie. Beznamiętnie i obiektywnie.

Na wstępie, oczywiście deklaruje, że całym sercem popiera Solidarność ...ale z drugiej strony…

No właśnie; z drugiej strony wynika, ze za stan wojenny winę ponoszą Polacy-katolicy.
Bo z nich składała się armia. Bez ich wsparcia Generał byłby nikim.

Są nawet dowody na tę tezę. Nie wprost. Ale zawsze…
Źródła nie odnotowują przypadku, by rodzice ZOMOwców, wyklęli swych synów. A to świadczy, że i oni akceptowali ich działalność.
O tym, że istnieją źródła stwierdzające przypadki przeciwne; zastrzelenie przez SBka córki i syna –solidarnościowców czy głośny konflikt Jerzego Urbana z córką- żoną podziemnego drukarza, nie wspomina. O wielu, wielu innych także.
A już Pan, jako Abel nie interesuje go zupełnie.
Obiektywizm wymaga maleńkiego retuszu!

Kończę, bo powoli zaczyna władać mną kpina.
A jak się ostatnio dowiaduję, kpina powoduje, że kręgi obiektywnych opuszcza beznamiętność.
A wtedy i w mordę można nieźle zarobić.:) ale o tym szaa:)

Pozdrawiam serdecznie

Ps.
A swoją drogą, ciekawie jest dowiedzieć się czasami: kto dziś stoi w miejscu ZOMO?:)


yassa

Ostatnio dowiedziałem się, że tam gdzie stało ZOMO ja jestem:(
Jestem dlatego bo nie popieram pisu. Partyjne myślenie na pewno nie sprzyja obiektywizmowi. Tak samo jak zbytnie upraszczanie rzeczywistości na potrzeby literackiej kreacji.


Panie Leszku,

te potrzeby literackie to raczej zapotrzebowanie polityczne.
Zadziwiające jak wielką siłą opiniotwórczą dysponują środowiska postkomunistyczne, zamazując, relatywizując i wypaczając historię. Prawie 20 lat po tym jak oficjalnie zeszły ze sceny.
Nawet boję się spytać jak do tego mogło dojść, by nie rozpętywać nowej wojny?
Bo zaraz ktoś bystry spyta; to co, Chwin jest według ciebie postkomunistą?
Nie, pewnie nie jest, ale z jakiś względów; uwikłany lub dokooptowany- nie wiem- realizuje jej interesy.

Pozdrawiam


yassa

W sprawie Chwina nie zgadzam się. Tu nie gra role polityka lecz pewien koncept literacki. Profesor wyobraził sobie postać tragiczną, coś na kształt romantycznego bohatera z analiz Marii Janion i podszedł to tematu Jaruzelskiego jak do debaty na zajęciach z filologii polskiej nad powieścią. Wrzucił gorący kartofel pod dyskusję i rzekł – męczcie się. Z tym, że ten kartofel mu się albo spiekł, albo też rozciapkał. Wymyślił sobie, że zmyślił coś atrakcyjnego, efektownego, na przekór róznym sądom – jak na niezależnego profesora przystało – i posłał do “GW” by błysnąć nie tyle celnością uwag co konceptem intelektualnym.
Chwin jest humanistą, urokliwym mędrcem, który być może ma po prostu ochotę “wywnętrznić się” przy okazji analizy Jaruzelskiego. On wiele w tym tekście napisał o sobie – o swoich słabościach i dylematach. Przecież postawił przy okazji także pytanie – a czyż dylematów morlanych nie powinien mieć każdy obywatel, dlaczego za wszystko obarcza się jednostkę skoro każdy podobno ma wolną wolę. To jego – Chwina, prowokacja.


Panie Leszku,

toś mnie pan trafił.
Toż to płytka i mętna agitka, jakich internet pełen.
Doraźna jak aktualny jest proces Jaruzelskiego. Tragicznie niespójna logicznie. Ta Norymberga mająca być za czy przeciw tezie?
Szczerze mówiąc czytając ten tekst, byłem trochę zaskoczony.
Chwin robi z siebie Kubę Prostaczka? Pod nazwiskiem, nie nickiem?
W jakim celu? Przecież był świadkiem, co prawda bardzo ostrożnym:), historii.
Jakie dylematy ma autor? Tezę formułuje jasno. I stara się ją uzasadnić. Fakt bardzo niewiarygodnie.
To może jest ta słabości:)

No chyba że jest to pastisz tekstów gazetowych. No wówczas to naprawdę czapki z głów. Coś dla prawdziwych koneserów:)

A to że jest humanistą i urokliwym mędrcem to prawda, ale o niczym nie świadcząca.
Poza tymi, oczywiście, którzy łakną prawd płynących z krynicy mądrości i ze świętymi obcowania:)

Co zaś tyczy konceptu intelektualnego, przez szacunek dla pana profesora-zmilczę:)

Pozdrawiam i życzę dobrej nocy


Subskrybuj zawartość