No dobra

No dobra

Pierwse primo. Własna, silna, samodzielna armia
Utopia. Nawet w latach trzydziestych okazało się być to ponad nasze możliwości.
Zapomnijmy o tym, że obronimy się sami.
Nie tylko przed odwiecznymi Rosją czy Niemcami; także przed jakimś Bin Ladenem czy innym bandziorem siedzącym za morzami.
Sami

Musimy być w sojuszu.

Drugie primo. Misje zagraniczne – za kogo, dla kogo?
Za waszą i naszą.
Żeby Amerykanie bili się za nas (jakby co), my bijmy się dla nich.
Tak, nasi chłopcy umierają za cudze interesy. Ale mam nadzieję, że także po to, by nikt nie musiał umierać tutaj za nasze. A jakby już musiał, to żeby nie byli to tylko nasi chłopcy. Sami.

Oczywiście, to powinno być z głową, a nie na zasadzie szlachetnych porywów.
Klarowne, jasne umowy: my wam kontyngencik, wy nam to i to. I konkretne zobowiązania.

Nasze kanonierki nie będą strzelać w obronie Polaków na końcu świata. Nasze komando nie odbije kolejnego porwanego Polaka. Ale skoro Polak jest porwany jako gringo, to niech Amerykanie walczą o niego jak o swojego.
Tak to powinno działać.

Trzecie primo. Misje zagraniczne – po co?
Dla treningu.
Armia nie nauczy się bić, szkoląc się w sprzątaniu rejonów i obieraniu ziemniaków.
Żaden poligon nie dorówna realowi.

Nasza armia pierwszą misją do Iraku (mieliśmy własną prowincję, hehe) wysłała bez śmigłowców. Pojazdem podstawowym był... tarpan honker.

Dziś wszyscy wiedzą, że nawet Hummery to badziew i koniecznym minimum są dobre pojazdy opancerzone. Dziś w Afganistanie Amerykani pożyczają nasze rosomaki.
To najlepszy dowód na to, że te misje są naszej armii konieczne.
Gdyby nie Irak i Afganistan, nadal wojacy jeździliby jedynie tarpanami.

Czwarte primo. Sprzęt a oszczędności
Zgoda, że u nas brak całościowej wizji modernizacji armii, że chaotycznie kupuje się po kilka zabawek i że to na kilometr pachnie lobbingiem. I że brak regularnego rzetelnego wyposażenia. Zgoda.

Ale osobiscie uważam, że największą bolączką naszego wojska jest ZŁOM. Ten nasz, swojski, posowiecki. Ale przede wszystkim wszystkie dary od sojuszników. Wszystkie pozyskania.
Fregaty od gringos. Niezdatne do walki, ledwo zdatne do szkolenia, a przy tym za wielkie i za drogie w utrzymaniu.
Migi od Czechów i Niemców. Po co, skoro brak jakiegokolwiek planu modernizacji tych niezłych przecież płatowców?
Starsze ode mnie transportowe Herculesy, których darmowa dostawa będzie bodaj droższa niż zakup CASY. Nie mówię o przyszłych kosztach serwisu.
Może leopardy jeszcze jakoś miały sens, choć tego nie jestem pewien.

Każdy z darmowych złomów to kolejny standard amunicji, kolejne magazyny części itd, itp.

Moja wizja: niezastąpiony trybik
Nie zgadzam się z Griszkiem, że nam niepotrzebna flota i lotnictwo. To jakaś kpina.
My nie jesteśmy Litwą. Nasza skala to Hiszpania.
Musimy mieć wszystkie rodzaje sił zbrojnych; każdy nieliczny, ale w pełni zgrany z sojusznikami, regularnie wysyłany na zagraniczne misje, najlepiej ze stałą obecnością sojuszników na naszych poligonach.

Oczywiście, że nasza armia nie zatrzęsie Europą. Ale niech bez nas NATO, a nawet USA, nie mogą się obyć. Mysimy być niezastąpionym, ale i niezawodnym trybem w obronnej machinie. Także w jej dowództwie.

To jest jedyna szansa dla Polski.


Już raz żeśmy się rozbroili By: igla (32 komentarzy) 1 marzec, 2009 - 16:52