PiS stawia na litewską lokalizację tarczy

Tagi:

 

Nie bawiąc się w nijakie wstępy, spieszę z wyjaśnieniami dla wszystkich zaskoczonych powyższym tytułem. Taką strategię ogłosił był na wczorajszej konferencji prasowej człowiek bardzo dobrze poinformowany – były wicepremier P. Gosiewski. Oczywiście niechcący i bez świadomości tego, co rzeczywiście powiedział, co się naszym politykom zdarza nader często.

A co się panu posłowi wczoraj powiedziało? Zapytany przez dziennikarkę IAR o istotę domniemanej poprawy poziomu bezpieczeństwa Polski dzięki instalacji tarczy antyrakietowej, zaczął snuć geopolityczne wizje, których sednem było stwierdzenie, iż „lepiej być za linią obrony niż przed”. Ta jakże słuszna (każdy przyzna) myśl nieuchronnie i bezlitośnie implikuje jednak kolejne: tarcza w Polsce umiejscawia nas na linii obrony. Aby znaleźć się za linią obrony, musimy doprowadzić do ulokowania wyrzutni rakietowych u naszych północno-wschodnich sąsiadów i sojuszników. Biorąc pod uwagę, że pan poseł prezentował stanowisko swojej partii, nie własne, należy rozważyć zupełnie inną od oficjalnych interpretację amerykańskiej eskapady minister Fotygi. :)

W tym miejscu miałem skończyć komentowanie naszego politycznego folkloru, ale się nie dało, jako że wieczorem popis dał nieoceniony red. Janecki. Występując w wieczornym programie TVPINFO zasunął mowę zaiste zdumiewającą.

Pan redaktor nie mógł zrozumieć, jak polski rząd śmiał odmówić Amerykanom w dniu ich święta. Uznał to za afront i szaleństwo. Poza tym był łaskaw stwierdzić, że nasz kraj zawdzięcza wejście do NATO i UE wyłącznie amerykańskiemu poparciu, w związku z czym stawianie warunków jest nie do pomyślenia, a system rakietowy Patriot w ogóle nie jest nam do niczego potrzebny.

Wygląda na to, że trzeba się cieszyć, iż Polską nie rządzą ludzie myślący jak red. Janecki. Co by to było, gdyby pod ich rządami nasi sojusznicy zażądali sobie np. któregokolwiek 4 lipca oddania Wawelu (bo swojego z wiadomych przyczyn nie mają) albo całego Krakowa?

Najgłupsze w całej sytuacji jest to, że red. Janecki to przecież filar chóru opiewającego rzekomą (jak się okazuje) podmiotowość polityki zagranicznej prezydenta Kaczyńskiego czy całego PiS. Znamy te komunały – że nie na kolanach, że bez przejmowania się byle krytyką, że twardo, że narodowy interes itp. itd. A prawda jest taka, jak widać. Zarówno ta o polityce zagranicznej prezydenta (PiS), jak i ta o wiarygodności red. Janeckiego.

Tymczasem mówimy o kwestii poważnej. Relacje Polski ze światowym mocarstwem, które już dziś jest najważniejszym gwarantem naszego bezpieczeństwa to nie jest dobry temat do partyjnego pajacowania, jakie nam w ostatnim tygodniu urządziły główne polityczne siły (najpierw kompletnie niezrozumiała wizyta min. Fotygi, następnie horrendalne oskarżenie jej przez PO o szkodzenie swojemu krajowi, w które mielibyśmy uwierzyć ot tak, na piękne oczy). Warto się im przyjrzeć nieco chłodniejszym okiem.

Po stronie korzyści RP może sobie w tej kwestii zapisać polityczne wsparcie USA dla naszej akcesji do NATO i UE. Rzecz to wprawdzie kompletnie nieweryfikowalna, ale i chyba niepodważalna. Choć warto się przy okazji zastanowić, czy przesunięcie granicy paktu na wschód oraz zapewnienie krajom unii dużego rynku zbytu nie było dla obu instytucji świetnym interesem samym w sobie i czy nie dokonałoby się z tego względu tak czy inaczej.

Niewątpliwym, acz niedocenianym, zyskiem w naszych relacjach z USA jest również doświadczenie i wyszkolenie polskich żołnierzy zdobyte na sojuszniczych wojnach. Armia sztabowo-poligonowych teoretyków i armia frontowych weteranów to zupełnie inne bajki.

A jak wyglądają korzyści strony amerykańskiej, czyli cena, jaką zapłaciliśmy za własne? Przychodzą mi na myśl cztery elementy – Irak, Afganistan, F-16 i polityczne wsparcie wszelkich amerykańskich planów międzynarodowych (braliśmy już na siebie rolę alibi czy też listka figowego).

Jeśli spojrzeć na działania podjęte przez obie strony na rzecz sojusznika, rzuca się w oczy pewna dysproporcja. Amerykańskie zaangażowanie wyraża się w kategoriach niemierzalnego poparcia, zaś polskie w jak najbardziej mierzalnych liczbach – żołnierzy wysłanych, żołnierzy poległych, pieniądzach wydanych na misje oraz na zakup amerykańskich samolotów. Szale wagi nie są jednakowo obciążone. A przecież jest jeszcze sprawa niedotrzymanych amerykańskich obietnic – zamiast naszych firm w Iraku gospodarują sobie przedsiębiorstwa z Niemiec. Z tych samych Niemiec, które nie chciały wysłać wojsk na iracką wojnę. No i offset-widmo – symbol naszego frajerstwa względem Wuja Sama.

W tej sytuacji twarde stanowisko negocjacyjne w sprawie tarczy antyrakietowej trzeba uznać za jak najbardziej uzasadnione i uprawnione. A sytuacja mu sprzyja jak rzadko. Amerykańska administracja ma niewiele ponad miesiąc na dopięcie sprawy, jako że później wybuchnie kampania wyborcza. O przeprowadzeniu negocjacji z jakimkolwiek innym krajem w takim czasie nie może być mowy. Ich wybór jest prosty – albo nam ulegną, albo muszą liczyć na mało prawdopodobne zwycięstwo kandydata republikanów i załatwienie sprawy już po wyborach. W innym przypadku tarczy nie będzie, bo demokraci z pewnością nie będą o nią walczyć.

Gra negocjacyjna naszego rządu wygląda więc dość cynicznie, ale – w kontekście wspomnianych wyżej zaszłości – nie bardziej niż stosunek USA do naszego kraju. Należałoby więc oczekiwać wsparcia rządu ze strony wszystkich, którym tarcza w Polsce co najmniej nie przeszkadza. Bo można tu zyskać korzyści wykraczające ponad nadzieję amerykańskiego umierania za coś więcej niż baza w Redzikowie, a prawdopodobieństwo upadku całego projektu jest niewielkie, o czym świadczy choćby oficjalny komunikat amerykańskich władz – negocjacje trwają.

Tymczasem u nas, jak to u nas – bezsensowne zamieszanie produkowane przez obie główne strony politycznego konfliktu. Z jednej strony ustawianie rządu w roli ulegającego presji Rosji oraz krajów europejskich, czyli zdrajców. Z drugiej – ustawianie prezydenta w roli osoby stającej w negocjacjach po stronie amerykańskiej, czyli też zdrajcy. Jedno i drugie równie głupie i bez sensu jak wspomniane na początku wypowiedzi panów Gosiewskiego i Janeckiego. I jak cała nasza polityczna codzienność.

Tylko czy może być inaczej, skoro obie główne partie mają tak naprawdę w wielu sprawach (także i w tej) poglądy bliźniaczo podobne, a jednocześnie bardzo chcą się różnić, bo z powodów personalno-ambicjonalno-pragmatycznych zwalczają się wzajemnie w codziennym teatrze absurdu?

PS Jeśli się nie przesłyszałem, (na stronie PR nie ma jeszcze plików z nagraniem, więc nie mogłem sprawdzić) red. Janeckiemu powiedziało się dzisiaj następująco na temat domniemanego konfrontowania w kancelarii prezydenta odmiennych zdaniem pana redaktora relacji min. Waszczykowskiego i min. Sikorskiego: „albo minister Waszczykowski mówi prawdę, albo minister Sikorski nie mówi prawdy”. Jeśli to prawda, to mamy najlepszy obraz stanu umysłów polskiego dziennikarstwa „niezależnego” (od rozumu). :)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Szanowny Popisowcze

Przewrotny jesteś.
Najpierw przywołujesz opinię 2 medialno/intelektualnych idiotów, propagandystów, potem sam ogłaszasz swoją senatorską opinię.

No to chytrze zapytam?
A znakomity znawca Ameryki, prof. Lewicki, który wczoraj ogłosił żałobę narodową, kudy?
:)


Szanowny Igło

Że niby korzystne tło sobie stworzyłem? :) Może i tak, ale nie celowo. Panowie po prostu zrobili na mnie wrażenie.

Co do prof. Lewickiego – jego opinia, że obecna sytuacja oznacza zamknięcie drzwi w negocjacjach na razie kłóci się z komunikatem amerykańskiej administracji, która twierdzi, że sprawa jest otwarta. Czas pokaże, kto ma rację.

Pozdr.


Profesor Lewicki

Ja myślę, że to jest psychologiczny element “uwiedzenia”. Głęboka znajomość danej kultury powoduje, że mimowolnie jest sprzyjamy. Dobrym przykładem jest np. prof. Danecki, z którym kiedyś miałem okazję podyskutować bezpośrednio a który generalnie każdego Araba by do serca przytulił a Hamas i Hezbollah to są wg niego przede wszystkim organizacje charytatywne…


Zbigniewie P. Szczęsny

Nie wiem, jak to jest z prof. Lewickim. Jego wypowiedź oceniam jako nacechowaną przesadą. Przyczyny mogą być psychologiczne lub inne – kto to może wiedzieć? Ale to chyba prawda, że trudno być fachowcem od jakiegoś kraju czy regionu bez pewnej nim fascynacji. A od niej już niedaleko do mniej czy bardzej świadomego sprzyjania.

Pozdr.


Panie Popisowcze

Przeczytałem na s24.
Wszak łykend, zabawić się trzeba.

P.S. Ilu idiotów przypada na 1 łeb szpilki (czytaj blogera)?
Czy nie jesteś aby żydem?
Na wiadomym żołdzie?
:)


Panie Popisowcze

PIS to może sobie teraz w sprawie tarczy, co najwyżej, pasjansa postawić.


Red. Janecki

z tego co wiem, siedział chwile za Wielką Wodą,

tak kilka lat

to i co się dzwisz?

:)

Był Noe, Noe, gość co się czasem spinał, ale uwierzył i gdy szedł po gnoju smród już się go nie imał!


Igło

To oczywiste, że jestem żydowskim agentem – potrójnym. Służę jednocześnie Moskwie, Tel-Awiwowi i Berlinowi. Przykrywkę mam niezłą dla świata, ale marną dla przenikliwych analityków znanych z zamiłowania do bojkotów – rzecz jasna, pracuję w medialnym komandzie PO. :)

Przejrzeli mnie. :)

Pozdr.


Pani Magio

Obawiam się, że jednak coś mogą – robić zamieszanie, które negocjacji nie ułatwia. I wygląda na to, że sporo by dali za negocjacyjną porażkę.

Pozdr.


Maxie

To co – mówisz, że mu zaszkodziło na głowę, że obejrzał potęgę i leży odtąd przed nią plackiem czy że wszedł w zależności?

Pozdr.


popisowiec

drzewiej tak bywało że jak ktoś posiedział w Stanach pare lat, to do grobowej deski dwie flagi nosił za pazuchą, ale to tylko fascynacja, nic więcej:)

Był Noe, Noe, gość co się czasem spinał, ale uwierzył i gdy szedł po gnoju smród już się go nie imał!


Subskrybuj zawartość