Polska, gdzieś w Bieszczadach
Wbrew zapowiedziom i planom, Gretchen nie wyruszyła w podróż tego dnia, gdyż potwornie rozbolał ją brzuch.
Warszawa, Pałac Mostowskich, siedziba Inkwizycji
- Wina, drogi synu? – spytał uprzejmie Inkwizytor, gdy usiedli przy stole.
- Jeśli wasza ekscelencja tak łaskaw.
Adam Ponitz, Wódz i Marszałek Odrodzonej Rzeczpospolitej, zwycięzca spod Koszyc, zdobywca Bratysławy, wyraźnie się męczył i marzył o tym, by jak najszybciej opuścić to miejsce. Inkwizytor wiedział, dlaczego, i bardzo go to bawiło. Ale oczywiście nie dał po sobie nic poznać.
- Zdecydowałeś się wreszcie, drogi synu – szczupłe palce gładziły krawędź kieliszka – przywrócić naszej ojczyźnie święte miasto Lwów? Dlaczego tak długo z tym zwlekałeś?
Naczelnik milczał, wlepiając oczy w rzeźbiony blat. Wiedział, że istnieje niejedna sensowna odpowiedź na to pytanie. Ale byłyby to odpowiedzi, siłą rzeczy, cząstkowe i doraźne, odpowiednie dla niego, polityka; przedstawiciel Kościoła musiał mieć szerszą perspektywę. I miał.
- Czas dojrzał, wasza ekscelencjo – wybąkał w końcu Ponitz. – Chciałbym wiedzieć, czy Bóg będzie po stronie swojego narodu. Czy niczego nie zaniedbaliśmy, czy jesteśmy godni.
- Nadal panuje nieporządek – odparł w zamyśleniu Inkwizytor. – Ta sprawa z Krzyżem Smoleńskim, wstyd powiedzieć, była raczej groteskowa. Czytałeś, drogi synu, co napisali o nas w gazetach zagranicznych.
- Obetnę im jaja – warknął ze złością Ponitz, na chwilę wypadając z konwencji. – Chamy, kretyni, wasza ekscelencja raczy wybaczyć mój żołnierski język. Pałac Prezydencki…
-…Jest w ruinie i radziłbym go już nie odbudowywać. To będzie pewien symbol. Symbol fatalnego… Fatalnego przypadku, zbiegu okoliczności. I nie mów mi, drogi synu, że nie ma przypadków, a są tylko znaki. Dobrze wiem, że musiałeś w młodości przerwać swoje studia uniwersyteckie, a twój intelekt, przy całej jego żywości, pozostawia wiele do życzenia. Więcej dyscypliny, zawsze to powtarzam…
C.D.N.