“12 lipca to był poniedziałek. Rano nadeszła, do naszej wioski, wiadomość o wymordowaniu ludzi w kościołach w Porycku, Kisielinie. Ludzie chodzili po wiosce bardzo niespokojni, przeczuwając nadchodzącą tragedię. Około południa, zaczęły wjeżdżać do wioski wozy, na których siedzieli uzbrojeni mężczyźni, ubrani po cywilnemu, byli to Ukraińcy. (...) Nagle rozległy się ze wszystkich stron strzały, na furmankach nikogo już nie było, ludzie zaczęli krzyczeć. (...) Ja zaczęłam biec za ojcem w pole, nie wiedząc, że mama z rodzeństwem została na podwórzu. Ojciec po przebiegnięciu z dwieście metrów zawrócił i wziął mnie na ręce (...). Weszliśmy w zboże, które nie było na szczęście jeszcze skoszone, dało ono schronienie kilkunastu osobom. W zbożu siedzieliśmy do zmroku, słyszeliśmy krzyki, jęki, strzelaninę, wioska częściowo płonęła. (...)
Weszliśmy na drogę i ojciec powiedział Zostaliśmy sami, wszyscy nie żyją i bardzo się rozpłakał, ja również przez całą drogę płakałam.” (Stanisława Mogielnicka z d. Ziemiańska, Zagaje, pow. Horochów, wówczas 8 lat)
“W budzie Kruczka było ciemno, ciasno i strasznie. Nie pamiętam, jak długo byłyśmy w budzie. (...) Te chowania nauczyły być nas cicho, bo tak nakazywała chwila. (...) Z budy zabrały nas Ukrainki. Za przechowywanie polskich dzieci w tamtym czasie groziła śmierć. Ale one nie bały się wcale.” (Genowefa Modrzejewska z d. Sobczyńska, Linów, wówczas 5 lat)
“(...) podczas „Gloria” padły pierwsze strzały na księdza Bolesława Szawłowskiego i wiernych. (...)W kościele byłam z siostrą. (...) ocalałyśmy dzięki Opatrzności Bożej, bo leżałam na granacie i on nie wybuchł, a jak posłyszałam, że chodzą po kościele i mówią – O toj szcze żywyj, to szybko jakąś czapką umoczoną w ciepłej lepkiej krwi potarłam sobie i siostrze twarz i udawałyśmy trupów. Raz tylko podniosłam głowę, to widziałam idące „żywe trupy”: wyrwana ręka, brak części twarzy.” (Jadwiga Krajewska z d. Bernardt, zam. Lachów, gm. Poryck, pow. Włodzimierz Wołyński)
“9 lipca pojawił się w lesie kisielińskim nowy oddział UPA. Widać ich było, jak chodzili na skraju lasu. Czasem wybiegali na łąki, jak gdyby to były ćwiczenia w natarciu.
W niedzielę 11 lipca rano wchodzili do wielu domów, by się umyć i napić czegoś ciepłego. (...) po skorzystaniu z usług jeden z nich powiedział: Czoho dywyteś na nas jak na banditiw?(...)
W czasie mszy św. [ludzie] czasem szeptali, że coś się stanie, bo w pobliżu domów okalających kościół od zachodu i północy kręcą się uzbrojeni Ukraińcy. Po nabożeństwie (...) ludzie zaczęli wychodzić. Ze wszystkich stron nadbiegali upowcy.
Ludzie cofnęli się z powrotem do kościoła. (...) Od drzwi głównych (...) dobiegł rozkaz: Wychodte po czotyroch!(...)
Pobiegłem po schodach wyżej na strych, tam w najbardziej ciasnych kątach i zakamarkach chowali się ludzie. Młodziutka dziewczynka usiłowała wejść do komina. Kilku chowających się mężczyzn w kwiecie wieku (...) wołało: Przez ciebie nas tu znajdą.(...)
Na dole banderowcy zaczęli wyprowadzać tych, co się poddali. Na dziedziniec kościelny drzwiami z kaplicy wyszło kilkanaście osób, a obok nich eskorta. Szli za dzwonnicę, tą samą drogą, jak niegdyś chodzili do procesji. To była ich ostatnia procesja. (...)
Po mordzie w kościele i obronie, podczas której zostałem ranny, przewieziono mnie do jej [Ukrainki Luby Parfeniuk] gospodarstwa. Tam leżałem w stodole do czwartku, kiedy to mnie wywieziono do szpitala. Ukrywał się tu też mój ojciec i tu złożone były nasze osobiste rzeczy i niektóre przedmioty wartościowe. (...) Upowcy wielokrotnie napastowali Lubę, by wydała nasze rzeczy, ale nie dała”. (Włodzimierz Sławosz Dębski, Kisielin, pow. Horochów)
Troje dzieci, których matka została zamordowana w Kisielinie, wzięła na wychowanie ukraińska rodzina Skoropadów. Inną polską sierotą, 10-letnim Henrykiem Szyszką, zaopiekował się Ukrainiec Rodion, którego syn był w UPA. W 1944 roku Sowieci wywieźli całą rodzinę Rodiona – wraz z przygarniętym dzieckiem – na Syberię.
“Rano przyszli do czeskich Iwanicz Ukraińcy z Iwanicz Starych, znajomi ojca. Bez broni, choć chyba już zmobilizowani przez UPA. Zakwaterowali nas w pobliskich domach. Nie wiedzieliśmy po co. Okazało się, że pilnują, żeby ktoś obcy nas nie dopadł. (...) Następnej nocy w ogóle nie było spania, zewsząd było słychać strzały. Gdy świtało, odnalazł nas Andrij Martyniuk. Powiedział, że musimy wyjechać do miasta, bo oni, nasi sąsiedzi-Ukraińcy, nie dadzą rady nas obronić przed Ukraińcami-obcymi.” (W. Filar, Iwanicze, pow. Włodzimierz Wołyński)
„Wszyscy wiedzieli o tym, co się działo wokoło mnie, jednak nikt z najbliższych przyjaciół-sąsiadów nie chciał mnie ostrzec. Od 4-ch miesięcy w domu nie nocowałem, tylko po polach, krzakach i tragicznej nocy nie spałem w domu. Kiedy 11 lipca o godz. 2.30 usłyszałem w pobliskich koloniach strzały, sam udałem się do domów i pytałem się, co się dzieje. Odpowiedź brzmiała jednogłośnie: my nic nie wiemy. Ale na pół godziny przed napadem na mój dom, [Ukrainiec Jan (Iwan?) Bałut] człowiek, który był złodziejem, był szereg razy karany za różne przestępstwa, w ostatniej chwili przybiegł do mnie do mego domu, płacząc jak małe dziecko, i o wszystkim mi opowiedział, co było w nocy postanowione na zebraniu i co się dokoła dzieje; prosił mnie, że o ile uda mi się z rodziną ujść żywym, bym kiedyś w życiu i o nim wspomniał.” (Jan Cichocki, Żdżary Duże, pow. Włodzimierz Wołyński)
„Pamiętam, jak właśnie tej nocy wyszedłem za swój sad na pole. Za górką leżała niewielka polska wieś. Nad nią wznosiły się kłęby czarnego dymu i ognia. Było słychać ryk bydła, krzyk ludzi, karabinowe strzały. Tam odbywał się straszny sąd, zawitała tam okrutna zemsta, niemiłosierna ludzka nienawiść. Na prawo za lasem – druga pożoga, bo tam również wpół polska wieś. Patrzyłem w tamtym kierunku i serce rozrywało się z bólu. Na moich oczach pisała się straszna historia naszej ziemi, pisała się krwawymi literami, pisała się niewinną krwią. I co winne są te małe dzieci, kto rozpoczął i po co rozpoczął to straszne ludobójstwo.” (Mychajło Podworniak, Witer z Wołyni, Winnipeg 1981)
________________
Źródła:
Władysław Filar, “Przebraże bastion polskiej samoobrony na Wołyniu”, Warszawa 2007
Romuald Niedzielko, “Kresowa księga sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA”, Warszawa 2007
Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, Warszawa 2000.
komentarze
Panie Dymitrze!
Ja to chyba masochistą jestem, że cokolwiek Pan napisze ja muszę przeczytać.
Niech Pan pisze…
Nie wiem jak to się stało, że nie polecam jeszcze Pańskiego blogu, ale zaraz to nadrobię.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 15.07.2008 - 17:58Panie Jerzy,
Ja już nie wiem, co mam pisać. To nie miało być dla masochistów…
dawniej KriSzu
Dymitr Bagiński -- 14.07.2008 - 20:43Panie Dymitrze!
Proszę pisać prawdę, tak jak Pan to robi. Moim skromnym zdaniem, odwala Pan kawał dobrej roboty.
Ta prawda jest trudna do zaakceptowania, nawet dla nas, pomimo że nie ma obawy, że jesteśmy w tym umoczeni, jak nasi ruscy bracia.
Natomiast pokazuje ona jak nisko może upaść człowiek i to chyba najbardziej boli. Ale to nie zarzut, to refleksja…
Proszę się nie poddawać…
:)
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 15.07.2008 - 18:02