Hipostaza sprawiedliwości (wyborczej)

W 90. Rocznicę Niepodległości ucieszyliśmy się X Kongresem Polskiego Stronnictwa Ludowego – jedynej partii, która od momentu swoich powtórnych narodzin potrafiła nie tylko przetrwać wszystkie zawirowania polityczne, nie tylko utrzymać się na powierzchni życia politycznego, ale nieprzerwanie trwać przy władzy i wygląda na to, że ambicje jej zasłużonych i wysłużonych działaczy wykraczają daleko poza ich dotychczasowy dorobek. Starzy ludzie do dziś z rozrzewnieniem wspominają, jak to na samym początku historycznej transformacji ustrojowej, młodzi (no, nie tylko sami młodzi!) i dzielni peerelowscy działacze śmiało sięgnęli po spuściznę po Stanisławie Mikołajczyku, przejmując nie tylko barwy i sztandary, nie tylko historyczną tradycję demokratyczną i niepodległościową, ale przede wszystkim ogromny majątek, jakim przez pół wieku pezetpeeria szczodrze obdarzyła sojusznicze stronnictwo. To niezłomne, chciałoby się powiedzieć – stalowe – trwanie na politycznym posterunku jest niewątpliwie zasługą Waldemara Pawlaka, który prezesuje Stronnictwu już prawie dwadzieścia lat. Nic więc dziwnego, że sobotni (8 listopada) Kongres, raz jeszcze powierzył mu tę zaszczytną i odpowiedzialną funkcję.

Miłym akcentem spotkania było wystąpienie Profesora Władysława Bartoszewskiego, wielkiego autorytetu moralnego, który nieoczekiwanie wyznał publicznie, że jest członkiem PSL od samego początku, że z dumą nosi legitymację partyjną, że nigdy od tej wspaniałej partii nie odstąpił i jest jej niezłomnie wierny. Wyznanie to było pewnym zaskoczeniem, ponieważ niektórzy z nas pamiętają, że w czasie rządów Jerzego Buzka, gdy PSL był w pełnej opozycji, prof. Bartoszewski nosił tekę ministra spraw zagranicznych i oficjalnie występował jako członek Unii Wolności, z ramienia której zasiadał, w tym samym czasie, w Senacie. Otwiera to więc drogę wątpliwościom odnośnie do kształtu i charakteru polskiej sceny politycznej, na której, jak widzimy, niepodzielnie króluje wałęsowskie „za, a nawet przeciw”, gdzie można jednocześnie być i członkiem rządu i wiernym członkiem partii opozycyjnej.

Zdaniem uczonych mężów, którzy niepodzielnie rządzą dziś w Polsce akademickimi dyscyplinami, takimi jak politologia i prawo konstytucyjne, zaimplantowany nam system wyborczy do Sejmu najpełniej realizuje postulat sprawiedliwych wyborów. Naturalnie, pogląd taki nie jest wynalazkiem polskiej szkoły myślenia politycznego, ale został zapożyczony od zagranicznych socjalistów , których nie brakuje nigdzie na świecie. Za głównego światowego guru zwolenników tzw. ordynacji proporcjonalnej, uchodzi Arend Lijphart, profesor nauk politycznych Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. W wydanej niedawno książce „Electoral Systems and Party Systems. A Study of Twenty-seven Democracies, 1945 – 1990” napisał on wprost: “Istnieje prawie powszechna zgoda, co do tego, że proporcjonalność wyborcza jest głównym celem systemu wyborczego i podstawowym kryterium jego oceny. Dla zwolenników ordynacji proporcjonalnej, proporcjonalność jest celem samym w sobie – jest to, de facto, synonim sprawiedliwości wyborczej…”(zob. str.140 cytowanej książki).

Czym jest ta „proporcjonalność”, która ma stanowić „cel sam w sobie procesu wyborczego”? Według lidera konstytucjonalistów polskich, prof. Stanisława Gebethnera, nie istnieje prawna definicja tego terminu, do jakiej mogliby się odwołać drobiazgowi juryści, którzy by chcieli, w oparciu o jakąś formalną definicję, rozstrzygać czy wybory są, czy nie są „proporcjonalne”. Dzięki temu za „proporcjonalne” uznaje się w Polsce wszelkie wybory, w których o rozdziale mandatów nie decyduje większość oddanych głosów, ale jakieś wymyślne techniki przeliczania głosów na mandaty, znane pod różnymi nazwami, jak „donty”, „santlagi”, „drupy” etc. etc. Techniki te prowadzą do tego, że wynik wyborów prawie nigdy nie ma nic wspólnego z pojęciem proporcjonalności, jakie wynosimy ze szkoły elementarnej. Z tego powodu matematyk, dr Ciesielski z Krakowa, zaproponował, żeby taką ordynację nazywać „paradoksalną”, gdyż obserwując wyniki kolejnych wyborów, znajdujemy paradoks na paradoksie, gdzie mandaty przyznawane są ludziom, których poparła znikoma liczba wyborców, podczas gdy kandydaci popularni, cieszący się dużym poparciem, uzyskują figę z makiem.

Politolog brytyjski, prof. Michael Pinto-Duschinsky z Oxfordu, pisze, że” prawie wszyscy politolodzy przyjmują jedną, ograniczoną definicję proporcjonalności jako stosunku pomiędzy procentem głosów oddanych na daną partię polityczną a ilością uzyskanych przez nią mandatów”. Z tego powodu, dla oceny wyborów, wymyślono różne „miary proporcjonalności”, różne współczynniki, które pozwalają określić, czy dane wybory były, czy nie były proporcjonalne. Miarami tymi nie specjalnie przejmują się konstytucjonaliści polscy, którzy najdziksze wyniki gotowi są uznać za „proporcjonalne”, jeśli tylko głosowanie odbywało się nie na konkretnych kandydatów, lecz na listy partyjne.

Ten sam Pinto-Duschinsky zwraca uwagę na jeszcze inną miarę proporcjonalności wyborów, którą politolodzy na ogół pomijają: “stosunek pomiędzy procentem głosów oddanych na partię, a okresem sprawowania przez tę partię władzy.” Jeśli bowiem wybory mają być „sprawiedliwe”, to chyba nie powinno być tak, że do władzy dochodzą jakieś małe partie, które mało kto popiera, a one tymczasem mają ogromny i decydujący wpływ na rządy?

I tak, podaje on następujące dane:

W Niemczech, w okresie 1949 – 1998, mała partia FDP uzyskiwała średnio 9,1% głosów poparcia. Pozwoliło to tej partii utrzymać się w koalicji rządowej przez 85,9% tego czasu i piastować 18,2 % stanowisk rządowych.

We Włoszech, w latach 1946 – 1994, Socjaldemokraci zdobywali średnio 4,5% głosów poparcia, ale w koalicji rządowej pozostawali przez 62,1% czasu..

W Izraelu, Narodowa Partia Religijna uzyskiwała 5,3% głosów poparcia, ale w rządzie pozostawała przez 73,9% czasu.

W Holandii, w tym samym okresie, partia KVP/CDA uzyskiwała 18,2% głosów, a rządziła przez 92,1% czasu.

Doskonale w tę statystykę wpisuje się partia Waldemara Pawlaka: od roku 1989 do dzisiaj, PSL zdobywało, średnio, 9,4% głosów poparcia. Tymczasem w kolejnych koalicjach rządowych ministrowie PSL zasiadali przez 13 lat, tj. prawie 70% tego czasu. Oczywiście, jeśli nie liczymy profesora Bartoszewskiego, który był ministrem spraw zagranicznych w rządzie AWS – UW, a teraz się okazuje, że on to czystej krwi peeselowiec! Być może w tych nielicznych rządach, w których w koalicji nie było PSL, zasiadali jeszcze inni ukryci peeselowcy, ale o tym na razie nie wiemy.

Po X Kongresie PSL toczą się przed kamerami telewizyjnymi i w studiach radiowych intelektualne debaty wytrawnych analityków i błyskotliwych komentatorów politycznych. Z uznaniem kiwają inteligentnymi głowami nad politycznym dowcipem Waldemara Pawlaka, jego obrotnością i sprytem. Widzą w nim przyszłego premiera, a może nawet i prezydenta RP. Czasem ktoś zepsuje atmosferę, przywołując rodowód tej partii i jej liderów, ale w dobrym towarzystwie nad zepsutym powietrzem nie wypada długo się zatrzymywać. Wraca więc z powrotem fachowość peeselowskich kadr, czym PSL przewyższa inne ugrupowania. W końcu żadna inna partia nie ma w Sejmie tylu posłów o tak długim stażu parlamentarnym! To są prawdziwi wyjadacze polityczni! Mówi się o PSL: języczek u wagi.

Jaki tam języczek: to po prostu hipostaza sprawiedliwości wyborczej!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Nareszcie ktoś to trafnie opisał

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


trochę pan przecenił Pawlaka

20 lat temu to on był młokosem, a nie prezesem, a niedawno dopiero wrócił z odsunięcia gdy Kalinowski próbował nową jakość wnieść do PSL.

Niemniej PSL jest ciekawostka zoologiczną na polskiej scenie politycznej. Pokazuje jak partia świetnie się porusza w naszym bagienku. Centralnie się nie wychyla (Kłopotek ostatnio dumnie piał o centrowowści) a skrzętnie rozbudowuje lokalną sitwę.


Polityka

to sztuka uzyskiwania efektów najmniejszym kosztem i przy najmniej korzystnym układzie.
Statystyka może tu być tylko pewnym obrazem a nie oskarżeniem.

Tym samym mimo całej sympatii dla ruchu/zasady JOW mogę powiedzieć tak:
Pomimo wsparcia mediów, samorządów, zebrania setek tysięcy podpisów oraz poparcia społecznego skuteczność RUCHU JOW jest równa zeru.
ZERU.

W związku z tym Ruch jest postrzegany jako zajęcie hobbystyczno towarzyskie pewnej grupy osób a nie jako robienie polityki.

Może czas coś zmienić albo zrozumieć?


Sajonara

Jerzy Przystawa
W zasadzie ma Pan/Pani rację: Waldemar Pawlak objął posadę posła nie 20 lat temu, a 19, natomiast posadę szefa PSL też nie 20, a 18 lat temu. Poza tym wszystko się zgadza.

Pozdrawiam,


Igła

Jerzy Przystawa

Może trzeba coś zrozumieć? A co Pan proponuje, skoro podaje się Pan za zwolennika JOW?

Poza tym istnieje też inne pojecie polityki, niż to, które Pan tutaj serwuje. My, w Ruchu JOW, rozumiemy politykę jako “rozumną troskę o dobro wspólne”. To się nie zgadza z filozofią Waldemara Pawlaka i jego grupy interesu, ktora posługuje się nazwą parti politycznej. On, oczywiście, robi politykę skuteczną, ale ta polityka ani mnie, ani – jak podejrzewam – większości Polaków zupełnie nie interesuje.


Pawlak prezesem

miałem wrażenie, że było w tekście iż Pawlak jest prezesem PSL od 1989.


Panie Profesorze

Zostawmy Pawlaka w spokoju.
Możemy pod niego podłożyć także inne nazwiska.

A to oni robią politykę, bo polityka to także narzędzia władzy po to aby osiągać cele.

W tym sensie Ruch nie robi polityki tylko szum.

A odpowiadając na pańskie pytanie.

Kiedyś już zwróciłem panu uwagę, że łącząc własną osobą i działaniem sprawę JOW oraz tragedię Miichała Falzmana miesza pan porządki i jest przeciwskuteczny bo Ruch jest postrzegany jako też zaangażowany w tę sprawę.
Zostałem zrugany i zmieszany z błotem.
Jako osobisty nieprzyjaciel rodziny człowieka, którego nie znam i nic nie mam do niego samego oraz jego rodziny.


Igła

Jerzy Przystawa

Otóż nie wiem czy Pan zwrócił uwagę, że tu właśnie chodzi o “cele”. Wszystko wskazuje, że polityka, którą skuetcznie robi Pawlak, ma inne CELE niż polityka, która interesuje mnie. Nie wiem jak Pana i czy Panu chodzi o te same cele co Pawlakowi. No bo skoro Panu tak imponuje jego skuteczność, to coś w tym musi być. Mnie nie imponuje.

Pan jest łaskaw twierdzić, że Ruch robi tylko szum. Dziekuję za tę trzeźwą ocenę naszej wieloletniej działalności. Nie wiem jednak, czy Pan zauważył, że kiedy zaczynaliśmy naszą działalność w Polsce prawie nikt nie rozumiał, co tez mogłyby oznaczać słowa “jednomdnatowe okręgi wyborcze”. A dzisiaj jednak, co by nie powiedzieć, sytuacja nieco się zmieniła. Jeśli to tylko skutek szumu, to może tego szumu nie należy tak dlace lekcewazyć.

Nie wiem kto Pana sposponował z powodu Michała Falzmanna. Ale nie potrzebuję się dowiadywać, bo Pan ma ksywę “Igła”, a to sugeruje subtelność i wrazliwość. Wielu moich rodaków to istne mimozy – wystarczy jedno niechcący wypowiedziane słowo, żeby miec wroga na całę życie.

A Michał Falzmann jest tutaj, wbrew temu co Pan uważa, niezwykle istotny. Tak jak dla włoskich reformatorów była ważna akcja “mani pulite”. Włosi to zrozumieli. Pan, jak się okazuje , n ie. No, cóż, trzeba tłumaczyc i wyjaśniać, nie ma innej rady.

Zarzut nieksuteczności słyszę nieustannie. Najczęściej od ludzi, którzy palcem w bucie nigdy nie kiwnęli. Nie wiem co “Igła” może nam zaprezentować na wzór skutecznego działania? Chętnie się dowiem.


Subskrybuj zawartość