Pozwalam sobie włączyć się z pewnymi uwagami. Ten tekst powstał bezpośrednio po obejrzeniu filmu, ale wobec rozwoju myśli – może będzie pewnym uzupełnieniem Waszych rozważań.
Pasja. Droga Krzyżowa. W okresie Wielkiego Postu każdy katolik styka się z refleksją dotyczącą podstawowego zdarzenia budującego chrześcijaństwo. W tym roku staję się to szczególnie natrętne w związku z filmem Gibsona “Pasja”.
To okres dylematu postaw wobec moralnego przynaglenia jakim jest ten obraz. Powtarzane w Drodze Krzyżowej wspomnienie dotyczące ostatnich godzin życia Chrystusa zawsze budziło u mnie dwojakie skojarzenia. Podziwiając akt Jego woli świadomie prowadzący do scen końcowych, z zażenowaniem podchodziłem do nadmiernego, moim zdaniem, koncentrowania się na tym fizycznym akcie. Zakończenie, aczkolwiek niezwykle drastyczne, jest bowiem symbolem wskazującym potrzebę realizacji idei w formie mogącej przybierać nawet taką postać w konfrontacji z ziemską rzeczywistością.
Dlatego do filmu podchodziłem z pewną dozą sceptycyzmu, jako obrazu powstałego na podstawie przekazanych wyobrażeń mistyczki; to zawsze budzi wątpliwości dotyczące możliwej egzaltacji w opisie odczuwanych wizji. A film jest ich zobrazowaniem. I chociaż jest zrobiony z mistrzowską pasją, to w moim wyobrażeniu tych scen, występują pewne rozbieżności. Zaliczam do nich nadmierne eksponowanie scen fizycznego maltretowania Osoby Chrystusa. Nie znaczy, żebym im przeczył, ale w naszym życiu mamy szereg informacji o zdarzeniach, których brutalność przekracza opis Męki Pańskiej. Zatem podkreślanie i traktowanie Tej Męki jako zdarzenia jedynego i wyjątkowego, jest nadużyciem, jeśli tylko strona fizyczna męki jest podkreślana. W filmie, być może na potrzeby zidiociałej amerykańskiej publiczności, ten aspekt jest nadmiernie eksploatowany. Np. opis sceny biczowania jest dla mnie niewiarygodny; gdyż w opisach tamtego okresu możemy znaleźć wzmianki mówiące, że nie wolno było wymierzać kary chłosty przekraczającej 40 uderzeń. (40 razów uważano za śmiertelne). Dlatego w najbardziej drastycznych przypadkach wymierzano tę karę, jako czterdzieści uderzeń bez jednego. Tymczasem w filmie tych razów było znacznie więcej. Podobnie z przemarszem kolumny skazańców na Golgotę. Brutalność oprawców względem Chrystusa jest nieuzasadniona. To ludzie na usługach Rzymu, a więc nie mający powodu aby znęcać się w sposób szczególny nad Osobą Zbawiciela. Z kolei nie został wyeksponowany inny aspekt Męki Pańskiej; czas pobytu na Krzyżu. Śmierć na krzyżu była tak okrutną nie ze względu na ból przybicia, ale z uwagi na długotrwałą “ekspozycję” skazańca. Były przypadki, że ten czas trwał nawet trzy dni. A męka ta, wobec braku możliwości poruszania się jest niewyobrażalna. Przecież do spoconego i skrwawionego ciała rozciągniętego na krzyżu w najbardziej niewygodnej pozycji, ciągnęły roje much i innego robactwa. Z pewnością przekraczało to cierpienie związane z bólem przygwożdżonych członków. A trzeba pamiętać, że ciało Chrystusa było zmasakrowane biczowaniem ilością razów zbliżoną do “dawki” śmiertelnej. Nie może dziwić Jego śmierć już po sześciu godzinach od ukrzyżowania.
Męczeńska śmierć jest czynnikiem branym pod uwagę w rozważaniach dotyczących boskości Chrystusa. Niekiedy nawet przypisuje się jej, bądź przydaje, znaczenie dominujące. Wydaje się, że może to być forma nadinterpretacji, jeśli nie zostanie powiązana z innymi elementami tworzącymi postać Zbawiciela. W sąciadującym z judaizmem kręgu kultury greckiej, mamy do czynienia z postacią Heraklesa. W tej kulturze, do ubóstwienia, potrzebna jest śmierć w cierpieniu spalającym ciało fizyczne. Takim właśnie akcentem ziemskiego pobytu greckiego herosa jest zakończona jego historia. Historyczny opis śmierci Chrystusa może być paralelnym nawiązaniem do idei, gdzie wyzwolenie z ludzkiego losu następuje jedynie przez cierpienie.
Jest jednak i zasadnicza różnica między tymi dwoma postaciami; Herakles swój rozwój, co symbolicznie zaznaczono w opisie jego dwunastu prac, zawdzięcza sobie samemu, chociaż jest wyposażony w odpowiednie możliwości. Tymczasem Chrystus swą Dobrą Nowinę przekazuje nam wszystkim jako dar, chociaż i Jego życie przedstawiane jest np. w kręgach New Edge’u, jako czas wzrostu duchowej mocy, co podkreślać ma ludzki aspekt Jego ziemskiego istnienia.
Porównania mogą dotyczyć sfery duchowej. Chrystus ustanowił dla nas Eucharystię jako znak pamięci Jego ziemskiego pobytu. Ten znak jest obecny wśród nas aż do skończenia świata, jeśli tylko pragniemy dążyć do jedności z jego Ustanowicielem. Sam Chrystus jest w nim obecny i wspomaga nas w ludzkich zmaganiach z przeciwnościami.
Podobna idea występuje w buddyzmie. Tam osoba osiągająca w drodze reinkarnacji stan doskonałości, może po śmierci pozostać w sferze ziemskiej i wspomagać duchowo innych. To posać bodhisattwy. Niekiedy próbuje się przeciwstawić obie te idee. Jednak, podobnie jak w odniesieniu do kultury greckiej, istnieje zasadnicza różnica interpretacyjna; bodhisattwa osiąga stan duchowej doskonałości dzięki pracy nad sobą w drodze kolejnych inkarnacji, przy wykorzystaniu pomocy podobnych sobie jednostek, gdy Chrystus wspomaga nasze poczynania mocą swoją w jedności z Ojcem. Zatem buddyjska idea bodhisattwy może być jedynie porównywana z instytucją świętych w Kościele Katolickim.
Końcowym akcentem przemyśleń jest refleksja nad życiem Chrystusa jako bezgranicznym i bezwarunkowym wypełnianiem Woli Ojca. Jedynym przeciwstawnym odniesieniem jest postać Pierwszego Człowieka – Adama, Męża,który ulegając podszeptom Mężyny, swej integralnej części, ( za Wujkiem), nie dopełnił Woli Stwórcy.
@
Pozwalam sobie włączyć się z pewnymi uwagami. Ten tekst powstał bezpośrednio po obejrzeniu filmu, ale wobec rozwoju myśli – może będzie pewnym uzupełnieniem Waszych rozważań.
Pasja. Droga Krzyżowa. W okresie Wielkiego Postu każdy katolik styka się z refleksją dotyczącą podstawowego zdarzenia budującego chrześcijaństwo. W tym roku staję się to szczególnie natrętne w związku z filmem Gibsona “Pasja”.
To okres dylematu postaw wobec moralnego przynaglenia jakim jest ten obraz. Powtarzane w Drodze Krzyżowej wspomnienie dotyczące ostatnich godzin życia Chrystusa zawsze budziło u mnie dwojakie skojarzenia. Podziwiając akt Jego woli świadomie prowadzący do scen końcowych, z zażenowaniem podchodziłem do nadmiernego, moim zdaniem, koncentrowania się na tym fizycznym akcie. Zakończenie, aczkolwiek niezwykle drastyczne, jest bowiem symbolem wskazującym potrzebę realizacji idei w formie mogącej przybierać nawet taką postać w konfrontacji z ziemską rzeczywistością.
Dlatego do filmu podchodziłem z pewną dozą sceptycyzmu, jako obrazu powstałego na podstawie przekazanych wyobrażeń mistyczki; to zawsze budzi wątpliwości dotyczące możliwej egzaltacji w opisie odczuwanych wizji. A film jest ich zobrazowaniem. I chociaż jest zrobiony z mistrzowską pasją, to w moim wyobrażeniu tych scen, występują pewne rozbieżności. Zaliczam do nich nadmierne eksponowanie scen fizycznego maltretowania Osoby Chrystusa. Nie znaczy, żebym im przeczył, ale w naszym życiu mamy szereg informacji o zdarzeniach, których brutalność przekracza opis Męki Pańskiej. Zatem podkreślanie i traktowanie Tej Męki jako zdarzenia jedynego i wyjątkowego, jest nadużyciem, jeśli tylko strona fizyczna męki jest podkreślana. W filmie, być może na potrzeby zidiociałej amerykańskiej publiczności, ten aspekt jest nadmiernie eksploatowany. Np. opis sceny biczowania jest dla mnie niewiarygodny; gdyż w opisach tamtego okresu możemy znaleźć wzmianki mówiące, że nie wolno było wymierzać kary chłosty przekraczającej 40 uderzeń. (40 razów uważano za śmiertelne). Dlatego w najbardziej drastycznych przypadkach wymierzano tę karę, jako czterdzieści uderzeń bez jednego. Tymczasem w filmie tych razów było znacznie więcej. Podobnie z przemarszem kolumny skazańców na Golgotę. Brutalność oprawców względem Chrystusa jest nieuzasadniona. To ludzie na usługach Rzymu, a więc nie mający powodu aby znęcać się w sposób szczególny nad Osobą Zbawiciela. Z kolei nie został wyeksponowany inny aspekt Męki Pańskiej; czas pobytu na Krzyżu. Śmierć na krzyżu była tak okrutną nie ze względu na ból przybicia, ale z uwagi na długotrwałą “ekspozycję” skazańca. Były przypadki, że ten czas trwał nawet trzy dni. A męka ta, wobec braku możliwości poruszania się jest niewyobrażalna. Przecież do spoconego i skrwawionego ciała rozciągniętego na krzyżu w najbardziej niewygodnej pozycji, ciągnęły roje much i innego robactwa. Z pewnością przekraczało to cierpienie związane z bólem przygwożdżonych członków. A trzeba pamiętać, że ciało Chrystusa było zmasakrowane biczowaniem ilością razów zbliżoną do “dawki” śmiertelnej. Nie może dziwić Jego śmierć już po sześciu godzinach od ukrzyżowania.
Męczeńska śmierć jest czynnikiem branym pod uwagę w rozważaniach dotyczących boskości Chrystusa. Niekiedy nawet przypisuje się jej, bądź przydaje, znaczenie dominujące. Wydaje się, że może to być forma nadinterpretacji, jeśli nie zostanie powiązana z innymi elementami tworzącymi postać Zbawiciela. W sąciadującym z judaizmem kręgu kultury greckiej, mamy do czynienia z postacią Heraklesa. W tej kulturze, do ubóstwienia, potrzebna jest śmierć w cierpieniu spalającym ciało fizyczne. Takim właśnie akcentem ziemskiego pobytu greckiego herosa jest zakończona jego historia. Historyczny opis śmierci Chrystusa może być paralelnym nawiązaniem do idei, gdzie wyzwolenie z ludzkiego losu następuje jedynie przez cierpienie.
Jest jednak i zasadnicza różnica między tymi dwoma postaciami; Herakles swój rozwój, co symbolicznie zaznaczono w opisie jego dwunastu prac, zawdzięcza sobie samemu, chociaż jest wyposażony w odpowiednie możliwości. Tymczasem Chrystus swą Dobrą Nowinę przekazuje nam wszystkim jako dar, chociaż i Jego życie przedstawiane jest np. w kręgach New Edge’u, jako czas wzrostu duchowej mocy, co podkreślać ma ludzki aspekt Jego ziemskiego istnienia.
Porównania mogą dotyczyć sfery duchowej. Chrystus ustanowił dla nas Eucharystię jako znak pamięci Jego ziemskiego pobytu. Ten znak jest obecny wśród nas aż do skończenia świata, jeśli tylko pragniemy dążyć do jedności z jego Ustanowicielem. Sam Chrystus jest w nim obecny i wspomaga nas w ludzkich zmaganiach z przeciwnościami.
Podobna idea występuje w buddyzmie. Tam osoba osiągająca w drodze reinkarnacji stan doskonałości, może po śmierci pozostać w sferze ziemskiej i wspomagać duchowo innych. To posać bodhisattwy. Niekiedy próbuje się przeciwstawić obie te idee. Jednak, podobnie jak w odniesieniu do kultury greckiej, istnieje zasadnicza różnica interpretacyjna; bodhisattwa osiąga stan duchowej doskonałości dzięki pracy nad sobą w drodze kolejnych inkarnacji, przy wykorzystaniu pomocy podobnych sobie jednostek, gdy Chrystus wspomaga nasze poczynania mocą swoją w jedności z Ojcem. Zatem buddyjska idea bodhisattwy może być jedynie porównywana z instytucją świętych w Kościele Katolickim.
Końcowym akcentem przemyśleń jest refleksja nad życiem Chrystusa jako bezgranicznym i bezwarunkowym wypełnianiem Woli Ojca. Jedynym przeciwstawnym odniesieniem jest postać Pierwszego Człowieka – Adama, Męża,który ulegając podszeptom Mężyny, swej integralnej części, ( za Wujkiem), nie dopełnił Woli Stwórcy.
KJWojtas -- 10.04.2008 - 21:14