Czyli skąd się wzięły Stawy Raszyńskie.
Jeżeli zaś chodzi o system naświetlający, to jest to zagadka dla prawdziwego geniusza, gdyż do tej pory nasza nauka nie znalazła wytłumaczenia jak udało się tego dokonać.
Na pewno otworów w glebie nie było wiele, gdyż to niweczyłoby całą ochronę przed mrozem, a warto wiedzieć, że pod ziemią rośliny były hodowane zarówno latem, jak i zimą. Światło miało swoje specjalne słoneczne kanały, które porastały od wewnątrz tajemnicze rośliny gangras. Ich cechą charakterystyczną były liście mające zdolność do odbijania, niczym lustra, światła słonecznego. Niestety ze względu na to, że nie znamy obecnie żadnego gatunku choćby cieniem przypominającego gangras, trudno mi wytłumaczyć jak to było możliwe. Być może pod bardzo cienką tkanką nabłonkową występowały duże krople wody, ale równie dobrze liście mogły być pokryte jakimś specjalnym rodzajem wosku odbijającym strumienie światła. Tak czy inaczej niesamowita znajomość botaniki, połączona z inteligencją i wyobraźnią sprawiły, że kiedy tylko słońce wzniosło się ponad horyzont, wszystkie pomieszczenia podziemnego pałacu wypełniały się światłem słonecznym.
Tak z biegiem lat, Tam’talenowie coraz bardziej zagłębiali się pod ziemię do tego stopnia, że w szczytowej fazie rozwoju ich kultury, ten olbrzymi podziemny pałac liczył sobie 10 kondygnacji rozciągniętych na powierzchni około 90 hektarów!
Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to należy pamiętać, że cały ten obszar musiał pomieścić nie tylko sypialnie i kuchnie, lecz także pola pszeniczne (odmiany niestety zanikłej, a będącą rozwiniętą formą płaskurki – najstarszej odmiany pszenicy uprawianej później w Mezopotamii), będące swoistym skarbem tego roślinnego królestwa. Działo się tak za sprawą przedziwnej waluty jaką było ziarno pszeniczne, czyli w tamtejszym języku Serum Case. Należy zaznaczyć, że chleb pszenny, o ile nie jest niezbędny w jadłospisie człowieka, to przez Tam’talenów był uważany za jedzenie święte.
Białe pieczywo było symbolem pojednania, jedności z przyrodą i słońcem (gdyż na te dwie siły Tam’talenowie dzielili świat). Religijnym obowiązkiem było przyjęcie chleba pszennego przez umierającego, wręczenie go pannie wstępującej w związek małżeński, podania go gościowi wstępującemu w progi (być może to stąd w Polsce tradycja witania chlebem i solą). Ponadto był pożywieniem niezwykle smacznym. Niestety nie udało mi się dociec jak był przyrządzany. Wiem natomiast, że z początku właścicielem wszystkich pól pszenicznych był najwyższy dostojnik plemienia Tam’talenów (odpowiednik naszego namiestnika królewskiego – wierzono, iż jest on wysłannikiem na ziemię prawdziwego króla Tam’talenów, czyli słońca). Jednak chcąc nagrodzić najlepszych i najdokładniejszych z budowniczych podziemi, wprowadził podział klasowy, zaczął nagradzać tytułami niosącymi za sobą także posiadłości “ziemskie”, w postaci pól pszenicznych.
Wartość jednego Serum Case była różna i zależała głównie od liczby ludności i pory roku. Dla przykładu – przed pierwszym dniem wiosny, kiedy Tam’talenowie tradycyjnie dzielili się chlebem pszennym, wartość jednego ziarna rosła gwałtownie. Urodzaj nie miał tutaj większego znaczenia, gdyż podziemne pola obsiewane były stopniowo i stopniowo także dokonywano żniw.
Nie wiem czy roślinę nazwaną przez Tam’talenów Salarbe przywieźli oni ze sobą, czy też jej ziarno zostało odnalezione podczas drążenia jednej z podziemnych komnat. W dosłownym tłumaczeniu jest to drzewo życia, będące nieprawdopodobnym dziełem natury, którego chyba już nigdy nie zdołamy odkryć. Miało ono białą, półprzezroczystą korę oraz nie posiadało liści. Gdyby spojrzeć na nie od strony podziemnej jak i nadziemnej, najpewniej korona korzeni byłaby podobna do korony gałęzi. Działo się tak dlatego, że drzewo to nie potrzebowało światła do życia, zaś żywiło się energią pozyskiwaną z ziemi.
Ponadto w mroku najcieńsze odnóżki gałęzi świeciły nikłym, acz ciepłym światłem, które jak remedium koiło lęk przed ciemnością. Nie potrafiący wytłumaczyć sobie tego zjawiska Tam’talenowie od razu okrzyknęli drzewo świętym i z biegiem lat przypisali mu nieprawdziwą właściwość obdarowywania kobiet nowym życiem i uzdrawiania nieuleczalnych chorób (stąd jego nazwa). Salarbe zastąpiło hary na najniższych kondygnacjach oraz w przejściach i tunelach, do których nie prowadzono kanałów świetlnych.
Muszę jeszcze wspomnieć o ogrodach Tam’talenów, gdyż w tej dziedzinie osiągnęli oni perfekcję niezrównaną. Ciężko mówić o “słynności” tego plemienia w świecie w ogrodnictwie, gdyż było ono zamknięte i rygorystycznie przestrzegano zarówno zakazu wejścia do plemienia, jak i wyjścia z niego. Najprawdopodobniej jednak ogrody Konstantynopola oraz ogrody Semiramidy uchodzące za jeden z cudów świata, były dziełem któregoś z dalekich potomków Tam’talenów.
Ogrody porastały zawsze powierzchnię ziemi otoczoną szczelnym murem harów. Ich pielęgnacja należała do naturalnego prawa i obowiązku zarazem każdego członka plemienia. Jednak samo przebywanie i troska o kształt tego sanktuarium przyrody było dla każdego z nich wydarzeniem sprawiającym wiele radości i mawiało się, że szczęśliwym jest ten, kto w pocie czoła może pracować w ogrodach.
A były one piękne o każdej porze roku. Latem pełne szumiących wodospadów w oczkach wodnych oraz kolorowych owoców dostępnych dla wszystkich, jesienią pełne barwnych liści ścielących się u stóp, zimą obfitowały niezmąconą ciszą kojącą rany duszy, zaś wiosna dodawała im z każdym rokiem więcej energii i życia.
Ogrodnictwo było dziedziną, w której Tam’talenowie posiedli wiele umiejętności do dziś nawet nie znanych, a których strzegła plemienna tajemnica (ach, gdyby tak Falenty dalej były słynne z ogrodnictwa…).
Tak przez tysiące lat w umiarkowanej obfitości wzrastało niewyobrażalne królestwo Tam’talenów, w którym czas spędzało się na pielęgnacji roślinności i rozmowach w ogrodach. Życie płynęło dość powoli, a czas był dyktowany przez zmieniające się pory roku i kalendarz botaniczny.
Jednak wszystko,co się urodzi musi mieć swój kres i to nietykalne ziemskie prawo dotknęło także Tam’talenów. Z biegiem czasu, kiedy życie toczyło się stabilnie, bez przykrości ze stron zewnętrznych, przestały się rodzić dzieci, choć starsi umierali z taką samą częstotliwością, co sprawiło, że zaczęło brakować ludzi do konserwacji i naprawy urządzeń publicznych, takich jak system wodny czy słoneczny.
Namiestnik królewski rozprzedał całą pszeniczną ziemię szlachcie w zamian za liczne przywileje obyczajowe, społeczne i religijne, np. za prawo mianowania siebie królem, a nie tylko namiestnikiem.
Jednocześnie nastąpiło typowe dla schyłku cywilizacji wzgardzenie obyczajami i tradycją. To pociągnęło za sobą coraz mniejszy popyt na chleb pszeniczny, a przez to wartość waluty gwałtownie spadła. Suma sumarum skutkiem tego ogrody nieco zdziczały (aczkolwiek wytrwali obrońcy tradycji nie zapominali o konieczności pielęgnacji tychże), zaś w murach harowych porobiły się luki.
Dlatego też nieznane dotąd przez barbarzyńskich najeźdźców królestwo Tam’talenów stało się widoczne. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że niesamowite piękno tych tylko lekko zdziczałych ogrodów sprawiło, że barbarzyńcami zawładnęła straszliwa żądza zniszczenia.
Z początku państwo-ogród było oblegane kilka miesięcy bez rezultatu. Honorowa gwardia łuczników licząca pięćdziesięciu władających strzałą, dość skutecznie odstraszała najeźdźcze hordy. Jednak plotka o rzekomych niezliczonych bogactwach kryjących się w podziemiach królestwa plemienia wielbiącego rośliny rozniosła się bardzo szybko. Już po miesiącu kilkunastu barbarzyńców przybyło z toporami do rąbania murów obronnych. Hary posiadały bardzo twarde drewno, dlatego też trwało to wolno, lecz prace postępowały. Widząc nieuniknioną klęskę, ówczesny król Tam’talenów (nazwany później Ceberlad’har, co dosłownie można przetłumaczyć jako “zapomniał o harach”) w obawie przed wydaniem w ręce wroga tajemnicy plemiennej, nakazał kobietom i dzieciom schronić się na najniższej kondygnacji centralnego pałacu. Schronienie odciął od świata, lecz także od wody, a to sprawiło, że podtrzymujące tam strop Salarbi stały się kruche i sklepienie runęło nie zostawiając przy życiu nikogo. Kiedy pozostali dowiedzieli się o tym, co zrobił ich król, zawładnęła nimi ogromna nienawiść, która przewyższyła ból po stracie najdroższych. I kiedy kłócili się jaką śmiercią ma zginąć ich władca tak, aby zadać mu jak największy ból, wkroczyli do miasta barbarzyńcy, którzy wszystkich mężów Tam’talenów umieścili we wspólnej mogile z kobietami i dziećmi.
Tam’talenowie nie posiadali pisma. Aż dziw bierze, że potrafili tak wyćwiczyć wyobraźnię by pomieścić we własnej głowie skomplikowane plany architektoniczne oraz wiedzę botaniczną. Postępek króla, nie dość że haniebny, to jeszcze nie był potrzebny. Cóż bowiem tubylcy mogli zrozumieć z ich pełnego gracji, wypracowanego na ogrodowych rozmowach języka?. Tak czy inaczej, wrogowie zdobywszy całą posiadłość zaczęli zabierać się do jej łupienia.
Jednak nie znalazłszy ni złota ni bursztynów, nakazano zrównać wszystko z ziemią. W tym miejscu pomysłowość najeźdźców była niestety na tyle duża, że nie tylko zniszczyli przepiękne ogrody, lecz także zmienili bieg Salvet tak, aby pozalewała stopniowo całą posiadłość. Zdobywanie jak i niszczenie królestwa Tam’talenów pochłonęło wiele ofiar ze strony barbarzyńców.
Łatwo chyba sobie wyobrazić więc jak wielką była ich wściekłość, gdy okazało się, że nie odnaleźli w nim żadnych kosztowności. A wszystko za sprawą jednej tylko plotki… Oblężenie to opisywał grecki historyk Harpharon, który podobno był wcześniej gościem Tam’talenów, lecz o tym co znajdowało się za murami harów wspomniał tylko, że niemożliwe jest znalezienie w języku greckim słów, które oddałyby cudowność wrażeń, a poza tym „przyjaciele z zawiści, o to co widział, wyłupiliby mu oczy”.
Pozostała tylko legenda , znajdująca swe odmienne formy w różnych, późniejszych kulturach o cudownej krainie życia, z której mieszkańcy zostali wypędzeni za popełnione grzechy.
Z biegiem lat tereny te zamieniły się w jeziora, a później bagna i mokradła. Kiedy przyszło do budowania traktu królewskiego biegnącego z Krakowa do rodzącej się Warszawy, zmeliorowano część tych ziem celem przeprowadzenia tamtędy drogi. Jeden z architektów wyraził się, że zdążać do Warszawy i nie zobaczyć Falent, to jak pojechać do Italii i nie zobaczyć Neapolu.
Z nieznanych powodów tereny tamte porastały nieznaną i niespotykaną nigdzie ni w Koronie ni na Litwie roślinnością – tu cypryśnik, tam tuja, tam znowuż miłorząb. Jednak czas i na przyrodzie odcisnął swój ślad. Większość roślin wprowadzona w te tereny przez Tam’talenów, wymarła tak jak i to zapomniane plemię. Dziś tereny porastają jedynie szumiące olchy i topole, i tylko gdzieniegdzie pojawia się nie pasująca do tego moczarowego krajobrazu samotna brzoza czy jałowiec przypominający o istnieniu pradawnego królestwa.
Trakt krakowski zmieniono i przeprowadzono obocznie zostawiając w spokoju to małe i niepozorne sanktuarium potęgi przyrody. Całość objęto w 1975 roku rezerwatem, byśmy już za kilka- lub kilkanaście miesięcy, dzięki obecnie władającym tym terenem zarządców, mogli w bezpośrednim sąsiedztwie Stawów Raszyńskich oglądać nowy hipermarket…
Michał W. Wojtas