W imieniu narodu... Za podłość i kolaborację (2).

W dobrze wyposażonym gabinecie na jego samym środku, naprzeciw kominka, stał niski dębowy stół, a po jego dwóch stronach dwa dwuosobowe fotele obijane solidną skórą. Tyłem do kominka naprzeciw biblioteki siedział mężczyzna po pięćdziesiątce. Był niespokojny i co chwila zerkał na zegarek na lewym nadgarstku i spoglądał na zegar stojący w rogu gabinetu, zupełnie jakby chciał sprawdzić, czy zegary pokazują właściwy czas.
Choć w tym pomieszczeniu przebywał już ponad godzinę, to od momentu, kiedy został do niego wprowadzony przez dwóch rosłych mężczyzn ani razu nie wstał z fotela.
Pokój wypełniał mdły zapach lawendy zmieszany z zapachem palonych szczap drewna w gustownym kominku obłożonym jasnym kamieniem.

Drzwi szeroko się otworzyły w nich stanął Jerzy.

– To ty!? – Zapytał łamiącym się ze strachu głosem otwierając przy tym usta zupełnie jakby przed momentem wynurzył się z wodnej toni.
– Tak to ja. Zdecydowanie odpowiedział Jerzy.
W oczach premiera zagościł strach, a jego twarz wykrzywił grymas cierpienia i jakiegoś niepojętego bólu.
– Ale, ty przecież... – Jąkał się premier chcąc coś powiedzieć
– Wiem, wiem. Spokojnie, proszę niech pan się już uspokoi, panie premierze. Mamy wystarczająco dużo czasu, aby sobie porozmawiać, a będą to, proszę mi wierzyć na słowo, trudne tematy – panie premierze. Zatem dobrze radzę, proszę oszczędzać siły.
W słowach Jerzego nie było żadnych emocji, które mogłyby wskazywać na jakiekolwiek zdenerwowanie. Inaczej było u tego, który jeszcze wczoraj był premierem rządu.

(…)

Szanowni państwo, przyszedł czas i trzeba sobie powiedzieć to, co najważniejsze, i to, co najuczciwsze, i trzeba też pamiętać, że słowa przysięgi, to nie słowa rzucone na wiatr.
Dziś nie jest istotne, kto jakimi słowami kończył składaną w tej izbie przysięgę – jedni uczynili to słowami: „tak mi dopomóż Bóg”, inni tego zwrotu nie poczynili.
Wierzę, że zdecydowana większość pań posłanek i panów posłów zrobiła to zgodnie z własnym sumieniem i dla dobra narodu, a co za tym idzie dla dobra naszej ukochanej ojczyzny.

Jedno jest pewne i tą radosną nowiną chcę się z szanownym państwem podzielić. Dziś kończy się era podejmowania decyzji w zadymionych pomieszczaniach należących do byłych esbeków i pezetpeerowskich dygnitarzy, a też rodzimych mafiozów i rozmaitych agentów szkodzących sprawie naszego kraju.
Mam ten zaszczyt poinformować, że to, co wyprawiali dotąd, odtąd należeć już będzie jedynie do historii. O ile zadymione pomieszczenia, w których spiskowali przeciw państwu i prawu, należały do wymienionych, i – o ile wydawało się tym … ludziom, że ten kraj też do nich należy, to niech przyjmą do wiadomości, że jeszcze to, co wczoraj wydawało się być czarnym, dziś już tym nie jest.

Mówca sięgnął po szklankę wody, upił z niej nieco i kontynuował dalej:

Przywracamy normalność w pełnym tego słowa znaczeniu. Prócz litery prawa, umiejętnie obchodzonej przez najętych pseudo-prawników, istnieje również duch prawa. I właśnie w intencji ducha prawa zostały poczynione te kroki, aby literze prawa przywrócić jej właściwe brzmienie, jednoznaczność i respekt. Państwo narodowe nie może zostać zastąpione przez żadną korporację, ani żadną inną nieformalną grupę osób udających korporację, instytucję, stowarzyszenie i inny twór, której prawnicy dotąd omijali prawo łamiąc jego reguły poprzez stosowanie sztuczek prawnych, co przynosiło profity pomysłodawcom tych sztuczek, a państwu niewyobrażalne straty.

Nagle ten wywód przerwał głos ze środka izby. – Proszę nam powiedzieć, kiedy wreszcie zaszczyci nas swoją osobą pan premier?
– Pan premier? – Zapytał niezmieszany mówca zupełnie jakby oczekiwał takiego pytania.
– Szanowny panie pośle, zauważył pan zapewne, że na dzisiejszym nadzwyczajnym posiedzeniu obu izb nie tylko pana premiera nie ma. Dziś, dodam dla pana uwagi – bo, jak domniemam, inni już to zauważyli i wiedzą – nie ma również wicepremiera i kilku ministrów, a także nie ma dwóch marszałków. I muszę również dodać, że nie mam żadnej pewności, czy pan premier i tych kilku wymienionych przeze mnie ludzi pojawi się w tym gmachu kiedykolwiek, a jeśli, to zapewne zupełnie w innej jego części i w zupełnie innej roli.
A panu, szanowny panie pośle, szczerze radzę, aby zechciał się pan zapoznać z materiałem, który leży w teczce przed panem.

Wszyscy otrzymaliśmy takie same teczki z identyczną zawartością. No, ale skoro doszliśmy już do tego momentu, to wydaje mi się, że nadszedł właściwy moment, aby zarządzić kwadrans przerwy technicznej. W tym miejscu muszę dodać, to co nieuniknione – mówca lekko uniósł głowę i spokojnie rozejrzał się po sejmowej sali zupełnie jakby kogoś szukał – w materiałach, które państwo otrzymaliście przed wejściem macie informacje, nie chcę ich teraz komentować. Dodam jedynie, że według autorów projektu rychłej naprawy państwa, ta izba nie powinna być izbą politycznych sporów. Tutaj powinno załatwiać się sprawy kraju, a nie partyjnych ambicji lub interesów dla określony grup lobbowanych przez kilkanaście osób z mandatami posła i senatora.
Dlatego też pozwolę sobie teraz zarządzić wspomnianą przerwę techniczną, po której osoby, które wiedzą, że świadomie brały udział w spisku przeciw ojczyźnie udadzą się samodzielnie do sejmowej restauracji. Tam na was czekają przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości.
Nie widzę też sensu i takiej potrzeby, aby zarządzić wyprowadzenie tych kilkunastu osób w asyście straży marszałkowskiej. To jest sejm, nie cyrk. Tutaj się obraduje, a nie urządza happeningi mające na celu ośmieszenie powagi tej izby.

W tym samym czasie, w zupełnie innym miejscu, minister sprawiedliwości kończył czytanie akt, które dostarczyła jemu kilkuosobowa delegacja. Kiedy skończył starannie zamknął teczkę delikatnie odsuwając ją na prawo od siebie.
– No cóż. W tej sytuacji nie pozostało nam nic innego jak wprowadzić ten plan do realizacji. Widzę zasadność zawieszenia tych osób. Widzę, że miarka naprawdę się już dawno przebrała. I widzę również to, że wasze propozycje zmian personalnych są dobrze przemyślane. Jeszcze dziś – minister spojrzał na zegarek – a w zasadzie za dwie godziny nominacje i odwołania będą gotowe.

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Szanowny Autorze

To już było! – nie zauważył Autor?
Były obrady połączonych izb, były teczki, wezwania i niby “przewroty”.
Pan Maciejowski nazwał to marzycielstwem. Ja, nazwę (tylko!) myśleniem życzeniowym.
Był też taki, który nie owijał w bawełnę, który powtarzanie tych samych czynności z nadzieją na inne rezultaty nazywał obłędem czy szaleństwem. Albert E. mu było.

No, ale co ja tam mogę wiedzieć? Jestem tylko “nieszczęśliwą kobietą”, która nie ma zdolności obserwacji “otaczającego świata”.

No, to proszę dalej śnić swoje sny o potędze, zmianie… o czymkolwiek. To dość bajeczne. A niektórzy bajki lubią. Dla samej ich bajkowości.


>Autor

Ostatnio zdarzyło mi się przemieszczać, więc zaopatrzyłem się w dworcowych kioskach w podróżną literaturę, i — tak mi się teraz kojarzy — podobną, i zarazem niepodobną do zaczepionego przez Pana tematu. Dworcowa była, owa literatura, bo zakupiona tamże. Wyjaśniam tę kwestię od razu, bo nie chcę obrażać, tym bardziej, że obrażanie literatury nie ma w tym wypadku sensu — w paradę mi ona przecież nie weszła. Wracając do rzeczy, na wspomnianym dworcu zakupiłem wywiad z Wildsteinem (“Niepokorny”) i kryminał-thriller Sekielskiego (“Sejf”). Rzeczy zupełnie różne, poza tym, że szybko się je czyta, co w pociągu nie jest bez znaczenia. Polecam szczególnie Wildsteina; nabrałem do niego jeszcze większego szacunku, a przecież szanowałem go zawsze. Warto; jest uciecha, kiedy tak po prostu wykłada się na stół fakty i nazwiska z tej naszej krętej drogi do niepodległości. Związek między tymi książkami jednak pewien jest, choć — przyznaję — dosyć głęboko ukryty. Otóż kiedy Wildstein pisał powieść sensacyjną (“np. “Dolina nicości”), to nasz światek uznał za stosowne zebrać się w sobie i wyszydzić autora, uznając, że nie tylko jest grafomanem, ale jak na grafomana wyjątkowo miernym literatem i marnym człowiekiem. I językowo nie siedziało, i akcja taka jakaś dziwna, sceny erotyczne bez smaku…, no… w ogóle jakoś bez sensu, ładu i składu. Nie wypomnieli mu tylko że Żyd. Kiedy zaś Sekielski napisał podobną powieść (podobną jak podobną, powiedzmy, że aspiruje do tego samego gatunku), to salon wydał werdykt, że mamy do czynienia “z udanym debiutem”, nowoczesnym politycznym thrillerem, a sam autor to “urodzony pisarz” i “autor powieści”. Tyle się trzeba narobić, a Pan Bóg i tak sam kule nosi, prawda, że nosi. I tym świątecznym przesłaniem życzę Panu wszystkiego dobrego, wytrwałości w pisaniu (poprzedni projekt podoba mi się na razie bardziej — oceniając rzecz gustem prostym, naiwnym i nieszkolonym) i wszystkiego co Pan sobie życzy!

referent

[edit] Zapomniałem o najważniejszym. Po powrocie do domu musiałem odtruć się, bo czytanie w pociągu męczy potem jak zgaga, więc złapałem najnowszego dla mnie Austera (“Sunset Park”), którego to Austera “Znak” chyba będzie wydawał od początku, co jest jak najbardziej świetnym pomysłem, choć szkoda, bo ta reedycja jest lepiej zrobiona niż poprzednia z “Noir Sur Blanc”, ale nie można mieć przecież, prawda, wszystkiego; te same, podwójne tytuły na półce to już byłby snobizm, że tak to ujmę: nieakceptowalny w zwyczajowo przyjętych stosunkach w tak zwanej klasie średniej nowo ufundowanej — sprawdzę jeszcze interpunkcję i już kończę to przydługie zdanie. W porządku. Sięgnąłem więc po Austera i to jest dla mnie namacalny dowód, że wcale nie trzeba pisać. Żal, kurwa (pardą), żal jak cholera, ale nie zrobi się tego choćby tak dobrze jak Auster. A ich jest więcej, są nawet zmyślniejsi fachowcy niż Auster. Wniosek z tego płynie dla mnie taki, że trzeba być jak najlepszym referentem (albo kimś tam), jeśli nigdy nie będzie się Austerem. Trudno. No i czołem, że czołem!


Referencie

Bardzo jestem rad za Pana ciekawy i pouczający komentarz.
Wszystkiego dobrego na Nowy 2013 Rok. A na dzisiejszy wieczór i noc szampańskiego humoru życzę.
Wiktor


Subskrybuj zawartość