>Autor

>Autor

Ostatnio zdarzyło mi się przemieszczać, więc zaopatrzyłem się w dworcowych kioskach w podróżną literaturę, i — tak mi się teraz kojarzy — podobną, i zarazem niepodobną do zaczepionego przez Pana tematu. Dworcowa była, owa literatura, bo zakupiona tamże. Wyjaśniam tę kwestię od razu, bo nie chcę obrażać, tym bardziej, że obrażanie literatury nie ma w tym wypadku sensu — w paradę mi ona przecież nie weszła. Wracając do rzeczy, na wspomnianym dworcu zakupiłem wywiad z Wildsteinem (“Niepokorny”) i kryminał-thriller Sekielskiego (“Sejf”). Rzeczy zupełnie różne, poza tym, że szybko się je czyta, co w pociągu nie jest bez znaczenia. Polecam szczególnie Wildsteina; nabrałem do niego jeszcze większego szacunku, a przecież szanowałem go zawsze. Warto; jest uciecha, kiedy tak po prostu wykłada się na stół fakty i nazwiska z tej naszej krętej drogi do niepodległości. Związek między tymi książkami jednak pewien jest, choć — przyznaję — dosyć głęboko ukryty. Otóż kiedy Wildstein pisał powieść sensacyjną (“np. “Dolina nicości”), to nasz światek uznał za stosowne zebrać się w sobie i wyszydzić autora, uznając, że nie tylko jest grafomanem, ale jak na grafomana wyjątkowo miernym literatem i marnym człowiekiem. I językowo nie siedziało, i akcja taka jakaś dziwna, sceny erotyczne bez smaku…, no… w ogóle jakoś bez sensu, ładu i składu. Nie wypomnieli mu tylko że Żyd. Kiedy zaś Sekielski napisał podobną powieść (podobną jak podobną, powiedzmy, że aspiruje do tego samego gatunku), to salon wydał werdykt, że mamy do czynienia “z udanym debiutem”, nowoczesnym politycznym thrillerem, a sam autor to “urodzony pisarz” i “autor powieści”. Tyle się trzeba narobić, a Pan Bóg i tak sam kule nosi, prawda, że nosi. I tym świątecznym przesłaniem życzę Panu wszystkiego dobrego, wytrwałości w pisaniu (poprzedni projekt podoba mi się na razie bardziej — oceniając rzecz gustem prostym, naiwnym i nieszkolonym) i wszystkiego co Pan sobie życzy!

referent

[edit] Zapomniałem o najważniejszym. Po powrocie do domu musiałem odtruć się, bo czytanie w pociągu męczy potem jak zgaga, więc złapałem najnowszego dla mnie Austera (“Sunset Park”), którego to Austera “Znak” chyba będzie wydawał od początku, co jest jak najbardziej świetnym pomysłem, choć szkoda, bo ta reedycja jest lepiej zrobiona niż poprzednia z “Noir Sur Blanc”, ale nie można mieć przecież, prawda, wszystkiego; te same, podwójne tytuły na półce to już byłby snobizm, że tak to ujmę: nieakceptowalny w zwyczajowo przyjętych stosunkach w tak zwanej klasie średniej nowo ufundowanej — sprawdzę jeszcze interpunkcję i już kończę to przydługie zdanie. W porządku. Sięgnąłem więc po Austera i to jest dla mnie namacalny dowód, że wcale nie trzeba pisać. Żal, kurwa (pardą), żal jak cholera, ale nie zrobi się tego choćby tak dobrze jak Auster. A ich jest więcej, są nawet zmyślniejsi fachowcy niż Auster. Wniosek z tego płynie dla mnie taki, że trzeba być jak najlepszym referentem (albo kimś tam), jeśli nigdy nie będzie się Austerem. Trudno. No i czołem, że czołem!


W imieniu narodu... Za podłość i kolaborację (2). By: WiktorSmol (3 komentarzy) 29 grudzień, 2012 - 21:35