Jaka jest nasza polska opowieść?

“Filozofowie lubią lamentować, to miłe zajęcie. Powiedzenie, że świat jest beznadziejny zawsze wprawiało ich w poczucie dobrze wykonanej roboty. (...) Dusza polska jest chora, to prawda. Ale nigdy nie powiedziałem, że jest chora śmiertelnie. Głównym symptomem tej choroby jest wszak przekonanie, że nic od nas nie zależy, bo wszystkie ważniejsze role rozdano. To jest mentalność człowieka zniewolonego. Ja takiego poglądu nie głoszę i nigdy nie głosiłem. Najważniejsze, żeby zobaczyć tę polską niemoc i się wkurzyć.”

Tak prof. Ryszard Legutko mówi w wywiadzie, nawiązując do swojej najnowszej książki Esej o duszy polskiej.

Przeczytałem te pierwsze 2 zdania i od razu zobaczyłem w nich Blogerzy zamiast Filozofowie. Coś w tym jest. Bo w ilu punktach takie blogowanie przekłada się na rzeczywistość niewirtualną? Owszem, to się zdarza. Na przykład pomysł z wysyłaniem koszulek do Chin w proteście przeciw łamaniu praw człowieka w Tybecie. Coś więcej? Skąd ten brak wiary we własną moc sprawczą i ucieczka w “wirtualność komentatora rzeczywistości”, który po wyłączeniu komputera ma “poczucie dobrze wykonanej roboty”?

“Powszechnie przyjmowane jest założenie, że jesteśmy narodem historycznym, że naszym przekleństwem jest nadmierna pamięć historii. To fałsz. Tak naprawdę nasza historia zaczęła się w 1945 roku, kiedy nastąpiło wielkie zerwanie ciągłości. Wszystko, co działo się przedtem, to nie tylko inna epoka, to rzeczywistość dla nas bajkowa i faktycznie martwa. Bo w 1945 roku doszło do wielopoziomowej rewolucji.”

Trafiłem już na kilka “recenzji” tak książki, jak wywiadu. Ciekawe, że zwykle ludzie mają do prof. Legutki pretensje o jakieś czarnowidztwo. Tymczasem z tego wywiadu wyłania się z jednej strony bardzo krytyczna, ostrą kreską zarysowana ocena naszej polskiej rzeczywistości, ale też ta ocena wyraźnie naprowadza na finałowe “Najważniejsze, żeby zobaczyć tę polską niemoc i się wkurzyć.” Zobaczcie na przykład ten kawałek o naszej tożsamości, o wizerunku Polaka:

“Znajomość przeszłości jest u nas żadna. Niemcy od wielu lat dopieszczają swoich wypędzonych i czynią im reklamę na cały świat. Myśmy o naszych wypędzonych zapomnieli, a młodzież nie wie nawet, że istnieli. A jak się dowie, uzna, że to już było dawno i wstyd z tym się obnosić, bo to takie nienowoczesne. (...) Nie wiemy więc, kim jesteśmy, ale wiemy, że chcemy być inni. Najlepiej dostrzec to można, gdy zastanowimy się, jaki może być wizerunek współczesnego Polaka. Zapewne nie husaria, bo to stare i nie przystaje. Grunwald? Było w PRL niesławne stowarzyszenie Grunwald, a dziś z Krzyżakami walczyć jakoś głupio. Kolejne powstania, jak wiadomo, przegrane i, jak równie obiegowo ma być wiadomo, bez sensu. Jak pokazać jakiś pozytywny stereotyp Polaka? Facet przy komputerze? Trochę mało porywające. Młodzieniec z dredami i w opadających spodniach? Też takie sobie. Amerykanin nałoży kapelusz, buty kowbojskie i będzie opowiadał o pionierach, o konstytucji, o wolnym świecie. A Polak? Jaka jest jego własna opowieść, którą chce przekazać światu?”

A teraz inny ważny fragment. O fenomenie ludzi Solidarności, po większości anonimowych, a właściwie o tym, co wówczas było “w powietrzu” i to było widać na twarzach zwykłych ludzi:

“Wiem, że demokracja to rządy pospolitego człowieka. Ale był czas pierwszej „Solidarności”, kiedy komuna na chwilę została przerwana i nagle pojawili się zwykli ludzie, lecz jakby z innego świata. Mieli szlachetniejsze twarze i mówili innym językiem. Po 1989 roku liczyłem, że znowu tych samych ludzi zobaczę. A zobaczyłem prostaków, oglądam ich do tej pory.”

W tym ostatnim zdaniu to profesor pojechał Jareckim, jak nic! Już to czytałem przecież u Jareckiego, nawet w programie radiowym czytali.

To jak ludzie, wkurzamy się? Ale tak na serio?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Sergiuszu

wkurzać się? Ale po co…

To już lepiej jakieś piwo otworzyć i YouTube pooglądać.

;)

Wojtek/Zapiskowicz


Polska to depresyjny kraj

i wiem to nie tylko z zachowań ludzkich.
Dyrektor jednego z koncernów farmaceutycznych powiedział mi, że bijemy rekordy statystyczne w sprzedaży odpowiednich piguł.

I jest jeszcze jedna rzecz. Łatwo i pięknie mówi się o wielkich sprawach na poziomie ogólności a następnie z wielkim zdziwieniem stwierdza się, że te “symbole szlachetności “, często, biją żonę, kradną, donoszą albo są zwyczajnie głupi.
Igła


Igło

Takich statystyk w kwestii piguł to nie znam, mogłoby to być ciekawe. Mam za to coś, co profesor napisał dla ludzi z pokolenia wspominającego PRL jako stare dobre czasy, w których wszelkie piguły były zbyteczne:

“Myśmy naprawdę stali się narodem PRL-owskim. Oczywiście nie lubiliśmy komunistycznej władzy, niektórzy nie lubili bardziej, inni mniej. Byliśmy jednak narodem, który zinternalizował ogólną lekcję, jaką przerobił w PRL. To PRL wyznaczał granicę jego świadomości. Nie istniał żaden alternatywny opis dziejów ani obraz Polski. Przez 40 lat zracjonalizowaliśmy nową sytuację. Co to znaczy? To było uznanie, że został napisany scenariusz dziejowy, który musieliśmy realizować, oraz że socjalizm pokazuje ogólnie słuszny kierunek rozwoju świata. Bo PRL może i zły, ale przecież dzieci robotnicze kończyły studia, dokonano reformy rolnej, polityka edukacyjna objęła szerokie rzesze społeczne, rozwinęła się opiekuńcza rola państwa itd. To było pomieszanie poczucia porażki z uznaniem ogólnej racjonalności i nieuniknioności tego, co się dzieje. Inny świat nie pojawiał się nawet w marzeniach.”


Wytłumaczenie jest bardzo proste

Przynajmniej dla mnie.
Dla większości PRL-czyków był to czas awansu społecznego z niewobrażalnej biedy.
Nie widzieli też szans na wolność dopóki istniały sowiety.

A czy marzeń nie było?
Były.
Jedni marzyli o maluchu i swarzędzu inni o wyjeździe do ameryki albo saksach jeszcze inni o demokracji. Tych ostatnich było pare setek.

Igła


Jeżeli o to ci chodzi?

/. Twierdzę, że stygmat PRL polega na czym innym. Właśnie na poczuciu bezradności w dzisiejszym świecie i świadomym narzuceniu sobie statusu kibica.

Na czym to polega?

Jesteśmy krajem, który bardzo chce się podobać, naśladując innych, ponieważ jest głęboko przekonany, że sam nic do zaoferowania nie ma. Trudno się zresztą dziwić takiemu myśleniu, skoro przez ostatnie 70 lat ciągle zaczynamy od początku i doświadczamy kolejnych eksperymentów, kataklizmów, transformacji, restrukturyzacji, rewolucji, i ciągle mamy być inni niż jesteśmy./

To ja się zgadzam z Legutką.
Igła


Igło

To jasne, tyle, że od czasu uwolnienia spod Sowietów minął już ładny kawałek czasu, a nawyki i postawy zostały. I nadal “procentują”. Legutko tam pisze o tej koszmarnej brzydocie, choćby w architekturze, także sakralnej. Ta brzydota nie bierze się z kosmosu, to emanacja stanu “ducha” czy “umysłu” nas, Polaków, łykających te piguły.

Inny przykład, ze sprawą wypędzeń. Zamiast samemu trąbić na cały świat i przypominać naszą historię, będziemy się pieniaczyć, że Niemcy mają skończyć z tą swoją propagandą o wypędzeniach. Tak jakbyśmy mogli im podyktować co mają robić. A róbmy swoje, bez wstydu i obawy, że to nie przystoi obnosić się ze swoim męczeństwem. A zresztą kto nam każe się koncentrować na tym? Możemy eksponować co innego, ale tamtego nie zaniedbywać. Kto siedzi cicho ten nie ma racji.


W zasadzie zgadzam się

z każdym słowem Legutki.

I najgorsze jest to, że brak jest prawie jakiejkolwiek wspólnoty międzypokoleniowej.
Także z własnymi dziećmi. One nie chcą już o niczym słyszeć, co nie pochodzi z komputera albo nie jest grą strategiczną.

Wczoraj szły Popioły w tv Kultura. Kijem bym nie zagonił ani awanturą.

Nigdy nie słyszały Żeromskim, nic ich nie obchodzi i mają w dupie jakieś Popioły.
Szkoła nie uczy nic. Rodzina chyba tylko bezinteresownej zazdrości do sąsiada, który ma większy samochód.
Zauważyłeś, że oni się niczym nie interesują, nie buntują przeciw niczemu, niczego nie tworzą niczego, czego by nie było gdzie indziej?
Nawet mody?
Igła


Historia

wypędzenia, każda historia jest obusieczną bronią,
Jak napisałem, ze w historii mieliśmy dobre i zle momenty to matoły – Prawdziwe Polaki chciały mnie zabić.

Niemców wysiedliliśmy na polecenie aliantów ale pół miliona Ukraińców i Białorusinów to już sami.
Litwinom nie pozwalamy pisać sie po litewsku ale sami biadamy, że na Litwie nie możemy pisać się po polsku.

Zreszto jest to mniej ważne.

Ważne jest to – Bo w 1945 roku doszło do wielopoziomowej rewolucji. Po pierwsze, nastąpiła gigantyczna zmiana terytorialna, w tym utrata Kresów, czyli naszej ojczyzny symbolicznej. Po drugie, zapanował terror i masowa indoktrynacja. Po trzecie, w efekcie wojny i terroru fizycznie wytrzebiono dużą część narodu i zniszczono jego strukturę. Po czwarte wreszcie, uległa zniszczeniu niebywała ilość tego, co stanowi o ciągłości materialnej – domów, własności, mebli, pamiątek rodzinnych, bibliotek, posesji. Gdyby podobne doświadczenie okaleczenia było udziałem pojedynczego człowieka, pewnie by nie przeżył.

Nie było odbudowywania Polski po zniszczeniach, co miało miejsce po I wojnie. Po II wojnie budowaliśmy nową Polskę. W dodatku budowaliśmy ją według planu, który świadomie zakładał, że to ma być nowy naród.

Igła


Igło

Nie wszyscy młodzi tacy są. W sensie, że odtwórczy, nie kreatywni. Zresztą nie każdy musi. Poza tym to raczej zdrowy objaw, jeśli młodzi patrzą częściej do przodu niż za siebie – taki przywilej wieku. Za siebie człowiek patrzy dopiero później, jak już sam własnej przeszłości trochę uzbiera.

Natomiast czym innym jest program szkolny. Bo o ile to, że mało który młody, no chyba taki młody-stary jak nasz Zetor, w czasie wolnym interesuje się czymś poza ganianiem za dziewczynami i komputerem, można uznać za normalne, a nawet zdrowe w tym wieku, o tyle brak dobrego programu szkolnego, już nie wspominając o dobrze opłacanych i świetnie wykształconych nauczycielach z powołania, to jest coś, co jak najbardziej woła o pomstę do nieba.


Hm, z przytoczonych fragmentów

wieje pesymizmem. Czy uzasadnionym?
Byłbym wdał się w polemikę, ale nie czytałem całości więc nie wiem czy z wyjętych czterech kawałków można postawić tezę generalną, że jesteśmy do bani…?
osobiście mam odmienne zdanie inny pogląd na historię naszej ojczyzny, na nas Polaków. Uważam, że historię znamy wcale nienajgorzej, że nasze wykształcenie ogólne jest (pomimo mniejszej ilości tytułów) o wiele większe niż innych krajów.
W tym miejscu pozwolę sobie na pewną dygresję w kierunku upolitycznionych mediów i medialno durnych pustych polityków, którzy taka wizję – nieprawdziwy obraz NAS głoszą.
Pytanie, wcale nie oczekuję odpowiedzi, komu na takim postrzeganiu zależy? Kto manipuluje prawdą i jakie z tego czerpie profity?!


Panie Marku

Warto przeczytać cały wywiad, a najlepiej książkę. Ale wywiad minimum. Gorzki, ale nie o goryczy. To nie jest wianie pesymizmem, to jest, proszę wybaczyć cytat skądinąd, gryzienie żubra w dupę. Oczywiście na miarę profesora filozofii, ale jednak.


Panie Marku

to weź przeczytaj, na górze jest linka.
Wedle mnie Legutko ma racje i wie co gada.
Igła


Drogi Igło

zaznaczyłem “moim zdaniem”
I jeszcze dodam – każdy ma swoją rację “punkt widzenia…”
Ukłony


Przeczytałem

Zgadzam się, ale odnajduję w wywiadzie to o czym ja mówię

Co się stało, że po 1989 roku nie umieliśmy strzepnąć z siebie tego?

Myśmy naprawdę stali się narodem PRL-owskim. Oczywiście nie lubiliśmy komunistycznej władzy, niektórzy nie lubili bardziej, inni mniej. Byliśmy jednak narodem, który zinternalizował ogólną lekcję, jaką przerobił w PRL. To PRL wyznaczał granicę jego świadomości. Nie istniał żaden alternatywny opis dziejów ani obraz Polski. Przez 40 lat zracjonalizowaliśmy nową sytuację.

WIELKA MANIPULACJA TYCH KTÓRZY NADAL UTRZYMUJĄ “DUCHA” PRL


Panie Sergiuszu,

“Najważniejsze, żeby zobaczyć tę polską niemoc i się wkurzyć.”, nawet ciekawa myśl , ale czy nie powinno je poprzedzać “Najważniejsze, żeby zobaczyć WLASNA niemoc i się wkurzyć. A dopiero potem, doszukiwać się “ogólnej” polskiej niemocy.
I tu tez zaczyna się dopiero problem. Wielu nie chce przyznać sie do własnej niemocy, wiec sie nie mogli wkurzyć; inni dostrzegli ja, wkurzyli sie i zaakceptowali stan rzeczy; a jeszcze inni, dostrzegli, wkurzyli się, i postawili na zmiany.
I może te dwa pierwsze przypadki, pozwalają na opinie o polskiej niemocy. Takich osób jest zapewne więcej. Dlatego do filozofowania wystarczy.
pozdrawiam


Kiepski filozof

Po tym tekście – rozumiem więcej. Mam na myśli tekst sergiusza, nie Legutki. Potwierdza on doskonale istotę naszego niedawnego sporu.

Ale nie o tym chciałam powiedzieć.
Chciałam powiedzieć, że Legutko to kiepski filozof.
Jego tekst jest właściwie opisem własnego życiorysu. Wyłącznie własnego.

Wchodząc na poziom uogólnień Legutko myli podstawowe pojęcia – naturę ludzką ze skutkami indoktrynacji. Wiedzę o społeczeństwie czerpie z ograniczonego środowiska socjalistycznych karierowiczów – czyli nie rozróżnia PRLowskiej “nowej elity”, do której sam się zalicza i istniejącej elity (moralnej i intelektualnej), która wbrew temu co twierdzi Legutko przetrwała i czas wojny i PRL.

Ta postkaczyńska teza o braku polskich elit “naturalnych”, kontynuatorów elit przedwojennych, niosących bagaż tradycji i etosu – świetnie nadaje się do polityki, jaką uprawiało środowisko Legutki. Jednak w żadnym przypadku nie jest prawdą o Polakach.
Jest opisem sfabrykowanym na potrzeby określonego środowiska ( i Kaczyńscy i Legutko z tego środowiska pochodzą) – ponieważ usprawiedliwia działania polityczne tego środowiska, czyniąc zeń (właśnie według wzorców PRL) środowisko “nowej racji”.

Jest niczym innym jak kontynuacją i rozwinięciem myślenia Ziemkiewicza o polactwie – tyle tylko, ze przeniesionym na całe społeczeństwo – za wyjątkiem oczywiście piszącego i ludzi z nim związanych.

Nie jest to tekst filozofa.
Jest to tekst poilityka, zresztą nie najwyższych lotów.
To zabawne zderzenie Legutki “mantalność człowieka zniewolonego” i “ja” – człowiek, który zniewoleniu nie uległ.

Legutko jest kiepskim filozofem. Ale jest dobrym i wiernym reprezentantem poglądów swojego ugrupowania.


Pani Renato

Nie wiem czy Legutko jest kiepskim filozofem, nie byłem jego uczniem.
Mnie jego wywiad się podoba.
Czy jest człowiekiem zniewolonym i reprezentantem poglądów swojego ugrupowania, śmiem wątpić.
A czyim reprezentantem jest pani, skoro pani zawsze pisze kategorycznie i jako MY Polacy, krytykując innych?

Ja zdecydowanie odmawiam pani wypowiadania się w moim imieniu, proszę to zaznaczać w swoich wypowiedziach, chyba, że zostanie pani ministrem oświaty.
Igła


Igła

Po pierwsze, nie widzę w moim komentarzu „my, Polacy”.
Po drugie – nie wtrącam się do niczyich upodobań, bo de gustibus…..
Po trzecie – każdy ma prawo do własnego zdania.
Po czwarte – nie pytam Pana, ani innych rozmówców czyimi są reprezentantami – więc czemu Pan mnie o to pyta? I co to ma do rzeczy?
Czy naprawdę tak trudno bez zapuszczania się w rejony osobiste rozmówcy trzymać się wyłącznie omawianego tematu?
Pozwolę sobie zauważyć, że rozmowa toczy się o Legutce a nie o Igle czy RRK.
Po piąte – czy mam rozumieć, że obecny minister oświaty TEŻ może wypowiadać się w Pana imieniu? Jeśli tak, to czy udzielenie przez niego pełnomocnictw innym osobom uznałby Pan za wystarczające do wypowiadania się w Pana imieniu?
Bo ja zdecydowanie nie życzę sobie by jakikolwiek minister oświaty wypowiadał się w moim imieniu.


Haha

I na ostatnim pkt. się pani wyłożyła, jako nie wypowiadająca się w niczyim imieniu ani nie wspierająca żadnej opcji.
Bo jak to tak?
Pani nie dość, że unosi się w swoim obiektywiźmie nad krakowskim rynkiem, Wawelem, całą Polską?
A tu takie zdanie!!!
Wstrząsające.

Ja RRK, jestem jednoosobową partią, dążącą do władzy, reszta won, paszły wraże sobaki oczywiście nie ma pani nikogo konkretnego na myśli, bo i kogo?.
Igła


Oj, Igło

Tak, jestem JEDNOOSOBOWĄ partią!
Nie dążę do wladzy ( skąd taki absurdalny wniosek?)
Głoszę własne poglądy.
Oceniam mój świat, świat w jakim żyję.
W partiach szukam podobieństw do MOICH poglądów i nie zwykłam przyjmować cudzych opinii za wlasne, nawet jeśli w jakiejś części, lub w innych kwestiach zgadzam się z nimi – tylko dlatego, ze pochodzą z jakiejś popieranej przeze mnie opcji politycznej.

Nadal nie rozumiem dlaczego Pan, ( proszę przeczytać własne , wyżej zamieszczone komentarze) pisząc” “Jesteśmy krajem, który bardzo chce się podobać, naśladując innych, ponieważ jest głęboko przekonany, że sam nic do zaoferowania nie ma.” przypisuje sobie prawo oceny CAŁEJ Polski, równocześnie dostrzega wypowiadanie się w Pana imieniu – tam gdzie go nie ma.

A poza tym, po raz kolejny zauważam, ze sprowadza Pan dyskusję o poglądach Legutki na poziom personalnego sporu z rozmówcą i rozmowę o nim ( w tym przypadku konkretnie o mnie)
Czy nie lepiej byloby przedstawiać argumenty broniące tego co jak Pan napisał “podoba się Panu”, a co ja oceniłam krytycznie? Lub na przykład starać się udownić mi brak racji?


Szanowna RRK

Owszem, sprowadzam do personalnego sporu.
I nie tylko dlatego, że tak jest mi wygodnie. Bo jest.

Proszę kombinować dalej.

P.S. Ja niczego pani nie udowadniam.
Ja się tylko pani czepiam.
Zachodzę o głowę dlaczego?
Igła


Igło - to Pan kombinuje...

Niepotrzebnie sie Pan męczy! Ale skoro jest to Panu potrzebne do lepszego samopoczucia…. to….proszę kombinować dalej.

Ja tylko napisałam moje własne zdanie o Legutce i jego widzeniu Polski.


Szanowna RRK

Jak ja lubię kobiety, które znają swoje miejsce w szyku.
Ale Pani?

To się nie godzi, to kolejny Paniny chwyt!!
A niby z kim miałbym się kłócić?
Igła

P.S. A partyjne obiegówki&instrukcje?


Igło

A ja nie znoszę jakiegokolwiek ustawiania ludzi w jakimkolwiek szyku.
Może dlatego, że kobiety w przeciwieństwie do mężczyzn nie mają poczucia owej musztry wojskowej, która przenosi się tak łatwo i na inne dziedziny życia.

Klócić się? Ależ bardzo proszę, jesli ma Pan ochotę – ale może na temat tekstu.
Bo na takie: a pan to jest… a pani to jest… to najlepszy jest magiel, do którego zresztą nie zaglądam – tradycyjnie i po staropolsku, zgodnie z obyczajem i tradycją wyniesioną z lat przedwojennych prasując w domu – chcociaż jeśli już mówimy o mnie, jest to jedna z niewielu czynności jakich nie cierpię.

Proszę rozwinąć pańskie PS – bo nie rozumiem co ma Pan na myśli.


Panie Igło,

wtrącę się trochę:)

SAłabe te pana zarzuty do RRK, znaczy nie mają wiele spólnego z treścią pierwszego jej komentarza i takie czepianie na siłę się to jest, a co do Legutki, to nie wiem, czy to dobry czy kiepski filozof, ale przeczytałem kilka jego tekstów i posłuchałem go kilka razy i powiem tak, niezbyt ciekawe wrażenie wywarł, znaczy niczym nie potrafił mnie zachęcić, ni formą ni treścią ni oryginalnością jakąś.


Pani Ustronno

(czy ja dobrze odmieniam? wolę zapytać)

Czy ja wiem? Ta niemoc oczywiście nie jest ogólna, w sensie, że jakaś bezosobowa. Zawsze sprowadza się do niemocy u konkretnych ludzi.

To jednak IMHO wcale nie oznacza, że nie wolno mówić o niej jako o przypadłości społecznej, skoro rzecz dotyczy kondycji społeczeństwa, manifestującej się całkiem fizycznie poprzez takie fakty jak nieobecność “instynktu obywatelskiego” czy też skłonność do tworzenia “brzydoty bez ducha” w architekturze.

Oczywiście tu nie chodzi o jakieś oderwane od rzeczywistości porównania (pisał o tym niedawno Pan Yayco, przy okazji omawiania zasadniczych różnic w fundamentach tradycji życia społecznego w USA i w Polsce, które to różnice czynią porównania bezprzedmiotowymi).

Tych, którzy się wkurzają nie tylko werbalnie, jest chyba zawsze mniejszość. Chodzi pewnie o to, żeby to była mniejszość o wystarczającej sile przebicia, by zainicjować realne zmiany.

Tych, którzy wkurzają się tylko werbalnie, jest oczywiście zawsze wielu, bo to wkurzanie się jest nie tylko bezkosztowe, ale w dodatku terapeutyczne. Ludzie lubią dać sobie “upust”. I na tym zakończyć. Wspominałem o tym niedawno u Pana Lorenzo i w tekście o przyszłości TXT. Terapia, w tym grupowa, to jest coś, co jest u wielu uczestników blogosfery celem samym w sobie. Nie widzę w tym nic złego zresztą. Problemy powstają natomiast wtedy, gdy spotyka się człowiek zorientowany na terapię z człowiekiem zorientowanym obywatelsko, któremu na czymś pozytywnym, poza swoim samopoczuciem, zależy.

Gdy dodać do tego zawodowych i amatorskich propagandzistów, sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, bo narasta dezorientacja i frustracja uczestników.

Zupełnie podobnie jest z życiem publicznym.

Zawsze będą tacy, których stać najwyżej na bunt werbalny. Zawsze bedą tacy, którzy wybiorą ciepłe kapcie niż ryzyko oberwania pałką od zomowca.

I zawsze będą tacy, którzy nie tylko zachowają zdrowy kręgosłup moralny, nie tylko znajdą w sobie dość odwagi, by otworzyć okno i krzyknąć na całe gardło “dosyć tego!”, ale też będzie im się chciało codziennie tworzyć swój kraj także wtedy, gdy już nie będzie potrzeby iść z kamieniami na ZOMO.

Na tym polu, tego działania ze zmysłem obywatelskim w czasach pokoju, mamy nieprawdopodobne braki. Dlatego właśnie dowolna kreatura jest w stanie zajść wysoko w polityce i samorządach. Kreatury nieomylnie wyczuwają naszą niemoc i korzystają z niej. Tak długo, jak długo na to przyzwalamy.


Na marginesie wypowiedzi Igły

“Właśnie na poczuciu bezradności w dzisiejszym świecie i świadomym narzuceniu sobie statusu kibica”.

Może jak to “narzucanie sobie statusu kibica” wygląda z mojej obserwacji i doświadczenia. Historia długa i nigdzie nie odnotowywana przy żadnym święcie “Solidarności”, a jednak bardzo brzemienna w skutkach. W 1980-81 do stanu wojennego biura Solidarności i działalność związkową obsługiwali głównie biedni zapaleńcy, łącznie z emerytami. Tylko nieliczni załatwiali sobie płatną posadę. Byli to głównie oddelegowani pracownicy (pobierali pensję ze swego zakładu) i pracownicy zatrudniani nielicznie przez ukonstytuowane władze związkowe. Biedni zapaleńcy sami kombinowali papier i tusz do powielaczy:) Nikt im nie zwracał pieniędzy za dojazdy i wyjazdy itd. Podobnie było w podziemiu. Nie trzeba było prosić, nikt nie pytał o zwrot kosztów. W taki sam sposób było w 1989r i przy pierwszych wyborach samorządowych. Co nastąpiło potem? A no potem było wykańczanie swoich. Wielu traciło pracę, pozostawało bez środków do życia. Czy pamiętacie, co powiedział Wałęsa o Walentynowicz? Zaliczył ją do tych, którym się nie udało. A jak miało się udać i co miało się udać? Podobne “zgłuchy” słyszeli inni działacze. Niektórzy sobie poradzili, inni wyjechali, a jeszcze inni rozpili się z żalu, bo pamiętano o ich ideowości tylko przy kolejnych wyborach. Sama przy kolejnej prośbie pomocy w wyborach powiedziałam – dość. Nie będę okradać rodziny, byś ty, palancie jeden z drugim, grzał tyłek w sejmie i wypiął się potem na wyborców. Przepraszam za tę przydługą opowieść, ale w niej kryje się część prawdy o “świadomym kibicowaniu”. Oczywiście są i inne powody, np. brak autentycznych struktur związkowych w małych zakładach, tam najczęściej przewodniczący jest kierowcą dyrektora czy prezesa:)


Pani Katarzyno

To prawda. Tak wielu ludzi, którzy oddawali dla “Solidarności” swój czas, zdrowie, pieniądze, poczuło się oszukanych, bo naprawdę zostali oszukani. Ludzie to pamiętają. Dlatego nie można się specjalnie dziwić, że tamten entuzjazm z ludzi wyparował. Bezpowrotnie.

Z drugiej strony, czy tego można było uniknąć? Czy jest na świecie choć jeden kraj, w którym do władzy, polityki dostają się przeważnie porządni ludzie?

Wygląda to w sumie na ponurą prawidłowość, ale ludzie prawi i ideowi angażują się w walkę o wolność i prawa człowieka, a gdy wolność staje się faktem, na rzeczywistość wpływ zyskuje zupełnie inny typ ludzi. Ideowcy zrobili swoje i mogą odejść. A jeśli który zabłąka się w strukturach władzy, poczuje się szybko jak na obcej planecie i długo tam miejsca nie zagrzeje lub będzie go to kosztowało zdrowie. Co najmniej.

Tylko… czy kiedykolwiek w dziejach, gdziekolwiek, było inaczej?

Myślę, że o tej prozie życia trzeba pamiętać, by nie odrabiać wciąż tych samych lekcji dla naiwnych, ale też trzeba szukać sposobów zmiany obecnej sytuacji na lepsze. Ale już innymi metodami.

W Tekstowisku spotkało się całkiem już spore grono ludzi, którzy to wszystko znają i to z własnego doświadczenia. To jest spory potencjał społeczny, gdy postanawiają zrobić coś razem ludzie, z jednej strony mający pierwszy młodzieńczy idealizm za sobą, a z drugiej zdecydowani zrobić coś dobrego, pomimo rozczarowań jakie już przeżyli.

Pozdrawiam Panią.


Własna opowieść? Chyba

Własna opowieść? Chyba tylko taka,że porywamy się z szablami na czołgi i wysadzamy w powietrze jak Ordon, który zresztą wcale nie zginął, ale wieszcz wolał go uśmiercić, bo umierać to potrafimy z honorem. Za Niceę też.
A mnie zlewa nagła krew, że chcąc upodobnić się do “reszty świata” niszczymy to, co było cenne – dobre szkolnictwo podstawowe i ogólnokształcące. Naprawdę dobre. Maturzyści(starzy) nie tylko umieli pisać, ale i myśleć – samodzielnie i oryginalnie. Wystarczy przejrzeć prace maturalne, którymi chlubią sie szkoły. Dzisiejsi – tresowani jak małpy na łańcuchu do rozwiązywania idiotycznych testów z “jedynie słusznymi” odpowiedziami z polskiego mają mózgi poszatkowane jak kapusta do kiszenia – barok umiejscawiają w dwunastym wieku, a romantyzm w międzywojniu. Bo systematyczna wiedza i umiejętność interpretacji tekstu – że już nie wspomnę o samodzielnej refleksji – są nie tylko nieprzydatne, ale wręcz szkodliwe.
http://defendo.wordpress.com/


I jeszcze jedno –

I jeszcze jedno – serdeczne dzięki za dostrzeżenie mnie – mojej obecności i nieobecności. Podoba mi się tekstowisko. Generalnie:)
http://defendo.wordpress.com/


defendo

miło Ciebie widzieć :)

Jasne, że korozja szkoły to problem wielki i promieniujący na całą naszą rzeczywistość. Zastanawiam się tylko, czy tego można (było) uniknąć. Czy to nie jest tak, że bylejakość wpełza w całą codzienność. Niezauważenie (?) i różnymi drogami. Zamiast zdrowych warzyw z ogródka sztuczne warzywopodobne z przemysłowej uprawy. Zamiast jedynego w swoim rodzaju obiadu gotowanego/pieczonego na kuchni węglowej, obiadopodobny fastfood z mikrofalówki. Oczywiście zapach i smak “identyczny z naturalnym”. Zamiast dobrej, oryginalnej muzyki, kolejne komputerowe remiksy z “dawnych dobrych czasów” rocka. Zamiast rzetelnej dziennikarskiej roboty, popowa pisanina na zlecenie. Zamiast mężów stanu, plastikowe pajacyki. Zamiast krajowego “rękodzieła”, tanie podróbki z Dalekiego Wschodu. Byle szybciej i taniej. Tak można jeszcze kilka dni wymieniać pewnie.

Nasza polska opowieść, a raczej jej nieobecność (bo przecież nie jakieś nie-istnienie) to tylko fragment większej układanki.

Może to “taki etap”? Może to ta cała trzecia albo i czwarta fala się przetacza po globie, a my się dziwimy, jakby było czemu?

Generalnie fajne te Twoje kwiatki, przyniesiesz parę tutaj? Coś poza kwiatkami też możesz :)


Szanowny Sergiuszu

Twój komentarz do niniejszego wpisu może żyć swoim oddzielnym życiem. Dokonałeś zwięzłego podsumowania smutnej (nie)polskiej rzeczywistości.
Czy tak wyglądać ma świat przed kolejną rewolucją? Jeszcze dodałbym do wyliczanki zaraz po dziennikarzach, nagminne promowanie literatury całkowicie nam obcej.
Tradycja zawaliła się w piździet. Zamiast tradycyjnej randki seks przez telefon;
zamiast pisania kopiowanie z użyciem trzech klawiszy.
Ukłony


Panie Marku Szanowny

ha! zastanawiałem się przez 3 sekundy jak się do Pana zwrócić, i na przekór galopującej za “trendy gadaniem” młodzieży, dostającej wysypki na dźwięk staromodnych zwrotów grzecznościowych, napisałem inaczej niż “Marku”.

To też “znak czasu”. Mam na myśli wybrzydzanie na formy w rozmowie. Wybrzydzanie służące jako alibi dla słownej “napierdalanki bez trzymanki”, do tego nazywanej przejawem “życia” lub “żywotności”. Katastrofa! Niechlujstwo myślowe i językowe podniesione do rangi obyczaju – to jest to, o czym mi zawsze opowiadał mój ś.p. Dziadek, objaśniając na czym polegała i jak się rodziła “bolszewicka mentalność” – w skrócie, zaczynamy od wywiezienia profesorów do łagrów, a na ich miejsce wstawiamy woźnych (bez obrazy dla instytucji woźnego), a dalej to już samo poleci. Tak to działa. Dlatego tego typu “falę” bez względu na numerację, trzeba zwalczać siłom i godnościom osobistom, że tak powiem.

Pozdrowienia :)


Sergiuszu,

coś Ty dzisiaj sierioznyj jesteś ogromnie.

Ale Ci z tym całkiem do twarzy, nie czepiam się wcale. Działanie w celu odwrócenia trendu opisanego przez Ciebie powyżej, to szalenie atrakcyjny pomysł na zaistnienie w życiu społecznym.

Pewien Włoch wymyślił jakiś czas temu Slow Food jako remedium na Fast Foody i osiągnął ogromny sukces. Nam też się ma prawo udać coś w podobie.

Temat jest wspaniały (w odróżnieniu od zajebistego).

Na szczęście zajebisty nie jest.

merlot


Merlocie Szanowny

:)

Z tymi trendami to ja właśnie wątpliwość wyrażam, czy w ogóle da się walczyć. Skoro to jakaś globalna lub zglobalizowana “fala”. Dlatego bardziej to widzę jako inicjowanie “lepszych trendów” za pomocą dostępnych nam narzędzi netowych niż “odwracanie trendów” ( choć skutek może być identyczny z naturalnym ;).

Podany przez Ciebie przykład jest tym czym jest, “jedynie” sztuczką marketingową, możliwą dzięki sile fast-food-u – paradoksalnie, bo slow-food to nie tyle nowy trend, co zaprzeczenie tego fast bez którego sam by nie zaistniał. Nie wiem dlaczego, ale znowu Pana Yayco kult negatywny mnie się kojarzy ;)

Dla jasności – nie twierdzę, że to coś złego. Dobry chwyt nie jest zły. Jak w tych szkołach walki, gdzie do walki używa się siły przeciwnika. Pomyślmy…


To może tak:

Proponujemy slow zamiast fast, naturalny zamiast identyczny, i zrób to sam zamiast podane na tacy.
Element marketingowy, zamieniający siekierkę na kijek eliminujemy całkowicie.

Przynajmniej w fazie koncepcyjnej.


A ja się nie zgadzam – na

A ja się nie zgadzam – na bylejakość, na namiastki, na fastfoody, na cały ten popkulturowy chłam. Wierzę, że Europa będzie jednak bronić elit, że anglosaski egalitaryzm kulturowy nas dotknie, ale dłoni się na naszej szyi nie zaciśnie.
Bunt nie przemija, dojrzewa. I wiem, że jednak w teatrach nie zabraknie widzów, że dobry film znajdzie odbiorcę, że Houellebecq będzie czytany nad Wisłą, a nie tylkko grafoman Coelho. Czy tam inny Mello. I że mlodzi ludzie nadal mieć będą dylematy dotyczące sensu życia, gotowi o nich rozmawiać całymi nocami. A zjawiskowy “Król Roger” Szymanowskiego w Operze Wrocławskiej zapełni wszystkie fotele wyściełane bordowym aksamitem. Nie tylko Mahler, ale i Anathema, dobry, oryginalny rock, czarujący blues Chrisa Rea – nie zachwycą tłumów, ale swoich słuchaczy odnajdą.
Cholera! Przecież naprawdę można! Od nas zależy. Mogę bojkotować silikonowe twory i u(po)twory, nie kupię niczego w McDonaldzie, nie pojadę do aquparku, tylko na basen. Upiekę chleb. Posieję kwiaty zamiast wszechobecnych na niemiecką modłę trawników. A kto mi zabroni? Napiszę wiersz, którego niemal nikt nie przeczyta, sporządzę kolejny smoczek dla tych, którzy chcą mnie umoralnić, wprawiając w różowiutki do bólu plastik równie sztuczny wibratorek – niech ssą sobie, a co? Wolno mi… Rozzłościłam sie dziś, bo jeden taki chciał mi udowodnić, że szanująca się kobieta nie powinna itd. Sorry, że tu odreagowuję. Wybaczysz? ;)

http://defendo.wordpress.com/


Pani Defendo

Ja zdecydowanie protestuje bez wybaczenia.
Jako człowiek.
Choć zainteresował mnie ten fragment paninego wpisu – kto mi zabroni? Napiszę wiersz, którego niemal nikt nie przeczyta, sporządzę kolejny smoczek dla tych, którzy chcą mnie umoralnić
?
Czy chodzi tu pani o gałganek z cukrem umaczany w denturze?

Pytam spokojnie, jako człowiek kobietę?
Igła


defendo

Tych smoczków to tam u Ciebie zacna kolekcja :D

Przecież naprawdę można! Od nas zależy.

Właśnie. Jasne, że tak. Póki żyją ludzie, którym smakuje dobry blues i dobry rock, taki oryginalny, niezmiksowany, to jest nadzieja, że np. kino przestanie się kojarzyć z kubłami pop-cornu na widowni i na ekranie i w głowach, a zacznie znowu z dobrym filmem. Kwartał po kwartale przyjdzie nam odzyskiwać nasz oryginalny świat? Niech i tak będzie, skoro trzeba.


Pani Defendo

Z Pani to prawdziwa Samoobrona (selfdefendo;-)

W skali mikro (czyli w obronie własnej p. Defendo) nie będzie Pani miała problemu z realizacją swojego manifestu. A i różowiutki do bólu smoczek może zrobić oszałamiającą karierę, jak trafi w ręce aktualnej szefowej Zachęty, albo naczelnej High Heels.

A czy ma Pani jakiś pomysł na to, by wykładnią smaku i kultury przestał być TVN Style, a rodzice nie organizowali dzieciom bali w MacDonaldach pod opieką plastikowych hostess? Wykładnią nie dla Pani, raczej dla większej próbki statystycznej.

I żeby jedynym wyrazem entuzjazmu przestało być wdzięczne “łał!”?

Pozdrawiam i wyrażam radość ze spotkania z Panią tutaj.
Złożyłem rewizyty w innych Pani posiadłościach, gdzie wszędzie mi kazali dowód pokazywać.
Łał, powiedziałbym, ostre klimaty:-)

merlot

Aha, jest jedno ale. De Mello jest tutaj w ogromnej estymie. Jak tylko coś mruknąłem w duchu Pani tekstu, o mało mnie nie zdekapitowali. Trzeba uważać...


Igło – słusznie – jak

Igło – słusznie – jak człowiek kobietę.
Rozróżnienie konieczne, jako że kobieta(jeśli przyjąć interpretację chrześcijańską) stoi ewolucyjnie wyżej od mężczyzny. Adam powstał z jakichś śmieci(gliny, niektórzy dodają pot i łzy). Ewa – z fragmentu ciała człowieka.
Smoczki miewają dedykację – właśnie nawiedzonym misjonarzom jeden szykuję – stos mój rośnie, ale za to jakie będę miała na nim towarzystwo! ;)
Są też bezdedykacyjne – do wyboru, bo mnie bawią. Na razie. Pewnie opublikuję dalszą część kolekcji…

http://defendo.wordpress.com/


Panie Merlocie,

mam wrażenie, że Pan trochę miesza. Albo się Panu ( no offence – to dlatego, że TXT jest za łagodny, więc staram się to poprawić).

Moje dziecko, jak miało kilka latek to musiało mieć urodziny w MacDonaldzie. I miało.

I co? Ano nic.

Dzisiaj zna się na winach lepiej niż niektóry dorosły.

I co? Ano nic.

Czasami chodzi z koleżankami na kawę, a czasami do Mac’a. Czasami czyta Harrego Pottera, a czasami Herberta. Obu lubi. Sama sobie to lubienie wybiera.

Fetyszyzm i kontrafetyszyzm tyle samo mają sensu. Znaczy – wcale.

Człowiek powinien być kreatywny i afirmujący. Otwarty na nowe propozycje, ale sprawdzający, co przyciąga tłumy.

Inaczej będzie jak ci, co krytykują twórcę, nie znając jego twórczości. Śmiechu warty.

Im bardziej rozmaici postępowcy i pseudo obrońcy “prawdziwej kultury” będą straszyć MacDonaldem, tym więcej będzie miał klientów.

Pisałem o tym tutaj parę razy i w końcu mi przeszło, ale może napiszę jeszcze raz: taki, dla przykładu, TXT nie może być zamiast, bo go wcale nie będzie. Bo nie będzie tak samo słodki, albo albo tak samo jadowity. Albo ktoś nie poczuje się tak samo dobrze wymasowany.

Taki, dla przykładu TXT albo będzie sobą, albo nie będzie go wcale.

Dotyczy to każdej sfery kultury (w socjologicznym sensie słowa kultura)


Sergiuszu – znam kino, w

Sergiuszu – znam kino, w którym pop-corn nie szleści, ciamkania nie słychać, a w bufecie można dostać tylko rzeczy bezgłośne. Marzy mi się(kiedy już wygram na loterii) otwarcie takiego kina, które będzie miało i stoliki dlatych, którzy zechcą sie kawy i wina napić podczas projekcji(nie piwa!). I dla których po seansie zagra taper lub tłem dyskusji o filmie będzie dyskretny jazz. A czemu nie mamy bronić barykad? Niech kultura elitarna będzie udziałem – wąskiej z założenia – elity, ale niech konsumenci popkultury wiedzą, że istnieje coś poza Dodą. I że “nie wypada” jej wielbić. Moda na zdrowy snobizm niech nam miłościwie zapanuje, w miejsce niemiłosiernie nam panującego chłamu. I niech sobie słuchają “Ich Trojga” i czytają Harlequiny tudzież oglądają seriale – ale niech to robią z poczuciem winy. To juz będzie sukces ;)

http://defendo.wordpress.com/


Szanowny Panie Merlocie

Ja Panu glowy nie urywalem. Ja nawet nie wiem, kto to jest De Mello (kojarzy mi się z bejsbolistą, ale tej gry też nie rozumiem). Zatrzymalem się na Prager Kreis (Kubin i jemu podobni faceci) i austriackim nadrealizmie magicznym. Oprócz tego The Who, a poza tym glównie bossanova i takie klimaty(Astrud Gilberto, Joao Gilberto, Stan Getz, no same sarkofagi po prostu). Masz Pan też Grzesia do dyspozycji, który w literaturze naukowo robi. Co prawda niemieckiej, ale zawsze.

Moźe być?

Pozdrawiam pytająco

PS. A z polskich zespolów polecam Que Pasa – mieszanka jazzu, flamenco i oczywiście brasiliany, grane na gitarach, akordeonie i krześle. Ostre nad wyraz w brzmieniu.


Merlocie – bo wciąz we

Merlocie – bo wciąz we mnie żyje bunt. tyle że nieco stężały, ale nie w stuporze;)
Smoczki sobie produkuję dla zabawy – ale za sugestie dziękuję. Wcale jednak nie zamierzam walczyć o to, żeby większość stała sie konsumentami elitarnej kultury, bo się o nią boję – będzie jak ze szkolnictwem powszechnym – zmarnieje jakość. Pomysł mm, ale utopijny – selekcjonować belfrów pod kątem pasji i entuzjazmu, nie idiotycznych papierków, które czort wie czemu uprawniają do nauczania polskiego panienkę, która sądzi, że Malczewski był kompozytorem. Jacek. I że niepoprawność gramatyczna i ortograficzna grzechem nie jest(autentyk! świeża absolwentka prywatnej uczelni, właśnie zaczęła karierę w szkole średniej). Wymagać i duuużo im płacić. Kiedyś przymusowo wożono dzieciaki do filharmonii i innych takich, co gwarantowało, że każdy szczeniak słyszał jakiś koncert. Przynajmniej wiedział, dlaczego nie lubi muzyki poważnej. Dziś niewielu widział budynek opery, a jeśli nawet, to nigdy w środku nie byli. Bo nie miał ich kto tam zawlec.
Nic mi o legitymowaniu nie wiadomo. Ale tutaj też muszę się logować(przez pewien czas – aczkolwiek uwiedziona poziomem textowiska, zwłaszcza w relacji do bloxu – wejść nie mogłam, bo mi się hasło zapomniało, samo). Jakie ostro? Ja to przecież sama łagodność, wcielona( w ciało, nie w cielę, chyba), zwyczajna, nieważna i nieważka kobieta ;)
Dekapitacji nie boję się – pod warunkiem, że to korpus żyć przestanie, podobno nawet seks ma swój sztab główny w mózgu…
Szafot to nawet miła perspektywa, przez moment byłabym w centrum zainteresowania. Kata przynajmniej. :)))

http://defendo.wordpress.com/


Pani Defendo

Proszę mnie nie /de/emancypować?
Ja, jako człowiek, wiem swoje.

Że jak kobita o mnie myśli, to mnie rence świerzbią.
A tu nic. Ha.
Choć pani się tu jakimiś tekstami odgrażasz?
Mnie?
A za co?

Igła


Panie Yayco Szanowny

o to, to, to, to!

Czyli jednak dobrze mnie się wciąż i wciąż sławetny kult negatywny przypomina.
To miałem na myśli, ale tak detalicznie bym tego nie umiał wyłożyć.
Co najwyżej w sposób identyczny z naturalnym. Choć i co do tego pewności nie ma.

Dodam tylko takie coś: otwartość na nowe nie stoi w sprzeczności z zamkniętością na argumentację rodem ze zglobalizowanych paskudztw typu MD: miliony much nie mogą się mylić.

Nie żebym uważał, iż Pan na takie argumentowanie przyzwala. Ot, uznałem za wskazane to uwypuklenie dodać. Do kompletu na temat przeciw-skuteczności każdego kultu negatywnego.


merlot

>Aha, jest jedno ale. De Mello jest tutaj w ogromnej estymie.

zaraz tam w wielkiej estymie :)


Panie Yayco,

odpowiem, aczkolwiek burzy to cokolwiek mój cykl treningowy, który sobie we wtorek narzuciłem.

Mnie zupełnie nie chodzi o wysoką kulturę w kontrze do pełzającej. Mnie chodzi o musiało.

Moje dziecko nie musiało mieć różowej Barbie. Bale dziecku urządzaliśmy w domu, a konkursy dla uczestników przygotowywaliśmy sami, nie delegując do tego niskoopłacanych pracownic kultury masowej. Nie mówię tego by ustawiać się w roli kontrafetyszysty, wydaje mi się po prostu, że niektóre, może lekko archaizujące zachowania przynoszą mnóstwo pożytku w wielu aspektach życia.

Problemu TXT wolałbym tu nie rozwijać. Jak najsłuszniej napisał Pan przecież, że albo będzie sobą, albo nie będzie go wcale. Dodam tylko, że owo bycie sobą może najróżniejsze formy przybierać dopóty, dopóki żywym trupem nie zostanie.

Pozdrawiam w duchu sportowym (w ujęciu Coubertinowskim)


Widzisz, Defendo?

Wszyscy się teraz chyłkiem z De Mello wycofują.

Ech.. W zanadrzu mamy jeszcze Rubika i Mitoraja;-)


Yayco – nie straszę

Yayco – nie straszę McDonaldem. Umiem nawet akceptować paniienki, które tak chętnie w nim bywają, chichocząc w autobusach PKS, kiedy jadą na taką wyprawę do nieodległego miasta. W obowiązkowych białych kurteczkach kończących się nad grubo nad talią(określenie “grubo” jest tu zupełnie na miejscu, bo dotyczy owej talii, wylewającej się w postaci wałków przypieczonych w solarium nad spodniami trzymającymi się na biodrach; szczytem elegancji jest niby to przez nieuwagę wymykający się ponad pasek nabijanych “brylantami” dżinsów – paseczek stringów) wyglądają jak karne wojsko miłośniczek Dody i innych gatunków ptaszków.
Dziecku lektury podsuwałam – dyskretnie. Zamiast Andersena wpoiłam miłość do Kubusia Puchatka. I to był dobry drogowskaz. Żarcie w fastfoodach uważa za paskudne, a do teatru idzie z własnej woli. Jeśli zapomnę mu powiedzieć o jakimś dostępnym akurat wernisażu – ma dzikie pretensje. Widzę zresztą na różnych wernisażach, że wielu ludzi przyprowadza dzieciaki. Jasne, że nie po to, żeby oceniły wystawę – ale zetkną się ze sztuką – i kiedyś przyjdą, bo zechcą. Same. To one będą elitą, nie dodopodobne tipsowe dziewczynki. Żadne dziecko nie m u s i mieć urodzin w McDonaldzie – to piramidalna bzdura.
Nota bene – widziałam w pobliżu centrum Paryża jedną z restauracji tej sieci, którą właśnie zamykano – jako nieopłacalną, jak się dowiedziałam. Brytyjski rząd przeznaczył masę funtów na program walki z otyłością wyspiarzy, spowodowaną błędami dietetycznymi. Można? Można. W programie przewidziano m.in. informowanie ludzi o skutkach żywienia się czipsami, jadania w popularnych sieciach porcjujących paszę itd.

http://defendo.wordpress.com/


defendo

ale niech to robią z poczuciem winy. To juz będzie sukces

a dalej:

Jakie ostro? Ja to przecież sama łagodność

dobra, dobra!

Poza tym jestem za. Jak najbardziej. Klub to klub, a stadion to stadion. Raczej się nie spotkają, zresztą po co? Ale stadion wiedzieć winien, że klub istnieje i że się liczy. Jeśli przynależność klubowa (i nie chodzi tu o kluby piłkarskie!) przestaje być ważniejszą niż stadionowa, to świat staje na głowie. Co pop-(tfu)-kultura nam unaocznia.


Igło – mnie swędzą

Igło – mnie swędzą klawisze, kiedy słyszę “wiem swoje” ;)
Aż mam ochotę napisać, że to często niewiele, a taki wiedzący zamyka sie szczelnie przed każdą inną wiedzą, poza “swoją”, ale tego nie napiszę, bo jestem uosobieniem łagodności, a złośliwość jest mi obca jak ósmy pasażer Nostromo:))
http://defendo.wordpress.com/


Merlocie – Rubik to jedna

Merlocie – Rubik to jedna z ikon popkultury… W takiej ikonosferze żyje większość, ale można posłuchać Behemota;)
Znalazłam też ciekawych Anglików – mają mniej więcej po dwadzieścia lat, a grają tak:
http://www.youtube.com/watch?v=-o7A4-aEtUc
http://www.youtube.com/watch?v=eoUDjFMgUKM&feature=related

http://defendo.wordpress.com/


Sergiuszu – a nie? Nie

Sergiuszu – a nie? Nie łagpdnam? Jednorożce przychodzą kłaść mi głowy na kolanach, żaden pies mnie nigdy nie ugryzł i vice versa, koty się łaszą, tylko złote rybki – te od spełniania życzeń – omijają mnie szerokim łukiem, wredne jakieś...
Właśnie o to mi chodzi – dokładnie – niech się nie zetkną, masz pojęcie, jak wyglądałby facet bez szyi ale z to w markowych dresach w klubie jazzowym? Wzięliby go za bramkarza i poczułby się zmuszony wykorzystać masę mięśniową wypracowaną na siłowni…

http://defendo.wordpress.com/


Defendo

dziś do linków mam już alergię. Jutro się zaudam, dzięki.

Ten Pan Behemot to mnie trochę niepokoi.
Nie wiem czy się polubimy od pierwszego usłyszenia.

Czy wyemancypowane Defenda lubią bluegrass? Bo merloty to przepadają wręcz.
Ku irytacji całej (100%) rodziny…


eee, trochę zbyt radykalnie i zamykająco,

Defendo nam tu zapodajesz.
ja np. oglądam se głupawe seriale (ostatnio w sumie poza netem i serialami i pisaniem niczym pozytecznym się nie zajmują, więc pana Lorenzo wieści o mej znajomoścui czegokolwiek przesadzone są, nieważne zresztą)
ale to nie przeszkadza mi obejrzeć coś ambitnego.

Zanim zacząłem czytać Poe`go poczytałem setki badziewi typu ,,Kraby I”, ,,Kraby II”, ,,Kraby VIII”

zdarza mi się głupawe telenowele polskie oglądać, a póxniej czytac np. coś z ambitnej klasyki literatury.

Zresztą znam wiecej osób, co tak umieją.

Można znac, ba lubić różne kiczowate rzeczy, to nie przeszkadza jednak cenić ambitniejszych.

Jednym słowem Fredi Kruger w piątkowy wieczór przy piwie i chipsach lub tanim winie jakimś nie przeszkadza dzień póxniej obaczyć Nie wiem, Jarmuscha, Wajdy, Almodovara czy kogoś takiego.

A zdarzało mi się z przyjemnościa słuchać jakieś pop muzyczki czasem (np. zespołu Reamonn) choć normalnie raczej siedzę w klimatach rockowych.

Więc to nie jest wszystko takie jednoznaczne.
I nie zamierzam się wstydzić np. żem ,,Beverly Hills”: oglądał w ostatnie wakacje, co gorsza z przyjemnością.
A teraz z równą przyjemnośćią ,,desperate Housewives” oglądam.

A w McDonaldsie tyż czasem jadałem, przy okazji spojrzenia ciekawskich wywołując, perorując o tym jak blackmetalowcy chrześcijaństwo niszczyć chcą.

I tak samo co do języka, mogę czasem powulgarnić se czy pisać świadomie niechlujnie, co nie oznacza, że czasem nie napisze z pomoca jaichś dziwnych a ambitnie brzmiących słowek, co tylko je pan Yayco zna:)

Pzdr

P.S. I deMello lubię, a porównywanie go do Coehlo uważam za niestosowne.
O rzekłem.
Znaczy.
Howgh!


Szanowna Pani Defendo

Aleź powinna Pani straszyć McDonaldem. I wszystkimi innymi wytworami kultury Coca-Coli czy discopolo, i to nie tylko w sferze konsumpcji fizycznej, ale i kulturalnej (nota bene jednym z typowych przedstawicieli konsumentów tejże w wymiarze “duchowym” jest dla mnie GM i jego teksty- szybkie, plaskie, i równie szybko zapominane).

Z kulturą Coca-Coli walczą od lat Niemcy, teraz Francuzi i Brytyjczycy (ale ci ostatni chyba jednak z innych powodów, bardziej rodowodowych). My natomiast, nie próbując się nawet bronić (a wręcz przeciwnie, bo to przecież są pieniądze etc.), zapominamy np. kto jako pierwszy przywrócil Niemcom wiarę po II wojnie, źe moźna mieć wlasną literaturę. Oni o tym pisarzu pamiętają – u nas, śmiem twierdzić, malo kto o tym wie.*

A do kultury należy także kultywowanie języka. Nie tylko w wersji mówionej. I tu musimy uderzyć się w piersi, bo zapominamy pomalu umieć pisać, i to zarówno w sensie doslownym, jak i literackim. (Kto z Panstwa napisal ostatnio choć jedną stronę piórem?). O czymś takim jak kaligrafia chyba nikt już nie pamięta, podobnie jak o epistolografii. A kiedyś, jak szlag trafi sieć i prąd, to przepraszam, jak macie się Państwo zamiar porozumiewać? Czyźby za pośrednictwem gminnego dobosza?

Trochę to od Sasa do Lasa, ale tak mi przyszlo do glowy, a na odrębny tekst nie mam na razie ochoty.

Pozdrawiam serdecznie

  • Stanislaw Lem

Merlocie – jasne, że

Merlocie – jasne, że lubią, podobnie jak lubią merlot – spijać. Metalu słucham też – dobrego. I jazzu. I hardrocka. I nie tylko. Długa lista. I Sigur Ros na nie niej i David Gilmoure, i Bona, i Linkin Park, Bonamassa, Schoffield i Archive, i A Prfect Circle, ale jeden z najlepszych kawłków gitarowych ostatnich lat należy do Death(Cosmic Sea).Nie umiem się przekonać do “umcyków” – walą mi po uszach, przepona mi wpada w rezonans i zaczyna gryźć się ze śledzioną – no po prostu boleści dostaję, może to procentuje wykształcenie muzyczne, które w podstawowym zakresie zdobyłam(albo ono mnie).;)
http://defendo.wordpress.com/


Grzesiu – kiedy duch

Grzesiu – kiedy duch Marsylianki się we mnie budzi i szata mi odsłania pewną część ciała(Delacroix) – staję się nieco radykalna, fakt.
Czym różni sie de Mello od Coelho, że zapytam nieiwnnie? Bo wydaje mi się, że tym , czym Rubik od Dody. On nie ma tipsów… ;)
http://defendo.wordpress.com/


Lorenzo – nie do

Lorenzo – nie do uwierzenia – ale prawdziwe: na jednym z forów stałam się obiektem ataków z dwóch powodów: czytam(i wcale się sobą nie brzydzę) i dbam o “piękną formę” wypowiedzi. Niemal mnie za to zlinczowano. Serio. Aha – i walczę z plagiatami. Cytować mozn i trzeba – le z podaniem źródła, tymczasem panienka sobie wizytówkę z tekstu Poniedzielskiego zrobiła, przypisując go sobie, święcie przekonana, że my – czyli banda matołów nieczytających – nie rozpoznamy. Przyłapana stwierdziła beztrosko, że może to zrobić, bo się “utożsamia” ze słowami autora. Ciekawe, kiedy przypisze sobie “Młodości – podaj mi skrzydła! Niech nad martwym wzlecę światem..” Zakład, że przeciętny polski maturzysta nie rozpozna autora? :)

http://defendo.wordpress.com/


re: Jaka jest nasza polska opowieść?

A tak w ogóle to muszę zamilknąć na dłużej, bo wyszłam na niznośną gadułę, sorry(tu się zarumieniłam po końce włosów)...
http://defendo.wordpress.com/


Hm,

czym się różni?

Może tym, że deMello mi sie spodobał, dał materiał do licznych przemyśleń i fajnych cytatów, (zamierzam poczytać od nowa, szczególnie, że mam zbiór z kilku jego ksiązek fragmentów, w dodatku auf deutsch, więc mi się przyda cuś poczytać)

A Coehlo, no znam tylko ,,Alchemika” i więcej znać nie chciałem…
Nudne, przegadanie, egzaltowane, płytkie, pseudofilozoficzne.
Ogólnie gdyby jeszczo nie cały ten szum znajomych różnych, że warto, to może by mniej rozczarowało w sumie.

A deMello odkryłem sam i mnie wciagnął.

pzdr


Jakkolwiek Podobają mi się Państwa gusta

co do zasady, bo szczęśliwie mam własne, to martwi mnie mnie Państwa (niektórych) skłonność do wartościowania w oparciu o własne wiedzenie.

To już wolę (stanowczo!) Pana Grzesia, z jego zamiłowaniem do Zdesperowanych (choć sam zaniechałem po drugim sezonie), która mu nie przeszkadza znać różne trudne słowa.

To jest trochę jak z Bondem, którego ogląda się inaczej jeśli posiada się kontekstową wiedze kulturową, elementarną wiedzę o semiotyce (i to lepiej w wersji Łotmana, niż Eco), rozróżnia się Chandlera trzeźwego od pijanego i tak dalej.

Z kulturą jest jak z winem. Należy pić, to co nam smakuje. Czasami cudowne smaki są na niskich półkach… Ale to nie oznacza wcale, że drogie wina są niedobre.

Bynajmniej

(wpis sponsorowany przez Quinta La Peca, Vinho tinto 2004 Reserva i odrobinę węgierskiej kiełbasy paprykowej)


A co się dzieje, Szanowny Panie Yayco,

gdy z kultury robi się subkultura (raczej w tym negatywnym sensie) oparta na bazie “wina” owocowego? Ja nie twierdzę, że poznawanie literatury powinno się zaczynać od Arno Schmidta, a muzyki od MW-2, ale jakiś poziom jako wstępny chyba w szkole powinno sie wyznaczać? Na przyklad umiejętnośc czytania, pisania i sluchania muzyki, bo potem będzie już zawsze tylko szybko, latwo i przyjemnie (?).

Pozdrawiam zaciekawiony


defendo

to vice versa wiele wyjaśnia, bardzo udane ;)


Szanowny Panie Lorenzo

Uwaga co do umiejętności pisania ręcznego bardzo na czasie, to drugie i trzecie słowo dla współczesnych brzmi chyba zupełnie muzealnie. Gotowym się zakładać, że na pytanie “z czym kojarzy Ci się kaligrafia” można by uzyskać wielce zabawne odpowiedzi.

Ostatnio dwukrotnie miałem okazję przyłapać się na wtórnym ręcznym nieumieniu pisania – w obu przypadkach chodziło o odbiór przesyłki kurierskiej, a niewinna uwaga doręczyciela bym podpisał się czytelnie dopieroż wprawiła mnie w podwójną tremę! Zatem wszystko to prawda.

Pozdrawiam klikająco


Wstyd przyznać, Panie Sergiuszu,

ale napisanie kilku zdań powoduje kurcz palców, o jakości pisma nie wspominając. A przecieź pamiętam jeszcze w szkole podstawowej lekcje kaligrafii. Groza wieje :-((

Pozdrawiam zawstydzony


A ja do tego jestem grafikiem i robię w literkach.

Tragedia, panie Lorenzo…

merlot (zawstydzony, to mało)


Panie Lorenzo,

pochlebiam sobie, że wolny jestem od wszelakich lewicowych chiliazmów i społecznych pseudo mesjanizmów.

Zawsze jest jakaś podkultura (zwykle nie jedna), charakteryzująca się inną strukturą potrzeb i inną strukturą spożycia. Można się oburzać na abnegację kulturalną gminu, można się wzdragać na samą myśl o gustach kulturowych nowoczesnej klasy próżniaczej. Zawsze sobie, a nie innym, wystawiamy w taki sposób świadectwo.

Co do szkoły, to ja mam to w nosie. Nie mogę się martwić wszystkim. Zwłaszcza na wiosnę.

I jeszcze dodam, że nie chce żeby wszyscy czytali to co ja i słuchali tego co ja.

Uciekanie od masowych gustów spowodowała, że będąc w bardzo już zaawansowanym wieku (bo było to zaledwie kilkanaście lat temu), uzyskałem prawo jazdy. Nie chciałem słuchać wciąż o majteczkach w kropeczki, oraz odrzucałem, jako bałamutną społeczniem tezę, że wszyscy Polacy to jedna rodzina. Było by dziwne, gdybym w odwecie kazał wszystkim słuchać jak Michael Kamen dyryguje orkiestrą z San Francisco, albo So what’s new Brubecka.

Ludzie są różni. Potrzeby się zmieniają. Proszę wybaczyć te banały, ale obawiam się, że XIX wieczny ideał powszechnej alfabetyzacji jest dzisiaj ahistoryczną mżonką.

I jeszcze jedno. Uważam, że pisanie jest głównie dla piszącego. Jeżeli czytająca publiczność nie wychwytuje aluzji i umyka jej znaczna cześć sensu, to autor nie powinien się tym przejmować. Gdybym (z całą świadomością tego, jak marnym jestem twórcą) gonił za popularnością, to pisałbym dla pieniędzy. Obawiam się, że żadnego blogowiska nie było by na mnie wtedy stać.

Pozdrawiam z wieży (z kości słoniowej)

PS Nie jestem wielkim znawcą literatury niemieckojęzycznej, ale przeżyłem kiedyś okres fascynacji literaturą szwajcarską. Zauważyłem, ostatnio, że jakieś wydawnictwo wznawia Max Frischa. A zatem ktoś to nadal czyta. Bez żadnych kanonów i propagandy.


re: Jaka jest nasza polska opowieść?

O wieże z kości słoniowej najczęście uderzają fale gnojówki. W tym problem, by tych wież nie zalały. Trzeba więc je wznosić wysokie. I podczas budowy pamiętać, żeby nagle nie ocknąć się na zewnątrz murów, zamiast w środku ;)
http://defendo.wordpress.com/


Nie dziwi mnie Pani defensywność ,

ale pozwoli Pani, że będę spał spokojnie.

Uważam, że przeżywszy hordy czerwonych barbarzyńców, mogę sobie, na starość, pozwolić na fundamentalny optymizm kulturowy.

Dodam, że nie piję aż tak dużo, żebym nie wiedział gdzie się kładę spać.

Pozdrawiam


Szanowny Panie Yayco

Rzecz może nie w kanonach (choć nie jestem do końca przekonany, bo jak tu potem dyskutować np. o gospodarce), ile w poziomie podstawowym. Dam taki przykład (choć znowu nie będe bezstronny jako człowiek, który kiedyś tam skończył szkołę muzyczną na poziomie średnim). Gdzieś podczas pierwszych miesięcy pobytu w Austrii udałem się ze znajomymi tambylcami do gasthausu, by spożyć co nieco i odpocząć. W sumie z nami siedziało przy stołach około 40 nie znających się w sumie osób.

W pewnym momencie ktoś zaintonował piosenkę. Gospodarz rzucił się na zaplecze, skąd powrócił (o dziwo, bez policji!) ze skrzypcami i akordeonem. Następnie owo nie znające się w sumie towarzystwo zaczęło śpiewać i grać – nie powtarzając się – przez około 4 godzin. Muszę przyznać, że przynajmniej z dwóch powodów wpadłem w zadumę: pierwszy, to wspomnainy brak policji (byłem świadkiem, gdy podczas podobnej sytuacji, w klubie dziennikarza, kierowniczka zagroziła wezwaniem milicji, bo zakłócamy porządek, przyczym zakłócającymi byli głównie dziennikarze). Drugim powodem była oczywiście kultura muzyczna przeciętnych w końcu Austriaków, pozwalająca wyjść poza standardową perwszą zwrotkę “Góralu czy ci nie żal”.

Pozdrawiam Pana serdecznie

PS. Ponoć muzyka łagodzi obyczaje


Panie Lorenzo,

w dyskusje o muzyce wdawać się nie mogę, bo słuchu muzycznego nie posiadam (o czym nadmieniałem, jak się zdaje).

Mógłbym, oczywiście przytoczyć kontr-anegdotkę, jak to we Wiedniu policja zjawiła się natychmiast kiedy dwóch Serbów zaczęło śpiewać coś sobie smutnego (ale nie wyglądało to na słynną Pieśń o podrzynaniu gardeł. W kawiarni.

Ale zaraz by mi się przypomniał koncert muzyki cygańskiej jakiego wysłuchałem w knajpianym ogródku w Grazu (moim ulubionym tamecznym mieście). Koncert o tyle fajny, że wedle mojej obserwacji, młodzieniec pewien właśnie dostąpil zaszczytu wykonywania partii solowych na skrzypcach, co zarówno reszta orkiestry, jak i słuchacze, bardzo docenili. To fajne było…

Mnie bardziej przeszkadza co innego.

Też się, mimo wszystko, wykpię anegdotą. Jakiś czas temu, w bufecie jednym zaprzyjaźnionym, jadłem sobie kanapkę ze serem i jakąś sałatkę. Obok siedziała para studentów, którzy ewidentnie mieli się ku sobie, jednocześnie pozostając, jak mi się zdało, we wczesnej fazie znajomości.

Oboje (bo była to para staromodnie dwupłciowa) starali się porozmawiać o literaturze. On zaczął, bodaj czy nie od Hessego, ona odpowiedziała Kunderą. On nieco panicznie zacząl mówić o Irvingu, a ona na to, że podobały jej się afrykańskie historie McCalla Smitha.

Zapadła cisza. Ale seksus ma swoje prawa. On, nieco niepewnie, wspomniał, że czytał właśnie, któryś tam tom Harrego Pottera. Ona uśmiechnęła się szeroko i rozmowa potoczyła się łatwo, zaś jej ciąg dalszy wydał mi się łatwo przewidywalny.

A ja siedziałem obok i się cieszyłem, że nie dość, że coś czytali, ale na dodatek uznali, że rozmowa o lekturach jest lepsza niż o tym, dlaczego w klubach dla studentów zniżki na piwo są akurat we czwartki.

Nie sądzę, by jakiekolwiek administracyjne metody mogły im pomóc w szybszym odnalezieniu wspólnego języka…


Szanowny Panie Yayco

W zasadzie nie ma między nami różnicy poglądów w tej kwestii. By jednak uściślić, idzie mi o to, by nauczyć czytać, i to w możliwie pełnym tego słowa znaczeniu (niekoniecznie tylko składania liter). Co może stanowić podstawę (acz nie musi – to kwestia indywidualna) do dalszej poprawy sytuacji. To właśnie miałem na myśli, pisząc o pozycji wyjściowej.

Zaś co do anegdoty przez mnie przytoczonej, to sprawdziłem sobie potem, jak wyglądają lekcje umuzykalnienia w szkołach austriackich, by porównać to z naszym śpiewem (bodaj tak to się za moich czasów nazywało – dzisiaj to chyba wychowanie muzyczne albo cuś takiego). I okazało się, że u nich wychowanie muzyczne uprawia się w ramach nauki kultury i języka ojczystego (i raczej dokładnie tak to się u nich nazywało). Pewnie z tego powodu jest jakaś różnica metodologiczna w podejściu do tematu, co się potem odzwierciedla w życiu codziennym. Czy to są metody administracyjne – nie wiem.

Pozdrawiam niewiedząco


Panie Lorenzo,

no właśnie chyba u nich nie są.

U nas się uczy nut i gry na trójkącie.

Bo z tego można zrobić sprawdzian i postawić ocenę.

Jakby, zamiast tego, pośpiewali sobie nauczyciele z dzieciakami, raz w tygodniu, przez godzinkę, byłoby z tego więcej pożytku.


Subskrybuj zawartość