Remember, remember the fifth of November…

egzekucja.jpg

31 dzień stycznia Roku Pańskiego 1606 nie zapowiadał się dobrze.
Jonathan Bloomfield był zły, bo do codziennych obowiązków; zarządzania przybytkami grzechu i rozpusty, łapania wściekłych kundli oraz niedzielnych kaźni doszedł mu jeszcze kazionny poniedziałek
Mróz siarczysty nie odpuszczał, a roboty moc.

“Toż nawet najnędzniejszy komediant z Globe’u ma wolny poniedziałek. Pewnie teraz taki “Pod Jednorożcem” grzeje się gorącym grogiem oraz takąż dziewką... A ja to artystą nie jestem? Czyje spektakle mają większą oglądalność, moje czy pana Szekspira? No czyjeż? Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Oj nie ma…”- gderał.

„Do kroćset, czytać i rachować umiem… anatomię znam, jak nikt, mógłbym być medykiem choćby jakim… szacunkiem obdarzanym… mógłbym w ciepełku od czasu do czasu ciachnąć to albo owo…a tak… na co mi przyszło?”

Jego czyste anglikańskie serce pocieszał jedynie fakt, że tym razem dane mu będzie oprawiać Szkotów i papistów. A nienawidził ich szczerze.

„Jego Wysokość Jakub, to co innego.” – mamrotał. „ Mimo, że Stuart, to potrafił się w wielkim świecie odnaleźć… wziął krnąbrnych ziomków za pysk. W imię awansu im przez unię z Albionem dokonanego ”
„Jednako dzicy górale, miast wdzięczność Majestatowi okazać, jazgot podnieśli; że zdrajca, krzywoprzysięzca… że wiarołomny tyran mordujący wolność...
No…żesz? A niby jaka ma być władza? Prostoduszna, niczym przygłupiasta, bezzębna Molly?”

Jonathan zagotował się:
„Zachciało się młodzieniaszkom wysłać króla wraz z parami i innymi szlachetnie rodzonymi do niebiesiech! Prochy gromadzili… spisek wiązali… tfu!”

220px-GunpowderPlot_0.jpg

„Doloż, moja doloż…”- westchnął dumny ze swojej nienagannej starolondyńczyzny – „lubo wczora jeno kilku zdekapitulowalim, wżdy strudzonym wielce…”
Poczem zarzuciwszy na grzbiet barani kubrak, złorzecząc los, udał się w kierunku Old Palace Yard.

Na placu przed Pałacem Westminsterskim, w oczekiwaniu na wrażenia nie mniejsze niż dnia poprzedniego, tłum zebrał się jak rzadko kiedy.
Kumoszki świergotały, ich mężowie, bogobojni mieszczanie, popalając długachne fajeczki rozprawiali o interesach.
A potomstwo, jak to dzieciaki, beztrosko zabawiało się z jakąś psiną, podrzucając jej do aportu palec znaleziony w rynsztoku.
Wczorajszy owoc katowskiego trudu.

Ceremonia rozpoczęła się na dobre, gdy strażnicy z Tower poczęli dostarczać
nieszczęśników…
A robili to na dwa sposoby.
Pokornych, co bez zwłoki przyznali się do wszystkiego, wiązali za włosy do końskich ogonów i gnali przez miasto.
Bardziej opornych, w stosunku do których trzeba było użyć wariografów, transportowali na zbitych z nieheblowanych desek, platformach. Czynili tak nie tyle ze względów humanitarnych, co bardziej pragmatyczno-spektakularnych.

Podwoda w takich przypadkach stawała się koniecznością. Ówczesne wykrywacze kłamstw były urządzeniami tak dalece bardziej inwazyjnymi od dzisiejszych, że badanie prawdomówności kosztowało łgarzy naprawdę sporo zdrowia.

Tudzież stanowiła dodatkową atrakcję. Bo pozwalała gawiedzi, wedle własnej fantazji oraz życzenia, na oplucie, oblanie fekaliami lub wepchnięcie przewożonemu w gardło ciepłego jeszcze końskiego pączka. Prosto spod ogona.
W każdym razie tych kilka desek dostarczało uciech co niemiara.

Jonathan był zadowolony. Wszystko szło nadzwyczaj sprawnie. Zatem poranne rozsierdzenie z wolna mu przechodziło.
Wspomagany przez braci Smart’ów , po kolei metodycznie podduszał, rozczłonkowywał, odrzynał przyrodzenia, starannie rozpłatywał brzuchy, by następnie fachową ręką wyjmować z nich trzewia…

A, kiedy nieszczęśni przestawali w końcu dychać, obcinał im czerepy i, finis coronat opus, nadziewał na palik.
Niezbyt wysoki palik, bo zaznaczyć należy, że reguły obowiązujące w cechu dbały też o zwierzynę domową i ptactwo wszelakie.

Lecz Mistrz zapomniał , że nie chwali się dnia przed zachodem słońca…
Ostatni skazaniec, zresztą najnikczemniejszej postury, u samego szczytu drabiny wiodącej na szubienicę, cudem jakimś uwolnił się z jego uścisku i runął na bruk.

Stojący na dole Beefeater Tom z Duckmoore, strzepnął z kaftana kroplę zbłakanej krwi i lakonicznie oznajmił: „ Kark skręcił, psia jucha” .
Pod nosem ciszej, acz nie bez satysfakcji, dodał; „wszelako umknął rzeźnikowi…he…he…he…”

A następnie trąciwszy końcem kamasza głowę „tego o którym nie wiedziano kim jest, bo nie słyszano o ludziach, którzy go znali” ujrzał twarz wyglądającą, jak maska triumfująco uśmiechającej się ironii – maska Anonymousa.

Średnia ocena
(głosy: 5)

komentarze

.


Dorciu,

dzieki za gustowną maskę i w ogóle…:))

Pozdrawiam serdecznie


Widzę, że poza Dorcią, tekst ten spodobał się komuś jeszcze.

Dlatego dziękując za docenienie idę na całość i uzupełniam go o elementy pierwotnie usunięte. Choć nieodzowne dla pełniejszego zrozumienia rozterek mistrza Jonathana Bloomfielda.

Jednocześnie ostrzegam, że mam w zanadrzu wicehrabiego Francisa Bacona z całym jego filozoficznym dorobkiem!
A wtedy najdłuższa notka Natali Julii przy tej okazać się może mocno oszczędnym w słowach komunikatem.:))


yassa

1606, nie 1605


No proszę, Pino,

coś mnie podkusiło, żeby wyjechać z tym UJ-otem, to i mam za swoje.:))

Dobra, dobra,,,poprawię, ale tego, że grog wymyślono później, o jakieś sto lat – ze sporym hakiem, nie będę już poprawiał. Ok?

Pozdro


sugerujesz, że orzechy kokosowe są upierdliwe?

no zapewne tak


Mam tę przypadłość, że nawet jak nic nie sugeruję, to sugeruję:)

A skrupulatność zawsze jest upierdliwa.:)

Pozdro


"A skrupulatność zawsze jest upierdliwa"

w takim razie, niestety, również jesteś orzechem kokosowym


Chłe...chłe...chłe... ja upierdliwy?

Też coś... jestem po prostu profesjonalistą.
Bez pudła odróżniam np. ananasa od kokosa.:))


Sz.P.Yasso,

smakowite!


Subskrybuj zawartość