Mnie się wydaje,

Mnie się wydaje,

również amatorsko, ale któż z nas nie jest w tych sprawach amatorem ;-), że poprawna odpowiedź mogłaby brzmieć: nie każde przeprosiny są przeprosinami w rozumieniu ewangelicznym, tak samo jak nie każdy żal, nie każda skrucha itd. Muszą być spełnione minimalne warunki, to znaczy trzeba wcześniej sobie wszystko wyjaśnić, zrozumieć istotę sprawy, postanowić poprawę itd., w klasycznym, że tak powiem, ujęciu, jak na lekcjach religii drzewiej uczyli. Kiedy nie wiemy, nie mamy pewności co i jak — niech tam, mogę nawet na to przystać — należałoby przyjąć, że sprawa jest serio i podejść do człowieka życzliwie. To chyba uchyla większość problemów z przypowieścią, bez zbędnego zawracania głowy. Choć trzeba przyznać, że jej niedopowiedzenia i niepotrzebna ckliwość (kładę to na karb charakteru Łukasza, o którym zresztą nic nie wiem) wodzi na pokuszenie.

Tylko że to nie załatwia jeszcze praktycznego problemu, co zrobić, gdy mamy do czynienia z namacalnym “przegięciem”. Pierwszy z brzegu przykład (już coraz bardziej archaiczny, ale niech tam). Jeden człowiek maluje kominy, bo nie może znaleźć pracy… Zaraz, zaraz, to chyba będzie akurat o Ryżym Pudlu, więc inaczej… Człowiek jeździ taksówką, bo nie może pracować w zawodzie, a nawet więcej — nie wydrukują mu ani słowa, nawet gdyby napisał wiersz. Jego kolega, który tak się dziwnie składa, awansował na jego miejsce na wydziale prawa uniwersytetu (po latach wiadomo, że pomógł swym talentom, donosząc gdzie trzeba) ma się znakomicie, nawet na Fulbrighta jeździ, Humboldta dostał — wzorcowo jak przyzwoity akademik, proszę mi wierzyć. Mijają lata i nasz bohater przesiada się z taksówki za uniwersytecie biurko. Jego kolegą, przez lata nawet przełożonym, jakby nigdy nic, jest jego kolega z Fulbrighta. I teraz jest on już, proszę uważać!, całkiem, prozaicznie, statystycznie i typowo przyzwoity. W zasadzie nie ma różnicy między naszymi akademikami (obaj są zwolennikami demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej), pomijając drobną okoliczność, że jeden do przyzwoitości doszedł nieco później, omijając najgorsze czasy, w których zresztą też był przyzwoity, jeśli przyjmiemy obowiązujące wówczas normy i kryteria. Co ja zresztą będę Panu opowiadał komunały, wiadomo o co chodzi. Dla Pana Oskiego od razy wyjaśniam, że kazus jest uniwersalny, proszę w nim nie dopatrywać się wątków osobistych (nie jeździłem na taksówce, nie dostałem Fulbrighta).

Z przypowieścią o miłosiernym ojcu jest wszystko jak najbardziej w porządku (tylko ta ckliwość... ;-]), była ona jedynie pretekstem i być może niepotrzebnie się w nią wpiłem. Kluczowa sprawa, to ostatni akapit – co robić, kiedy wiadomo, że mamy człowieka, który w przyszłości może się jeszcze okazać przyzwoitym? Można takich wieszać na latarni na Krakowskim Przedmieściu? ;-) Pomijając okoliczność, że zdaje się wieszać w ogóle nie wolno.


GLOSSA DO ŁUKASZA (15, 11-32) By: referat (24 komentarzy) 2 wrzesień, 2012 - 08:41