Sajonara

Sajonara

Zauważ, że ten murzynek Bambo chce białasa zakopać pod werandą dziś, gdy daje mu sie alternatywę, gdy pompuje sie w jego alternatywe spora kase. Dlatego gadanie o alternatywach mam za mit. Szkoła to żadna alternatywa dla kogoś kto:
a) dostaje ja za darmo, bo cos, co jest za darmo gówno jest warte
b) nie chce z zadnych alternatyw korzystac, bo niby z jakiej paki ma sie męczyć, skoro ani on, ani jego ojciec, ani jego dziadek nigdy w zyciu nie splamili sie godzina pracy (w Stanach już żyje 3 pokolenie takich ludzi wlasnie)? Po co ma to robić?

Moim zdaniem nie da sie tego państwowego systemu naprawić. Bo on jest popsuty w samych założeniach. Zobacz, mój pradziadek mial tego pecha, że jego ojciec przewalil cały majatek i doprowadził rodzine do ruiny. I ten mój pradziadek z poważnej biedy wyrósł. Ale że nikt mu nie chcial niczego dać to on sie MUSIAŁ wszystkiego sam dorabiać. Musiał od malenkości pracować, musiał do Ameryki z gołą dupa pojechac uzbrojony w kwit z gimnazjum, które skończył ciężko pracując równocześnie, bo z czegoś żyć było trzeba. I potrafił do II wojny nie tylko odkuc wszystko to, co ojciec jego roztryńkal, ale i pomnożyc ten majatek (no a później wiadomo, przyszli Ruscy, wywieźli ich na dolny śląsk itd, apiat` od nowa wszystko). Jestem pewien tego, ze gdyby w tamtym czasie funkcjonwal taki system jak dziś to ten mój pradziadek by sie z nedzy nie podzwignął. Tylko by zostal w tej biednej rodzinie, która panstwo wspiera darmową szkoła, do ktorej nie wiadomo po co chodzic, wspiera socjalem, który umożliwia wegetacje, ale tworzy tez system podatkowy calkowicie zaporowy dla ludzi, ktorzy chcieliby sie wybic w gore. I zobacz, bo to juz ciekawostka- ta moja rodzina, której przeżyło te wschodnia hekatombe raptem jakieś 30% stanu osobowego, to te 30% przeżyło tylko dzięki temu, że sie ten pradziadek wybil na wolność ekonomiczna i mial tego zlota na czarna godzine nachomikowanego tyle, że sie dalo jakos i Niemcom okupic, i Ukraincom, i Ruskim i Partii juz w Polsce po wypędzeniu z Kresów.

Ale wracając do szkoly itp. Mówisz, że czesne musi byc 500zl up. OK. Ja sie pytam dlaczego? Ano dlatego, że podatki sa tak wysokie i koszty pracy sa tak wysokie, że nie da sie utrzymac takiej placówki za niższe czesne. Nie zabierając ludziom w podatkach kasy na szkołe, na edukacje ogólnie ten narzut, ten garb finansowy sie zmniejsza, przez co juz to czesne można obnizyc. Teraz- jesli panstwo nie zabierze kasy na szkołę, toludziom zostanie realnie wiecej kasy w portfelach.
I o ile na dzis prywatne szkoły adresowane sa wyłacznie do ludzi z dochodami ponadprzecietnymi, o tyle przy pełnej prywatyzacji powstaje ci pełen wachlarz szkół o róznych poziomach cenowych. Exemplum, jeden z moich sasiadów (taki chlopak kolo 30stki) udziela korepetycji z matmy. Jesli to sa korki u nas, w naszej miejscowości i nie dochodzi do tego dojazd, to on bierze za godzine 15 zlotych. Średnia godzin w podstawówce (powyżej 3 klasy) to jest bodajże 5h dziennie, czyli 25 godzin w tygodniu, czyli 100 godzin w miesiącu. 100×15zl to jest 1500złociszy. Tyle realnie, po cenach korepetycyjnych kosztuje nauczanie jednej klasy. Przy 10 uczniach w klasie (czyli pełnym wypasie edukacyjnym) jest to 150zl miesięcznie na ucznia. Za samych nauczycieli. Do tego potrzeba 100% narzutu na całą reszte. czyli 300zł. Przy czym cały czas mowa o klasie bardzo nielicznej, dziesięcioosobowej. Gdzie nauka i nauczanie to sama frajda, bo w klasie sa wylacznie dzieci, które albo same maja potrzebe bycia nauczanymi, albo ich rodzice maja taka potrzebe, by ich dzieci były uczone i te dzieci sa przez rodziców równo kopane w tylek. Bo przeciez wykładaja co miesiąc żywa gotówke z własnej kielni, nie? Czyli ogólnie luxus.
I teraz, zobacz, to jest taki poziom minimum. Dla ludzi, którzy nie maja zbyt wielkiej kasy na to, żeby posylac dzieciaki do jakichs fest wypaśnych szkół. Ot, taka sobie szkółka. Mała.
Teraz powstaje pytanie, czy ludzi byłoby stac na taki poziom minimum?
Ja myślę, że tak. To oczywiście wymaga zmian systemowych. Czyli zdjęcia dotacji z rolników, górników, ekologów, pedałów, samotnych matek, funduszow alimentacyjnych etc. Tych setek bezsensownych obciążeń, którymi obkladani sa ludzie w imie jakiejś utopii powszechnej szczęśliwości.
Jest bardzo prawdopodobne, że jakichs tam rodziców nie będzie stac na szkołe dla swoich dzieci. Ja w to szczerze wątpię, bo skoro dalo radę zdobyc wykształcenie w warunkach tak paskudnie trudnych, jak te przedwojenne, to dzis nie widze z tym problemu. Trzeba tylko tego naprawde chcieć. Ale załóżmy, że rodzice małego Jasia, mimo najszczerszych chęci, mimo tego, że stary nie pije, i razem z matka tyraja od świtu do nocy na chleb powszedni- no nie udaje im się, nie stac ich na szkołę. Niech będzie i tak, że Jaś jest jakimś wybitnie zdolnym dzieckiem. W dowolnej dziedzinie. Jest zdolny fest. I załóżmy tez maxymalnie czarny scenariusz, że nikt absolutnie nie chce tym ludziom pomóc. Ani rodzina, ani sąsiedzi, ani ich parafia, żadna fundacja. No slowem nikt. I Jasiu doszkoły nie pójdzie.
No i? Czy to taka wielka tragedia? Nie pójdzie i już.
Jasiu oczywiście może pomagac rodzicom, pracowac, zbierac butelki, wozic je do skupu, latem zbierac ślimaki, zima odśnieżac ludziom chodniki. Etc. I może sobie zarobic na jakąś z setek szkół zawodowych, z czasem, zarabiając więcej i majac odpowiednia determinacje może zarobic na kolejna szkołe az, jak będzie wystarczająco silny i wystarczająco zacięty to może i nawet skonczyc studia. Fakt, zrobi to póxniej niz jego rówieśnicy. No ale co z tego? Jak chce, to da radę. Wzbogaci się i jego dzieciom będzie juz lżej. Normalna kolej rzeczy.
No ale wróćmy do tego, że Jasiu az taki twardziel nie jest i do szkoly nie poszedl, i nigdy nie pójdzie i do końca życia będzie tzw. fizolem, czyli bedzie kopał rowy, albo wykonywał rózne tego typu zajecia, ktore do cholery ktos robic musi. I do kopania rowów nikomu zadna szkoła do niczego potrzebna nie jest.
Wiec sie pytam- co takiego zlego sie stanie, jesli jeden na tysiąc Jasiów nie pójdzie do szkoly? Moim zdaniem absolutnie nic sie nie stanie.

Natomiast państwowa szkola ma jeden powazny i fundamentalny bład- zaburza związek miedzy uzyskana wartościa a kasa, ktorą się za tę wartośc płaci. W potocznym rozumieniu jest darmowa, co obniza zdecydowanie jej wartość jako taką. U tych, ktorzy rozumieja, że nie ma nic za darmo, ale nie wiedzą ile naprawde to kosztuje to dziala podobnie, tyle, że nie az tak demoralizująco. Ale efekt jest jeden- dzieci trzeba zmuszac do nauki. Co jest jakąs aberracja przeciez, żeby zmuszac kogoś, do korzystania z dobrodziejstwa czegoś, za co się zapłacilo.

Jedynym sposobem, moim zdaniem, jest porzucenie tego idiotycznego w wsoich zalożeniach systemu.
Jasne, na dzis pełna prywatyzacja nie jest mozliwa, ale tylko z tego wzgledu, że nie ma na scenie politycznej nikogo, kto byłby sklonny przeprowadzić jakies radykalne zmiany w Polsce.
Wiec jeśli ja miałbym szukac jakiegos remedium na dziś, to zaproponowalbym system indywidualnych funduszy edukacyjnych. Skoro edukacje uwaza sie dziś za takie dobro, że musi byc powszechna. Na czym to by mialo polegac?
W budzecie panstwa jakis procent tej wspólnej kasy jest przewidziany na edukacje. Z tej kasy gros idzie na sama administrację i temu podobne duperele, z których nikt, poza beneficjentami z tejze administracji, nie ma żadnego pożytku. Jesli wiec edukacja ma byc ogólnodostepna etc. to w miare obiektywnym i sensownym byloby dzielic te kase co na ilośc dzieci (od urodzenia do np. 15 roku zycia) i taka część tej kasy, która przypada na np. Jasia (równo podzielona, jak to w socjalizmie) wpływalaby na jego konto w funduszu inwestycyjnym. Co miesiąc. Od urodzenia, do 15 roku zycia. Fundusz byłby wybierany przez rodzicow wedlug ich uznania (i tu mamy juz konkurencje w ramach pomnazania tej kasy). I teraz- to rodzice decydowaliby w jakim wieku ich dziecko powinno rozpocząć edukację, mogliby ten fundusz dodatkowo zasilac swoimi pieniedzmi, ale nie mogliby go uszczuplic. Te pieniądze byłyby pieniędzmi dziecka. I te pieniadze stanowilyby cos w rodzaju bonu edukacyjnego, czyli szły by za dzieckiem dokladnie tam, gdzie dziecko, bez pośredników w postaci ministra od szkoły i jego ferajny. Ludzie, dzięki własnej zaradności mieliby róne kwoty dla swoich dzieci na edukacje. Mogliby posylac dzieci do rónych szkół. Byliby tacy, którzy wysylaliby dziedzi do szkoły dopier w wieku lat 10 i to na np. tylko 2 lata. A pożniej z tej kasy opłacali by jakies kursy spawacza, kierowc, kosmetyczki, fryzjerkiy etc. Albo licea, albo gimnazja. W zalezności od tego, ile by tej kasy mieli, ile byliby w stanie dołożyc i jakie predyspozycje ma ich dziecko. Bo nie wszystkie dzieci maja predyspozycje do zwykłego ukończenia podstawówki.
Mogłoby byc tez tak, że kasa ta nie zostalaby wykorzystana i w wieku 18 lat, przy uzyskaniu dorosłości, dzieciak mógłby sobie te kase wypłacic, jako bonus na nowa drogę życia, albo trzymac ja w funduszu dalej, by dołozyc ja do funduszu swoich dziecki, gdy juz ich sie dorobi.
Nie jest to moze jakiś ideal wolnorynkowy, ale taki system miałby dużo więcej sensu niz to, co dzieje sie dziś. Bylby bardzo silny zwiazek między kasa a uslugą. Bylaby lepsza i racjonalniejsza allokacja i środków i ludzkich talentów. I ta cala zasada solidaryzmu społecznego byla by lepiej realizowana niz dziś. No i najwazniejsze- państw utraciło by wplyw na edukacje, czyli stała by sie ona wolna od bieżączki politycznej.
No i najwazniejsze- to by w jakis sposób mogl byc pomost miedzy tym, co jest dzis, a sytuacja normalna, czyli pełnej prywatyzacji tego sektora, takze w zakresie płacenia zań.


100 dni MEN By: sajonara (24 komentarzy) 22 luty, 2008 - 12:13