Sobota integracyjna III
Karol zniknął w drzwiach biura, a paniom i Bronkowi miny zrzedły.
– Ty, Rysiek – zaniepokoił się Bronek. – Oni tak wszystkich będą maglować? Przecież Karol, to co ma wspólnego?
Wzruszyłem ramionami.
– Trup, to trup. Maglować muszą wszystkich, bo nie wiedzą komu przylepić…
– Przecież Karol prawie ciebie nie zna – zdziwiła się dziewczyna Karola. – Tyle, że przywoził ciebie…
– Wiesz, Wiesia… – wcięła się moja asystentka. – To zupełnie racjonalne. Sprawdzają skąd się tutaj Rysiek wziął. Stasia nie ma. Witka też jeszcze nie. O tym, że Rysiek ma oficjalny kontrakt wiedzą ze słyszenia. To pytają tak, żeby mieć wszystko poukładane od początku…
No, proszę! To naprawdę jest profesjonalna asystentka. Logika,
analityczne myślenie, poukładane jak papierki w segregatorze. Albo
foldery w komputerze. Jej. Bo na pewno nie w moim. Zmienię im temat!
– Wiecie, co? Wam może i nie wypada, albo i nie wolno, bez osobistego pozwolenia szefów. Ale ja mam ochotę napić się czegoś. Za barem widzę całkiem sensownie wyglądające półki.
– Coś ty? A jak policja będzie chciała jeszcze z tobą rozmawiać?
Krysia okazała wątpliwości porządkowo – prawne.
– To będę im chuchał!
Apetyt już miałem na taki swój przedwojenny wynalazek. Płaska butla sherry cordial kusiła na półce. Na paterze, wśród owoców różnych, były mandarynki.
– Za to się płaci, ekstra?
Pomachałem butlą przed nosem Krysi. Nawet w gościnie warto się upewnić.
– Coś ty…?
To sobie chlupnąłem do szklaneczki dobrą setkę tej wiśniowej słodkości i wrzuciłem trzy „dzwonka” mandarynki.
– Dolejesz coś jeszcze do tego?
Krysia z zainteresowaniem śledziła moje poczynania.
– Po co? W szkiełku mam napitek i przegryzkę razem. Jest komplet.
Łyknąłem sobie pół i zagryzłem owocem południowym.
– W takim tempie to się upijesz…
Asystentka zaniepokoiła się przewidywanymi komplikacjami asystowania.
– Może troszeczkę. Potrzebuję takiego kopa na odwagę… – jeszcze z pól łyczka sobie pociągnąłem. – No co się tak patrzysz, dziewczyno? Facet jest nietypowy i przyznaje się bez bicia, że boi się jak nie wiem co!
Wiesia Karola samodzielnie wyszukała sobie na półce flachę merlota i kielich odpowiedni.
– Nalać ci Krysiu?
– A nalej…
Zanim Krysię zawołali do maglowania, moja asystentka zdążyła już nabrać rumieńców i merlotowego chuchu. A zanim wróciła, w butelce szlachetnej wiśnióweczki widać było znaczący ubytek, natomiast na liczniku mojego chojractwa wskaźnik poszedł wyraźnie w górę. Odważyłem się nawet na chwilowe wypuszczenie z rąk butelki i kielicha. Kawy mi się znowu zachciało… No, dosypie mi kto świństwa jakiegoś, tak przy wszystkich?! O-o! Dopuszczasz, kochany, że ten od drzwi i cyjanku to ktoś tutejszy? No, może i słusznie. Przecież w tej Byrczy to tylko Fetuson i tubylcy. Jedyny obcy, to ty…
– Czego się czepiali?
Zaniepokojony co raz bardziej Bronek, szturchnął Karola.
– A wszystkiego! A skąd on tutaj – żgnął paluchem w moim kierunku. – Czy wiem po co… Czy szef wydawał mi polecenie osobiście i co mówił… Gdzie i ile kompletów kluczy jest do tego naszego hoteliku… No wszystko! I po trzy razy o to samo. Jakby sobie zapamiętać nie mogli za jednym razem!
Nawet nie zauważyłem kiedy to Karol łyknął sobie coś znaczącego na stargane nerwy.
– A ty Rysiek nic nie mówiłeś, że byłeś w Jugosławii – Karol nadal zgłaszał pretensje.
Miałem już odpowiedni luz, to takie nieuzasadnione zarzuty mogłem lekko sobie ważyć.
– A dlaczego miałem mówić takie głupoty? W życiu nie byłem w Jugosławii, nawet na wycieczce z Orbisem…
– No jak to?! Przecież sam piszesz o tym w „Urodzinowej propozycji”!
– Aha. Ale to nie ja tam byłem, tylko tamten złotówa… Całkiem wymyślony, zresztą. Nie musisz wierzyć w każde słówko, tylko dlatego, ze jest drukowanymi literkami.
Chrzęst żwiru na podjeździe i liczne trzaskania drzwiami zawiadomiły nas, że reszta towarzystwa przybyła. Zaraz zrobiło się tłoczno, hałaśliwie, z okrzykami wyrażającymi różne emocje i nadzieje na sensacje z napitkami.
Bronek każdego przy wejściu gromkim szeptem uświadamiał, że biurze urzędują gliniarze. Do witania się z paniami wypadało się podnieść i ustawić w pionie. Michał jednak przyjechał ze swoją połówką. Przedstawił mi ten swój skarb, prawie nie wypuszczając jej z ręki!
– Poznaj, Ala, tego zwariowanego kumpla Stasia… On ma Rysiek na imię, podobno pisarz i rozrywkowy gość. To nie wiem dlaczego takiego ktoś wali po łbie i podobno nawet truć próbuje…
– Ale „Gołego” przeczytałam…
Co druga znajoma dziewucha tym się mi przechwala.
– I mam ci to Rysiek, za złe, żeś takim czymś kobiety obdarował! Wiesz jakie mają teraz wymagania?!
No proszę! Taki dyrektor od kasy, a potrafi być miły i nawet ducha poszkodowanemu dodać. Ale Ali z ręki nie wypuszcza!
– Przedstawię ci resztę towarzystwa… Tylko niech najpierw sobie przełkną te pierwsze łyki, które im Bronek na odwagę ponalewał. A zanim co…
Michał dyskretnym, dyplomatycznym gestem ujął mnie pod łokieć i jakoś obrócił mnie tyłem do publiki. Jakoś półszeptem, prawie do ucha wymruczał mi pytanko na temat!
– Ty, Rysiek… Skąd wiesz o tej poniedziałkowej płatności i braku kontaktu ze Stasiem?
– Och, zgadłem zwyczajnie…
Byłem już dobrze na luzie, to co mi tam!
Michał troszkę się skrzywił.
– To żaden dziw, że różni walą cię po łbie i truć próbują… Nie lepiej by było, gdybyś zgadywał, na przykład, numery w totka?
I poszedł sobie! Nikogo mi nie przedstawił! Po świńsku! Jakoś sam dopchałem się w pobliże pani Haliny od zasobów i i tego śledziennika od spraw zagranicznych. Jakoś imiona pań łatwiej mi zapadały w pamięć. Ale minister od zagranicy z marszu nawiązał kontakt merytoryczny i to przy dziewczynie! No! Może i ją, taką od zasobów to interesuje…
– Z niecierpliwością czekaliśmy na to spotkanie, Rysiek – rozpoczął z entuzjazmem. – A swoją drogą skąd wiedziałeś, że mamy na Wschodzie takiego Szweda? Stasiu ci powiedział? O Hawajach też?
Jezu! Oni wszyscy nałogowo tego bloga czytają!
– A tam, powiedział! Akurat Stasiu ci takie wyzdradzi! Zwyczajnie, Adam, literacka intuicja i orientacja w światowym biznesie… Zgadłem, trochę dośpiewałem do tego nagłego wyjazdu Stasia…
No proszę! Nawet imię sobie przypomniałem! I Semiradzcy oni są! Ale jestem Chińczyk, jeżeli w takie zgadnięcie uwierzyli! Jeszcze jeden przynajmniej, uzna, że ktoś zupełnie słusznie na mnie czyha!
Są siwe oczy w zielone kropeczki! Cudo! Najwyraźniej dobrze na mnie działa ta wiśnióweczka… Flaszka jest plaskata, to można ja nosić sobie w kieszeni marynarki… Odstawię gdzieś, to albo ktoś wychleje, albo czegoś dosypie! W obu przypadkach czysta strata. No dobra! Siwe oczy w kropeczki ważniejsze niż wiśniówka. Pani docent! A na fotce była nieszczególna… Fotograf był kiepski. Takiej figury nie uchwycić! Pijany był? Taka figura i takie oczy, to na resztę można już nie patrzeć. Choć też jest pasująca do całości. Ta reszta.
= Asystentkę mi policjanci maglują, to naruszę zasady dobrego wychowania i sam się przedstawię…
– A wiem… Nasz firmowy oszczerca! Wanda… – wyciągnęła piękną rączkę o smukłych paluszkach, ale do normalnego kumplowskiego uścisku. Żadnego cmokania. – A to mój Stefan. Trochę już stary, ale za to profesor. I ciągle więcej zarabia niż ja, to zmieniać go na razie nie będę.
Tego też się doczytała?! To już okrucieństwo, dać komuś kosza, zanim jeszcze zacznie się starać!
– Prawdę mówiąc, Rysiek, to spodziewałem się, że jesteś jakiejś bardziej okazałej postury – „jej Stefan” zdołował mnie do reszty. No, większy ode mnie. I co z tego? Do klepania w klawiaturę Gołota niepotrzebny.
– Oo! Krysie wypuścili!
Wykorzystałem okazję do zejścia z drogi takim, co mnie nie lubią z góry i dla zasady.
– I jak było? O co cię tak długo maglowali? Nalać ci tej mojej wiśnióweczki? Procentów ma więcej niż to twoje dietetyczne winko.
– A nalej… Że też takie coś, gdy nie ma nawet Witka… Zupełnie nie wiadomo…
– Łyknij i odpuść sobie. Mnie tam jest wszystko jedno, czy Witek jest, czy go nie ma. Łeb mnie boli tak samo i nos czuję, jakby mi kto kilo kitu między oczami powiesił. I tak samo się cieszę, że jednak nie ja wypiłem tą kawę. Choć chłopa szkoda…
– No, z takiego punktu widzenia… Ale przecież ja… My żyjemy tą firmą! To może mieć katastrofalne skutki…
– Jakby Stasiu uznał, że trzeba interweniować, to na pewno by to zrobił…
– Bo ty nie wiesz, ze właśnie ze Stasiem nie ma żadnego kontaktu! Tylko tak sobie napisałeś, a to prawda!
– Nalać ci jeszcze jednego? To o co w końcu gliniarze tak długo ciebie maglowali?
– O klucze. Kto miał jeszcze klucze do tego naszego hoteliku.
– To wystarczy pięć sekund na odpowiedź. Ty.
– No właśnie… Ochrona ma jeszcze jeden komplet ale zaplombowany, w takiej awaryjnej szafce. A mój komplet stale wisiał u mnie w pokoju na korkowej tablicy, na szpilce. Od zawsze. I kto chciał to sobie mógł go wziąć. Wisi tam sporo rożnych kluczy do rożnych magazynków i schowków, to nawet nie zwracam uwagi na to co i kto bierze. Jak bierze, znaczy że do czegoś mu potrzebne. I przecież nie siedzę tam kamieniem. Gdy wychodzę to wyłączam komputer i zamykam biurko.
Mieli o to do mnie pretensje…
– No popatrz! Nie myślałem, że aż tak im zależy na całości mojej skóry.
– Szefa ochrony strasznie mordowali dziś rano… Podobno ten nasz system monitoringu to jest bardzo dobry, tylko, że ochrona nie fatyguje się żeby pilnować wszystkiego. Nie wszystko jest nagrywane, niektóre kamery są uszkodzone od dawna… Nikt się tym nie przejmuje… No w końcu ten hotelik to przeważnie pusty stoi… To nie laboratoria…
– No tak…
– Kogo już poznałeś?
Krysia przypomniała sobie o swej roli.
– Profesora i docenta (docentkę?), żonę Michała, żonę Karola, dziewczynę Bronka… I Halinę od zasobów i jej speca od spraw zagranicznych.
– Chodź, poznam ciebie z resztą… Zaraz powinien być catering z Zajazdu.
– Jaką resztą?
– Z naszymi największymi skarbami inżynierskimi. Kuba i jego żona Irena. Fajni ludzie towarzysko, ale zawodowo, ostro ze sobą konkurują i nawet projekty zupełnie odrębne prowadzą.
komentarze
Panie Ryszardzie!
Nie było mnie przez parę dni, ale miło znów czytać Pańską historię.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 28.02.2012 - 09:57