Dzień drugi III
Popatrzałem sobie na biurko zawalone papierzyskami i płytami CD i DVD. Jakoś nic mnie nie zachęcało, żeby w to się zagłębiać natychmiast, po całkiem niezłym posiłku. Przecież to był prawie obiad!
Bez zaskoczenia zauważyłem, że w drugim dniu pracy dla Stasia, jestem już tak samo znudzony robotą, jak w każdej innej, robionej za pieniądze i posiadającej szefa!
Stasiu, gdy przeczyta to się wkurzy? E, tam! Przecież czegoś takiego po mnie mógł się spodziewać! Wie, że jestem normalny. Znaczy, leniwy. Te pozłocistości, limuzyny i samoloty… To może normalnego człowieka oszołomić, gdy za wcześnie go obudzą! Przychodzi jednak taki moment, że człowiek jest już zupełnie obudzony i widzi, że szef, to szef, a firma, to firma. I tyle. Gdzie tu miejsce na emocje? A bez emocji napisać niczego z sensem się nie da!
Przejadę się. Będę nasiąkał atmosferą. W końcu firmowe autko ma firmową atmosferę, nie? Szaro, buro i jesieniowato, ale nie pada. Jakoś samo się pojechało w stronę rezydencji na wodzie. Może dlatego, że o żadnej innej interesującej okolicy związanej z tematem, nie słyszałem. Jechałem sam, to widok i zapachy Krysi nie rozpraszały mnie. Mogłem gapić się do woli przez szyby przednie, tylne i boczne. Mogłem nawet sobie przystanąć na czymś w rodzaju zatoczki przy żużlówce, mniej więcej w pół drogi do jeziorka. Albo stawu. Bo to chyba jednak sztuczne było.
Garbaty teren porastał po obu stronach drogi rzadziutki sosnowy bór. Między pniami całe łany krzewinek jagodowych; na niektórych wisiały jeszcze pojedyncze czarne kuleczki… Kilka krzaków jałowców. Wąziutka ścieżynka wydeptana do gołej ziemi w runie jakoś mnie skusiła do zwiedzania. Wydeptał tak wąsko jakiś uparty i konserwatywny zwierz, czy ludzie mają tu skrót? Chyba ludzie… Bo ledwie parę kroków i z góry pomiędzy drzewami widać już lustro wody, wysepkę i całą rezydencję. A na ścieżce jakby ślad wąskich opon. Rower? I rzeczywiście skrót. Bo żużlówka robi jakiegoś dziwnego rogala, żeby dotrzeć do mostka zwodzonego, a ścieżynka sobie prościutko. Bronek pewnie jest… Coś w atelier robi pewnie, bo światło w oknie widać… Taki dozorca to pewnie tu i za konserwatora… Eee… Ale prądu to nie oszczędza, bo u niego w domku też się pali… I komina dym leci… Właściwie, to z takim Bronkiem też można sobie pogadać. Ponasiąkać… Pieszo byłoby szybciej niż wracać po autko i potem jechać dookoła… Ale, nie daj panie Be, potem deszczu, czy czegoś takiego. Albo się ściemni jak się zagadamy… Lepiej autkiem.
Gdy dojechałem do mostka, do całej maszynerii wyszedł Bronek spojrzeć kto to taki…
– A, to ty…
Nie usłyszałem entuzjazmu w głosie, ale i jakiejś wyjątkowej irytacji, też nie…
– Cześć, Bronek… Z nudów przyjechałem. Szefów nie ma, Krysi coś tam wypadło, to z kim mam gadać, żeby coś sensownego o firmie pisać?
– To niby ze mną, będzie sensownie – Bronek wydawał się lekko zdziwiony. Ja też byłbym na jego miejscu. – Zaraz spuszczę mostek… Przez wodę gadanie nie ma sensu, na pewno i pogoda też nie do tego…
Wjechałem. Podaliśmy sobie piątki.
– Chodź do mojej budki… Kawą mogę poczęstować i nawet jakieś herbatniki się znajdą.
Budka! Zwyczajne trzypokojowe mieszkanie z łazienką i kuchnią! Żadna malizna! Dobre sześćdziesiąt metrów!
– Sam mieszkasz?
– Tak wyszło…
Najwidoczniej temat dla niego niezbyt miły.
Gospodarstwo wyglądało na kawalerskie. Miałem o tym pojęcie bo u siebie w kuchni też miałem w użyciu tylko jeden dyżurny kubek i jedną łyżeczkę do mieszania. I na suszarce nad zlewozmywakiem, stale dyżurujący jeden głęboki i jeden płytki talerz. I deseczkę śniadaniową z bukowego drewna, jedną z kompletu stojącego na półce. Tu jest prawie jak w mojej kuchni.
– Pewnie oderwałem ciebie od jakiejś roboty, bo widziałem, że w atelier światło się pali…
Jakoś tą rozmowę towarzyską trzeba rozpocząć. Z facetem, najłatwiej o jego robocie. Z kobitką, o jej dzieciach, jak ma…
– Światło? A nie… To nie robota, bo co bym tam robił? Tu wszędzie tak – komputer udaje, że ludzie w środku są. Co rusz gdzieś zapalają się jakieś światła, albo któraś roleta się otwiera na oknie. Albo na odwrót. Żeby zbyt ciekawskich zniechęcić… Tu wszystko tak specjalnie pourządzane. Alarmy, kamery… No wiesz… Czasem tu przyjeżdża kupa ważnych ludzi. Rządowych, albo zagranicznych. To lepiej żeby było tak, niż prosić się o jakieś nieszczęście.
– Ty sam tym całym komputerem manipulujesz?
– A coś ty? Nawet się na tym nie znam! Firmowa ochrona to robi. Siedzą sobie w Fetusonie za biurkami i wszystko widzą na monitorach. Jak w Ameryce. Ty kawę z cukrem, czy z mlekiem?
– Ze wszystkim. Ty nie zanudzisz się tutaj? Przecież imprezy zdarzają się rzadko…
– Rysiek… Ty Szefa znasz podobno od dawna… Robiłeś nawet z nim, kiedyś… Widziałeś, żeby on kiedyś dał człowiekowi zanudzić się bez roboty?
– No, fakt. Stasiu ma niezłego fijoła na punkcie roboty.
– O tobie powiedział, że ty całkiem na odwrót.
– Jakoś nigdy nie lubiłem czuć się zmęczony… Ty, Bronek… przecież czasem musisz mieć jakieś wolne… Urlop, niedzielę, po zakupy…
– Żaden problem. Zawsze ktoś z ochrony przyjeżdża na zastępstwo… Ty, Rysiek… Ty o czym masz napisać?
Jakby leciutki niepokój w głosie Bronka.
– Jeszcze tak do końca nie wiem. Stasiu kazał mi wszystkich i wszystko obsmarować, jak w kryminale jakimś, albo horrorze, ale żeby to była reklama dla firmy. Może z kogoś trupa zrobię, albo ze dwa trupy…
– Ale Krysia mówiła, że ty wszystko, każdą rozmowę nawet, to zaraz w Internecie puszczasz! Każdy może sobie przeczytać!
– To przecież nie mówisz nic takiego, żeby się wstydzić, albo bać!
– Ale języka to trzeba pilnować! Nigdy nie wiadomo co człowiek przez głupotę chlapnie…
Pomyślałem sobie, że pewnie dlatego Stasiu ucieszył się z tego pomysłu z blogiem. Będą pilnować swoich jęzorów i siebie nawzajem w czasie jego nieobecności! Za superciecia mnie sobie najął! Powinienem się był czegoś takiego spodziewać po nim! Przecież znałem go właśnie z takich talentów! Od zawsze, jak się z kimś o coś umawiał, to człowiekowi taka umowa wydawała się super! Same korzyści, a Stasiu łaskawca, jak nie wiem co! Najczęściej, po czasie, jak się człowiek natyrał i potem dobrze poskrobał pod lakierem, to pokazywało się co tak naprawdę Stasiu zarobił na tej swojej łaskawości!
– Ty dawno pracujesz u Stasia?
– U Stasia, czy w Fetusonie? U Stasia zaczynałem jeszcze w narzędziowni… Kierownikiem był.
– Nie pamiętam ciebie…
– Jak możesz pamiętać, skoro dwa lata wcześniej wyrzucili cię z roboty… Krysia też przyszła po tobie.
– No tak…
Wyrzucili z roboty… No wyrzucili! Ale reklamy takiej robić mi nie musiał!
– Gdy zaczął się kapitalizm i Stasiu poszedł na swoje, ściągnął mnie do swojej prototypowni… Po wypadku okazało się, że z moimi oczami, przy żadnej maszynie stanąć nie mogę. Przy komputerze też nie dłużej niż godzinka… Półtorej. Tyle to wystarczy żeby pocztę załatwić, a nie projektować oprzyrządowanie… Ale cieciem mogę być. Żadna hańba. Zresztą renty i tak bym nie dostał. A nawet, to sam wiesz jakie teraz te renty są…
No proszę! Cały Stasiu! Jak tu nie kochać takiego? To go kochają! I Fetuson też wymawiają z dużej litery! Stasia może trochę nawet się boją… Nie tak… Raczej mają respekt! Pewnie nie raz widzieli jak wywala bez skrupułów z roboty, pijanego łajdusa, który ma kilka sztuk nieletnich, zasmarkanych dzieciaków i żonę w ciąży.
Albo daje kopa i wilczy bilet komuś, kto nie prezentuje wystarczającej lojalności wobec firmy… Związki zawodowe… W Fetusonie? Przecież tu pracownicy dostają akcje! Jakby nie patrzeć są właścicielami kawałeczków Fetusonu, To mają związkować przeciw samym sobie?
Tak przepiękne, że aż mdli od tego!
komentarze
Panie Ryszardzie!
Dzięki za wydłużenie wpisu. Proszę o jeszcze. :)
Jerzy Maciejowski -- 05.02.2012 - 20:59Długość
Podobno długość ma znaczenie… Choć niektórzy i niektóre, precyzując, prezentują zupełnie odmienne opinie. Nie pamiętam jednak czy te opinie dotyczyły akurat długości odcinków czy tez czegoś zupełnie innego.
Ryszard Katarzyński -- 06.02.2012 - 21:28W zamierzchłych czasach, gdy w gazetach zwyczajnych drukowano kryminały w odcinkach, które nałogowo zbierałem, dla polepszenia apetytu czytelniczego, do czytania zabierałem się mając w ręku do kupy wycięte pięć czy sześć takich kawałków.
Panie Ryszardzie!
Znaczy, mam pana przez czas jakiś nie odwiedzać, a dopiero potem sprawdzić co Pan wysmażył?
Ciężko będzie…
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 06.02.2012 - 22:26