Koronnym argumentem różnej maści obrońców ukraińskich nacjonalistów spod znaku OUN-UPA jest stwierdzenie „ale oni walczyli o wolną Ukrainę”. Czasem podkreśla się samą chęć walki, jakby to cokolwiek mogło rozgrzeszyć. A przecież SS i NKWD też zdarzało się walczyć... W zapomnienie idzie zapowiedź kilkudniowego premiera tego niedoszłego „wolnego” państwa: „nasza władza będzie straszna dla naszych wrogów…”.
Pod koniec marca 1944 roku Niemcy cofający się pod naporem Armii Czerwonej opuścili Kuty nad Czeremoszem, miasteczko w b. województwie stanisławowskim. Sowieci zajęli je na dobre dopiero miesiąc później. Przez 30 dni w Kutach nie było żadnej okupacyjnej władzy. OUN-UPA... no właśnie, co wtedy robiła? Czy ustanawiała tam wolną Ukrainę...? Czy walczyła…? Proszę się samemu przekonać – poniżej zamieszczam obszerne fragmenty wstrząsającego artykułu Aleksandry Solarewicz, który ukazał się w kwietniowym numerze Niezależnej Gazety Polskiej. Jest oparty na wspomnieniach byłej mieszkanki Kut, pani Krystyny Terleckiej (z d. Tymoczko). Tekst wklejam za zgodą autorki.
____________________________________________________________
GWIAZDA WYCIĘTA NA PIERSIACH
Urodzona w 1933 r. dobrze pamięta krótkie lata zgody. W jej opowieści przetrwały jak wieczność. Dopiero w 1940 r. rodzina Tymoczków złożona z ojca, macochy i czworga dzieci opuściła Stanisławów. I zamieszkała w przygranicznych Kutach. To było typowe miasteczko na dalekich Kresach. Przed wojną miało kościół, cerkiew prawosławną i grekokatolicką, szkołę z językiem polskim oraz ruskim, gimnazjum i sąd. – Miejscowi uroczyście obchodzili święta katolickie i ukraińskie – grekokatolickie. Nie było z tym problemu – potwierdza krótko relacje wielu kresowiaków. Jedna z cioć Krysi była z kuckich Ormian. W Kutach też, jak pamięta, żyła garstka Żydów. Mozaika wyznań i nacji, choć z rysą pęknięcia, przetrwała Sowietów, do wkroczenia Niemców. – Ukraińcy współpracowali z Niemcami. Zajmowali różne stanowiska w urzędach. Wykorzystywali to. I jak tylko mogli, szkodzili Polakom – zaczyna Terlecka opowieść o łunach nad Czeremoszem.
(...)
Ukrainiec oskarża UPA
Macocha [po aresztowaniu ojca przez Niemców – przyp. D.B] została sama z czwórką dzieci. W dodatku obaj chłopcy, w wieku 17 i 15 lat, którzy i tak już pracowali przymusowo, mogli być w każdej chwili wysłani na roboty. Więc ona załatwiała w różnych urzędach, by ich uchronić przed wywózką. Jeździła do powiatowego Kosowa i Kołomyi. – Jakoś się udawało. Bo tam nie było znajomych Ukraińców – ocenia pani Terlecka.
Trzecim ich wrogiem był straszny głód. Na przednówku 1944 r. ludzie umierali. Bywało, że mała Krysia chodziła opuchnięta. Ciałko dziecka pęczniało od wody, którą piła, gdy nie miała co włożyć do ust. Potem, jak wspomina, było trochę lepiej. Bo latem całą rodziną pracowali na polu u jednego z Ukraińców. Dobry był człowiek z tego Dutkowskiego. A i Krysia była pilną robotnicą. Kiedyś dostała od niego w nagrodę torebkę cennej mąki kukurydzianej. Przysłał swojego robotnika do ich domu. – Z przykazaniem, że ma ją wręczyć właśnie mnie – uśmiecha się kobieta. Dutkowski był jednym z Ukraińców, którzy nie godzili się na mordowanie Polaków. To on pewnego razu doniósł, że zna listę osób, które mają być wkrótce zabite przez banderowców. Rodzina Krystyny była na tej liście.
Siedem ciosów nożem
Macocha podzieliła się natychmiast informacją z sąsiadami. Zorganizowano samoobronę i dyżury. Skazańcy skupili się w jednym mieszkaniu. Tylko dwóch mężczyzn pozostawiono na czatach. W razie zagrożenia mieli nadać sygnał. Wówczas schronieni mieli wyjść na pola, owinięci w białe prześcieradła. Bo to był marzec i jeszcze leżał śnieg. W tym czasie Krysia z dwojgiem rodzeństwa była ukryta w domu babci, nad samym Czeremoszem.
W nocy z soboty na niedzielę do pełnienia warty wytypowano Zbigniewa Tymoczkę, starszego brata Krystyny. I jeszcze pana Starożytnika, starszego już mężczyznę. Po północy ci dwaj wartownicy zobaczyli furmankę z Ukraińcami. Bandyci jechali, aby okraść młyn. – W jakiś sposób,jaki, tego już nie wiem – mówi Terlecka – udało im się złapać obu. Ten drugi, starszy człowiek, uciekł w zarośla w jakimś zamieszaniu. A bratu, jak niegdyś ojcu, powiedzieli: „Z tobą tylko porozmawiamy we młynie. Potem cię wypuścimy”. Ale nie wypuścili go. Po kilku dniach ciało chłopaka znalazł się na mieliźnie sąsiad, który łowił ryby. Mieszkający opodal brat drugiego wartownika widział w nocy, jak dorośli mężczyźni wiedli na brzeg chłopaka. Więc teraz było jasne, kiedy i jak zginął. Dostał siedem ciosów nożem po lewej stronie klatki piersiowej. – Od tego momentu w Kutach zaczęły się mordy Polaków – zaznacza Terlecka. Razem z nimi ginęli Ormianie. – A co się stało z Dutkowskim, który nas wówczas ostrzegł, nie wiem – przyznaje. – Bo Ukraińcy takich niepokornych mordowali tak samo jak nas, Polaków.
„Gdzie są mężczyźni?”
Rzeczywiście. Z niedzieli na poniedziałek banderowcy ruszyli do wszystkich domów, gdzie jeszcze pozostali młodzi mężczyźni. Ci, którzy uniknęli robót przymusowych i wywózki do obozów koncentracyjnych. Wszystkich tych mężczyzn wymordowali. – W okrutny sposób został potraktowany ktoś ze starszych krewnych mojej mamy – mówi z trudem Terlecka.
Małżeństwo to miało czterech dorosłych synów. Tego tragicznego dnia trójka z nich wraz z ojcem ukryła się na strychu. W izbie została matka z najmłodszym, kaleką. Banderowcy przyszli i zapytali o resztę. Zagrozili, że jeśli nie wyda ukrytych, na jej oczach zamordują najmłodszego syna. W końcu wskazała kryjówkę. Sprowadzili wszystkich na dół, do izby. Na oczach kobiety zamordowali męża i czterech synów. W ostatniej chwili tylko jeden z synów wepchnął ją samą głęboko pod łóżko. Tam przeczekała. I ocalała. – Ciocia godzinami leżała krzyżem na ich grobie – wzdycha Terlecka – nie mogła sobie darować, że wydała. – Kiedy to było? Przed Wielkanocą, wtedy gdy zginął starszy brat Krysi.
Ale wtedy – mordy dopiero się zaczęły.
Gdy UPA usunęła wszystkich mężczyzn, którzy byli dość silni, by móc stawić opór, zaczęła zabijać kaleki, kobiety i dzieci. Najpierw mordowali tylko nocami. Najpierw słychać było odgłos jadących furmanek. Na furmankach leżały duże pojemniki z naftą. Ta była potrzebna do podpalania domów. Kiedy Ukraińcy wchodzili do polskiej chaty, najpierw sprawdzali, czy wszyscy są obecni. A gdy nie było wszystkich domowników, starali się wymusić informację, gdzie oni przebywają. – Mieli doskonale sporządzone listy mieszkańców. Wiedzieli ilu w danym domu powinno być ludzi – potwierdza Terlecka znany schemat.
W jednym z domów, na przykład, nie zastali mężczyzn, a tylko obłożnie chorą matkę. Mąż i synowie skryli się w piwnicy. „Gdzie oni są?” – zapytali mordercy. „Nie wiem. Poszli do miasteczka za pracą” – odpowiedziała („Bo tak rzeczywiście wtedy się robiło”). Wówczas Ukraińcy nie szukali dalej. Na środku izby zrobili palenisko z sienników i połamanych mebli. Mieli doświadczenie i zawsze postępowali podobnie. Mieli szmatę nasączoną naftą, taką na długim kiju. Smarowali nią belki pod dachem i wokoło ścian. Potem wylewali trochę płynu na przygotowane wcześniej palenisko. Podpalali. I czekali. Czekali na zewnątrz, aż wyjdą osoby ukryte w środku. I mordowali lub żywcem wrzucali do ognia. – Kobiecie udało się jakoś wyczołgać z płonącego domu. Ale oni nie darowali. Nie… – głos Krystyny drży – wrzucili ją do ognia. Oczywiście, spłonęła.
I głos przechodzi w szept.
Jak Chrystus gwoździami do drzewa przybity
Którejś nocy słyszała głośne krzyki i jęki. – Mówiono, że to inżynier Zaremba. Jak Chrystus został ukrzyżowany. Przybili mu ręce gwoździami. On tak strasznie jęczał… – mówi z trudem Terlecka – „Boże mój, Boże, za co Ty mnie karzesz? Co ja ci takiego złego zrobiłem? Skróć mój męki!”. Także pewien młody piekarczyk, schwytany przez UPA, modlił się przed śmiercią i wzywał Boga na pomoc.
Po tych makabrycznych wydarzeniach rodzina Terleckiej zdecydowała się ukryć. Schowali się w opuszczonym domu na odludziu. Na strychu. Tam czuwali bezsennie i tylko nasłuchiwali. Faktycznie. Zaczęły jechać furmanki. Na ten odgłos dziećmi zaczęło rzucać ze strachu. – Mama nas błagała, by zachować spokój. Bo przyjdą banderowcy i nas stąd zdejmą – opowiada Terlecka. A wokoło pożary i łuny. Uciekli więc z domu nad Czeremosz. Do wykrotów wyżłobionych przez dziką, górską rzekę. Stamtąd mała Krysia widziała, jak nocami Ukraińcy przekazują sobie sygnały. Strzelali na stronę rumuńską. W ciemności migały ogniki…
Gdy biorę nóż, odkładam krzyż
Dojrzali mężczyźni w większości leżeli w zbiorowych mogiłach. A do ledwie żywych, udręczonych Polaków dotarła druga wiadomość o bliskim pogromie. – Tego konkretnego dnia, a była niedziela, mają mordować tylko i wyłącznie młodych chłopców. Wszystkich, którzy zostali jeszcze w domach. – Jak ukryć młodszego brata? – Macocha poszła z prośbą do dalekiej kuzynki. To była Polka, której mąż Ukrainiec na własną prośbę wyjechał na roboty. I w domu kuzynki rządził teraz… jej 10-letni syn. Nacjonalista, jak ojciec. To właśnie Roman nie zgodził się na schowanie polskich dzieci. – Nie to, że się nie zgadza. On jej nie pozwala! – unosi się Terlecka. Jego matka, dorosła kobieta, nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia. Tak silny był wpływ idei nacjonalistycznej. I tak silny był terror ze strony pobratymców.
Ale w podwórzu stał kurnik. Klitka taka. – Jak zamknąć 14-letniego dryblasa w małej klatce? Albo wystaje głowa. Albo wystają nogi. Macocha była bezradna. W końcu domknęła drzwi. A sama z dziewczynkami skryła się w krzakach pod płotem. Czekały z niepokojem, aż nadjechała furmanka. Na wozie obciążonym baryłką nafty siedział banderowiec – chłop ukraiński. A obok niego pop. W czarnych spodniach i białej koszuli z zawiniętymi rękawami. – I niestety, miał krew na rękach. O tym wiedziała i ciocia, u której akurat mieszkali. Była osobą pobożną. Chodziła co niedzielę do cerkwi. Powtarzała polskim krewnym słowa, które słyszała od popa. „Ja kiedy biorę nóż, odkładam krzyż. A kiedy biorę krzyż, odkładam nóż” – mówił do wiernych kapłan.
Szubienice na placu
Rosjanie, Niemcy, Węgrzy, Rumuni, Ukraińcy. Zmieniały się mundury żołnierzy, którzy w czasie wojny chodzili ulicami przygranicznych Kut. O teren walczyło kilka nacji. Po wycofaniu się Niemców w 1944 przez trzydzieści dni bezkrólewia – jak nazywali ten okres miejscowi – teren miała dla siebie UPA. Przez trzydzieści dni nikt im „nie przeszkadzał”. – Mordowali wszystkich, ktokolwiek tam się zjawił – podkreśla ze zgrozą Terlecka. Ale w Kutach już prawie nie było Polaków. – Mówili, że przed wojną mieszkało ich tysiąc. A została garstka. Może ze 100 osób? – przypomina sobie. – Ktoś może zapytać, czemu Polacy nie uciekli stamtąd wcześniej? – myśli głośno. I odpowiada – Bo przecież najpierw UPA wymordowało młodych mężczyzn, którzy by mogli coś zorganizować.
Wtedy weszli Rosjanie. Zaczęli regularne obławy na ukrywających się w lasach banderowców. – Dużo ich złapali – wspomina Terlecka. Ona sama pamięta jedną szubienicę na placyku w Kutach. Zawisły tam ciała czterech banderowców. – I każdy z nich miał na piersiach tabliczkę drewnianą. Na niej napisane, ilu Polaków zamordował. I ilu ludzi innych narodowości – relacjonuje ze smutkiem. Ale UPA działała dalej. Była na przykład w armii młoda dziewczyna. Rosjanie ją wysłali po coś z Kut do Kosowa. Trzeba było iść przez las. Innej drogi nie było. Tam już czyhali oni. – W okrutny sposób ją zamordowali – w głosie Krystyny brzmią łzy. – Wycięli jej gwiazdę na tu, na klatce piersiowej – palcem zakreśla kształt. Rosjanie znaleźli zmasakrowane ciało i przywieźli z powrotem do miasteczka. – Pamiętam, w sąsiednim domu był zorganizowany prowizoryczny szpitalik. Ona leżała potem w zakątku, w takiej pace, trumnie. Pamiętam, jak leżała… – kiwa głową Krystyna.
Wszyscy czekali, nie wszyscy wrócili
Już minął rok od zakończenia wojny, gdy do cioci przyszedł tajemniczy telegram: „Przyjeżdżaj, Mila. Jestem w Kładzku. Twój Władek”. „Boże?!” – westchnęła kobieta – „to niemożliwe”. Wuj Władek zaginął w trzydziestym dziewiątym, po tym gdy uciekł przez rzekę na rumuńską stronę. W końcu zabrała krowę, która cudem ocalała z banderowskiego pożaru. Mama wzięła worek suszonego chleba. Spakowała dokumenty. Wszystkie. I gdy tylko młodszy brat wyzdrowiał z tyfusu, rodzina odjechała transportem z Kołomyi. Ostatnim transportem miejscowych Polaków. W starym domu na Kresach zostały babcia i ciocia. Ta ostatnia wciąż czekała na męża z Syberii. Ale on nigdy nie wrócił z zesłania.
Ekspatrianci dotarli do Polski po 30 dniach. Tam Mila rzeczywiście odnalazła swego Władka. A Krysia z rodzeństwem poszli do polskiej szkoły. Ale wojna, jęki Zaremby, krew na piersiach tamtej dziewczyny na długo obciążyły psychikę dziecka. Terlecka przywołuje zwyczajne wydarzenie. Zmarł ojciec koleżanki z klasy, z przyczyn naturalnych. Mała Krysia długo nie mogła tego pojąć. Przecież już jest pokój. Nie ma wojny. Ludzie nie mogą teraz umierać.
Aleksandra Solarewicz
Tekst opracowany na podstawie nagrania relacji pani Krystyny Terleckiej z Wrocławia, w dniach 30.07.-6.08.2008, dokonanego przez dr Tomasza Gałwiaczka z IPN Oddział Wrocław, oraz rozmowy osobistej ze świadkiem.
____________________________________________________________
P.S. Autorem tytułowych słów jest człowiek, którego 120. rocznica urodzin przypada na jutro…
komentarze
24.04.1915.
tego dnia rozpoczelo sie pierwsze masowe ludoböjstwo XX w. w imie Allaha wymordowano ponad milion Ormian (zabijajac na miejscu lub zsylajac na pustynie, by padli z glodu). ich jedyna zbrodnia byla chrzescijanska, a nie islamska, religia …
od 90 lat Turcja prowadzi kampanie klamstw w\s ludoböjstwa, raz zaprzeczajac faktom, raz twierdzac o ‘humanitarnej deportacji’, raz tworzac mity o ‘prorosyjskiej V kolumnie’. sama wzmianka o ludoböjstwie jest w Turcji karana (artykul 301 kk o ‘obrazie tureckosci’). pisarz Hrant Dink (rodowity Ormianin) za poruszanie ‘nieslusznego’ tematu zaplacil najwyzsza cene – odstrzelony przez ‘nieznanych sprawcöw’.
never forget, never forgive !
MAW -- 24.04.2009 - 15:16MAW, a nacjonalizm turecki nie miał z tym nic wspólnego?
Tylko Allah, coś to mi naciągana i oparta na uprzedzeniach ta interpretacja się wydaje.
pzdr
grześ -- 24.04.2009 - 15:56@
Tak, a Hitler napadając na Polskę w 1939r. powiedział (cytuję za ks. Zaleskim):
Dymitr (gość) -- 24.04.2009 - 17:08Nie miejcie litości. Bądźcie brutalni. Słuszność jest po stronie silniejszego. Działajcie z największym okrucieństwem. Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?
re: Kto dziś pamięta o Ormianach?
Śledząc historię oun upa, zwlaszcza na podstawie źródel upowskich widać od razu że ci bandyci od początku mieli świadomość tego że popełniają zbrodnie, za które ktoś ich będzie rozliczal.Z tego powodu już w roku 1943.Starali się falszować dane na temat swojego ludobójstwa.Stosowali też, a wręcz stosują do dziś zręczną propagandę a raczej indoktrynację i efekt jest taki że dziś większość Ukraińców wierzy w to że “wojnę polsko ukraińską” rozpoczęli Polacy.
adadniary -- 20.05.2009 - 13:53Że to MY pierwsi zaczęliśmy wyrzynać ich na Chelmszczyźnie i Lubelszczyźnie, że Polacy masowo kolaborowali na szkodę Ukraińców z Niemcami i Sowietami.
Szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę rozwój wypadków na Ukrainie to ja nie chcę ich w UE.
Im nie można ufać.Niech sobie blogoslawią swojego Banderę i Czuprynkę, stawiają im pomniki itp, ale nie w Polsce proszę.
Nikt nie pozwoli aby mu obcy w domu smrodzil.
My home is my castle.