Niemedialne tematy

Dwa lata temu napisałam o polskiej nędzy. Artykuł został opublikowany na wielu polskich i polonijnych portalach, przedrukowany w wielu gazetach. Dyskusja jaka wywiązała się, upewniła mnie, że temat jest palący. Brak jakichkolwiek rozwiązań któregokolwiek z poruszonych przeze mnie problemów upewnił mnie, że temat polskiej nędzy pozostaje wciąż aktualny i wciąż niemedialny.

Tekst ten postanowiłam co roku publikować tak długo, aż bodaj tylko jeden z opisanych problemów zostanie przynajmniej częściowo rozwiązany.

Dziś w komentarzu do innego mojego tekstu, pan Marek Olżyński przywołał hańbiącą polskie rządy – wszystkie po 1989 roku – sprawę głodu i niedożywienia w Polsce, w sposób szczególnie dotkliwy dotykającą polskie dzieci.

Z pełnym przekonaniem o smutnej aktualności tego tekstu prezentuję go po raz trzeci.

Niemedialne tematy

Medialny temat, to informacja, którą dziennikarz po krótkiej obróbce może dobrze sprzedać. Najlepiej sprzedają się skrajności, najgorzej szara rzeczywistość. Dzięki pracy dziennikarzy Polacy zyskują dość sporą wiedzę o elitach finansowych, politycznych, artystycznych i przestępczych. Romanse, przekręty, afery, skandale, duże pieniądze, życie ponad stan, upadki i “bohaterskie” wzloty lubianych lub znienawidzonych idoli.

Codzienna, dostarczana wprost do domów porcja “wiedzy o świecie”, przełożona sporą ilością wiadomości sportowych i zanurzona w ogromnej, niezrozumiałej dla ogółu masie szczegółów ekonomicznych i politycznych. Wydaje się, że relacje “ z prac rządu, sejmu, senatu, komisji…itd.” i rozbudowane komentarze do nich, redakcje zamieszczają wyłącznie w celu dodania znaczenia i powagi swojemu medium, bo z pewnością nie one decydują o “sprzedawalności” i zyskach.

A potem w polskich domach toczą się gorące dyskusje, zażarte spory a nawet ostre kłótnie wzorowane na całych sekwencjach z polskich seriali, całkowicie abstrakcyjne i niemające żadnego odniesienia do realiów, w jakich żyją i funkcjonują mieszkańcy tych domów. Żyjąc w szumie medialnym, między informacją, reklamą, serialem, filmem, widowiskiem sportowym – tak naprawdę żyjemy w kręgu spraw, które nas nie dotyczą.

Dlaczego? Bo ukrywamy nasze lęki, nasz ból, naszą nędzę, nasz wstyd.

Przecież nie mówi się:

Część pierwsza – o zimnie;

O setkach tysięcy Polaków marznących w niedogrzanych mieszkaniach. O chorobach dzieci i dorosłych spowodowanych niedożywieniem i niedogrzaniem organizmów. O absencjach w szkołach i miejscach pracy. O kosztach z tym związanych, które ponosi społeczeństwo.
Społeczeństwo, które płaci jedne z najwyższych w świecie opłaty za prąd i gaz. Pochłaniają one znaczącą kwotę w domowych budżetach. Tak bardzo znaczącą, że nie stać nas na ogrzewanie, czy dogrzewanie naszych mieszkań. Ci, którzy decydują się mimo wszystko, ryzykują, że jeśli nie zapłacą w terminie, elektrownia wyłączy im prąd. Brutalnie, bezwzględnie, bez względu na zagrożenie ich życia i zdrowia, bez względu na dzieci, ludzi starych czy chorych. I bez względu na to, że przecież prędzej czy później zapłacą.

Powie ktoś: prawo rynku. Nie! Nie prawo rynku, ale prawo kaduka! Prawem kaduka firmy, które przejęły elektrownie sporządzają półroczne prognozy i żądają opłat z góry. Prawem kaduka w kraju, w którym jakoś prawa rynku nie dotyczą przeciętnych pensji, rent i emerytur, o zasiłkach wszelkiego typu nie mówiąc, kolejne rządy sprawujące nadzór nad spółkami z udziałem Skarbu Państwa, zwłaszcza o charakterze strategicznym – a takimi firmami są elektrownie i inni dostarczyciele energii – nie korzystają ze swoich uprawnień w zakresie równoważenia cen i pozwalają na horrendalne zdzierstwo.

Skoro kolejne rządy poprzez system fiskalny świadomie utrzymują wysokie bezrobocie, między innymi po to by nie rosły płace, dlaczego sankcjonują nieuprawnione bogacenie się dostarczycieli energii, a kosztami ich gangsterskiej działalności ponownie obarczają nas?
To my później ponosimy koszty leczenia setek tysięcy przeziębionych ludzi, ich nieobecności w pracy, naprawy tysięcy zamarzniętych i pękających rur, walących się dachów źle ogrzanych budynków i pogrzebów setek (!!!) zamarzniętych ludzi.
Tej zimy zamarzło w Polsce 350 osób. Proszę sobie wyobrazić: to jedna, PEŁNA sala kinowa! To sześciokrotna liczba ofiar tragedii zawalenia się dachu w Katowicach!!! Powie ktoś: to wina wódki. Tak, tylko że ta wódka to jedyny, dostępny sposób na trochę ciepła, a kosztuje mniej niż ogrzanie mieszkania.

Ale przecież stara kobieta, która zamarzła we własnym mieszkaniu, bo wyłączono jej prąd zasilający piec elektryczny – wódki nie piła. Matka z chorymi dziećmi, nad którą zlitowali się dobrzy ludzie i zapłacili rachunek w elektrowni niemal w ostatniej chwili, ratując rodzinę przed zamarznięciem – wódki nie pije. Mój sąsiad, wychowujący trzy córki, które powinny codziennie ćwiczyć, bo chodzą do szkoły muzycznej, ogrzewa tylko malutki pokoik, w którym dziewczynki opatulone w koce, zgrabiałymi rękami piszą swoje wypracowania, ponieważ w pozostałej części mieszkania elektrownia wyłączyła prąd – wódki nie pije.

Ja – wódki nie piję! Z poczucia patriotyzmu krakowskiego, mieszkając kilkadziesiąt metrów od Uniwersytetu Jagiellońskiego, w trosce o zabytki i własny komfort zainstalowałam (jak zresztą wszyscy mieszkańcy naszej kamienicy) ogrzewanie elektryczne, zwane ekologicznym. Płacę za nie niebotyczne kwoty. Czasem z opóźnieniem, tracąc czas na bieganie do elektrowni, stanie w kolejkach, wędrówki po różnych panach i paniach kierownikach, dyrektorach, w których mocy jest rozkładanie moich należności na raty.
A i tak zdarza się, że zastaję po powrocie do domu wyłączony prąd.

Jeśli zastosować do mnie i moich sąsiadów kryteria rynkowe, to jesteśmy bardzo dobrymi klientami elektrowni, przynoszącymi niezłe dochody tej firmie. Żadna firma, której klienci zalegają z płatnościami, ale co do których na podstawie dotychczasowej praktyki ma pewność, że zapłacą rachunki nie ośmieliłaby się na działania tak radykalne w obawie utraty tych klientów.. Ale monopolista takich obaw nie ma. Monopolista traktuje swoich klientów jak niewolników i z poczuciem udzielania łask i dobrodziejstw egzekwuje prawa w jakie został wyposażony przez polski rząd i polski parlament.

Pytam zatem: w czyim imieniu i na czyją rzecz działa polski rząd i polski parlament?

Część druga – O niedożywieniu;

Czyli jak przeżyć za pensję, emeryturę czy rentę. O zasiłkach nie piszę, bo za nie nie da się przeżyć nawet paru dni. Można co najwyżej kupić sobie wódkę i upić się z rozpaczy.
Co zapłacić w pierwszej kolejności, a czego nie płacić i na jakie ryzyko wystawić siebie i swoją rodzinę. “Super Express” drukuje wyniki badań na temat głodu w Polsce. Dane są przerażające. Połowa obywateli Polski zaznała i zaznaje głodu. Większość moich znajomych osiąga przychody w granicach 1200 zł miesięcznie. W większości znanych mi rodzin przychody zapewnia tylko jedna osoba w rodzinie, ponieważ w Polsce, dzięki kolejnym rządom, praca stała się luksusem trudnym do zdobycia. Są też choroby i inne przyczyny uniemożliwiające zwiększenie wpływów do domowego budżetu.

Są spłaty kredytów i innych długów powstałych np. na skutek nieudanego “brania spraw we własne ręce”, czyli niepowodzenia w prowadzeniu działalności gospodarczej. ( to zresztą jest temat na osobny artykuł – śmiem twierdzić, że przeciętny Polak nie ma najmniejszych szans bez oszukiwania państwa, prowadzić własnego biznesu i osiągać z tego przychody, wystarczające na utrzymanie.)

Jeśli przyjmiemy, że kilkuosobowa rodzina potrzebuje dziennie:
dwa bochenki chleba …...3,-zł
dwa litry mleka…............2,-zł
paczkę margaryny…........3,-zł
jarzyny na zupę...............2.-zł
dwa kilogramy kartofli….2,-zł
po dwa jajka na osobę, albo po malutkim kawałeczku najtańszego mięsa….3.-zł
dodajmy do tego jeszcze jakąś herbatę, cukier, mąkę, ryż czy kaszę,
to powstaje nam kwota około 20.-zł dziennie, czyli 600 zl miesięcznie.
Przyjrzyj się czytelniku uważnie. Czy znajdujesz na tej liście jakieś luksusy? Czy z czegoś w tym najskromniejszym z jadłospisów można Twoim zdaniem zrezygnować? Czy wiesz jak bardzo są “wyliczone” porcje pożywienia przygotowanego z tych produktów? Czy znane jest Ci zjawisko gdy mężczyzna oddaje część swoich porcji dzieciom, a kobieta oddaje i dzieciom i mężczyźnie? A jednak ludzie rezygnują! Bo trzeba kupić choćby najtańsze obuwie dla dzieci, jakąś odzież, niechby i w “ciucholandach”, jakieś mydło, proszek do prania, zeszyty, podręczniki dla dzieci…

Bo nie daj Boże, choroba w domu – potrzebne są lekarstwa. A czasem dzieciom oglądającym ze łzami w oczach i gorzkim skurczem serca bezczelnie nachalne reklamy smakołyków, trzeba kupić jakiś owoc czy cukierek. Opłaty za prąd, za gaz – czasem już na nie nie starczy. Czynsz – niemal zawsze nieopłacony, bo i z czego?
Powiedz mi czytelniku – czy człowiek żywiący się opisanymi produktami może wydajnie pracować? Czy dziecko może się intensywnie uczyć? Czy organizmy tych ludzi mogą być odporne na choroby?

Kto ponosi i będzie ponosił koszty złej pracy, niedouczenia, chorób tych ludzi? Kto ponosi i będzie ponosił koszty ich niechęci do państwa, braku motywacji do pracy, szukania możliwości rekompensaty na drodze przestępczej?

A przecież państwo na pracy osoby zarabiającej 1200 zł netto miesięcznie, zarabia nie tylko 600 zł potrącone z poborów na podatek i ZUS. Przecież jeszcze wyciąga rękę po VAT – od wyżej wymienionych produktów niech on wyniesie tylko średnio 10% , ale od prądu, gazu i czynszu to jest już 22%! Jednym słowem państwo zagrabia przykładowej rodzinie dużo WIĘCEJ pieniędzy niż wydaje ona na jedzenie – nie dając jej nic w zamian!

Ludzie boją się i wstydzą się. Przecież niezapłacony prąd czy gaz w końcu kiedyś muszą zapłacić. Strach przed eksmisją też każe jakieś kwoty na poczet czynszu, nawet symboliczne, zapłacić.
I wtedy jest głód. I rozpacz. I wstyd.
A przecież mówimy o ludziach pracujących!!!

Nie mówimy o kilku milionach ludzi, którzy nie mają żadnych przychodów, żadnej pracy, czasem nawet żadnych zasiłków.

Głód!
Hańba i największy wstyd Polski!

Kilkadziesiąt milionów złotych przeznaczonych przez nasz, demokratycznie wybrany prześwietny Senat na dofinansowanie kancelarii Prezydenta, Sejmu i Premiera w kontekście głodu setek tysięcy dzieci jest nawet nie policzkiem, jest ciosem w brzuch Polaków.
Miliony, jeśli nie miliardy marnotrawione na różne, służące nielicznym cele – bez trudu znajdują swoje miejsce w budżecie państwa – są dowodem pogardy dla tych, którzy nie potrafili się “załapać”, a których elity ( tak o sobie mówią, i tak się czują ci, którzy umieli “dorwać się do kasy”) nazywają: CIEMNA MASA.

Luksus stwarzany notablom państwowym i samorządowym przez ten sam sejm, który długo dywaguje czy podnieść emeryturę lub rentę o kilka złotych. Te limuzyny, gabinety i ich często zmieniane wyposażenie, kelnerzy (ostatnio na liście zamówień sejmowych znalazły się smokingi dla kelnerów!!!), kwiaty, prezenty i prezenciki, stada darmozjadów kręcących się przy naszych, demokratycznie namaszczonych “paniskach”, kuracje tlenowe, specjalni lekarze, obsługa, itp. – to dowód lekceważenia milionów współobywateli, podkreślany dodatkowo tymi wszystkimi “akcjami pomocy”, kiedy to rzuca się ludziom ochłapy z “pańskiego stołu”, zapominając, że ten “pański stół” należy przecież do obywateli.
Ustawienie tabeli płac przez Balcerowicza na początku “transformacji ustrojowej” na tak drastycznie niskim poziomie, przy równoczesnym zdzierstwie państwa, niesprawiedliwie i niemoralnie wysokich podatków trwa do dziś. I nikt nawet nie zająknie się, że chleb przed niedawną przecież wymianą pieniędzy kosztował w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze 50 groszy, a dziś kosztuje trzy, cztery razy drożej. A mówi się, że w najbliższym czasie podrożeje i to znacznie.

Pytam zatem: w czyim imieniu i na czyją rzecz działa polski rząd i polski parlament?

Część trzecia – o długach;

Od wieków pukanie czy dzwonek do drzwi polskiego domu oznaczało “gość w dom, Bóg w dom”. Były czasy, kiedy nie zamykano drzwi na klucz i wystarczyło po zapukaniu nacisnąć klamkę, by zostać miło i serdecznie powitanym.
Brutalizacja obyczaju, nędza, narkotyki i inne patologie społeczne każą nam dziś porządnie ryglować drzwi. I dobrze przyglądać się, kto stoi za progiem, zanim zdecydujemy się przekręcić klucze, odsunąć zasuwy i otworzyć drzwi. I nie tylko boimy się o nasze fizyczne bezpieczeństwo. Boimy się też o nasz, pożal się Boże, dobytek. Bo jak skromny by nie był, stanowi dorobek naszego całego życia a jego wartości nie liczy się w wymiernych pieniądzach, jakie można by za niego uzyskać, lecz w pieniądzach, na jakie nas już nigdy nie będzie stać, by choćby część z niego ponownie zakupić. A za drzwiami może stać komornik, lub egzekutor Urzędu Skarbowego, lub jakiś inny windykator naszego długu.

Długi mamy wszyscy! Możliwości ich spłacenia już nie wszyscy. Różne są przyczyny powstawania długów. Różne też są powody ich niespłacania. Można żartobliwie powiedzieć, chcąc wyrazić różnorodność sytuacji związanych z zadłużeniem:“co człowiek, to dług”. Można, gdyby nie ludzkie dramaty, tragedie, gdyby nie potworny strach przed przedstawicielami prawa, którzy przyjdą nas zniszczyć, ograbić ze wszystkiego, wtrącając w otchłań absolutnej niemożności nie tylko spłaty zadłużenia, ale niemożności nawet najmarniejszej egzystencji.

Egzekwowanie długów nie ma na celu pozyskania pieniędzy po to by zwrócić je wierzycielowi. Egzekwowanie długów jest karą samą w sobie. Egzekutorzy, dokonując zajęć co wartościowszych przedmiotów, nie starają się o faktyczne zabezpieczenie tego co po spieniężeniu może stanowić choćby część spłaty długu. Akt zajęcia przedmiotu jest tylko psychologicznym oddziaływaniem na przerażonego dłużnika, mającym na celu wymuszenie działań, które spowodują, że “oblecimy” wszystkich możliwych znajomych i rodzinę, a zdobyte żebraniną i błaganiami pieniądze zaniesiemy do urzędu, w którym tenże egzekutor, z należną stanowisku surowością przyjmie je od nas, strasząc nas zabraniem “fantu”, jeśli w wyznaczonym przez niego terminie nie przyniesiemy następnej porcji banknotów. Egzekutorzy nie zamierzają się przecież bawić w sprzedaż nic niewartych przedmiotów, które dla nas mają wartość nie tylko użytkową, emocjonalną, ale często stanowią jakiś punkt zaczepienia naszej egzystencji, irracjonalną opokę, bez której, jesteśmy przekonani, nasze życie straci sens. Więc biegamy, staramy się jak możemy zdobywać pieniądze, odejmujemy sobie i rodzinie od ust, żeby tylko mieć co zanieść, a jeśli nie uda nam się na czas zdobyć pieniędzy, idziemy błagać o prolongatę terminu i najczęściej ją otrzymujemy.

Sprawa wygląda nieco inaczej, jeśli bystre oczko egzekutora dojrzy jakąś rzecz, która po prostu spodoba mu się. Wtedy nie ma mowy o prolongatach, o ratach. Wtedy jest zabranie przedmiotu z zapowiedzią bliżej nieokreślonego terminu licytacji. Licytacje to osobny temat. Wyznaczanie w prasie ich terminów, zawiadamianie potencjalnych uczestników – dotyczy tylko przedmiotów o dużej wartości, samochodów i nieruchomości.

Licytacje małych przedmiotów, a zwłaszcza elektroniki, to temat dla Ministra Sprawiedliwości i Ministra Finansów razem wziętych z dołączeniem do nich Prokuratora Generalnego. To jest krynica i zdrój najczystszy, z którego mogą pić do woli “krewni i przyjaciele króliczka”.
Oczywiście czarno-biały telewizor zabrany starej kobiecie za jakiś kilkudziesięciozłotowy dług nie był przeznaczony dla nikogo konkretnego, toteż całymi tygodniami w korytarzach urzędu przesuwano go spod nóg pokornych petentów – kolejkowiczów z jednego kąta w drugi. Byłam świadkiem łez i błagań tej kobiety, by jej nie zabierano tego telewizora, bo ona nic więcej nie ma. Nie ma też rodziny, ani znajomych i to jej jedyne okno na świat, jedyna radość w życiu. I widziałam twarze egzekutorów, ludzi, których zdążyłam poznać z imienia i nazwiska.

Może na dwóch twarzach widziałam jakiś cień zawstydzenia, zażenowania. Reszta miała “ubaw”! Widziałam ogromną maszynę jakimś cudem wniesioną, wwiezioną (?) na VI piętro urzędu, którą z każdą moją wizytą w tymże urzędzie znajdowałam coraz mniejszą, coraz mniejszą, aż w końcu zniknął ostatni kawał blachy. Widziałam zabieranie towaru ze sklepu spożywczego, kiedy w jednym koszu wynoszono towar policzony starannie i spisany, a w drugim alkohole, które jakoś policzyć i spisać w pośpiechu “zapomniano”. Słyszałam jak “ostrzono sobie zęby” na właściciela kawiarni, czy restauracji, która miała być następnego dnia w całości rozbierana i zabierana. Bardzo interesowano się urządzeniami kuchennymi i przeglądano uważnie ich listę, podając ja sobie z rąk do rąk. Największe zainteresowanie budził grill. Chodziło też o to, by właściciela zaskoczyć wcześnie rano, żeby nie zdążył wpłacić żadnych pieniędzy. Jeden z egzekutorów powiedział mi kiedyś, że ich “rekiny” nie interesują. Tam są portiernie, jest ochrona, trudno się dostać. Oni wolą takie płotki jak ja czy moja przyjaciółka, które łatwo “namierzyć”.

Przeżyłam kilkadziesiąt spotkań z egzekutorami. Przeżyłam próby licytacji maszyny dającej skromne utrzymanie czterem rodzinom, dla których ta praca była jedynym źródłem dochodów. Znam pełen wachlarz zachowań egzekutorów. Od butnego, brutalnego chamstwa, po zwyczajnie, po ludzku wykonywaną paskudną przecież pracę. Jak wszędzie, tak i wśród egzekutorów są “ludzie i ludziska”. Chociaż “ludzi” jest wśród nich jakby mniej. Większość pracuje od kilkudziesięciu lat w tym samym miejscu.
Dziś i ja i moja przyjaciółka nie mamy już firm, nasi pracownicy przeszli na utrzymanie państwa. Nasze długi w większości pospłacałyśmy. Ale został w nas lęk. I nie mamy już zwyczaju biec radośnie do drzwi, gdy słyszymy dzwonek lub pukanie. W ogóle nie otwieramy drzwi, jeśli ktoś wcześniej nie umówił się z nami telefonicznie.

Zastanawiamy się często, jaki sens mają działania przedstawicieli polskiego prawa, których wymiernym efektem jest zastraszenie człowieka, brutalne pozbawienie go możliwości pracy i zarobienia pieniędzy, skazanie go na upokorzenie, nędzę, zabranie przedmiotów, za które nikt nie da złamanego grosza – skoro dług pozostaje jaki był, bo odsetki stale przyrastają, a wierzycielowi nic się nie zwraca, bo w pierwszej kolejności pokrywane są koszty egzekucji.

Jaki sens ma obciążenie państwa kosztami utrzymania kolejnych bezrobotnych, którzy tracą pracę, bo albo oni sami albo ich pracodawcy popadli w nieszczęście długu. Zwłaszcza, że najczęściej jest to dług wobec Skarbu Państwa, powstały na skutek niemożności wywiązania się z zobowiązań narzuconych przez państwo. Twórcy polskiego prawa finansowego z góry wiedzieli i wiedzą, że jest to prawo gangsterskie, lichwiarskie. Wiedzą, że państwo w ten sposób produkuje bezrobocie, choroby psychiczne, ciężkie depresje, samobójstwa z przyczyn ekonomicznych i finansowych. Oni o tym wiedzą, ale my za to płacimy.

Pytam zatem: W czyim imieniu i na czyją rzecz działa polski rząd i polski parlament?

W Polsce nie ma wolnego rynku.
Jest rynek państwa, sterowany przy pomocy ostrego fiskalizmu i biurokratycznych przepisów.

W Polsce nie ma wolności.
Jest niczym nieograniczona wolność rządzenia.

Wszystkie narzędzia czyniące człowieka wolnym pozostają nadal w dyspozycji nie obywatela a państwa. Obowiązek posiadania dokumentów, obowiązek meldunkowy, rejonizacje, niepewność możliwości leczenia się, niemożność z przyczyn finansowych swobodnej zmiany miejsca zamieszkania, podległość obywatela wobec rozlicznych urzędów.

Brutalność służb państwa wobec obywateli, prawo bezpośredniej ingerencji w prywatność, coraz szerzej rozprzestrzeniający się nadzór i kontrola różnych organów, wyposażanie coraz większej liczby ciał w nadzwyczajne uprawnienia, pozwalające na łamanie praw jednostki w imię “wyższej racji”. Brak poczucia bezpieczeństwa i nienaruszalności sfery prywatnej mieszkania.

W Polsce niemal połowa obywateli żyje w zastraszeniu, upodleniu, nędzy i głodzie, w poczuciu, że największym wrogiem jest własne państwo.

Pytam zatem: W czyim imieniu i na czyją rzecz działa polski rząd i polski parlament?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

RRK

To wlasnie bolaczka polskiego panstwa.

Uwiera to wszystkich, ale tylko nielicznym udaje sie, to tak zgrabnie naswietlic.
Pani sie udalo.
Z szacunkiem.


Coz nam pozostalo

zabijecie.jpg


Witaj Borsuku

Jak widzisz, malutko komentarzy.
Jednak temat JEST NIEMEDIALNY.
Ludzie nie wiedzą co powiedzieć.
Nad tymi, którym powodzi się lepiej, w momentach uświadamiania, że są tuz obok miliony cierpiących chłód , glód i brud ( to nieodlączny towarzysz nędzy – bo czystośc jest bardzo kosztowna) – zawisa niepotrzebne poczucie winy i koniecznośc dystansowania sie od problemów. A przynajmniej poczucie ( tak mi tlumaczył znajomy) że nie da się poruszyć tematu stawiając sie niejako ponad nim.

A ci, których udziałem jest los zblizony do opisywanego – milczą zawstydzeni i zagubieni. Nie jest łatwo przyznawać się do biedy.

W naszej tragicznej tradycji utarło się winę za biedę przypisywac sobie. Swojej niezaradności, nieumiejętności gospodarowania, własnemu nieudacznictwu, lub poczuciu gorszości – mniejszym talentom, mniejszej niz innych pracowitości.

Takie oczywiście przyczyny biedy też bywają. Ale zdecydowanie, w polskich warunkach, odpowiedzialnośc za biedę, za nędzę wręcz milionów ludzi ponosi nasze państwo, nasze wladze i stanowione przez nie prawo.

Ludzie milczą, bo się wstdzą jesli nie własnej, to cudzej biedy. Media milczą, bo temat niewdzięczny, stary jak świat i niusem atrakcyjnym nijak nie jest.
A władzy w to graj. Każdej wladzy. Nie mówi się? Znaczy, problemu nie ma.

Pozdrawiam Borsuku.


RRK

Problemem jestesmy MY.


Borsuku, nie wiem czy dobrze rozumiem co masz na myśli mówiąc MY

I dlaczego jesteśmy problemem?


RRK

Mamy w glowie zakodowana jakas glupia egoistyczna szczesliwosc, ktora nie pozwala nam pochylic sie nad bieda i ponizeniem naszych wlasnych braci.

Ile lat jeszcze trzeba, abysmy sie opamietali w swojej bezdusznosci?
A co po Nas? Co mamy powiedziec wlasnym dzieciom?

Ze Polska to ugor i grupa politycznych oszolomow, ktorzy wzorem i tradycja postepowania jedynie slusznej linii partyjnej potrafili sie ustawic w zyciu i maja za przeproszeniem w dupie ten caly Narod?

Polska cierpi. Na brak ludzi, ktorzy z Niej nie beda robic prywatnego folwarku.
A ludzie gloduja i sami siebie zjadaja.


Borsuku

Dlatego taki bunt wzbudzaja we mnie Twoje zdjęcia i racja niepodważalna Ustronnej – to MY. To Polska. To nasze oblicze, którego nie chcemy widzieć – oblicze Narodu.

Twoje zdjęcia bolą.


Subskrybuj zawartość