Jakiś czas temu Krzysztof Wołodźko napisał tekst poświęcony zapomnianej legendzie walki z komuną.
Traktował on o reportażyście Józefie Kuśmierku, odkrywcy (w 1988 r.) zbrodni dokonanej na Wąwolnicy.
Przypomnę; wiosną 1946 r. Urząd Bezpieczeństwa Publicznego z Puław wsparty przez funkcjonariuszy PUBP z Mińska Mazowieckiego to lubelskie miasteczko puścił z dymem.
Nie przejmując się specjalnie mieszkańcami akurat nieszczęśliwie przebywającymi wewnątrz swoich podpalanych domów.
Pozostałych przy życiu, ubecy przewieźli do baraków znajdujących się na jednym z warszawskich lotnisk.
Pod notką swoim podziwem dla bezkompromisowości i odwagi dziennikarza dzieli się najwięksi salonowi antykomuniści.
Niestety prawda była bardziej złożona, żeby nie napisać – zaskakująca.
Bowiem ówczesnym szefem mińskiego Urzędu Bezpieczeństwa był nikt inny, jak właśnie tak wychwalany dziennikarz – Józef Kuśmierek. On również brał udział w pacyfikacji.
Oto fragment zeznań świadczący o wczesnej aktywności tego bohatera opozycji: „Józef Kuśmierek jeździł gazikiem po wsiach i aresztował wszystkich tych, na których miał donosy. Aresztowanych zamykał w hangarach na Gocławiu. Wieczorem albo nocą wypijał szklankę wódki, brał pałkę i wraz z kilkoma ubekami szedł do hangaru bić kułaków.
Zdarzało się też często, że kazał któregoś przyprowadzić do urzędu i tam jednym silnym uderzeniem pięści łamał mu szczękę…”
Nawiasem mówiąc; moim absolutnym numero uno jest człowiek, którego kiedyś nazywano „sumieniem opozycji demokratycznej” – literat Andrzej Szczypiorski. W rzeczywistości długoletnia Ub-ecka i SB-ecka kapucha. Od lat 40 – tych do 70-tych.
Należała mu się resortowa emerytura, jak psu micha…
Co ciekawe, jego specjalnością było donoszenie na własnego ojca – Adama, przedwojennego działacza PPS-u.
A co jeszcze ciekawsze, gdy wreszcie Jędruś, korzystając z koniunktury, sam stał się antykomunistą, pałeczkę po nim przejął jego syn Paweł.
I robił to samo co tata z dziadkiem.
Kapowania na ojca stało się dla niego źródłem łatwych pieniędzy.
To się nazywa tradycja rodzinna… :).
No way to say Pino,
niektórych nie mam sumienia pozbawiać złudzeń.:))
Jakiś czas temu Krzysztof Wołodźko napisał tekst poświęcony zapomnianej legendzie walki z komuną.
Traktował on o reportażyście Józefie Kuśmierku, odkrywcy (w 1988 r.) zbrodni dokonanej na Wąwolnicy.
Przypomnę; wiosną 1946 r. Urząd Bezpieczeństwa Publicznego z Puław wsparty przez funkcjonariuszy PUBP z Mińska Mazowieckiego to lubelskie miasteczko puścił z dymem.
Nie przejmując się specjalnie mieszkańcami akurat nieszczęśliwie przebywającymi wewnątrz swoich podpalanych domów.
Pozostałych przy życiu, ubecy przewieźli do baraków znajdujących się na jednym z warszawskich lotnisk.
Pod notką swoim podziwem dla bezkompromisowości i odwagi dziennikarza dzieli się najwięksi salonowi antykomuniści.
Niestety prawda była bardziej złożona, żeby nie napisać – zaskakująca.
Bowiem ówczesnym szefem mińskiego Urzędu Bezpieczeństwa był nikt inny, jak właśnie tak wychwalany dziennikarz – Józef Kuśmierek. On również brał udział w pacyfikacji.
Oto fragment zeznań świadczący o wczesnej aktywności tego bohatera opozycji:
„Józef Kuśmierek jeździł gazikiem po wsiach i aresztował wszystkich tych, na których miał donosy. Aresztowanych zamykał w hangarach na Gocławiu. Wieczorem albo nocą wypijał szklankę wódki, brał pałkę i wraz z kilkoma ubekami szedł do hangaru bić kułaków.
Zdarzało się też często, że kazał któregoś przyprowadzić do urzędu i tam jednym silnym uderzeniem pięści łamał mu szczękę…”
Nawiasem mówiąc; moim absolutnym numero uno jest człowiek, którego kiedyś nazywano „sumieniem opozycji demokratycznej” – literat Andrzej Szczypiorski. W rzeczywistości długoletnia Ub-ecka i SB-ecka kapucha. Od lat 40 – tych do 70-tych.
Należała mu się resortowa emerytura, jak psu micha…
Co ciekawe, jego specjalnością było donoszenie na własnego ojca – Adama, przedwojennego działacza PPS-u.
A co jeszcze ciekawsze, gdy wreszcie Jędruś, korzystając z koniunktury, sam stał się antykomunistą, pałeczkę po nim przejął jego syn Paweł.
I robił to samo co tata z dziadkiem.
Kapowania na ojca stało się dla niego źródłem łatwych pieniędzy.
To się nazywa tradycja rodzinna… :).
Dobranoc
yassa -- 08.03.2012 - 01:32