Potem Corea, Hancock, Davis, Gillespie, Monk i cała masa głupawej muzyki rozrywkowej…
No nie wiem, bażancie, nie pamiętam tytułów tych wszystkich głupich komedii romantycznych, ale tam prawie zawsze albo główny bohater lata do psychoanalityka raz w tygodniu, albo w jakimś jednym ruchomym obrazie siostra heroiny prowadziła praktykę i one sobie coś z wielkim przejęciem opowiadały w gabinecie na oczach zdezorientowanego pacjenta. Takie te.
Ale ja się nie znam na psychologii, jestem liberałem, a choć nie rozumiem określenia przemocowy to czuję intuicyjnie, że pasuje ono do mnie jak obszył.
Coltrane jest dla mnie nr 1
Potem Corea, Hancock, Davis, Gillespie, Monk i cała masa głupawej muzyki rozrywkowej…
No nie wiem, bażancie, nie pamiętam tytułów tych wszystkich głupich komedii romantycznych, ale tam prawie zawsze albo główny bohater lata do psychoanalityka raz w tygodniu, albo w jakimś jednym ruchomym obrazie siostra heroiny prowadziła praktykę i one sobie coś z wielkim przejęciem opowiadały w gabinecie na oczach zdezorientowanego pacjenta. Takie te.
Ale ja się nie znam na psychologii, jestem liberałem, a choć nie rozumiem określenia przemocowy to czuję intuicyjnie, że pasuje ono do mnie jak obszył.