Zacytuję długi fragment, ostrzegam, że treści lewackie w nim są:)
Znaczy wywiad to z Ztgmuntem Baumanem był, ale same tezy ciekawe choć nie mam zdania czy trafne:
“Ale gdzie tu jest kłamstwo?
Już do tego dochodzę, ale tu zaczynają się schody. Bo władza, by się legitymizować, by uzasadniać żądanie posłuchu, musi być jedyną zaporą przeciw czyhającym na obywateli groźbom i przewodnikiem ku bezpieczniejszemu światu. Władza współczesna, lokalna jak dawniej, ale działająca w zglobalizowanym świecie już nie może i nie chce bronić nas przed kaprysami rynku, przed niefortunnym losem, przed ryzykiem choroby. Jest pokusa, a więc i możliwość, by funkcję obrony przed strachem, w imię której władza domaga się od nas posłuszeństwa, ze sfery strachu o byt przenieść w inną sferę.
W jaką?
Tu mam problem z językiem… Na brak zagrożeń jest w polszczyźnie tylko jedno słowo – bezpieczeństwo. Język angielski ma na bezpieczeństwo dwa słowa: security i safety. Security dotyczy relacji społecznych – tego, co się w Polsce nazywa bezpieczeństwem socjalnym – jak stałość zarobków, wolność od biedy, dach nad głową, nadzieja na spokojną starość. A safety dotyczy głównie integralności cielesnej – pewności, że mnie nie otrują jedzeniem albo wodą z kranu, że mnie nie okradną albo nie napadną, że mnie nie zastrzelą, że nie porwą mi dzieci, że nie wysadzą w powietrze… W tę stronę współczesne państwo coraz częściej kieruje uwagę swych obywateli. Nie mogąc obiecać obywatelom security i społeczeństwa, w którym poczują się secure, władza coraz więcej mówi o zagrożeniu safety. Chce zdobyć naszą wdzięczność, gdy nie wybuchnie bomba, gdy nie zostaniemy pobici przez chuliganów lub gdy żebracy zostaną usunięci z ulicy. Żółty alarm. Pomarańczowy alarm. Czerwony. Uff, udało się, zamach udaremniono! Im mniej security, tym więcej podniecenia i szumu wokół safety. Można w ten sposób zmylić czujność obywateli, odwrócić naszą uwagę od zaniedbań lub bezsilności władzy.
To by się dawało potwierdzić w porównaniach międzynarodowych. Wojna z terroryzmem ma najgorętszy przebieg tam, gdzie państwo najmniej angażuje się w sferę security lub gdzie najgwałtowniej się z niej wycofuje – Ameryka, Anglia, Polska. Kraje, w których nic specjalnego się w sprawie security nie dzieje, jakoś łagodniej tę wojnę przechodzą.
Ale to nie dotyczy tylko wojny z terroryzmem. W innych sferach safety poziom napięcia rozkłada się podobnie. Im mniej security, tym hałaśliwsza jest walka z dymem tytoniowym i z przekraczaniem prędkości na drogach, z przemocą w rodzinie, z różnymi chuliganami. W Ameryce obsesja antynikotynowa zaczęła się wraz z neoliberalizmem i razem z nim narasta. W Niemczech o ograniczeniu prędkości na autostradach władze zaczęły mówić, gdy zaczęło się przycinanie państwa socjalnego. To chyba nie jest przypadek, że w Europie całkowity zakaz palenia w lokalach wprowadziła akurat Irlandia mająca najwyższy wskaźnik konkurencyjności – czyli, mówiąc inaczej, najmniej safety, najbardziej sprywatyzowane ryzyko życiowe i najmniej opiekuńcze państwo.
Pan ma poczucie, że w ten sposób władza odwraca uwagę ludzi od bolesnych reform?
Tego udowodnić nie umiem. Ale widzę wyraźną koincydencję. I widzę też, że ludzie pozbawiani security łatwiej godzą się na ograniczenia tłumaczone potrzebą ochrony ich safety. Obserwowałem reakcje tysięcy ludzi koczujących na londyńskim lotnisku, gdy po terrorystycznym alarmie wstrzymano loty do Stanów Zjednoczonych. Nikt nie złorzeczył, ludzie czekali potulnie. Z podziwem i wdzięcznością mówiono o władzy, która wstrzymała loty. To nic, że ludzie stracili wakacje albo interesy, z powodu których lecieli do Ameryki. Wszyscy byli szczęśliwi, że władza o nich zadbała. „Strach myśleć, co by to było, gdybyśmy znaleźli się w samolocie razem z terrorystą?!”. Fakt, że żaden terrorysta nie został zatrzymany i nie ujawniono żadnych wiarygodnych poszlak, iż coś komuś groziło, nie zmniejszył obywatelskiej wdzięczności.
A gdzie tu jest kłamstwo?
Nie wiem, czy jest kłamstwo. Ale wiem, że jest nowa przestrzeń dla kłamstwa i manipulowania ludźmi. Nie wiem, czy terroryści rzeczywiście coś zaplanowali. Nie wiem, czy władza miała jakieś wiarygodne sygnały. Ale wiem, że gdyby władza sama wymyśliła ten alarm, tak jak Stalin wciąż wymyślał kolejne kontrrewolucyjne spiski, to niemal bez wysiłku zdobyłaby wdzięczność ludzi. Tego sprawdzić się praktycznie nie da. Ryzyko tym się różni od innych zagrożeń, że jest niewidoczne, trudne do obliczenia i w końcu niesprawdzalne.”
Wyrusa przeczytałem
i znalazłem tekst, a właściwie wywiad o który mi chodziło.
Jest to tu:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=2003049
Zacytuję długi fragment, ostrzegam, że treści lewackie w nim są:)
Znaczy wywiad to z Ztgmuntem Baumanem był, ale same tezy ciekawe choć nie mam zdania czy trafne:
“Ale gdzie tu jest kłamstwo?
Już do tego dochodzę, ale tu zaczynają się schody. Bo władza, by się legitymizować, by uzasadniać żądanie posłuchu, musi być jedyną zaporą przeciw czyhającym na obywateli groźbom i przewodnikiem ku bezpieczniejszemu światu. Władza współczesna, lokalna jak dawniej, ale działająca w zglobalizowanym świecie już nie może i nie chce bronić nas przed kaprysami rynku, przed niefortunnym losem, przed ryzykiem choroby. Jest pokusa, a więc i możliwość, by funkcję obrony przed strachem, w imię której władza domaga się od nas posłuszeństwa, ze sfery strachu o byt przenieść w inną sferę.
W jaką?
Tu mam problem z językiem… Na brak zagrożeń jest w polszczyźnie tylko jedno słowo – bezpieczeństwo. Język angielski ma na bezpieczeństwo dwa słowa: security i safety. Security dotyczy relacji społecznych – tego, co się w Polsce nazywa bezpieczeństwem socjalnym – jak stałość zarobków, wolność od biedy, dach nad głową, nadzieja na spokojną starość. A safety dotyczy głównie integralności cielesnej – pewności, że mnie nie otrują jedzeniem albo wodą z kranu, że mnie nie okradną albo nie napadną, że mnie nie zastrzelą, że nie porwą mi dzieci, że nie wysadzą w powietrze… W tę stronę współczesne państwo coraz częściej kieruje uwagę swych obywateli. Nie mogąc obiecać obywatelom security i społeczeństwa, w którym poczują się secure, władza coraz więcej mówi o zagrożeniu safety. Chce zdobyć naszą wdzięczność, gdy nie wybuchnie bomba, gdy nie zostaniemy pobici przez chuliganów lub gdy żebracy zostaną usunięci z ulicy. Żółty alarm. Pomarańczowy alarm. Czerwony. Uff, udało się, zamach udaremniono! Im mniej security, tym więcej podniecenia i szumu wokół safety. Można w ten sposób zmylić czujność obywateli, odwrócić naszą uwagę od zaniedbań lub bezsilności władzy.
To by się dawało potwierdzić w porównaniach międzynarodowych. Wojna z terroryzmem ma najgorętszy przebieg tam, gdzie państwo najmniej angażuje się w sferę security lub gdzie najgwałtowniej się z niej wycofuje – Ameryka, Anglia, Polska. Kraje, w których nic specjalnego się w sprawie security nie dzieje, jakoś łagodniej tę wojnę przechodzą.
Ale to nie dotyczy tylko wojny z terroryzmem. W innych sferach safety poziom napięcia rozkłada się podobnie. Im mniej security, tym hałaśliwsza jest walka z dymem tytoniowym i z przekraczaniem prędkości na drogach, z przemocą w rodzinie, z różnymi chuliganami. W Ameryce obsesja antynikotynowa zaczęła się wraz z neoliberalizmem i razem z nim narasta. W Niemczech o ograniczeniu prędkości na autostradach władze zaczęły mówić, gdy zaczęło się przycinanie państwa socjalnego. To chyba nie jest przypadek, że w Europie całkowity zakaz palenia w lokalach wprowadziła akurat Irlandia mająca najwyższy wskaźnik konkurencyjności – czyli, mówiąc inaczej, najmniej safety, najbardziej sprywatyzowane ryzyko życiowe i najmniej opiekuńcze państwo.
Pan ma poczucie, że w ten sposób władza odwraca uwagę ludzi od bolesnych reform?
Tego udowodnić nie umiem. Ale widzę wyraźną koincydencję. I widzę też, że ludzie pozbawiani security łatwiej godzą się na ograniczenia tłumaczone potrzebą ochrony ich safety. Obserwowałem reakcje tysięcy ludzi koczujących na londyńskim lotnisku, gdy po terrorystycznym alarmie wstrzymano loty do Stanów Zjednoczonych. Nikt nie złorzeczył, ludzie czekali potulnie. Z podziwem i wdzięcznością mówiono o władzy, która wstrzymała loty. To nic, że ludzie stracili wakacje albo interesy, z powodu których lecieli do Ameryki. Wszyscy byli szczęśliwi, że władza o nich zadbała. „Strach myśleć, co by to było, gdybyśmy znaleźli się w samolocie razem z terrorystą?!”. Fakt, że żaden terrorysta nie został zatrzymany i nie ujawniono żadnych wiarygodnych poszlak, iż coś komuś groziło, nie zmniejszył obywatelskiej wdzięczności.
A gdzie tu jest kłamstwo?
Nie wiem, czy jest kłamstwo. Ale wiem, że jest nowa przestrzeń dla kłamstwa i manipulowania ludźmi. Nie wiem, czy terroryści rzeczywiście coś zaplanowali. Nie wiem, czy władza miała jakieś wiarygodne sygnały. Ale wiem, że gdyby władza sama wymyśliła ten alarm, tak jak Stalin wciąż wymyślał kolejne kontrrewolucyjne spiski, to niemal bez wysiłku zdobyłaby wdzięczność ludzi. Tego sprawdzić się praktycznie nie da. Ryzyko tym się różni od innych zagrożeń, że jest niewidoczne, trudne do obliczenia i w końcu niesprawdzalne.”
grześ -- 15.04.2009 - 11:04