Nie ukrywajmy, że w pierwszej fazie prywatyzacji nie przywiązywano wiele wagi do staranności w wyborze inwestora. Naprawdę dość powszechne było zjawisko, które polegało na grabieży mienia przez nową kadrę menedżerską na zasadzie sprzedaży zapasów magazynowych i urządzeń do ad-hoc tworzonych spółek. Tak “wyssany” zakład upadał, załoga zostawała na lodzie i zostawały jedynie mury z dziurami po oknach.
Ja rozumiem, że na ogół rachunek ekonomiczny wręcz prowokował takie działania, gdyż zakład pierwotny był zupełnie nierentowny a menedżer lub nowy właściciel nie mógł zwolnić załogi, bo tak miał w kontrakcie, więc obejście problemu “przez upadłość” było najprostszym skutecznym rozwiązaniem, ale smród pozostał i czuć go aż do dziś. Naprawdę dla wielu tak zrobinych na szaro ludzi prywatyzacja kojarzy się wyłącznie ze złodziejstwem “w białych kołnierzykach”.
No ale były też problemy systemowe
Nie ukrywajmy, że w pierwszej fazie prywatyzacji nie przywiązywano wiele wagi do staranności w wyborze inwestora. Naprawdę dość powszechne było zjawisko, które polegało na grabieży mienia przez nową kadrę menedżerską na zasadzie sprzedaży zapasów magazynowych i urządzeń do ad-hoc tworzonych spółek. Tak “wyssany” zakład upadał, załoga zostawała na lodzie i zostawały jedynie mury z dziurami po oknach.
Ja rozumiem, że na ogół rachunek ekonomiczny wręcz prowokował takie działania, gdyż zakład pierwotny był zupełnie nierentowny a menedżer lub nowy właściciel nie mógł zwolnić załogi, bo tak miał w kontrakcie, więc obejście problemu “przez upadłość” było najprostszym skutecznym rozwiązaniem, ale smród pozostał i czuć go aż do dziś. Naprawdę dla wielu tak zrobinych na szaro ludzi prywatyzacja kojarzy się wyłącznie ze złodziejstwem “w białych kołnierzykach”.
Zbigniew P. Szczęsny -- 22.06.2008 - 19:40