Zarzucił torbę z listami na plecy, podniósł z ziemi rower i przełożywszy nogę nad ramą mocno zakręcił pedałami. Rower szedł gładko, mimo że jazda po kocich łbach wymagała stałej uwagi i ostrożności. Minął budynek poczty i skręcił w ulicę 1-go Maja.
Domy jeszcze drzemały, ale czuło się, że miasto zbiera się do życia, zaczyna kipieć i powoli wpada w codzienne koleiny, w których już za moment rozrusza się i będzie tętnić życiem aż do późnego popołudnia. Teraz panował jednak względny spokój. Samochody przejeżdżały z rzadka, bez wyjątku sunąc w kierunku rynku, a na chodnikach trudno było uświadczyć żywego ducha, nie licząc łaciatego kundla, który łapczywie obwąchiwał słupek znaku drogowego na ulicy Ogrodowej.
Listonosz znowu nacisnął i pozwolił, żeby rower niósł go siłą rozpędu. Schował głowę między ramiona i pochylił się nad kierownicą. Kiedy poczuł, że wytraca impet, uniósł się i pchnął pedały. Rower gwałtownie zerwał się z miejsca, a on, tak jak poprzednio, skulił się, aby zmniejszyć opór powietrza. Zajmował sporą część szosy i co jakiś czas kręcił na niej dziwaczne figury. Po kilkudziesięciu metrach wreszcie stracił równowagę i podparł się nogą. Był obok budynku pralni chemicznej, blisko skrzyżowania z Aleją Wojska Polskiego. Obejrzał się jeszcze w stronę poczty, wypatrując jakiegoś samochodu, ale ulica była pusta.
Poranna senność ustępowała, a chłodne powietrze rysowało na jego twarzy rumieńce. Pedałował rytmicznie, wykręcając pełne koła, tak obfite, że kilka razy zaczepił kolanami o linki hamulca. Inaczej niż dotychczas, jechał idealnie prosto, trzymając się ułożonego wzdłuż jezdni betonowego krawężnika.
Minął skrzyżowanie z Aleją Wojska Polskiego. W głębi stał czarny samochód zakładu pogrzebowego, z zamocowanym na masce bukietem sztucznych kwiatów. Osiedle bloków zasnuwała mgła, pozostałość po chłodnej nocy. Zakręcił i jednym ciągiem przejechał wzdłuż przydomowych ogródków oraz opuszczonej rudery sklepu spożywczego. Nagle w oddali mignęła mu znajoma sylwetka. Zahamował, a następnie przeprowadził rower na przeciwległy chodnik. Droga odbijała tutaj w prawo, ograniczając widok. Skupił wzrok na postaci, która zmierzała w jego kierunku. Poczuł osobliwy niepokój. „To przecież Kula — pokiwał ze zniechęceniem głową. — Debil... To on...”
Błyskawicznie wskoczył na rower i pedałując na stojąco wjechał w Findera, która w tym miejscu dochodziła do 1-go Maja i biegła do niej równolegle, oddzielona szeregiem jednorodzinnych domów. O ile porucznik nie spostrzegł go wcześniej, istniała szansa, że objazdem uda mu się wyjechać blisko szkoły podstawowej, tuż za plecami Kuli.
Kiwając rowerem na boki mknął niczym finiszujący w wyścigu sprinter. Przez głowę przelatywały mu najróżniejsze myśli. „Czym ja się martwię — dodawał sobie odwagi — przecież nie muszę z nim nawet rozmawiać... Dzień dobry, dzień dobry, i tyle. Albo nawet nie tyle, tylko w ogóle nic... Będę miał dzisiaj pecha, nie ma inaczej... Tępy dureń. Osioł. Że też musiałem na niego trafić... Idzie pewnie do komendy. Szczęście w nieszczęściu, że go zauważyłem...”
W pobliżu skrętu w Zieloną lekko wyhamował i wyjechał na odcinek drogi otwierający się na 1-go Maja. Naprzeciwko, po drugiej stronie szosy, stała legendarna budka z goframi. Zeskoczył z roweru i podbiegł kilka metrów, żeby skryć się za starym młynem. Przesunął się do krawędzi kamiennego muru, a potem ostrożnie wyjrzał. Porucznik minął już młyn i przechodził właśnie obok sklepu rybnego. Szedł ze spuszczoną głową, z rękoma w kieszeniach marynarki, co jakiś czas w charakterystyczny dla siebie sposób lekko drobiąc kroki. „Udało się... — szepnął zadowolony — ale przygoda, panie dzieju. Kto by pomyślał... Adrenalina mi skoczyła, jak po winie starego...” Popatrzył jeszcze na sylwetkę oddalającego się porucznika, po czym pogwizdując podprowadził rower na skraj chodnika.
komentarze
Ja, jako
bywszy oraz konsument starego świata ma kilka uwag technicznych.
Mam nadzieję, a nawet pewność, nie burzących toku narracji.
Uwaga pierwsza – wykręcając pełne koła, tak obfite, że kilka razy zaczepił kolanami o linki hamulca. – znam tę technikę, na stojaka się jechało, tyle, że większość rowerów, w tamtym okresie, a co do okresu to się domyślam, miało z tyłu tzw torpedo, czyli hamulec w pedałach a linka do przedniego, ręcznego hamulca szła tak, coby jej kolanem nie sięgnąć.
Uwaga druga – W głębi stał czarny samochód zakładu pogrzebowego, z zamocowanym na masce bukietem sztucznych kwiatów. – myślę, że wątpię? Czy nie lepszy byłby konny karawan?
Uwaga trzecia – po drugiej stronie szosy, stała legendarna budka z goframi – głosowałbym, z pewnych historycznych względów za zapiekankami. Nie wykluczam, że to tylko kwestia smaku?
Igła -- 28.02.2009 - 17:58-->Igła
Igła,
wszystko tak wyglądało. Po prostu, nic na to nie poradzę. Kwiaty były na samochodzie i były sztuczne. Budka stoi do dziś, coraz bardziej legendarna, i nigdy nie sprzedawano w niej zapiekanek. Było okres, że chodziły tzw. ciepłe lody, ale zapiekanki – nie. I rower był odkładnie taki jak piszesz. Słowem, wszystko wiesz… :-)
Dzięki za czytelnictwo.
Pozdrawiam,
referent Bulzacki -- 01.03.2009 - 10:55referent/a u t o r
Hm, pojawił sioę listonosz fajtłapa?
A gdzie jego narzeczona?
A budka z goframi, jestem za, znaczy lubię, gofry, nie budki:)
Ale o ciepłych lodach mam nadzieję, nie będzie, bo to syf…
grześ -- 02.03.2009 - 12:39-->grześ
Narzeczona nie tak od razu. Listonosz musi najpierw pojeździć. Ma swoją robotę do wykonania i bynajmniej – nie chodzi o listy. Ale będzie i narzeczona, słowo się rzekło…
Pozdr.,
referent Bulzacki -- 02.03.2009 - 21:21referent/a u t o r