Pół tuzina okrągłych Miesięcy minęło, gdy smerda wreszcie powrócił. Chyłkiem, po zmierzchaniu, poczet Chebdy nadciągnął od zachodniej strony, od chałup wyrobników, co się sporządzaniem bron drewnianych trudzili. Krak z Rychezą, przez żerców wieść już wcześniej mieli, i niecierpliwie oczekiwali wysłannika w paradnej komorze dworzyszcza. Ta izba, dla wielu dymników ozdobnych, co już swędu nie miały puszczać, ale je szklanymi gomółkami przymkniono, w dzień tyle światła zapraszała, że ją świetlicą nazywać się zwykło.
Sługa pański przycupnął na ławie wilczurą obitej, i do komesa jął snuć opowieść o wyniku poselstwa. U Mściwoja przyjęli go zacnie. Stary wódz swego młodszego syna Rodyka chętnie by widział na wawelskim stolcu, bo mógłby swoją pozycję u Wieletów wzmocnić, przez pozór, że ma kontrolę na górnym biegiem Wisły. Obodrzyce wadzili się też z Polanami, i obecność sojusznika od drugiej, południowej strony też nie w kij dmuchał była. Krak zyskiwał wsparcie Wieletów, na wypadek ruchawki po zachodniej stronie.
U Ślężan gorzej mu poszło. Ci radzi by na wschód się posunąć, i dawali młodego Odrzywoja, znacznego kmiecia, jako męża dla Wandy. Korzyści za funt kłaków w tym było. Za Rytygiera nie stanowili, bo mieli go za obcego.
Dla Wandy za to, smerda wieści miał ciekawe. Rodyk chłopak zwyczajny, nie jakiś buhaj, od dziewek nie stronił, i owszem przykładał się. Pomarłemu Skubie nijak dorównać by nie mógł w wytrwałości, ale przy kąpieli wspólnej w łaźniej, ślepia Chebdy na rzeczy samej chłopaka wzrok zawadziwszy, tak już zostały w niemym podziwianiu! Wyraził sługa ostrożną troskę o dziewczęcej krzywdy możliwość, ale Wandzie oczy zamgliły się w rozmarzeniu, a usteczka rozciągnęły szeroko uśmiechem promiennym.
Z Rytygierem rzecz miała się tajemniczo. Zawsze przy Kupale , czy Godach, to albo przeziębnięty, albo nogę skręcił. Dzieweczki, co za zwyczajem go nachodziły, w domu go znaleźć nie mogły, bo albo na łowach, albo przy karczunku miał robotę. Z dziewek służebnych gorliwie sobie używał z jedną tylko, co sługą była mu jeszcze w Saksonii, a co z nim przed gniewem Merowingów zbiegła aże do Ślężan. W łaźni dziwnie zasromany się zdawał, ale przyrodzenia był zwyczajnego. Wandy tymi wieściami Chebda nie ucieszył wcale.
Ryksie smerda nic nie mówił. Krak, zarówno i Wanda bardzo za Rodykiem byli, i z plecionej klatki gołębia, co go Chebda przywiózł z ujścia Odry, zaraz z wieścią posłali.
Wojna wszystko odwlekła. Frankowie ruszyli na Wieletów, a Obodrzyce poszli im z pomocą. Takoż i Ślężanie. Ponieważ wojów śląskich doma zbrakło, Rytygier szybko sięgnął po godność komesa, a to co czynił, dziwnie przypominało wydarzenia, co się wokół Wawelu blisko pół kopy lat wstecz zdarzyły. Tak, jakby mu kto z Wawelu dyktował, co ma czynić. Opór powracających z wojny kmieci zdusił. A potem wysłał swaty do Wandy, a one przyszły razem z tymi od Mściwoja. Sas miał wsparcie Ryksy, ale Krak odmówił. Rytygier próbował zbrojnie najechać Wiślan, ale Ślężanie radzi by się od Sasa uwolnić, a strach przed uderzeniem Wieletów mocno ich hamował.
A potem się wydarzyły rzeczy okropne. Dziewoje śląskie nie darowały nigdy Rytygierowi owych opuszczonych Kupał i drzwi zawsze zamkniętych. Dotąd badały, aż się okazało, że czynione bogom pokłony to tylko pozór. Ktoś widział, jak na procesji na widok bóstwa okadzanego w pochodzie, ukradkiem splunął. Mniemał , że niewidoczny, ariański krzyżyk ze skrzyni wyjmował, na ścianie wieszał, i mamrotał doń niezrozumiale. A zaufana służka naprawdę żoną mu była, poślubioną w obmierzłej religii! Za mniejsze rzeczy na powróz brali. Zaskoczony nocą bronił się dzielnie i życie sprzedał drogo. Żonę przedtem śmiertelnie ugodziwszy, co by jej późniejszego sromu oszczędzić. Ryksa mocno za nim bolała, bo wiele trudu włożyła, co by Sasa komesem uczynić, a on głupotą i nieostrożnością wszystko popsuł.
Rodyk przybył z poselstwem, i przygotowania do zrękowin się zaczęły. I nie wiada, który z Bogów się rozeźlił, że tak się wszystko splątało.
Jeszcze przed przyjazdem narzeczonego, Wanda pewnego razu wieczorem zeszła nad Wisłę w pobliże Jamy. Służka, co w oddali z uszanowaniem czekała, nie chcąc być widoczna, gdy pani z jakim młodzieńcem zechce pomówić, bulgot usłyszała dziwny przy brzegu, a potem głos podniesiony komesówny. Te bulgoty mieszały się z krzykami Wandy, ale wcale o pomoc nie wołającymi. I potem prawie co noc córa Kraka nad rzekę zbiegała.
Komes kazał rzecz zbadać, ale czasu już nie stało. Rodyk zniknął, i nikt go znaleźć nie mógł. Wydało się, że pruskiej niewolnicy, co rad z nią przebywał, takoż nie naszli nigdzie. Rzeczy chłopaka zniknęły, i sporo darów weselnych. A wieść była potem, że u wideł Sanu parę uciekinierów widziano jak w łodzi Wisłą ku pruskim ziemiom spływała.
Po wieści owej strasznej Wanda zeszła nad Wisłę jak co wieczór, a wierna sługa zwyczajowo odczekiwała owe okrzyki radosne pani, pełne uniesienia, i ten gulgot dziwny. Potem cisza nastała, a komesówna nie wracała. Za dwa dni znaleziono ją szmat drogi w dole rzeki, leżącą w płytkiej wodzie, niewidzącymi oczyma spoglądającą w niebo. Na twarzy po śmierci uśmiech szczęścia nieziemskiego wprost, zagościł. A jedna z kobiet, co do stosu pogrzebowego ciało komesówny gotowała, gadała, że giezło porwane Wandy, dziwną, zieloną łuską było tu i ówdzie pokryte. Ale w bajania nikt nie uwierzył. Za to, że z milości nieodwzajemnionej do Rodyka życie sobie odebrała, to chętnie.
Wincenty Kadłubek rzecz bardziej patriotycznie przedstawił.
Na urną kurhan sypać zaczęto, tak by się z innymi kopcami w liniach słonecznych ustawiał. Ten braci, sypany właśnie, tak miał z tym siostry wierzchołkiem stanąć, że Słońce nad nim wschodziło w dniu, co rok na połowy dzielił. Na chwalę Swarożyca.
Wiem, bom na szczycie kopca w Mogile wszystko to od duchów usłyszał. I przekazałem.
komentarze
Panie Sąsiedzie
:-))) i gratulacje. Ciągu dalszego historii grodu naszego wyczekuję tęsknie.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 14.11.2008 - 10:21Panie Lorenzo
Dziękuję serdecznie za wyrazy uznania, ale ja to dla pokrzepienia serc piszę. Gdyby politycy historyczni, lub jak kto woli, historycy polityczni potrafili wyciągać wnioski z naszych splatanych dziejów ojczystych, daleko w przodzie bylibysmy od tego miejsca, w którym dzis tkwimy.
Smok o wiele ciekawszą się widzi teraz osobowością, od prymitywnego Gada, jakim go chcieli pokazać Kadłubek i jego następcy.
Pozdrawiam serdecznie!
tarantula
tarantula -- 14.11.2008 - 11:11No to masz Pan Mości Tarantulo wierną duszę
co to akta instytutu Pamięci Smoczej czytać bedzie niestrudzenie aż do czasow dzisiejszych.
Bo nie w opracowaniu historyków one, nie dziełem tych co to kwerendę po lebkach czynioną, jako wlasne dzielo przedstawiają i pieniądze zarabiają na krzywdzie ludzkiej miast dzieje bezeceństwa smokow jadowitych, wlasnych dziadkow opowiadać potomnym i to calkiem darmo w akcie pokutnym.
Pięknie Pan opowieść snujesz mości Panie Tarantulo. Pięknie, aż serce sie raduje, a dusza sama sie śmieje serdecznie.
RRK -- 18.11.2008 - 02:51Bog Ci zapłać wszystkim co dobre – za ochotę do takiego dziela.