Ekonomia wiochy

Tatko trzymał finanse twardą łapą, ale raz na czas zdarzały mu się erupcje hojności. Dawał wtedy kasę, żeby jak to powiadał „pobudzić gospodarczo” wiochę. Obniżał wtedy stopę procentową tak, że opłacało się brać pożyczkę, bo wyglądała atrakcyjnie. A Józio miał i łeb na karku i plany ambitne. Ot, tacy na przykład drwale. Chcieli zarobić na drewnie, bo popyt był jak cholera, ale potrzebowali ciężarówek. Józio im kupił takowe za pieniądze Tatusia, i za te, co mu chłopaki ze wsi powierzyli, bo wiedzieli, że ma głowę nie od parady. Układ był czyściutki. Drwale mieli wozidła spłacać ratami. Zabezpieczenie kredytu stanowiło drewno, co miało iść na rynek. Józek te raty przeznaczał na oddanie Tatusiowi, i przyzwoite odsetki dla chłopaków. I solidną premię dla siebie. Zostawało mu tyle, że ho, ho! Można było w coś zainwestować i pomnażać kapitał.

Jeden facet z miasta chciał postawić tartak i potrzebował szmalu. I tu w interes wdał się diabeł, co ogonem całą sprawę zakręcił. Kasy, co ją miał od Taty, i z drewnianych rat, Józikowi na taką inwestycję nie starczało, zatem polazł do knajpy, żeby kapitał namnożyć w grze w zechcyka, w pokoiku za barem. No i nastąpiła cała seria pechowych przypadków. Nie dość, że forsę przepuścił, to jeszcze wylazł z kanciapy z horrendalnym długiem. Region nawiedziła plaga kornika drukarza i większość drewna szlag trafił. Reszta poszła za mniejsze pieniądze, bo się koniunktura na tarcicę załamała. Józio myślał nawet o zlicytowaniu lasu, ale pies z kulawą nogą na razie chęci kupna nie objawiał. Na dodatek chłopaki dowiedzieli się o ekscesach przy zielonym stoliku i zażądali od nieszczęsnego finansisty zwrotu swoich wkładów z należnymi wysokimi odsetkami.

Józio pobiegł z płaczem do Tatusia, walnął na kolana i wychlipał błaganie o ratunek.
A Tatuńcio po chwili wahania popełnił czyn, może i miłosierny, ale bardzo niepedagogiczny. Zamiast Józkowi skopać tyłek, to mu pokrył długi! Oczywiście pieniędzmi całej wioski. Tak, że na fanaberie ekonomicznego geniusza zrzucić się musieli, i wiszący na skraju bankructwa drwale, i chłopcy, co im Józio forsę wisiał, i staruszkowie na rencie, i spokojni rolnicy.
W tym wszystkim wiele były dziwności. Drwale wcale nie potrzebowali takich luksusowych i drogich ciężarówek, a przez brak wyobraźni i wrodzone skąpstwo nie dokonali oprysków lasu. Nie obserwowali też wahań giełdy drzewnej, przedkładając kufelek nad te nudne dociekania.

W pokoiku za barem, na zielony stolik rzucane były w formie wkładów świstki papieru z wyimaginowanymi absurdalnymi kwotami. Ale dług, jaki wyniósł stamtąd Józio był jak najbardziej rzeczywisty.
Mieli z Tatą męską rozmowę. Józio obiecał, że morderczego zechcyka zaniecha. Miał pozostać przy remiku, w którym był bieglejszy, i gdzie ryzyko było mniejsze, O pokerze nie wspominali, a szkoda.
Tatuś na wszelki wypadek podniósł stopy procentowe.
Zamiast dupobicia i infamii, dał Józiowi kolejną szansę. Wszyscy tego pożałują.

Dziadzio „Raj utracony” całą sprawę już dawno przewidział i opisał. Ale „wiedzący” spierają się o słuszność jego oceny do dzisiaj. Poza tym, co to za nazwisko, Friedman? Żydzisko jakieś pewnie. I tyle!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

bardzo mi się podoba !

kułak i spekulant


Bloxer

Spekulant pełną gęba. To oczywista, oczywistość, Ale, zeby kułak?!
To byli cięzko pracujący, obrotni rolnicy. Ich winą bylo to, że przede wszystkim areał mieli za duży. Co przy pracowitości i nowoczesnych metodach uprawy roli pociagało za soba zamożność. Rzecz w systemie nakazowo rozdzielczym nie do wybaczenia!

tarantula


zaraz, zaraz

to je mój podpis pod nikiem
w sensie żem “kułak i spekulant”

pozdrawiam

kułak i spekulant


Subskrybuj zawartość