Prowansja. Część druga: wino z Wygwizdowa.

Z winem to było tak…

Jak wiadomo, nie lubię win francuskich. Wiadomo, prawda?

Głowa mnie boli od tych win. I niesmaczne są. Oraz zalatują paloną gumą.

Opinię taką wyrobiłem sobie kilka lat temu, kiedy to w skutek wysferzenia zarzuciłem picie piwa. Myślę, że u podstaw tej opinii leżało to, że w Polsce francuskie wina są droższe niż takie same, a nawet dużo lepsze wina z Hiszpanii i Ameryki Południowej.

Innymi słowy, miałem złe doświadczenia i nie miał mi kto doradzić.

Wymyśliłem sobie anegdotę o Alzacji, żeby pić tamtejsze białe i miałem spokój. Przez całe lata francuskie wino trafiało do mnie jedynie jako prezent i potwierdzało moją fatalną o nim opinię.

Kiedy jechaliśmy do Hiszpanii, zatrzymaliśmy się na jedną noc w Bourg-en-Bresse. Padał deszcz, a ja prawie nie mogłem chodzić. Odnowiło mi się dziwne schorzenie kolana. Mogłem prowadzić samochód, ale chodzenie sprawiało mi okropny ból. Wciąż rozważaliśmy wcześniejszy powrót do domu. Natychmiastowy. Było niefajnie. Padał ciepły deszcz.

Nie mam stamtąd zdjęć. Na kolację jadłem świetną kaczkę, ale wina nie pamiętam. Chyba było nienajgorsze, bo bym zapamiętał. Ale ja nie lubię francuskiego wina. Więc może piłem cydr? Chyba jednak nie.

Tak więc pierwszy od lat wieczór we Francji nie wpłynął na moją opinię o francuskich winach. To dobrze, bo nie po to człowiek sobie przez lata pierze mózg, żeby się od razu pobrudzić. Nieprawdaż?

Kidy tydzień później przyjechaliśmy do Prowansji, czułem się dobrze. Ba, bardzo dobrze się czułem. Wygrzany, opalony już trochę i opity doskonałego wina. Pomyślałem sobie, że jakoś przetrzymam. Te francuskie wina, znaczy…

Ponadto, w końcu będę w okolicach papieskich winnic. Jako nawyknięty do papizmu i z nawyknięcia zadowolony, uważałem, że takiego, to się mogę napić. Z obowiązku choćby.

Ale, żeby nie trzymać Państwa w niepewności, od razu powiem, że nie piłem żadnego Châteauneuf-du-Pape, mimo, że tamtędy przejeżdżałem. Nie złożyło się.

Jeśli ktoś jest zainteresowany, to powiem, że można je sobie, bez wysiłku i w niezgorszym wyborze, znaleźć w sklepie przy zamku papieskim. Co prawda to jawne jest kłamstwo, że ceny są takie jak w winnicach, ale narzut jest bardzo skromny. Tylko, że to są dość drogie wina (bo turyści czynią popyt) a ja nie byłem zainteresowany. Już nie…

Bo ja jestem w tych kwestiach ciągle rozdarty między potrzebą odkrywania nowych smaków, a postawą mamoniową ( Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję ). W Francji moje otwarcie na nowe doznanie bardzo było ograniczone.

Jak już wspominałem, poszliśmy w Carpentras do restauracji, gdzie dano nam do jedzenia rzeczy dziwne, ale bardzo smaczne.

Oczywiście poprosiłem o kartę win. W końcu jestem Europejczykiem i wcale od razu nie widać, że wschodnim. O tym też pisałem. Kartę dostałem, choć kelner wydawał mi się nieco ironiczny na twarzy. Wolałbym, gdyby był ireniczny, ale co ja mogę, jak nic nie rozumiem, co ode mnie chcą?

Zajrzałem do tej karty i korzystając z przejściowej nieobecności kelnera, jęknąłem i zamknąłem oczy. Po pierwsze nic mi te literki nie mówiły. Po drugie, ceny mi mówiły, że najtańsze z tych win jest dwa razy (niemal) droższe od dobrych win które pijałem przez poprzedni tydzień.

I będzie mnie głowa bolała, przemknęło mi przez głowę…

Czy ja wspominałem, że jestem skąpy? Wspominałem. A że hipochondryk?

No właśnie…

Ale cóż, nie po to przyjechałem do Prowansji, żeby polec bez walki.

Kiedy ponownie pojawił się przyszedł kelner, aby porozmawiać z moim Dzieckiem, która się dziwnie płoniła od tego, poprosiłem go aby coś polecił. Ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu (ale i uldze, co tu kryć), polecił mi najtańsze z win. Fayard 2006 z winnic Fondrèche. Mógłby mi polecić każde inne. Nawet się trochę uraziłem, że tak mnie potraktował.

Przyniósł mi to:

Photobucket

Niby etykieta prosta, nienarzucająca się. Korek niezły. Starczyło mi mocy lingwistycznej, żeby zgadnąć, że leżało w beczce 9 miesięcy, ale zaraz, co to niby…

- Côtes du Ventoux, co to jest, do cholery? – zapytałem grzecznie Panie, znane z tego, że czytają przewodniki, ale nie mówią mi, co przeczytały. Podobno, żeby mnie nie stresować. Kiedyś mnie Żona pochwaliła w Stanach, że przejechałem 300 mil trasą, którą przewodnik uważał za trudną i przeznaczoną dla osób mających wprawę w jeździe górskiej. Ciekawe co by było, gdybym wiedział o tym, zanim wyjechałem…

Mont Ventoux to Wietrzna Góra. Ta o co ją było widać, jak tu jechaliśmy. Taka trochę biała na czubku – poinformowała mnie Dziecko.

Znaczy mam pić wino z Wygwizdowa? Przerąbane.

Wciągnąłem bukiet. Był upalny wieczór, Kwiaty pachniały, ptaki śpiewały. Lawenda. Takie te…

Minutę później pokochałem Prowansję i Wygwizdów. Miałem jeszcze trochę wątpliwości, więc następnego dnia poprosiłem o to samo. Charakterystyczny smak szczepu Granache czymś był zgaszony. Smacznie.

Dobra. Teraz wiem, czym, ale się nie będę mądrzył. Jak ktoś dotrze na stronę winnicy, o której piszę, to niech mi powie, jaka muzyka tam gra? Proszę.

Następnego dnia było tak samo, ale lepiej, bo już byliśmy stałymi gośćmi i chociaż było za wcześnie, to mogliśmy wejść, dostać wody z lodem. I spokojnie czekać, aż kucharz nadleci. Zrobi mi deser z ziemniaków, oraz mamałygę. To dobre było, że strach…

Poprosiłem kelnera o namiar na winnicę. Dostałem, choć nie byłem przekonany, czy trafię.

Potem sprawdziłem jeszcze w folderku turystycznym, bo winnica była jedną z tych, które się ładnie plasowały na lokalnym winnym szlaku.

Następnego dnia byliśmy w Orange. Wracając chciałem poszukać winnicy.

To wcale nie było proste. Przy ważniejszych drogach były winnice, rosła winorośl. Niektóre winnice nawet się reklamowały i miały solidne bufety do próbowania. Jak ktoś nie prowadzi samochodu, to się może bardzo przyjemnie nałykać. Ja chciałem jednak tego, co spróbowałem. Mamoń, cholera…

Dzięki współpracy Pań, w końcu znaleźliśmy jakąś smutną resztkę po drogowskazie. Już za drugim nawrotem i wysłaniu Żony dla zasięgnięcia języka (co ryzykowne było, bo miejscowy język zna ona tak jak ja). Skręciliśmy gdzie drogowskaz kazał. Droga była kiepska i ciągle miałem nadzieję, że nie wjedzie na nią nikt, zmierzający w drugą stronę. Nie wjechał. Pusto, nudno, popękany asfalt przeszedł w szutrówkę. Albo coś podobnego Dobrze, że wybojów nie było.

Krajobraz nudny. Prowansja w ogóle z okien samochodu wygląda nudno. Jakieś krzaczki winorośli, jakieś pola lawendy, czasem jakieś drzewko. Na przykład oliwne. Nuda. Nawet traktorem nie orali.

Jakieś drzewka pojawiły się po lewej. Znaleźliśmy.

Zrozumiałem natychmiast, dlaczego ludzie lubią Prowansję. Pozwolę sobie zaznaczyć, że chciałbym mieszkać w takim miejscu.

W takim domu.

Photobucket

Właśnie w takim, który wygląda trochę inaczej, jeśli przesuniemy się o dwa metry.

Photobucket

Chciałbym mieć drogę obok której rosną oliwki…

Photobucket

i cyprysy.
Photobucket

Mieć winnicę z widokiem na Wygwizdów ...

Photobucket

I okolicę Wygwizdowa.

Photobucket

Winnica to takie porządne pole.

Photobucket

W winnicy rosną takie krzaczki, nieduże.

Photobucket

A na krzaczkach są pozawieszane winogrona. Słodkie.

Photobucket

Tak jak trzeba.
To wszystko było dokładnie takie jak trzeba. Doskonałe.

Nawet krzywe drzewo było doskonale krzywe.

Photobucket

Pięknie tam było. Gorąco, ale wiał wiatr (jakże inaczej). Przyjemnie.

W domu można było spróbować i kupić. Mimo markotnego wyrazu twarzy Żony, wręczyłem jej kluczyki.

Trochę spróbowałem, trochę się rozmarzyłem.

Trochę kupiłem.

Pochodziliśmy jeszcze trochę. Dotknęliśmy winogron, rzuciliśmy ostatnie spojrzenie i wyjechaliśmy.

Photobucket

Może wrócimy.

Nabytki wciąż pijemy.
Wina są kupażowane i to dla mnie zaleta, lubię mieszanki szczepów winnych. Lubię Granache i lubię Syrach

Fayard, który w winnicy jest już tanim winem, jest doskonały. Gęsty, wyrazisty. Nieco buntowniczy, ale widać, że swój wiek już ma. Trochę jak ta muzyka na ichniej stronie. Co to jest za muzyka, czy ktoś wie?

Zabawne to może, ale najmniej smakowała mi Persja 2004.
Photobucket

Prawie czysty Syrach. Doskonały, ale nieszokujący. Po prostu dobre wino. Wino bardzo wysoko notowane u różnych mądrzejszych ode mnie. Nawet nie można spróbować w winnicy, bo ciut drogowate. Ale w porównaniu. Jak ktoś chce błysnąć w towarzystwie, to spokojnie może sobie kupić. To jest bardzo dobre wino, ale spodziewałem się czegoś więcej. Jak trochę zbyt kosztowna kobieta.

Dziś piłem Nadal 2005, ba, nadal piję ten Nadal, pisząc to, co piszę. Zabawnie mi od tego.

Photobucket

Doskonale zbudowane Cuvée, które można pić zarówno do pizzy (ale suchej raczej i nietłustej), jak i do czekolady. Do czekolady pasuje fantastycznie. Oczywiście można je pić do dowolnych mięs i serów, bo Granache z Syrachem dają bardzo uniwersalny zestaw. Gdybym mógł kupować te wina w Warszawie, to Nadal byłby częstym gościem na moim stole. Słowo wyborne przestaje być archaizmem.

Bukiet pieprzny, lekka nuta marcepana. Poezja.

Mam jeszcze butelkę białego, ale wypiję jak słońce wyjdzie zza chmur. Mam wrażenie,że się nie rozczaruję.
Photobucket

Winnica nie wygląda na duża. Prosty interes rodzinny, prowadzony przez matkę i syna. Strasznie im zazdroszczę. Zwłaszcza tego, mogą pić wino z własnej winnicy i patrzeć jak rosną winogrona.

Ale muszę przyznać, że w moich planach na przyszłość wcale nie kładę nacisku na powtórne odwiedzenie tej winnicy. Myślę, że są w Prowansji inne, równie dobre. Albo i nie, w końcu zawsze miałem szczęście do wina. Dojrzałem do tego, żeby zacząć ryzykować z winami francuskimi.

Mam natomiast nadzieję na odwiedzenie, w przyszłym roku, pewnej winnicy w Szwajcarii. Ale o tym to już całkiem kiedy indziej, jeśli w ogóle, bo to całkiem inna historia. Historia o różowym Merlot.

Ale jak pisać o różowym Merlocie, skoro nawet normalny gdzieś się zapodział na tekstowiskowych wirażach?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Heh..

A tak złośliwie zagadnę, boś widzę, p. Yayco Ojczyznę za winną Lizbonę sprzedał?

Niby i pod czekoladę, i pod pizzę można toto pić?

A pod batonika Grześ tyż Nadal?

A potem ja latam pomiędzy lustrem, kibelkiem i profilem TXT, prawdziwym Polakom się tłumacząc.

Ech..
I zaraz tu wierne wielbicielki przyjdą.
Z kadzidłem i piosenkami.
no może oprócz jednej


Panie Igło,

nie wiem do jakiego stopnia batonik Grześ jest czekoladowy. Ale wzmiankowana czekolada, to ona była typu Wawel, co ukryłem, żeby ktoś ( szacuneczek Panie Lorenzo, szacuneczek ) nie pomyślal, że zaraz wszelkie w sobie przełamię stereotypy.

A Pan znowu, ponadto zazdrościsz.

Kombinuj Pan, kombinuj…


No, no, wino i czekolada,

zawsze wiedziałem, że to dobre połaczenie, znaczy praktykuję czasem taki konglomerat.
Do pizzy to raczej piwo, choć wino czasem tyż.

A wogóle to mam kilka zdjęć bawarskich winnic, na jednym nawet ja niestety jestem, ale nie wkleję, bo nie umiem.
Może jak się nauczę (co predko pewnie nie nastąpi)

A batonika Grześ to ja wieki nie jadłem już.
Zresztą jesli słodycze to czekolada raczej Wedla, ewentualnie Milka albo niemiecki Ritter (o, Ritter to jest to, pycha)

Pozdrówka.


płynął ten post gładko

choć nie znad morza pisany…

fajocho

prezes,traktor,redaktor


No dobra

panie Yayco, już nie będę naskakiwał.
chociaz Dziecko pewnie lekcje odrabia?
Tylko przyznaj się, że oprócz czekolady Wawel wziąłeś pasztet Mazowiecki, w ramach eksportu wewnętrznego.

Między nami, ten cały Lorenzo, poproszony o protekcję, wyparł się wszystkiego i wariata strugał.

Europejczyk austro-węgierski z Szegedu, psze pana, kurde.
i na pohybel.


Panie Grzesiu,

z nadzwyczajną przyjemnoiścią się wreszcie z Panem nie zgodzę.

Wino i czekolada, to elementarne, nie wiem czemu się Pan dziwi?

Piwo do pizzy? Żeby się żaby zalęgły? Niedoczekanie.

Nie umie Pan zdjęć wklejać? Panie Maxie, proszę wyśmiac tego tu Pana Grzesia!

Czekoladę Pan powiada, że lubi od amerykanskich konxcernow, albo niemiecką?

No daj Pan spokój. Milka jeszcze ujdzie, ale Szwajcarzy też już komercją jadą. Najlepsze są belgijskie, albo rzecz ciekawa – francuskie czekolady. Gorzkie takie, że strach.

No, to się nawymądrzałem

Pozdrowienia

PS Nie wiem czemu, ale zawsze wolałem batoniki Danusia...


Panie Maxie,

jakby tam jeszcze morze było, to ja, ku radości ogromnej licznych rzesz, nigdy bym z tamtąd nie wrócił

Pozdrowienia


Panie Igło,

czasem to mi naprawdę mowę odbiera, bo nie wiem o czym Pan do mnie rozmawia.

Czy ten nieznajomy mi osobiście pasztet, to dobry czy zły? Bo faktycznie ja pasztety to z krakowskiego sklepu jadam, choć się wstydzę od tego też. Ale jak za rok mam tam pojechać, to muszę powoli przywykać, prawda?

A że się wyparł?

No cóż, trochę go rozumiem. Bez obrazy, oczywiście.

Pozdrawiam z rozmysłem


:-)))

Gratuluję sto ósmego!


On jest

psze pana turystyczny, wszech znajomy od czasów wczesnego PRL-u.
W puszce.

No ale fakt, pan żeś ode mnie o jakie dwie dekady młodszy.
Cóż, trza się uczyć.
siebie mam na myśli, rzecz jasna, bo w moim wieku nauka wolniej przychodzi.


Szanowny Panie Yayco,

po takim smakowitym i urokliwym tekście, po takich rajskich widokach, to ja uświadamiam sobie, że pijam przypadkowe byle co i powinienem przerzucić się na mineralną, bo chociaż wiem, że mi Kinga Pienińska bardziej smakuje niż inne…

Pozdrowienia i powodzenia
:)


Próba


Nareszcie ktoś, kto umie liczyć!

Dziękuję Panie Merlocie!

Pozdrawiam licząc na to, że będzie Pan częściej zaglądał


Panie Igło,

za wczesnego PRLu to była w sklepach cebula cukrowana (prosze spytac kogoś w rodzinie, kto może pamiętać te czasy), a nie pasztety. Proszę się nie postarzać kosztem prawdy historycznej.

Farbowanym staruszkom lisom mówimy stanowcze nie!

Pozdrawiając


Panie Joteszu,

ja też pijam przypadkowe , choć nie wiem czy byle co, a tylko post factum robię z tego coś wyjątkowego.

Proszę się nie dać nabrać. Zdaniem Pana Igły, ja mam 15 lat (bo jego zdaniem, jest on ode mnie starszy o 20). Jeśli to prawda, to ja w zasadzie o gruszkowej pisuję lemoniadzie

Pozdrawiam, zrozważając zdrowotne walory Kingi o ciekawym, powiedziałbym, że geograficznym, nazwisku


Brawo Panie Grzesiu,

dawaj Pan więcej!

Pozdrowienia


Z trudem

da się tu przedrzeć się przez misternie tkaną sieć złośliwości.

Cholera.

( to powiedziawszy Gretchen udała się po kadzidło i liczydło )

Znowu u Pana słonecznie i ciepło.

Alkoholowo też, a ja niedawno z pracy wróciłam i mam dysonans.

Ważne, że tu jest ciepło (o temperaturę powietrza mi idzie, a nie o temperaturę relacji).

I ładne obrazki.

Tylko ta atmofera Panie Yayco…


No więc jeszcze ze trzy,

Winnice w okolicach Retzbach?zellingen, niedaleko Wuerzburga, o winie tam pitym pisałem wczoraj pod tekstem pierwszym o prowansji więc się nie powtarzam
:)


winnice jesienią, pora roku

gdzieś ta co teraz, ale ok rok temu:


grześ

bombowe, znaczy eksrta, i to że niby u naszych sąsiadów, tak ciepło jest?

i słonecznie?

prezes,traktor,redaktor


Grześ

się rozkręcił!

Nauczył się i szpanuje.


Pan, Panie Iglo,

to się nader oszczędnie z prawdą obchodzisz, bo na stanowisko Smoka W. Pana polecic moglem, tylko aspekty Panu różne pokazalem. Jak widać się nie spodobaly, bo odzewu nie bylo. Poza powyższymi slowami.

A strugać to ja mogę ewentualnie Panu marchewkę, co w latach szczenięcych w slowach zyg, zyg sie wyrażalo u nas:-)

I to by bylo na tyle. W tej kwestii oczywiście


Pani Gretchen,

no co ja, na tego Pana Igle poradzę?

On tej młodzieżowej muzyki nie tylko nie rozumie, ale nawet nie chce.

Ja to samo miałem, jak się bigbit pojawił i te buty z zadartymi noskami.

Potem już przywykłem.

A Pani, nie da się ukryć, reprezentuje odłam muzyczny,

I jeszcze kadzący, czy coś?

W sumie to poważny problem: czy przyciągać czytelników popkulturą, czy odstraszać polityką.

Muszę się zastanowić...

A poza tym, tan tam pan Igła zazdrości, bo mu wyszło, że ja mam 15 lat.

Pójdę się chemii pouczyć, chyba,że Pani przyniesie liczydło i mnie podciągnie z matematyki.

Pozostaje w oczekiwaniu, łykając nerwowo geriavit


Max,

ciepło to mało powiedziane, po tym spacerze którego fektem są zdjęcia (nie przeze mnie robione, bno ja nawet aparatem nie dysponuję:)), to po jakichś 15 minutach padałem ze zmeczenia z powodu upału.
Jakie 35 stopni plus totalne słońce.
I tak cały tydzień mojego pobytu.

Na szczęscie pozniej byłem na pólnocy Niemiec, to była moja ulubiona pogoda, chłodno, deszcz i takie tam.

pzdr


Gretchen, e tam szpanuje,

to zasługa Maxa, który krok po kroku wprowadził mnie w tajniki tego procederu.
Czułem się trochę jak upośledzony, ale chopak nadaje się na nauczyciela:)

pzdr


Niech sie tu Gretchen

Nie rozpycha za bardzo.
Co?
Bo zara płaczliwe piesniczki puszczać zacznie z Grzesiem u boku.
;)

Proszę Yayco, a Podlaski pan znasz?
Bo faktycznie na takiego, co Wyścigu dookoła Pokoju nie pamiętasz, wychodzisz.
Kiedy ja w czasie festynu Wyścigu dookoła Mazowsza dobre serdelki mogłem wystać, to pan pewnie na huśtawce nogami przebierając, z butelki ze smoczkiem zasysałeś?
A tera szpanujesz.
Jak, jaki Europejczyk?


Panie Grzesiu,

bardzo fajne obrazki, choć trochę się Pan pośpieszył, bo chciałem wnet napisać o jednym niemieckim winie, a tam w żadnej nie bylem więc by pasowało. Ale to się zrobi odsyłacz, nie stanowi.

Proszę mi tylko powiedzieć, w jakiej to części Bawarii było?

Kiedyś we Frankonii bylem w winnicy, ale żadne się zdjęcie nie zachowało, z przyczyn tajemniczych…

Pozdrawiam


tfu, tfu

grzesiu proszę zdejmij ze mnie tą klątwę!

nauczyciel, o ja nieszczęśliwy

prezes,traktor,redaktor


Unterfranken

czyli chyba własnie Frankonia?

http://de.wikipedia.org/wiki/Unterfranken

http://pl.wikipedia.org/wiki/Würzburg

Jakieś kilkanaście kilometrów od Wuerzburga w kierunku F.a. M. te winnice.
Przy granicy z hesją i Badenią Wirtembergią

Nad Menem.
Najcieplejszy(przynajmniej takie wrażenie mam) i najbardziej suchy rejon Niemiec.


Oj, proszę Państwa Konfederatek i Konfederatów,

jesień nadciagnęla i zaczęla panować. Atmosfera zrobila się wspomnieniowo-kominkowa, z dużym dodatkiem zacnych alkoholi. I ciepelko jakies takie w powietrzu zawislo z babim latem wymieszane.

I jak to już powiedzial nieszczęsny Karol M.: “nie mamy nic do stracenia poza naszym apetytem”. Na więcej.


Panie Igło,

Pan to musialeś być w zuchach za PRLu, bo tylko konserwowe jedzenie Pan kojarzysz.

A Gazda niedaleko S. miał sad ze śliwkami. I niech to Panu w sprawie kolarstwa wystarczy. Tylko nie wiem, czy na Gazdę Google Panu wystarczą...

Pozdrawiam z pewnym zdziwieniem


Panie Lorenzo

No co pan?
Kazałeś systematyki się uczyć & trzymać?
No to systematycznie pierniczę.
Siarkę na bonbe pracowicie z sianowskich zeskrobując.

A pan mnie tu z boku zachodzisz podstępnie?
No chyba, że to taki, chitry plan, abym mógł się odnaleźć w w młodym, dynamicznym zespole Smoka W.?


No tak mi to jakoś Frankonią śmierdziało,

dobre wina i niezła brandy, choć nieco fuzlem zajeżdża.

Bamberg kiedyś wizytowałem. Ładnie tam.

Pozdrowienia


No Bambergu (-a)

nnie znam, tylko z literatury, bo to miasto w którym E.T.A. Hoffmann jakiś czas mieszkał i tworzył i kochał się nieszczęsliwie w nastolatce pewnej.
No i wino nałogowo pił, ale on to wszędzie pił.
I pisać zaczynał.

Ale Wuerzburg polecam, Rothenburg też jest piekny, z opowieści wiem, że Heidelberg tez podobnpiękne miasto (a niedaleko doń stamtąd w sumie, ale okazji nie miałem niestety być)

A w Bambergu to może jeszcze będę w tym roku , choć wątpię.
Zobaczę.


Panie Lorenzo,

zaraz babie lato.

Zresztą faktycznie, kobit mało, a babie lato, swoim porządkiem idzie. Podobno jutro mam być cieplej… Nieporządek.

Jeszcze jakby tak kartofli podpiec i czystą zapić?

Fajnie by było i wcale nie trzeba za granicę jeździć.

Nostalgia, kurde…

Pozdrawiam


I owszem

Byłem Zuchem, z wieloma sprawnościami , które do dzisiejszych, trudnych czasów mi służą.
I żadnym, burżuazyjnym rozrywkom, w rodzaju Radio Luxemburg się nie oddawałem & na tani poklask panienek łasy nie byłem.
W odróżnieniu…


To widać, Panie Igło,

słychać i czuć. Jak mawia znajomy mój doktor ( może i profesor) od głowy.

Pozdrowienia


Banberg fajny nadzwyczaj.

Jak przeczytałem, że ten hotel, co mieszkałem, to zaczęli stawiać w 1410 roku, to aż się zatchnąłem grunwaldzką kurzawą.

I długo w noc kasłałem.

I na wodzie stoi. Znaczy na kanałach. Bamberg.

Fajowsko


Panie Yayco

‘Jak ktoś dotrze na stronę winnicy, o której piszę, to niech mi powie, jaka muzyka tam gra? Proszę. ‘
Strone znalazlam, ale muzyka…
http://www.fondreche.com/

Pozdrawiam serdecznie


Ja tam jestem z teho dumny

Znaczy z tych sprawności.

Pozdrawiam, z liściem na głowie.


Pani Agawo,

nie chciałem wprost marketingu uprawiać...

A muzyka na tej stronie z czymś mi się uporczywie kojarzy, ale nie pamiętam z czym.

Może ktoś młodszy (ode mnie) albo starszy (od Pani) zgadnie?

Pozdrawiam, ciesząc się z Pani wizyty


Panie Igło,

ja Panu dumy nie odbieram, choć jej podzielić (z braku podobnych doświadczeń) nie mogę.

Dlatego pewnie Pan pamięta głownie pasztet z pod laski (proszę audytorium o wybaczenie tego natrętnego kolokwializmu), a ja pamiętam serdelową w naturalnym flaku i czarnego.

Pozdrowienia paleozoiczne


To w sumie, Panie Iglo,

ciężkie dzieciństwo Pan mial. Bez Top Twenty i jak wspomnial Pan Yayco butów z zakręconymi nosami. I The Shadows z Cliffem Richardem. To może chociaż Ciukszy Pan sluchal, albo niejakiego Dzierżanowskiego. Albo Nataszy Zylskiej?

A panienki z poklaskiem to Panu w liczbie pulku przed oczyma maszerowaly z okazji? Udając się na wykopki. W odróżnieniu…


Pan p.Yayco

to już tak Tokujesz, jak główka Lenina znad pianina.

Kiedy mnie chodziło właśnie o sprawność wystania kila serdelków w 1majowym bufecie.

No dobra, idem sobie.


Panie Igło

przyznam szczerze, że dziadkowe znajomości po wsiach okolicznych, uwalniały moją rodzinę od uczestniczenia w tych upokarzających praktykach.

Jakubowi pozdrowienia przekażę


Panie Yayco

Uśmiałem się tak, że pewnie będę musiał iść z Ciapkiem na dwór aby zasnąć.
To przypomina mi coś w rodzaju zdartej płyty, człowiek sie wkurza a ten plastik ciągle śpiewa z jednego rowka.

Na krakowskiej scenie w najbliższy piątek odbędzie się premiera spektaklu “blogi.pl” opartego na internetowych dziennikach. Na ich podstawie jednoaktówki napisali Dorota Masłowska, Jacek Poniedziałek i Szymon Wróblewski/

To jeszcze nic.

Blogi są jedną z najważniejszych form komunikacji, której głównym zadaniem jest dotarcie do jak najszerszego grona odbiorców bez pośrednictwa mediów. Za ich pomocą wypowiadają się, lansują i dokonują przecieków politycy i zabierają głos zwykli ludzie. Można z nimi wejść w dyskusję, dopisując tak zwane posty. Często kończy się jednak na monologu, czym przypominają monodramy.

Jesteśmy coraz bliżej.

Potencjał w nich ukryty postanowiła wykorzystać dla teatru Anna Badora, Polka kierująca teatrem w Gratzu. Wiosną tego roku zorganizowała konkurs tekstów opartych na dziennikach internetowych. Wygrała go jednoaktówka Doroty Masłowskiej “mydziecisieci” zgłoszona przez Stary Teatr w Krakowie.

I dalej już leci.

Czytając teksty, które złożą się na premierę Nowej Sceny, wyobrażałem sobie głosy oburzenia na temat karygodnego przekroczenia granicy, jakim jest dopuszczenie amatorów do głosu w tak poważnej instytucji jak teatr narodowy. Na przeciwników projektu podziała też pewnie udział w nim Doroty Masłowskiej i Jacka Poniedziałka. Jestem jednak przekonany, że eksperyment “blogi.pl”, choćby w formie laboratoryjnej, warto było podjąć.

To chyba autorka sztuki?

Teraz rozumiem dlaczego Lorenzo jedzie do Szegedu a nakład TP spada.
Grunt, że towarzycho bawi się dobrze.

Jak pan myślisz, czy jest tam coś o faszyźmie i krwawych braciach z Żoliborza?

No o kiboli Polonii się pytam i o artystów?
Znasz pan jakiegoś normalnego artystę?


O! Cholera!

niew powiem przy którym akapicie musiałem cięzko przełknąć ślinę..... .

Panie Yayco zastanaiwam się ile ma Pan lat. Pasje winne są mi bliskie – zastanawiałem sie podczas czytania czy owo wino w Opolu dostępne w jakiejś sieci… , i takie tam – pewnie nie.

Powiem, że wina po których boli głowa nie są mi bliskie…. . Szukam takich ciągle… .

p.s.
Zrobiłem swoje(wino) – jak pyszałkowaty zarozumialec – ale nie bolała głowa, może za mało wypilismy z domownikami, :-))

Ale powiem szczerze z opowieści takie jak Pan zaserwował nam dziś – za co dziękuję szczerze – lubię także smak krajobrazu, hmmm… yruidno to wyrazić ale kawałek tej krainy udało się Panu tu opisać. :-))

Chorera!Powiem na koniec, świetny wpis! A właściwie, nie wpis ale historia i osobowość – winna, Pana autora tekstu.

Trochę haotyzny ten mój koment do tekstu,

Pozdrawiam winnie!

p.s.2.
Jam dziś po konsumpcji francuskiego – po nim głowa nie boli, :-)

************************
Tyle cudów i prezentów, jak wysławić Ciebie Boże… .


Panie Igło, artyści z zasady mają być nienormalni.

O to chodzi.
Zresztą co to jest normalność, że zaphytam filozoficznie.

Pozdrawiam spać idąc.


Panie Igło,

a to pierwszy raz rozmawiają ślepi o kolorach?

Naprawdę nie bardzo rozumiem, co Pana w tym dziwi.

Niezrozumienie, czy chęć zarobienia pieniędzy?

A skąd się Panu wzięli bliźniacy z Żoliborza, to już sam Pan sobie musi odpowiedzieć, bo to Pan ich do tego dołożył, wcale autorów o zdanie nie pytając.

Czy to znaczy, ze Pan chce ich zrozumieć?

Nie jestem pewien

Pozdrawiam

PS Ja chyba nie znam żadnych artystów w ogolności, nawet wyżej wspominanego znam raczej jako lekarza


Panie Poldku,

dziękuję za dobre słowo.

Pozwoli Pan, że na pytanie o wiek nie odpowiem.

Jestem starszy od Pana, to niewątpliwe, bo kiedyś Pan napisał ile Pan ma lat. Dużo starszy jestem.

Nic mi niestety nie wiadomo, żeby te wina były dostępne w Polsce, ale też nie zależy mi zanadto. I tak nie zdążę spróbować wszystkich dobrych win.

Pozdrawiam, życząc Panu, aby go nigdy głowa nie bolała


@Grześ,powszechnie wiadomo,

że są problemy z jej zdefiniowaniem,dzięki Bogu dla niektórych a może dla
których też.Chciałam napisać ,że fajnie było ale trzeba iść z duchem czasu
a teraz tu robi karierę słowo:briliant – wyparło nawet cool
więc Panie Yayco, powiem krótko: briliant (fonetycznie?tak dla bezpieczeństwa).
Dobrej Nocy
ps.a z czekolad nie ma jak polska, nie ważne czy w postaci Danusi czy Grzesia :)


Panie Yayco

no pewnie, że wszystkich win skosztować się nie da… – może to i lepiej dla zdrowia, :-)

A odnośnie win, szkoda, że w Polsce nie sprzedają w galonach tylko w butelkach. To lepsze wyjście ze względu nie tylko na ekologię ale także urzytkowanie.

Takliego galona w chłodnym miejscu w domu.. , i można by było napełniać karawkę wg uznania. No ale pewnie to spowodowane tym, że wino w Polsce nie jest powszechnie używane do posiłków… .

p.s.
Co do Pana wieku – tak sobie zapytałem z czystej ciekawości. Jednak skoro Europę Pan objeżdża wakacyjnie to nie tak dużo starszy Pan jest ode mnie, :-)))

A za życzenia związene z bólem głowy – a właściwie jego braku, dziękuję. Czasem się zdarza.

Wczoraj była okolicznośc i było wino z Mołdawii – jakaś kadarka. Dziś jest wszystko w normie z głową. A było tez francuskie. Nie będę pisał marki gdyż nie są to wina z górnej półki aby się przy Panu nie kompromitowąć, :-)))

Pozdrawiam!

************************
Tyle cudów i prezentów, jak wysławić Ciebie Boże… .


Panie Y

Przy całym tym smakowitym wpisie winno – geograficznym, chyba najbardziej podoba mi się to, że potrafił Pan spóbować zmienić zdanie na temat win francuskich. I nie chodzi oczywiście o same francuskie wina, tylko o zmianę zdania w kwestii zdałoby sie na zmiany zamkniętej. To w zasadzie czyni wszystkie Pańskie (i nie tylko) słowa o wieku o starość się ocierającym niejako bezprzedmiotowe.
Powszechnie wiadomo, że przymiotem starości jest konserwatyzm, wykluczający a priori zmianę zdania, w każdym razie wykluczający przyznanie się do takiej zmiany. Jeśli więc nie tylko Pan się lekko przekonał do żabojadów wyciskaczy winogron, ale i pogłębianie wiedzy o Prowansji zakłada, to ja Pańskie dywagacje o dziesiątkach ciężkich lat na karku wyrzucam hurtrem przez okno.

No ale jako ze piszę chyba nie na temat i nie w klimacie postu, to już kończe i przeczytam sobie jeszcze raz co Pan tam obfotografował.


Pani Bianko,

dziękuję serdecznie, choć w kwestii czekolad będę się nieco upierał. Ale może to dlatego, że ja mam na myśli czekolady gorzkie…

Pozdrawiam serdecznie z rana


Lezignan-Corbieres 1973

wino73.jpeg

Dwukrotnie tam byłem na winobraniu jako student i opijałem się przydziałowym winem, którego tragarzowi dawano dwa litry dziennie! Najwspanialsze było, gdy patronowi kończył się stołowy roczniak i musiał sięgać po winka starsze!
:)
http://www.lezignan-corbieres.fr/ville/diaporama.html


Panie Griszqu,

nie ma kwestii zamkniętych.

Wszelkie stereotypy, są jedynie uproszczeniami. Zazwyczaj są przydatne i pomagają nam orientować się w złożoności świata. Nie wszystkie są fałszywe, nie wszystkie są obraźliwe dla innych.

To normalna forma reakcji na to, że nie możemy, nie potrafimy i nie mamy potrzeby poznawania świata w całej jego złożoności.

Zazwyczaj wiedza prowadzi do rozsadzenia, lub choćby modyfikacji stereotypu.

Pochlebiam sobie (mając świadomość, ze to tylko samokreacja), że przy całym moim przywiązaniu do stereotypów własnych, wiem, kiedy mam do czynienia ze stereotypem, a kiedy z wiedzą. Choćby czastkową.

Nie twierdzę, że koniecznie muszę mieć rację, tylko dlatego, że nic o czymś nie wiem.

Na przykład: jeżeli nie rozumiem jakieś muzyki (co dość często mi się zdarza) to nie upieram się, że ta muzyka jest bez sensu i jest gorsza od tego co prezentowała (wspominana przez Pana Lorenzo) Orkiestra Mandolinistów Edwarda Ciukszy. Albo że Hip-hop jest gorszy od rocka, tylko dlatego, że ten drugi wydaje mi się bardziej melodyjny. Albo, że polska młodzież śpiewa złe piosenki, bo są w nich brzydkie słowa.

Taka teza wynika zresztą zazwyczaj z nieznajomości języków obcych.

Z drugiej strony chciałbym, aby Ci, dla których niektóre słowa wydają się normalne, uszanowali moje prywatne przekonanie o ich niestosowności i w mojej obecności nieco się kontrolowali. Sami.

Ale to inny temat. O granicach wolności może kiedy indziej.

Mam taki przykład jeszcze, dotyczący muzyki.

Jakoś tak w zeszłą sobotę, a może niedzielę (jakoś nie pamiętam) słuchałem rano radia, w którym rozmawiano z liderem jakiejś kapeli, prezentującej gatunek muzyczny, który nie należy do moich ulubionych, zwykle zaś klasyfikowany jest negatywnie przez przedstawicieli mojego pokolenia.

Słuchałem bez większego zaangażowania, dopóki nie usłyszałem, jak muzyk mówi, że najbardziej go bawi, że ludzie myślą,że zakłada koloratkę dla jaj. I że jedna pani, która kojarzyła go z muzyką raczej, zemdlała kiedy zobaczyła, jak odprawia mszę. Bo to jezuita był. Bardzo młody z mojej perspektywy.

Co do mojego wieku, to tyle razy pisałem, że Pan Y nie istnieje, że trudno moi do tego wracać ciągle.

Ale prezentowany przez pana pogląd dotyczący wieku jest jednak nadmiernie stereotypowy. Co dobrze składa sie w całość,nie sądzi Pan?

Przyznam, że w moim otoczeniu znacznie łatwiej o otwartych starców, niż o młodych o podobnym nastawieniu. Konformizm, wymuszony dynamiką zmian społecznych (i nie tylko tym) sprzyja zamykaniu się w ciasnej klatce stereotypów.

Może to co widzę wynika ze specyfiki zawodu? Być może. Nie uogólniam zbyt pośpiesznie swoich doświadczeń osobniczych. To na pewno konsekwencja zawodu.

Wie pan, kiedy ja piszę o wieku, to mam na myśli raczej ograniczenia fizyczne, choćby takie, o których wspominałem w tym poście.

Tak się składa, że naprawdę jazda w tamtą srtronę była jakimś horrendum. Kolano odmówiło mi posłuszeństwa, a zejście ze schodów (właśnie: zejście – wchodziłem z bólem, ale jakoś to szlo) powodowało straszny ból.

Więc jak Pan chce, to mogę się przyznać do młodości duchowej, ale nie wpłynie to na to co widzę w lustrze.

Swoją drogą, to zabawne, ale stereotypy geriatryczne należą chyba do najsilniej wciąż zakorzenionych i kultywowanych. O ile postęp wiedzy (że o politycznej poprawności nie wspomnę) zdezawuował wększość stereotypów seksualnych, rasowych etc., to myśl o nieruchawym i zaskorupiałym starcu trzyma się krzepko, a wielu starców ją potwierdza.

Sam chyba też jestem ofiarą tego stereotypu i jednocześnie jego nosicielem. Przyznam ze wstydem, że na plażach Europy skłonny byłbym wprowadzić górną granicę wieku. Dla opalania się topless.

Co zaś do pisania na temat i nie na temat, to proszę wierzyć, że wolę napisać coś co ma dla mnie znaczenie, choć nie jest na temat, niż powtarzać banały w zgodzie z zadanym tematem.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Poldku,

z galonami to jest jeden problem: trzeba licznego towarzystwa. Dobre wino nie powinno być otwarte dłużej niż dzień, najwyżej dwa. Potem traci na walorach smakowych i zapachowych.

Oczywiście nieco inaczej jest z winem przeznaczonym do codziennych posiłków. Nieco inaczej jest z dobrze klimatyzowaną piwniczką. Nieco inaczej jest wtedy, gdy balon ma kurek.

Ale co do zasady to chyba butelki są poręczniejsze. Mnie, przyznam bardziej brakuje butelek półlitrowych.

Co do mojego wieku i jeżdżenia po Europie, to proszę wziąść pod uwagę, że po osiągnęciu dorosłości (wcześniej byłem na Białorusi, w Czechach i na Węgrzech) raz pierwszy zezwolono mi na wyjazd zagraniczny dopiero w 1988 roku i to akurat nie na Zachód.

Więc odrabiam zaległości.

O stereotypach pisałem Panu Griszqowi. Tu dodam, że w pewnym wieku dość łatwo się podróżuje. Tylko drożej.

A co do wina, to półka i cena nie mają znaczenia. Jak wino nam smakuje i fajnie jest od niego, to znaczy, że jest dobre.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Joteszu:

tylko pozazdrościć!

Co czynię, pozdrawiając


Wy tu panowie

tak mądrze rozmawiacie a ja patrzę przez okno i pustkę czuję, nie mam do powiedzenia nic.
Ale pytanie mam do p.Yayca.

Jak to w tej Francji jest ( i we Włoszech ), można sobie np do obiadu te 1/2 l wina wypić a potem do pracy wrócić i to samochodem?
I szef nie wywali na zbity pysk?
I geszeft robić?


Ależ Panie Igło!

Właśnie wczoraj TVP podała, że we włoskich restauracjach wprowadzono obowiązek wywieszania tabel informujących ile promili można wytworzyć w sobie w zależności od płci, wagi, budowy ciała i rodzaju wypitego trunku oraz czy ta ilość promili pozwala jeszcze na prowadzenie samochodu. Jest to rewolucja z oporami wprowadzana przez knajpiarzy…


Otóż, Panie Igło,

nie można. Znaczy na piechotę można. Ale samochodem – niekoniecznie.

Może Pan próbować i liczyć na dobry humor żandarma. Ja bym nie liczył.

Dopuszczalne normy dla kierowcy, są tam wyższe niż w Polsce (we Włoszech chyba 0,8 promila, we Francji mniej 0,4, albo 0,5), ale to nie jest dużo.

Ale piechotą – proszę bardzo.

Zresztą w bufecie też jest wino, więc jaka sprawa. Daleko się Pan nie nachodzi.

A dlaczego nie u nas?

Myślę, że gdyby Pan pozwolił na picie wina, to nie było by problemu, tylko, że mało kto by pił.

A dla zwolenników prostych przeliczeń mam anegdotkę.

KIedyś, w Czechach zastanawialiśmy się nad stereotypami narodowymi.

I jeden znajomek powiedział tak:

“- U nas jak wypijesz ćwiartkę, to zaczynasz pokrzykiwać i skłonnyś do tego aby w mordę lać. W imię patriotycznego zapotrzebowania.

A jak wypijesz piwo, dające ci takie samo stężenie alkoholu w organizmie (tu smutnie popatrzył na nedzną ósemkę, bo akurat tylko takie mieliśmy) to jedyne o czym myślisz, to żeby się wysikać.”

Nie wiem czy odpowiedziałem na Pana Pytanie, ale nie chciałem zbyć Pana zbyt oczywistymi odpowiedziami.

Pozdrawiam


Tak się pytam

Bo jest mniemanie, że oni tam piją od śniadania i że nikt nie zwraca uwagi.
Ja tych krajów nie znam, nie ciągnęło mnie tam.

Za studenckich czasów, byłem na saksach w Szwabi.
Tam też było wino do obiadu w stołówce albo jabłecznik.
A automaty z piwem stały we wszystkich halach fabrycznych.

Mój znajomy i sympatyczny Szwab, wypijał na zmianę od 5 do 8.
Kultura picia polegała na nieupijaniu się oraz na tym, że jak się szło do kogoś i zostało się poczęstowanym to należało odnieść do automatu pustą butelkę a zastaw oddać fundatorowi.
Natomiast starzy robotnicy zostawiali puste butelki takim młodziakom jak ja, żeby odnieśli i mieli za to pare marek kieszonkowego.
Te pare marek to była w on czas tygodniówka mojej mamy jako dyrektorki biblioteki.

Ot i tak zostałem piwoszem.


Panie Igło,

może kluczowe znaczenie mają słowa“do obiadu”?

A nie: “zamiast obiadu”?

Pozdrawiam


To prawda z tymi automatami, Panie Igło,

tyle że w nich piwo zdecydowanie słabsze.


Nie pamiętam

Panie Lorenzo, żeby było słabsze?
Schwoebische Breu się nazywało.


Panie Y

Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z nieistnienia Pana Y, Pana N oraz tego który czasem wyłazi (albo i nie) – jak choćby w poście o oczekiwanym przyjacielu. Jednocześnie muszę przyznać (z zazdrością), że jest to jedna z najbardziej krwistych i “pełnych” (w zanczeniu: kompletnych) postaci na tym portalu i pomimo świadomości jego pełnej awatarowości, trudno wyłączyć (i mam wrażenie że nie tylko mi) w głowie natarczywe pesonifikowanie Y. Łącznie z nadawaniem mu wieku.

Nie potrafię ocenić, czy to właściwe jest, ale chyba po prostu łatwiej i prościej jest wyrazić wewnętrzną zgodę na nieistniejacego Pana Y niż gubić sie w domysłach i na manowce dopatrywania się prawdziwego obrazu twórcy awatarów zbaczać.

Co do stereotypów dotyczacych staruszków, to oczywiście posłużyłem się najbardziej klasycznym – świadomie i z żartem (może za mało zaznaczonym) w podtekście.
Ale podchodząc do tego akurat tematu poważniej, to mam wrażenie, że profesja Pana Y faktycznie ma znaczący wpływ na “klasę” (czy może lepszym słowem byłoby – “rodzaj”) otaczających go nobliwych wiekiem. Bowiem jak sam Pan zauważył, zasadniczo nosicieli stereotypu zaskorupiałych i nieruchawych starców jest jednak sporo. W mojej ocenie (i tu tkwi oczywiście potencjalne źródło błędu) – jednak ich więcej niż otwartych i ciekawych świata ludzi z otoczenia Pana Y. Pokusiłbym sie o stwierdzenie (upraszające i karkołomne, ale co tam), że Pan Y i jego otoczenie nie jest po prostu reprezentatywne w ujęciu statystycznym.

Z innej beczki: wracając do steretypów dotyczących staruszków. Jeden z najbardziej powszechnych (ale też i mądrych) jest taki, że należy im się szacunek. Nawet nie z tytułu samej zgromadzonej mądrości czy doświadczenia życiowego, co z samej racji wieku. W naszej kulturze chyba powoli o tym zapomnieliśmy, albo zgubiliśmy wiedzę o znaczeniu tego stereotypu. W górach Pamiru była to jedna z rzeczy, która najbardziej mną wstrząsnęła w zakresie różnic z naszym światem. Pamirczycy żyja wielopokoleniowo, otaczając seniorów rodów opieką i – to chyba najlepsze słowo – swego rodzaju czułością. Ster rządów trzyma oczywiście ten, kto rodzinę utrzymuje. Ale seniorzy cieszą się ciągłą estymą, swego rodzaju uprzejmością i cierpliwą opieką, pogodnością reszty rodziny. Można wręcz wyczuć spokój tych ludzi, wynikający z przekonania, że nikt nie zostanie nigdy sam bez opieki. Po przekroczeniu granicy możliwości samodzielego utrzymania się w bardzo trudnych warunkach, są w sposób oczywisty i pewny otaczani naturalną opieką młodszych, dla których nie jest to żaden ciężar. Swego rodzaju naturalność tego procesu sprawia, że wydają się jako wspólnoty praktycznie niezniszczalni i nierozrywalni. Nie ukrywam – trochę im tego zazdrościłem. Tego całkowitego braku strachu przed upływem czasu i tym co będzie, gdy sił braknie.

Chyba ten wpis nie powinien sie pojawiać pod Pana tekstem o winie, no ale tak wyszło.

Co do picia – pomimo, że są to kraje nominalnie muzulmanskie, pije sie sporo, choć nie ma pijanych na ulicach. Oblewaliśmy urodziny córki, oblewaliśmy bicie krowy (będąc zaproszonymi na ucinanie jej głowy). Pije się wódkę i piwo. Ale raczej wódkę. W sumie – z winem w ogóle się tam nie spotkaliśmy. Podobnie jak z opalającymi sie topless. A szkoda – bo np Uzbeczki to piekności w 80% ogółu. A chwilami ma się wrażenie, że w 100%.

Pozdrawiam w świadomości własnej steretypowości.


Panie Griszqu,

Pozwoli Pan, że w dwóch kwestiach tylko. Nawet się wahałem, czy jednej nie wyłączyć w osobny tekst, ale mam robotę i nie mogę sobie na to pozwolić.

Najpierw o awatarach.

Personifikowanie jest oczywiste. Zresztą każdy awatar budowany jest z rzeczywistych elementów. Wczoraj, przy okazji zupełnie nieawatarowej rozmowy, doszedłem do zabawnego wniosku, że awatary nie są kreacją twórcy awatara, ale odbiorców.

Myślę, że taki punkt widzenia wiele tłumaczy.

Pisząc, zazwyczaj piszemy o sobie. Niektórzy wprost, inni (bez wytykania palcem samego siebie), klucząc, oszukując i motając. I zapierając się, jako ta żaba, co się zaparła błota.

Ale awatar tworzy odbiorca, który zbiera informacje i jak Pan to ujął – personifikuje.
Odnosimy napływające informacje do swoich doświadczeń i konstruujemy autora.
Czasami przez podobieństwo, a czasami przez przeciwstawienie.

Czasem mówimy sobie: Tak, ja też taki jestem i myślę podobnie. To samo mi się zdarzyło, albo bardzo podobne. A czasem przeciwnie, dochodzimy do wniosku, że jesteśmy lepsi, gorsi, mądrzejsi, bardziej doświadczeni i więcej rozumiejący, niż ten, którego tekst czytamy.

Czasem informacji jest mało. Może to być efektem świadomego założenia autora, który kreuje siebie w prosty sposób. Czasem dla skrycia swoich kompleksów, czasem dla ukazania siebie w lepszym świetle, a czasem dla ochronienia swojej prywatności, albo ze względu na świadomy zamysł wykreowania takiej, a nie innej wizji.

Wtedy jest łatwiej. Odbiorcy jest łatwiej i autorowi. Awatar jest podobny po obydwu stronach.

Łatwo dajemy się nabierać.

Czasem informacji jest zbyt dużo. Ludzie są skomplikowani. Targają nimi sprzeczności. Nie są konsekwentni w słowach i czynach. Zmieniają decyzje. Odżegnują się od swych dawnych uczynków. Uczucia zmieniają kierunki, czasem zaprzeczając samym sobie. Tak bywa. To jest życie.

Nie ma w tym kłamstwa, a jedynie zmiana.
W życiu wydaje się to normalne, jak się zastanowić.

W relacjach międzyawatarowych powoduje to jednak daleko idące skutki. Inne niż w życiu dawnego typu.

Po pierwsze, odbiorca może odnosić wrażenie, że awatar jest nadmiernie labilny. Sztuczny i przesadnie kreowany. Nie potrafi zebrać informacji w całość i czuje się oszukany.

Po drugie, nadmiar informacji może prowadzić do tego, że różni odbiorcy skłonni są wybierać różne cechy. W efekcie, ten sam autor jawi się różnym odbiorcom pod różnymi postaciami.

Jakbym chciał na to spojrzeć z własnej perspektywy, to pewnie nie mógłbym powtórzyć, w ślad za Flaubertem, Pan Y to ja. Już ja o to zadbałem, żeby tak nie było.

Informacji dużo. Po części kontrolowana i zniekształcana. Po części prosta, ale nieoczywista. Dobierana z zamysłem formalnym, dla ilustracji tekstu, a nie dla budowy awatara. No dobrze: nie wyłącznie dla tego.

Na dodatek mój zamysł też się zmienia. Muszę przyznać, że rozbicie na dwa awatary, które było dziełem przypadku i pewnego nieporozumienia, jakie zdarzyło się jednemu z czytelników, miało na początku głownie cel maskujący. Potem formalny, bo pozwało uatrakcyjniać teksty. Teraz mogę powiedzieć, że mi się znudziło. Wyczerpało swoje możliwości formalne i nie ma już żadnego sensu, który byłby dla mnie ważny. Myślę, ze będę pisał już zazwyczaj w pierwszej osobie. Można by powiedzieć, że Pan Y i niejaki N są już jedną osobą. Ćwiczenia formalne mogą oczywiście przywrócić tę dualną osobę do życia, ale nie sądzę, żeby to było zbyt częste.

Oczywiście świadom jestem tego, że dostarczyłem czytelnikom nadmiaru informacji. Powiedzmy, że w 95% prawdziwych.

W efekcie jest zapewne paru Panow Y, z którymi rozmawiają różni czytelnicy.

Mnie to nie przeszkadza.

A teraz, co do stereotypu wieku.

Jest on w sposób dość oczywisty pochodną tego, co obserwujemy w otaczającym nas świecie społecznym. Mizeria ekonomiczna, fatalna służba zdrowia, niedorozwój praktyki geriatrycznej, zasiedziałość w dawnym ustroju, role społeczne narzucone przez lokalne status quo – jak choćby opiekowanie się wnukami. W efekcie otrzymujemy obywatela o konserwatywnych upodobaniach (które mogą być konserwatywnie lewicowe, albo konserwatywnie lewicowe), zasadniczo przywiązanego do miejsca swojego zamieszkania i nieposiadającego środków na ekstrawagancje.

Wystarczy wyjechać za granicę, aby przekonać się, że to lokalny stereotyp.

To, że moje otoczenie nie jest reprezentatywne, to ja wiem i tego nie skrywam. Ja tylko podkreślam, że ono istniej, i że przesadne uogólnienia fałszują obraz świata.

Zresztą, wydaje mi się, że moja niereprezentatywność czyni Pana Y dość atrakcyjnym awatarem w starszym wieku. Proszę wybaczyć brak skromności.

Łączenie wieku z szacunkiem jest oczywiście stereotypem łatwym do wyjaśnienia i biorącym się z czasów, gdy wiedza gromadzona była mechanicznie przez całe życie. Mrok wieków średnich pomógł temu, bo średnia wieku gwałtownie się obniżyła i starszy człowiek był wyjątkowy już przez to, że żył. Jak do tego dodamy element czysto biologicznej więzi i wdzięczności za życie, to mamy uzasadnienie.

Pomijam tu, dla uproszczenia wątki wschodnie, o których Pan mógłby więcej napisać. Choć już to, co już Pan napisał pokazuje, że pewne poglądy są ponadkulturowe.

Ten stereotyp, podobnie jak wiele innych ma sens. Albo: miał.

Opisywane przez Pana przykłady wschodnie pokazują, że funkcją szacunku dla starszych, jest podtrzymywanie więzi społecznej.

Można by dodać, że osłabianie się tej więzi na Zachodzie prowadzi do zmniejszenia szacunku wobec starców, co w skrajnej formie może nawet prowadzić do myśli o ich eliminowaniu.

Ale ja nie jestem gerontologiem społecznym, więc się mądrzyć nie będę. Powiem tylko, że w trakcie pisania tej odpowiedzi przyszło mi do głowy coś, co na mój rozum ma sens, choć wymagałoby weryfikacji. Otóż, można przypuścić, że jednym ze źródeł osłabienia więzi społecznych na Zachodzie jest upadek mitu starości. Względny dobrobyt, przedłużanie się życia i osłabienie procesów degradacji intelektualnej dały osobom starszym szansę na samodzielność.

Mogą zwiedzać świat. Mogą się bawić. Mogą być bardziej i dłużej samodzielni. Ukrytą funkcją tego procesu jest, niestety, geriatryczny topless.

Ale to osłabia więź społeczną. Rozbija rodziny wielopokoleniowe. Proszę zauważyć, że to ludzie starsi doprowadzili do degradacji tej więzi wydaje się trudne do przyjęcia, bo zderza się ze stereotypem szacunku i powinnej opieki.

Nie zamierzam tego osądzać. Nie warto osądzać procesów społecznych, bo można popaść w śmieszność. Zresztą, to tylko intuicje, których nie zamierzam weryfikować.

Na zakończenie dodam, że zawsze sprawia mi przyjemność, kiedy błahe teksty prowadzą do poważnych refleksji
Za co dziękuję.

Pozdrawiając serdecznie.


Czy to ludzie starsi

doprowadzili do rozbicia więzi społecznych i upadku rodziny wielopokoleniowej?

Tu bym się kłócił.

Ja bym winę rozłożył na wszystkie strony sporu. Młodych – co wiedzą lepiej, średnich – którzy niosą garb utrzymania rodziny na chodzie i starych, którzy też wiedzą lepiej. Przynajmniej w naszym kręgu cywilizacyjnym.

A wedle mnie, winnym jest szybki postęp cywilizacyjny i zależność od dostarczanych mediów, które zawsze są.

I dam przykład.

Przez godzinę nie było u mnie prądu.
Nie było też, w związku z tym internetu, a także zabroniłem otwierać lodówkę, pompa wodna przestała działać siku na działkę, pralka stanęła, ogrzewanie, tv i radio też.
Nawet pizzy nie można zamówić.
Pogotowie energetyczne?
Owszem, ja wiem, że jest, młodzi nie wiedzą bo prąd jest.
Dokąd zadzwonić?
W zeszycie nie wpisane, net nie działa.

I wszyscy patrzą na tatusia.
Niech coś zrobi.

A tatuś się śmieje.
W kułak.
Bo przecież, jak coś mówił, że wodę ze studni kubełkiem nosił i sikał w pokrzywy, to patrzyli, jak na wariata.
W satelicie o tym nie ma.


Panie Igło.

ja nie napisałem że wyłącznie ludzie starsi, bo to byłby nonsens.

Po prostu starałem się zwrócić uwagę na coś, co zwykle umyka naszej uwadze. Na to, że starsi ludzie są coraz później starsi, a przez to coraz bardziej samodzielni.

A jak do tego im się szczęści i nie mają problemów z pieniędzmi (co u nas rzadkie, ale tez i coraz więcej mamy wyjątków), to nie mają ochoty na niańczenie wnuków i chcieli by sobie jakoś odbić te kilkadziesiąt lat ciężkiej pracy.

To co Pan pisze o przemianach cywilizacyjnych, to oczywiście prawda.

Ludzie nawet nie wiedzą co to jest ten Internet i jak on przychodzi do komputera.

Człowiek się łatwo przyzwyczaja. Już nie pamiętam kiedy ostatnio dzwoniłem z automatu, choć pamiętam dobrze do kogo.

Gdyby pewnego dnia przestały działąć telefony komórkowe, cywilizacja by zamarła.

A przecież za kilka lat nawet klawiatura komputerowa nie będzie rozpoznawalnym sprzętem.

Kto dożyje – wspomni moje słowa.

Proszę zauważyć,e w starych filmach fantastycznych najbardziej zabawnymi elementami nie są rakiety i kosmici, ale telefony i monitory.

Natomiast czy to się przekłada na więź społeczną i jak, to by trzeba się zastanowić.

Niewątpliwie, niektóre więzi obumierają, ale w ich miejsce, albo w miejsce całkiem nie przewidziane, wchodzą nowe. Dawniej nieznane i wciąż trudne do dookreślenia.

Pozdrawiam Pana optymistycznie


Panie Y

O tym, że trudno oprzeć sie personifikacji i uporczywości myśli, jaki to jednak w realu jest człowiek za maską awatara przekonałem się choćby na własnym przykładzie – właśnie w odniesieniu do Pana. Prawdę mówiąć, miałem zawsze wewnętrzne przekonanie (co nie znaczy że w jakikolwiek sposób związane z rzeczywistością), że to Pan N jest, że tak to ujmę, “bardziej prawdziwy”.
Nieuzasadnione, czysto intuicyjne.

W tym zakresie zgadzam się z Panem: jest tylu Panów Y, ilu jest czytelników Pańskich postów. Jest Pan zasadniczo na drugim końcu skali niż np Grzes – moim zdaniem niezwykle homogenicznie (co nie znaczy ze jednowymiarowo czy prosto) i realistycznie oceniana w społecznosci txt postać (mam wrażenie, że większość, w tym ja sam, oceniamy że Grześ jest prawdziwym Grzesiem) – a przecież to także awatar. Paradoksalnie – Grzesiowi wobec powyższego “można” niejako mniej – gdyby nagle zaczał pisać negatywnie o Michniku, nikt by w to nie uwierzył.

Dosć zabawne jest również coś innego – paru Konfederatów nacięło się jednak na próbie definiowania drugiego “ja” w społeczności. Wykreowany awatar Konfederata tak się przyjął, że próba jego zmiany, czasem w formie dualizowania postaci, wywoływała zwyczajny opór i odrzucenie. W sumie problem ma wobec tego piszący, że uszył sobie na starcie garnitur, który go teraz gniecie.
I w tym miejscu trochę bym z Panem polemizował co do możliwości poważnej zmiany człowieka – ja raczej skłaniam się ku twierdzeniu, że ludzie podlegają zmianom o charakterze ewolucyjnym, a nie opartym na przeciwieństwach. Ale to w sumie także jest kwestia indywidualna, więc kruszenie kopii nie ma sensu.
Niemniej jednak, kończy się tym, że “co wolno wojewodzie, to nie tobie kasztelanie”. Znaczy się: Pan Y mógł być zupełnie inny niz Pan N – nikomu to w żaden sposób nie przeszkadzało. Inni tyle szczęścia nie mieli. Pewnie ktoś mądry mógłby na ten teamt napisać jakąś pracę, kto wie – może nawet zrobić doktorat z psychologii siecii… ;-).

Co do kwestii wieku i więzi społecznych, to cieszę się, że skierował Pan to właśnie w tym kierunku. Siedząc przy niskim stole w cieniu drzewa i popijając obowiązkową zieloną herbatę, próbując w łamanym rosyjskim nawiązać kontakt z życzliwymi gospodarzami miałem nieoparte wrażenie, że niezwykle silnie wiążace ich więzi czynią tą społeczność praktycznie niezniszczalną.
Uporczywie po łbie kołatała mi się myśl, że dla tych ludzi nie jest ważne kto rządzi, ani co dzieje sie na giełdzie w USA czy w Rosji. Państwo było im obojętne, bowiem mieli siebie. Nie obowiązywał ich system emerytalny, bo pewną opiekę zapewniały im dzieci i sąsiedzi. Miałem pradopodobnie przy sobie więcej pieniędzy, niż oni zarabiają w rok, a jednak biło od nich takie poczucie bezpieczeństwa i siły, że to ja czułem sie wręcz pozbawiony czegoś, ubogi. Pewnie po parunastu dniach przebywania w naszej kulturze to uczucie mi przejdzie, ale w tamtych chwilach, słuchając jak mówią że to dzieci są ich największym skarbem, trudno bylo się z tym nie zgadzać. Gdy wspominali, że ich życie jest ciężkie – a jest w sposób dla nas niepojmowalny – to nie było to narzekanie, tylko stwierdzanie prawdy.

I jeszcze jedno – oni sie do ludzi uśmiechają. Żartują z siebie, są złośliwi – ale to wszystko jest podszyte serdecznością. Jak to pare razy słyszelismy – nie potrzeba sie spierać. I choć nie da się wyzbyć oceny tej społeczności jako “poczciwej”, to faktycznie człowiekowi włączało się pozytywne myślenie.

Znowu gdzieś krążąc wokoło tematu, biorę się w karby i już Pana od roboty nie odrywam… Pozwolę sobie tylko na stwierdzenie, że faktycznie Pańska odpowiedz powinna być osobną notką.


Panie Yayco

Też prawda.

Mam wrażenie jeno coraz mniej pewne, że ludzie w naszym wieku sę łącznikiem.
Bo po 1 pamiętają telefon na korbkę a jeszcze rozumieją skąd bierze się sygnał w komórce.
To tak dla przykładu i w ogólnieniu.

Tyle, że ja pamiętam , jak w słup stawałem, kiedym przywendrował z prowincji do stolycy i napotkałem pierwszych dziwnych ludzi.
A to bardzo dawno było.

Oni byli przekonani, że woda pochodzi z kranu, chleb z supersamu a związek pomiędzy świnią a kiełbasą nie istnieje.

Ja strasznie z tego szydziłem, przez co znielubiany wśród tzw. rodziny do tej pory jestem.
Oni nie wiedzieli, że jęczmień różni się od żyta, że drożdże piwne i w chlebie to w zasadzie podobne, że benzynę to z ropy się robi w Płocku, że północ oznacza kierunek i czas jednocześnie, tak jak południe i że Gdańsk to w zasadzie nie leży na kierunku katowickim.
ITD.

I potem porodziły się moje dzieci, i zapadły na podobną chorobę, i moje wysiłki nie zdały się na nic.

A ja mam związaną z tym depresję, bo jak się internet nie włączy, to oni nie będą wiedzieli nawet, która godzina.
Nawet w przybliżeniu patrząc na słońce.
Bo o słońcu mówi jakaś osoba o dziwacznym naźwisku Omena.
Tyle, że ja dostrzegam, że ona też nie wie, że słońce wstaje na wschodzie.
Oni już nie.

Czas umierać.


Panie Igło

Przesadza Pan. W uogólnianiu znaczy sie. Na ten przykład na wyjeździe moim ostatnim każden z nas potrafił znaleźć nocą gwiazdę polarną lub oceniać gdzie słońce będzie o 12 i wiedział dlaczego w takim razie trzeba maszerując na wschód mieć je po prawej stronie. Albo że południe to w polowie drogi między 12 na zegarku, a wskazówką godzinną skierowaną na słońce. Mniej więcej oczywiście.

Moze i są takie debile co to Pan o nich pisze, ale do szyderstwa się jeno nadają. A to że ja na ten przykład do końca nie rozumiem zjawiska fotosyntezy a miony i mezony zasadniczo to znam jedynie z nazwy, nie oznacza że Pan sobie masz na szyje sznur zarzucać. Wszystkiego wiedzieć się nie da.

o!


Panie Griszqu,

co do tego tam pana Grzesia, to ja mam zdanie odrębne. Pisałem już, że uważam, że to jest znakomita kreacja. I nie mam pojęcia jaki jest jej związek z rzaczywistością.

Ale mnie to mało obchodzi, przyznam szczerze. Ja na tyle wyraźnie oddzielam relacje sieciowe od pozasieciowych, że prędzej zbiorę za to baty, niż osiągnę zrozumienie.

W tym sensie Pan Y nie jest mną, choć wyrażane przezen poglądy i opisywane doświadczenia, są moimi. W zasadzie. Chyba, że akurat potrzebuję innych poglądow dla mojego awatara.

Z tą wiarą w trwalóść więzi tradycyjnych bym nie przesadzał i nie przesądzał.

Zbyt silnie zakonserwowane struktury społeczne nie ewoluują, trzymając się Panskich określeń. Ja bym powiedzial, że nie przystosowują się i nie adaptują, bo ja nie jestem ewolucjonistą.

Kiedy zmienia się otoczenie społeczne, to narastają napięcia między nowym otoczeniem, a starą strukturą. Jeżeli ona się nie dostosowuje, to pęka. I nie zostaje wiele po tym pęknięciu.

Ale jak wiele może wytrzymać stabilna, oparta na silnej więzi pierwotnej struktura? Nie wiadomo.

A że do samego końca wygląda jak monolit? No taki już urok nieelastycznych struktur.

Ja wolę zmianę, niż stabilność. Bo zmiana nie musi oznaczać odrzucenia przeszłości. Nadużyta, nieefektywna stabilność zwykle prowadzi do rewolucyjnego, niweczącego przewrotu. A ja nie jestem rewolucjonistą.

Widzi Pan, Pan pisze o więzi, ale jednocześnie o biedzie. O więzi, która nie tyle chroni strukturę, co pozwala jej przetrwać bez innowacji. Na bardzo niskim poziomie zaspokajania potrzeb.

Ja nie jestem wrogiem innowacji. Ja jestem leń, proszę Pana i uwielbiam innowacje, które tego lenia pasą.

A z tym uśmiechaniem się, to jest już kwestia punktu odniesienia. Ja mam wrażenie, że wystarczy, że pojadę do Wrocłąwia i już widzę ludzi, którzy się uśmiechają.

Zanim takich, którzy ich widzą na Pradze.

Wedle oświadczenia mojej żony, ja uśmiecham się do ludzi w Amsterdamie, Grazu i w winnicach. Trochę w tym przesady, ale niewiele.

To tyle zanim wrócę do nielubianej roboty.

Pozdrawiam

PS Jeśli dziwi Pana, że nie jestem ani rewolucjonistą, ani ewolucjonistą, to ujawnię, że nie jestem też niski. Mój awatar, jak widać, został dotknięty procesem dekonstrukcji. Ale proszę się nie spodziewać ani rewolucyjnych zmian, ani ewolucji w tym względzie.


Panie Igło,

mam wrażenie, że przecenia Pan znaczenie pokoleń, żyjących w międzyepoce (wedle określenia Wańkowicza).

Pytanie, które zadać trzeba jest takie: czy ta wiedza jest nam do czegokolwiek potrzebna?

Czy ja muszę wiedzieć jak działa telefon? Nie muszę. Jak przestanie działąć, to ta wiedza mi w niczym nie pomoże.

Czy jak zamkną mi sklep, to zacznę uprawiać cztery podstawowe zboża na balkonie? Nie, nie zacznę.

Prędzej przejdę na handel wymienny. Książki są świetne na opał...

Oczywiście w jednym ma Pan rację: postęp zawsze zdaje się być ostatecznym i nieść ze sobą bezpieczeństwo. Co jest nieporozumieniem i ułudą.

Ale czy Pan potrafi skrzesać ogień bez zapałek i szkieł optycznych? Zresztą pewnie Pan umie, bo Pan ma sprawności zuchowe. Ja nie umiem, choć wiem teoretycznie, jak to zrobić.

Co jest gorsze: zapomnieć o rzeczach, które z nikłym prawdopodobieństwem mogą się okazać ważne, czy zapychać sobie głowę nieprzydatną wiedzą, blokując ją na innowacje?

To nie jest pytanie do Pana, tylko takie ogólne.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Y

No ja mam również wrażenie, że kluczowa w tym wszytkim jest bieda tych ludzi i faktycznie, silne więzi społeczne sa dla nich zwyczajnym gwarantem przezycia w ciężkich warunkach.
Państwo zasadniczo tymi ludźmi się nie interesuje. Gospodarka w naszym rozumieniu nie istnieje. Turystyka jest znikoma i nie ma szans zapewnić dodatkowych środkow. Populacja jest ograniczona, bowiem samoreguluje się wydajnością produkcyjną żywności z marnych i nielicznych ziem. Innymi słowy – tam raczej nie ma szans na innowacyjność. Trzymają się więc sposobu, który się sprawdza i mam wrażenie ze mogą w ten sposób przetrwać setki lat.
Dla nas skansen.
Rewolucja w rzeczywistości dotyka tamtych społeczeństw częściej niż nas. W dodatku nie mają oni niejako w ogóle wpływu na to, kto nimi rządzi. Pozostaje im jedynie nadzieja, że będzie nimi rządził w miarę dobrze. Historia choćby Afganistanu jest tu najlepszym przykładem.

co do PS – mam też przeczucie, że Pan Y nie ma także wąsika…


Mam takie wrażenie, Pani Yayco,

że ważnym jest, by wiedzieć do czego służy głowa (i to co w niej sie znajduje) i np. ręce. I nie mylić ich ze sobą.

Dobrego amopoczucia nadal życzę


A ja mam wrażenie

Oczywiście nieuzasadnione.
Że bieda jest usprawiedliwieniem trwania, one przeradza się w głupotę, głupota zastępuję i usprawiedliwia postęp a wszystko to razem tworzy gulasz.

A na końcu znowu czyha bieda.

Kiedy wyłączą prąd, gaz, telefon, internet i nie dowiozą chleba.

I czy wtedy warto umieć krzesać?
Warto, tylko kogo to obchodzi?


Panie Griszqu,

więc się zgadzamy, że więź jest wtórna wobec żywiołowości otoczenia. W tym wypadku ekonomicznego.

Problem polega na tym, że to co ich dotyka, to nie są rewolucje. Są to co najwyżej przewroty, polegające na obaleniu włądzy. Natomiast struktury życia społecznego pozostaja bez zmian. I rodzą, koniec końców kolejny przewrót.

Zamiast rozwoju mamy kompulsywną stagnację.

Zdaje się,że ja dziś za dużo pracowałem, bo zaczynam szyfrem mówić, cholera.

Idzie mi o to, że mimo uporczywych wybuchów, wszystko zostaje po staremu.

Ale jeśli wyobrazi sobie Pan wielką zmianę, która uderza w ten porządek. Zmianę negatywną, bo każda pozytywna go podtrzyma ( jak ropa szejków). Naprawdę wielkiego głodu taka struktura nie przetrwa, bo nie będzie zdolna do innowacyjnego przystosowania.

I przenieśmy się na nasz grunt. Kiedy nadchodzą silne zmiany społeczne, ekonomiczne, etc. Najbardziej cierpią ci, którzy nie umieją się dostosować.

Na przykład starzy, którzy nie potrafią się resocjalizować (w ścisłym znaczeniu tego pojęcia, a nie w potocznym, bo nie idzie tu o przestępców bynajmniej).

Na przykład gorzej wykształceni.

Na przykład ubodzy, bo nie mają zasobów do zaryzykowania i marginesu na ich odtworzenie.

Na przykład ci, których cechuje ślepe poddawanie się autorytetom.

Jak łatwo zauważyć, jest ich wokoło nas wielu.

Czasami wystarczająco wielu, by zatrzymać zmiany. Na czas jakiś.

I zwiększyć ich koszta.

Z tej perspektywy, strukturalno zachowawcze społeczeństwo polskie nie jest wcale dalekie od tych, które Pan opisuje.

Kompulsywna stagnacja przejawia się brakiem potrzebnych reform i wyborczym bujaniem się od ściany do ściany.

Cholera, wyszła mi diagnoza.

Pozdrawiam

PS Proszę mnie nie prowokować.


Panie Lorenzo,

ja nie wiem do czego służy głowa. Do bolenie chyba. Sadzac po moim empirycznym doświadczeniu.

Ja nawet nie wiem, dlaczego, za Pana sprawą na witrynie TXT jest napisane, że jestem czemuś winny.

A ponadto powiem Panu, że w kraju, w którym od lat trwają mistrzostwa we wkłądaniu spodni przez głowę, Pana wypowiedź jest prowokacją. No.

Pozdrawiam jak najserdeczniej, nie narzekając na samopoczucie nic a nic, a na brak odpowiedzi w Pańskim wątku o starości – tylko troszeczkę


Panie Igło,

pierwsze Pana zdanie całkowicie niemal podzielam, choć w przypadku opisanym przez pana Griszqa to nie gulasz, ale pilaw.
Ale zgadzam się z Panem. To takie społeczne perpetuum mobile biedy.

Natomiast jaki to ma związek z krzesaniem, nie wiem.

Biedni zwykle umieją krzesać. Przychodzi im to łatwiej niż bogatym. A mimo to umierają z głodu w pierwszej kolejności.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość