Nocne jastrzębie

W domu Hieronymusa Boscha, wisi kopia obrazu Edwarda Hoppera Nighhawks.

Nie, nie zwariowałem.

Hieronymus Bosch, zwany dla uproszczenia Harrym, jest bohaterem kilku powieści Michaela Connellego, znakomitego pisarza, genialnego niemal w swym rzemiośle, prawdziwego spadkobiercy Raymonda Chandlera.

Hieronymus Bosch jest policjantem, którego religią jest sprawiedliwość.

Na przedramieniu ma wytatuowanego szczura. To jeszcze z Wietnamu. Niski facet. Z wąsami. Taki szczuplutki…

Poszukajcie w sieci reprodukcji Nocnych jastrzębi. To, co najlepsze w powieściach Chandlera i Connellego, jest na tym obrazie.

Noc. Zmęczenie. Samotność.

Zawieszenie między tym, co się zdarzyło, a tym, co się zdarzy. Chwila, kiedy samotni ludzie znajdują chwilę na wymianę słów. I zawsze mówią tylko o sobie. Dobra powieść noir zawsze jest o tym. Tylko o tym.

Trupy, blondynki, skorumpowani policjanci i reszta sztafażu ma tylko usprawiedliwiać czytelnika. Każdy uzasadni lekturę takiej dziwnej, bardzo z daleka podobnej do niskiej prozy, literatury prostym, naturalnym eskapizmem. Nikt się nie przyzna, że utożsamia się z tymi samotnymi ludźmi, próbującymi siebie wytłumaczyć. Zwykle samym sobie. Słuchacz jest tylko kolejnym usprawiedliwieniem.

Jest taki moment. Zdarza się. Nachodzi nas.

Zwykle wieczorem, kiedy świat z jego bałaganem, polityką i resztą przestaje być istotny. Muzyka powinna być spokojna. Jakiś bardzo stary Pink Floyd, jakiś stary Radiohead, jakieś spokojniejsze Placebo. Jakiś alkohol, albo herbata. I pretekst, żeby powiedzieć coś o sobie. I słuchacz. Prawdziwy lub zmyślony.

Drobne kłamstwa, jako pretekst.

„How can such a hard man be so gentle?” She asked wonderingly.
„If I wasn’t hard, I wouldn’t be alive. If I couldn’t ever be gentle, I wouldn’t deserve to be alive.”

Dopiero później, po tych dobrych, drobnych kłamstwach, następują półprawdy. Prawda skryta w omówieniach. Prawda, z której łatwo się wycofać. Prawda, która do nas nie pasuje.

To są przypomnienia. Tacy chcieliśmy być, tacy nie umieliśmy. Spod śmieci codziennego rytuału, pracy, szarzyzny, próbujemy wydobyć tych młodych, bezkompromisowych. Nas z przed lat. Tak, jak ich pamiętamy. Takie chwile pozwalają żyć. Przypominają o kompromisach i przypominają o ich przyczynach.

I jest jeszcze ta magiczna iluzja spotkania. Innego człowieka. Chętnego słuchacza. Bardziej mówimy, niż słuchamy, więc ta druga osoba staje się słuchaczem raczej dla optycznej symetrii, niż dlatego, że słucha. Chcąc i nie chcąc. Jeśli jednak dobrze słucha, przestajemy krzyczeć i mówimy ciszej. Szept jest kolejnym ominięciem prawdy. Ersatzem szczerości.

Czasem, zdarza się nawet, że zaczynamy słuchać tej drugiej osoby. Rzadko. Zwykle z roztargnienia, bo zapomnieliśmy, co chcieliśmy powiedzieć.

Czasem, niechcący, dotykamy prawdy. Naszej, albo tej drugiej osoby. Szybko się wycofujemy. Zresztą, słuchacze też nie chcą prawdy. Prawda jest, w każdym z nas, taka sama. Kłamstwa nas odróżniają i charakteryzują. Mówią, jakimi chcielibyśmy być.

Nawet jeśli nie jesteśmy akurat samotni, taki obraz nas pociąga.

Kopię Nocnych jastrzębi, która wisi u Hieronymusa Boscha, dostał on od kobiety, z którą się związał. Na jakiś czas. Na niedługo. Takie są związki bohaterów roman noir .

Wcześniej, jeśli dobrze pamiętam, zabił jej męża, ale to zupełnie inna historia. Chyba jej o tym nie opowiadał. Nie trzeba było. Prawda czasami jest zbędna. Zresztą, tamtemu się należało.

Hieronymus Bosch lubi myśleć, że ten mężczyzna, który na obrazie Edwarda Hoppera, siedzi tyłem do widza, to on.

Ja też tak lubię myśleć. Lubię myśleć, że kiedy wstanie kolejny, cholerny dzień, będę umiał zrobić to, co zrobić powinienem, a nie to, co chciałbym zrobić. Co kiedyś chciałem.

____________________________________________________________

Jeśli nie chcecie sami poszukać, to obraz możecie zobaczyć, na przykład, w tym miejscu

Oryginał wisi w Chicagowskim Instytucie Sztuki.

Powyższe napisałem z kilku powodów i z kilku, towarzyszących im, inspiracji. Oczywiście nie było by tego tekstu bez Rozmowy o rozmowie, którą wczoraj opublikowała Pani Magia. Nie będę się wypierał. Ale ważną rolę odegrał Pan Merlot, który skierował mnie ku zastanowieniu, jakich malarzy lubię. I jeszcze Pan Grześ, który niedawno przypomniał piosenkę, śpiewaną przez Krystynę Jandę. Piosenkę, która mi się zawsze kojarzy z obrazami Edwarda Hoppera.

Cytat za: Raymond Chandler, Playback, Pocket Book, INC, New York 1960, s. 185.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Wściekły

wszedłem do łazienki.
Znalazłem, stare pudełko z wiertłami – fi10, niech będzie.

No i ona, westchnienie i marzenie milionów, z poprzedniej epoki..
Zadzwonił telefon, w mojej głowie.
Przypomniałem sobie.

Zalało.

- Słuchaj – mówił ojciec – zalało piwnice, wszystkie te albumy, te kartony z książkami szlag trafił.
Pomyślałem, może to spisek?
Chandler, blondynka, przekupna policja?
Przecież to Polska, po co dorabiać legendę?

Rura z Ciepłowni.

Igła


Współczuję Panu, Panie Igło

tej piwnicy


Panie Yayco, pan pozwoli

To będzie komentarz do “Nocnych jastrzębi”, do obrazu.
Patrzę na kobietę i siedzącego tyłem mężczyznę a w głowie mam to, co napisałam wczoraj u siebie:
Spotkali się jakiś czas temu. Nic nie wskazywało na to, że się poznają. Przecież się nie znali. Żadnemu z nich nie nie przyszła do głowy oczywista myśl, że podstawowym warunkiem poznania znajomego jest zawarcie znajomości z osobnikiem nieznanym. Chyba dalej tego nie wiedzą.

A może wiedzą ale boją się (jak Pan napisał) dotknąć prawdy. Nawet niechcący. W końcu “mijanie” jest chyba najbezpiecznieszym manewrem na drodze. Przynajmniej tak ludzie mówią.

Koszmarny to obraz. Gotuje się od środka, wrze. Na zewnątrz pokazuje zimną obojętność.

Idę, bo chyba bredzę.


Pani Magio

nie podoba się Pani?

Mimo całego tego koszmaru, jest to bardzo piękny obraz, moim zdaniem.

Czy ja nie pisałem już kiedyś, że Pani rzadko kiedy bredzi?

Pisze Pani: Gotuje się od środka, wrze. Na zewnątrz pokazuje zimną obojętność.

Podoba mi się to, co Pani pisze.

Przepraszam, że wprowadziłem dysonans w radosny nastrój…


Nie ma za co przepraszać, panie Yayco.

Dysonans w nastroju pojawił się u mnie, kiedy tylko na obraz spojrzałam.
Jeszcze większy, kiedy patrząc na obraz jego tytuł plątał się gdzieś z tyłu głowy. To zestawienie daje straszny dysonans.
Wgapiam się w niego od pół godziny i wzroku nie mogę oderwać.
Jest piękny i koszmarny zarazem. Przyciąga wewnętrznym żarem i studzi (pozorną) obojętnością.
Masochizm?


Panie Yayco

Tekst jak obraz. Sugestywny. W-wiercający się w człowieka. Czy w ogóle jest granica między iluzją spotkania a spotkaniem naprawdę? Pomiędzy iluzją rozmowy a rozmową? Tylko całkiem małe dzieci nie kłamią. Reszta świata to kino i teatr do którego zostaliśmy wychowani. Iluzja wypełnia nasze umysły, a przez nie – nasze życie. Rzeczywistość (codzienna) trzyma nas jednak na krótkiej smyczy. Zawsze niby możemy się z niej urwać. Przynajmniej teoretycznie.

Któryś z tych znanych aktorów (Gibson?) rzucił w jakimś wywiadzie takie zdanie, że w życiu nie ma większej frajdy, niż mówić to co się naprawdę myśli i robić to, co się naprawdę kocha. Jakoś tak to szło. No właśnie. Aktor.


Pani Magio

a Pani czytała Connellego? Albo i Chandlera?

To jak się czyta, to czasem człowieka za gardło ta proza złapie, że tchu zaczerpnąć nie można.

Taka jest.


Panie Sergiuszu,

chyba nie ma tej granicy. Sami ją tworzymy, głównie na własny użytek.
Pewnie, żeby nie zwariować.

I to kłamstwo naczelne, że moglibyśmy się urwać.

Dopóki w nie wierzymy, nie jest źle…


Panie Yayco

Od knajpy do knajpy może być tysiąc lat świetlnych.

Od jednego nastroju do drugiego też.

Ja mam często w oczach obraz który wstawiam poniżej – bawię się, że jestem tam z nimi (nie tylko w postaci tych czterech butelek na stole;-). Rozmawiamy o rzeczach ważnych i bzdurnych naraz. Slychać jakąś muzykę, gwar i inne takie. I jest nam wszystkim razem dobrze, chociaż ta w głębi werandy ma zdaje się na imię Venissa, a ten z wąsikiem to podobno jakiś major, co z konia zsiada tylko do łazienki.

Tak mi jakoś tęskno do tej knajpki.

Jean Auguste Renoir pixit.

merlot


Widzi Pan Panie Merlocie,

jak się można w gustach rozjechać?

Jak przeczytałem Pana zestaw, to od razu mi się zachciało coś napisać o jakimś obrazie. Myślałem najpierw o Wrublu, ale nie potrafiłem do tego żadnej dołożyć historii.

Potem o Boschu i w ten sposób doszedłem do Hoppera.

Może to dlatego, że ja za Francją nie przepadam wcale?


Ja chyba nie lubię nie przepadać...

Ale jak już muszę to nie przepadam za współczesną Austrią.

Żeby nie wyszło, że jestem całkowity wesołek, birbant i brat-łata, przywlokłem Panu jeszcze coś bliższego pańskim rozważaniom z pogranicza historii sztuki i medytacjii o ludzkiej marności.

Nadaje się jak ulał na motto dla fabrykanta-spekulanta Jankego:

El sueño de la razon (produce monstruos)
czyli wypadek przy pracy genialnego nadwornego malarza Królów Hiszpanii.
(Taki Mozart też nie zawsze śmiał się od ucha do ucha).

Cieszę się, że się Pan wygramolił z tego omszałego antałka.
Żonine Jajka Odświętne podrzucę niebawem, pod normalny adres.

merlot


W kwestii tego rysunku,

Panie Merlocie, to zawsze go wszystkim polecam.

Głownie dla jego dydaktycznego charakteru.

Powinien on, obawiam się, całemu internetowi przyświecać...


No tekst magiczny,

wciagający, podoba mi się ak zwykle, a może nawet bardziej niż zwykle.
No i zainspirował mnie pan do sięgnięcia znowu po Chandlera, może już niedługo, az się wybiore do biblioteki, choć pewnie tylko teraz piszę, że sięgnę, a nie sięgnę, choćbym chciał i nawet powinienem.
A może w końcu zacznę czytać Chnadlera po angielsku, ale pewnie nie, bo i niewiele zrozumiem…
Eh, skomplikowane to wszytsko.

P.S. Panie Merlocie, gdzies pan wymieniqł swoje muzyczne i malarskie fascynacje, ale zaintrygował mnie pan, bo napisął, że literackich nie wymieni.
A to by było najciekawsze…
Więc czekam.

pzdr


Jest jedna książka, panie Grzesiu

którą czytam zawsze, od zawsze i na zawsze,
chociaż z punktu widzenia autorytetów jest mało znacząca:

Robert Graves
Herkules z mojej załogi

Widzi Pan? Porażka.
Nawet proste wykształciuchy czytują ambitniejsze kawałki;-)

A, i jeszcze druga:
Winnie-The-Pooh

no i trzecia:
Kubuś Puchatek

I to by było chwilowo na tyle w kwestii merloteratury.

Pozdrawiam

merlot


A ja Panie Grzesiu,

już dawno nie czytałem Chandlera.

Ale ja go znam prawie na pamięć. Zwłaszcza Długie pożegnanie.

Jedna z książek Connellego o Boschu jest właściwie próbą napisania podobnej historii. Całkiem udaną, moim zdaniem.

Pozdrawiam Pana, podpisując się pod roszczeniami wobec Pana Merlota.


Panie Yayco szanowny,

a widział Pan “Straż Nocną” Petera Greenaway’a?


Nie , nie widziałem

przyznam, że z tym reżyserem rozstałem się dość dawno, choć Kontrakt rysownika mieści się w mojej pierwszej piątce the best of.

Ale od czasu Kucharza, złodzieja, jego żony i jej kochanka nic mnie nie wciągnęło już. Może to zmiana kompozytora?

A dlaczego warto?


Sergiuszu!

sergiusz

Tekst jak obraz. Sugestywny. W-wiercający się w człowieka. Czy w ogóle jest granica między iluzją spotkania a spotkaniem naprawdę? Pomiędzy iluzją rozmowy a rozmową? Tylko całkiem małe dzieci nie kłamią. Reszta świata to kino i teatr do którego zostaliśmy wychowani. Iluzja wypełnia nasze umysły, a przez nie – nasze życie. Rzeczywistość (codzienna) trzyma nas jednak na krótkiej smyczy. Zawsze niby możemy się z niej urwać. Przynajmniej teoretycznie.…

Niestety nie mogę się z Panem zgodzić. Nie wszyscy kłamią. Niektórym zdarza się kłamać, choć nie zawsze mówią całą prawdę. Chyba że kwalifikuje Pan opowiadanie dowcipów jako kłamstwo. Wtedy niemożliwe jest życie bez kłamstwa. Tylko jaki sens ma takie ujęcie?

Natomiast pragnę zwrócić Panu uwagę, że w dekalogu zamiast nieprecyzyjnego „nie kłam”, jest „nie mów fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu”. To jest kolosalna różnica.

Pozdrawiam


Panie Jerzy

Jak widać z kontekstu, nie miałem na myśli kłamstwa w sensie rozmyślnego grzechu przeciw Dekalogowi.

Chodzi jedynie o tę w sumie bolesną prawdę, że dorośli nie potrafią “żyć w prawdzie”, i to nie tylko dlatego, że prawda bywa niewygodna, bolesna lub zupełnie nieefektowna, nawet nie chodzi o te chwile słabości, w których od prawdy uciekamy, nawet przed samymi sobą.

Chodzi o to, że w przeciwieństwie do prostoty i niewinności świata dzieci, świat dorosłych cały umeblowany jest pułapkami polegającymi na tym, mówiąc w skrócie, że wolimy skłamać, wolimy półprawdy, bo nie chcemy drugich ranić bądź rozczarować prawdą.

Dochodzi do tego, że głód prawdy staramy się zaspokoić poprzez literaturę, film, muzykę. Zawsze do niej tęsknimy, zawsze o niej marzymy, ale rzadko zdobywamy się na odwagę, by “stanąć w prawdzie”. Wolimy oglądać to na ekranie w kinie. Z kina można wyjść i zapomnieć, aż do następnego razu.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Tydzień mnie nie było z powodu wyjazdu wakacyjnego i proszę. Co ja znajduję po powrocie.

Muszę przemyśleć ten swój komentarz solidnie zanim go napiszę.

Bo o roli Chandlera w moim życiu pisać nie ma potrzeby.

O kłamstwach pisać nie chcę.

Podoba mi się szczególnie to, co Pan napisał o spotkaniu dwojga samotnych ludzi. O tym jak mijają się w półmroku nastroju, półcieniu prawdy.

Pozorne razem choć być może to tylko rwąca serce potrzeba prawdziwego razem, niemożliwego.

W ciepłym świetle i najbardziej możliwej prawdzie rzeczy stają się prostsze, żywsze, możliwe do dotknięcia.

Ciekawe jak wiele Marzeń nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością.


Pani Gretchen

marzenia są zrobione z niemożliwości. Ale są OK.

Miło, że Pani zajrzała.


Panie Yayco

Też mi nowina, że ja do Pana zaglądam.

I czy wyszedł Pan z beczki już czy tylko tak na chwilkę wyjrzał?


Beczka rozbita.

Za duży dawała pogłos.

Chwilowo nic nie piszę.

Rzadko zaglądam.

Śnieg pada…


W tej Warszawie przestaje kiedyś padać?

mam nadzieje że zdrowie dopisuje i nie wpisuje się w post Igły

pozdrawiam

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Maxie

ja lubię jak śnieg pada

Po prostu życie mnie dogoniło i trochę ciśnie…

Wrócę, jak zapowiadałem – po Wielkiej Nocy


>Śnieg?

Jaki śnieg???

Maksiu, w Warszawie na każdym kroku można podziwiać cudną wiosnę. Na gałązkach niektórch krzewów widać nie tylko pączki ale nawet drobne listki. Ślicznie to wszystko wygląda w promieniach wiosennego słońca. Sama radość, mówię Ci :)


Powiedz to Panu Yayco:)))

Prezes , Traktor, Redaktor


czuję że to ci robotnicy

sami tumany to i tumany wzniecają:)

Prezes , Traktor, Redaktor


Delilah

Gdzie ta wiosna?

Za moimi oknami śnieg przechodzi w deszcz i z powrotem…

Ponieważ właśnie wróciłam z miejsc gdzie wiosna jest już naprawdę i uśmiecha się do ludzi to zaczynam podzielać nastrój Pana Yayco.


Pani Delilah

Pani mnie odciąga od pracy, ale muszę wyrazić troskę.

Pani tak od rana?

Codziennie?

Nic na to nie można poradzić?


>Gretchen

No jak to gdzie? Wszędzie! I świetnie ją widać jeśli oczywiście chce się zobaczyć. Wystarczy jeśli nie będziesz patrzeć na pochmurne niebo lecz rozejrzysz się na boki:)


Aha

To zrobię tak, że jak będę szła do pracy to obejrzę dokładniej.

Na razie to tylko szarość zagląda w okna.
Nie podoba mi się.


Proszę, proszę

udalo mi się napisać post o pogodzie.
Nigdy bym nie pomyślal…


>Panie Yayco

Ależ panie Yayco, proszę porzucić ten sarkastyczny ton! Jeśli nadał Pan swemu wpisowi “przyrodniczy” tutuł, to nie ma się co dziwić, że komentarze tez bardziej takie przyrodnicze się pod nim pojawiają. Czego się Pan spodziewał? Że o historii sztuki będziemy dyskutować? Albo o kryminałach?
No Panie Yayco, doprawdy….;)


O historii sztuki?

Czemu nie. Gdyby ktoś, poza Panem Merlotem, zechciał?


Szanowna Pani Delilah

A to białe, co widziałem dziś rano na samochodach, kiedy moj jamnik wyprowadził mnie z domu, to co było? Bo jakoś na delikatne płatki kwiecia to nie wyglądało.

Wiosenne ukłony


>Panie Yayco

Czemu nie?

Zna Pan piosenkę Jacka Kleyffa “Hieronim Bosch”? Byłaby fajną klamerką dla tej Pana dyskusji. Niestety, nie mogę nigdzie znaleźć.


>Panie Lorenzo

Jest Pan dumnym posiadaczem jamnika? To wspaniale! Ma Pan u mnie za niego wielki plus:)

A to co Pan widział to były jakieś pozimowe reminiscencje, nie ma co sobie nimi głowy zawracać.


Jeśli się nie mylę

a mogę się mylić, to raczej jest tak, że jamnik jest dumnym posiadaczem Pana Lorenzo.

One tak mają te jamniki.


Pani Delilah

mam tego trzy wersje: – oryginalną z Salonu Niezależnych; – nową z Orkiestrą na Zdrowie; – covera w wykonaniu dr hab. Jakuba Sienkiewicza.

Ale to o czym innym zupełnie jest


Oj Panie Yayco

Mieć to ja też mam. Nie mogłam znaleźć na You Tube, no coż, trudno.
I nie znam wersji Kuby Sienkiewicza… Jak mu to wyszło?


Szanowne Panie Delilah i Gretchen

Skłonny jestem – niestety albo stety – przychylić się jednak do opinii Pani Gretchen. Najgorsze w tej koegzystencji jest to, że gapi sie to to na mnie wzrokiem oceniająco-wymagającym i coś od czasu do czasu gada, jakby śpiewa chwilami. Stosuje wszelkie metody naukowe, np. jak tłucze się miską, to ja lecę i wody mu nalewam. Przylezie to to i cierpliwie gapi się, a potem odwraca i sprawdza, czy za nim idę, a potem prowadzi mnie np. do ławy na ktorej leżą piguły z płetwy rekina (bo on ma codzienny przydział dwóch piguł). O 21.20 buty wdziać i na pole, żadna tam 21.30 albo 21.35. Natomiast wcześniej też może być, ale potem – o 21.20 – to obowiązek.

Poza tym nie traktował bym tej koegzystencji w kategoriach, kto kogo ma (podobnie jak w relacjach damsko-męskich typu “mój mąź”, albo “moja źona”). Po prostu obaj razem pchamy te taczki.

Pozdrawiam serdecznie

PS. Ale spanie czy leżenie na łóżku skutecznie mu z głowy wybiłem. Przyjął to do wiadomości. Z kotem by mi ten numer nie wyszedł.

PS 2. Pana Yayco serdecznie za ten off topic przepraszam!


Panie Lorenzo

Dobrze Pana rozumiem.

Tyle tylko powiem, bo rzeczywiście Panu Yayco tu mącimy razem z Delilah :)


Szanowni Państwo,

mnie tam rybka.

Czlowiek pisze, a kobieta rozumie po swojemu.

Albo Lajkonik (no offence)


>Gretchen

Wiesz, moja droga, ja już od jakiegoś czasu mam wrażenie, że zaglądając do Pana Yayco zaczynam mącić i to straszliwie. Niezależnie od tego czy jestem w nastroju: melancholijnym, ponurym, refleksyjnym czy jakimkolwiek innym, Pan Yayco wpływa na mnie mącicielsko. A niby taki spokojny człowiek…dziwne…

Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak wyciągnąć właściwe wnioski z tych doświadczeń.


Pani Delilah

ależ proszę bardzo.

Mącenie Panine bardzo jest zazwyczaj odświerzające.

Zwłaszcza zaś nastrój jakikolwiek inny jest zajmujący.

Dla spokojnego zwłaszcza człowieka.


Ja rozumiem Panie Yayco,

że Pan piszesz z pozycji Syrenki, czyli skrzyżowania płotki (bo większe ryby to się w Warszawie nie zdarzają, chyba że jakieś ptactwo wodne) z kobietą.

I tu może być kłopot, bo Lajkonik, jak wiadomo, to taki krakowski centaur czyli skrzyżowanie konia z Tatarem, na dodatek pochodzenia wodnego także, jako iż pierwsi wprowadzili go w życie niejacy włóczkowie zwierzynieccy (Panie Igła -> to po drugiej stronie Wisły, naprzeciwko Dębnik), czyli faceci zajmujący się spławianiem (sic!) towarów mieszanych Wisłą.

Ukłony a la Lajkonik


sergiuszu

pisz proszę w swoim imieniu, ja dzielę życie na sferę prywatną i zawodową, w tej drugiej rzeczywistość zmusza mnie do mijania się z prawdą, choć i tak staram się to minimalizować i raczej milczę lub mówię naokoło, niż kłamię wprost
co innego w życiu prywatnym, tu z kłamstwem walczę wręcz, z obłudą, dlaczego?
pomimo, że to bolesne najczęściej jest, daje gwarancje na szczęście i spokój, w przeciwnym wypadku to wieczne lawirowanie zupełnie bez sensu spędzające sen z powiek


Anno

Nie zrozumieliśmy się chyba. Ja nie o takich kłamstwach i nieprawdach lub półprawdach piszę. Nie chodzi tu o kłamstwo rozumiane etycznie czy w/g Dekalogu. To o czym piszę, to raczej sfera, w której mijamy się z prawdą zwykle nawet nie rozpoznając, że się mijamy, to jest “w tle” różnych innych spraw, zachowań, emocji, sytuacji, zwykle niewidoczne, jakby schowane “na zapleczu” naszych myśli, uczynków, naszej świadomości.

Moje refleksje tego dotyczą, zwłaszcza w kontekście tego zdania z tekstu Pana Yayco:

“Jest taki moment. Zdarza się. Nachodzi nas.”

Dla mnie to taki klimatyczny opis właśnie tych rzadkich chwil, gdy to co na codzień “schowane na zapleczu”, nagle dociera do naszej świadomości z wielką siłą, przemawia do nas jak sugestywny obraz, film.

Takie chwile, gdy człowiek czuje wielki głód prawdy. Albo przynajmniej zatęskni do jej przejrzystości i wolności, którą prawda z sobą niesie.


sergiuszu

uff :)))
teraz rozumiem, tak, to takie chwile, gdzie czasami chce się wstać i krzyczeć tą prawdę, albo złapać ją i zatrzymac czas, bo zaraz ucieknie


Panie Lorenzo

u nasz w mieście, też mieliśmy, na gierbie, początkowo, pół faceta, którem miał ogon jak jaszczurek i na kaczych sie opierał łapach. Na głowie miał stalowe beretkie, a w rękach nóż masarski. Aleśmy se zmienili.

Czy nasze przodki już wtedy niczego na kaczych łapach nie chcieli (nie sądze, bo Żoliborz wtenczas na Mazurach się znajdował, z dala od miasta), czyli też chcieli sie na kobiecą autonomię popatrzeć, tego na pewno nie wiem, bo to z pińcset lat temu było. Albo coś koło toto.

Mojem zdaniem, przodki nasze warszawskie, mieli od razu taki w tem interes, żeby stolicę u nasz zaprowadzić, i zagranicznego grosza na inwestycje przyuważyć, a także samo, żeby Sejm u nas był zaprowadzony dla śmichu z polityków, co to pierwszy raz w mieście będący od razu na Wiejskie (nieprzypadkowa to jest nazwa) zapychają.

A do takich celów gołe popiersie jest poręczniejsze lekramowo, niż kacze łapy i ogon.

Pewnie też szło o to, żeby gierb nie wygladał jak streszczenie waszej historii o jednem skórkowem remiesze, którego faktycznie jasczurek zeżarl, tylko wyście wszystko na opak przedstawili. Nie chcieliśmy was pod negatywne kretykie brać, to sie wymyśliło nowy gierb, ktoren do męskiej pozytywnej apelacji płciowej sie nadawał.

A za królów to u nasz raczej faceci byli (pominiem to jednego Francoza, bo to obmyłka wyszła).

I zobacz, Pan, Panie Lorenzo jak szybko żeście się z ty stolicy wyzbyli. Jak mój szwagier z glansowanych skoków, na Szmulowiznie, wieczorową porą.

Wystarczyło Szweda na króla zgodzić, a Szwedziaki, wiadomo, na obraz kobiecy są łase.

I już. Tyle waszego Lejkonika, co w kiecce na osiołku jeździ i piwną zagrychę lekramuje.

Może on i jest politycznie poprawniejszy, ale oka nie przyciąga…


Noo, Szanowny Panie Yayco

I tu muszę sie z Panem zgodzić, Łaskawco Szanowny. Otóż, Drogi Panie Profesorze, założenie takiej hecy na ulicy Wiejskiej świadczyć może tylko o rozsądnym podejściu do życia, w ktorym to oprócz rzeczy poważnych, także i krotochwile powinny mieć miejsce.

O ile mnie pamięć nie myli (a mylić może, jak to zwykle u Krakusów bywa), ostatnio tak rozrywkowo było u nas na przełomie XIV i XV wieku, gdy przyznawano kolejne koncesje na zamtuzy w naszym królewskim mieście. Kłopoty były tylko z niejaką Dorotką, bo przyjezdna była, ale się studentes i profesores naszej Alma Mater za nią wstawiły i koncesję dostała. Ba, nawet wieżę na Wawelu potem jej imieniem nazwano. Ciekawe dlaczego?

A potem już było tylko gorzej. Powietrze się zrobiło jakies takie niezdrowe, więc Pan nasz postanowił przenieść swą siedzibę na wieś. Początkowo do Niepołomic, a potem dalej, za żubrami, poszedł na Mazowsze. Te Wasze przeciągi to nawet dzisiaj czuję, jak do Was przyjeżdżam. Co jakiś czas robią się mocniejsze i zwiewają a to Ślązaków, a to Łodzian, a to inne hanzy (nie mylić proszę z nasza Hanzą, której jesteśmy członkami). Widać też nieprzystosowani.

A co do tego osiełka, to niestety Pan się mylisz. Rzeczywiście, próbowano takiej opcji zaraz po koniu, ale coś im się pomyliło i muł wyszedł, którego nasi kupcy czym prędzej do stolicy sprzedali i tam ponoć za jakąś ważną figurę robi. Podobnie jak wielu innych linoskoków i igrców, coście ich z Krakowa nasprowadzali. A nasi włóczkowie, doświadczeniem nauczeni, do konika powrócili. Co prawda na dwóch nogach, ale za to lepsze sztuczki potrafi pokazywać. Na przykład hołubca wyciąć.

Ciężko więc, ale jakoś nam się żyje w tym naszym C.-K. Krakowie i chętnie Pana będziemy w nim gościć. Czas mamy i poczekamy, szczegolnie iż niebawem jakaś duża okazja będzie – w 2012 ponoć mistrzostwa Europy w piłce się odbędą i gdzieś te mecze trzeba będzie rozgrywać. A u nas przygotowania ida pełną parą, nawet wymiar sprawiedliwości nam w tym pomaga, zamykając takiego jednego, co to za ulice i drogi był odpowiedzialny. Szanse więc, jak Pan widzi, są duże.


Wszystko pięknie, Panie Lorenzo,

ale ja już gdzieś chyba pisałem, że nie jestem profesorem.

A co do reszty, to mnie Pan nie przekonał, bo kiedyś w telewizorze widziałem, jakiegoś innego Pańskiego rodaka, co nie na ośle, tym razem, ale znowuż na kogucie jeździł. Tak jak tamten na ośle, czy jak Pan woli – mule (Skąd u was mule? Z Hanzy?). Tylko coś miał nieporządnego z obuwiem…

Wy tak zawsze, zamiast naturalnych zwierząt używacie przebranych facetów?

Dla mnie to podejżane jest. Na Jungowskim poziomie, proszę Pana Szanownego.

I na szewskim, oczywiście.

PS Pan myśli, że jak wszystkich pozamykają, to kwatery prywatne potanieją, dla nieobecności lokatorów?


Szanowny Panie Yayco

Jak Pan wie przywiązanie do tradycji oraz konwenansów jest u nas w Krakowie bardzo silne. Panów profesorów, doktorów, mecenasów, posłów czy senatorów jest u nas bez liku, więc by nikomu, broń Boże, nie uchybić na wszelki przypadek oraz z szacunku dla interlokutora tak się do rozmówcy zwracamy dla podkreslenia jego wagi.

Co do jungowskich paranteli, to my jednak bardziej z Wiedniem powiązani jesteśmy. Ale jakby się ktoś uparł, to by pewnie cos wspólnego znalazł. A czy to podejrzane? Nie wiem. Nie takie bezeceństwa się u nas po korzec chowało.

Pan Twardowski byl po prostu prekursorem tanich linii lotniczych, jako że drobiu u nas dostatek był i jest nadal.

A co do PS – jest Pan pewien, że Pańscy przodkowie nic z Krakowem wspólnego nie mieli?

Pozdrawiam i usuwam się na czas jakiś, jako że na zebranie rodzicielskie udać się muszę.


Panie Lorenzo

ja to nie (co już i pisałem Panu) ale moja lekarka od alergiczności, to na pewno, bo ona też mnie tytułuje tytułem zaprzeszłym, na dodatek elegancko podwyższając rangę.

Ale wolałbym nie, jeśli można. A w ostateczności – moim ulubionym i na dodatek prawdziwym: expert zewnętrzny. Koniecznie przez x, bo to ważne jest i prawdopodobnie eleganckie. Dla jakieś nieznajomej mi osoby.

W zasadzie, to oznacza, że nie płacą. Ale trudno. W końcu, jak już wspomniałem, nie mieli.

Co do Twardowskiego, to faktycznie, oko mi Pan otworzył. Kogut na pych, jako tani wahadłowiec!

Szkoda, że się nie przyjęło, swoją drogą.

Z Wiedniem to ja mam mieszane uczucie. Choć cześciej tam bywałem niż w Krakowie. Może dlatego, że hotele tańsze?


J atylko w sprawie formalnej

Nie zauważyłem tylko tytułu radcy cesarskiego oraz radcy emerytowanego.
Igła


Szanowny Pani Iglo

Tak między nami to ja podejrzewam, że Pan Yayco to jest tajny radca dworu (tacy nie bywają emerytowani) na zeslaniu (tfu, co ja mowię, on jest w slużbie zagranicznej co najmniej od lat kilkuset). Do tej beczki to on tak naprawdę wlazl na konsultacje. Ze zrozumialych jednak względów, to ja się nie mogę tak do Pana Yayco zwracać.

Uniżony sluga


Szanowny Pan Yayco, Expert Zewnętrzny

I jedno i drugie miasteczko ma swój urok, ja bym je najchętniej polączyl. Tylu oryginalów auf einem Fleck to jeszcze świat nie widzial. I te knajpy (tak, wlasnie knajpy, a nie restauracje) we Wiedniu (Schmalvogel, 12 Apostel) i krakowskie kawiarnie, jakich we Widniu już nie masz: Noworol, Europejska, Redolfi. Kabarety i z lekka zatęchly zapaszek mieszczaństwa rozmieniającego się na drobne. Kahlenberg i Grizning, a z drugiej strony Tyniec i Bielany. Eh…

Sluga Laskawego Pana


Panie Lorenzo

jak zwykle mnie Pan przecenia.

Pójdźmy na kompromis. Zamień Pan dwór na coś przyzwoitszego i skromniejszego np na stan i dodaj słowo realny. I będzie prawie w sam raz.

Były czasy, swoją drogą... Zwąlszcza gdy praca się układała wedle innych do specjalnych poruczeń tylko zdatnych, zasad.

I wie Pan co? Widziałem we Wiedniu kilka kawiarni. Po knajpach nie uczęszczam, choć sznaps z czarnego bzu lubię...

Jednak najbardziej lubię park imienia tego socjała Karola Rennera, z którym (jeśli pominąć ciągoty polityczne) tak wiele mnie lączy…

Zawsze mu mówiłem, gdy chodziliśmy do Augustynów, na kieliszek Portugiesera: Karolu, nie ma niczego takiego, jak społeczne funkcje prawa. Są tylko związki przyczynowo skutkowe…

Miłe było to, że się zawstydził i książkę opublikował jako Karrner. A potem, to już raczej zajmował się polityką...


Szanowny Panie Yayco

Oprócz Krakowa kolejną moja fascynacją jest czysto austriacki nadrealizm magiczny wywodzącyc się (o dziwo) z tzw. Prager Kreis (Kafka, Brod, Kubin i in.). Ta atmosfera jest odczuwalna tylko jednak we Wiedniu, a Wiedeń to nie Austria, niestety. By poczuć, co to jest (stąd te knajpki), to trzeba zacząć od Kubina (“Po drugiej stronie”), a potem poczytać Petera Margintera (Pensjonat “Pod najpiękniejszymi widokami” WL).

Jak się to wszystko wymiesza, to Freuda nawet latwiej zrozumieć... a wlaściwie to jego kompleksy.


Aż tak,

to ja wiednia nie znam, niestety…


Subskrybuj zawartość