Nauczyciel Polski

Od sześćdziesięciu, a może i więcej lat, każdego 14 października dziennikarze prasowi, radiowi i inni, przypominają sobie o Nauczycielu Polskim, pojawiają się artykuły, wywiady, ceremonie i dekoracje. Ponieważ w młodości umyśliłem sobie karierę nauczyciela i wychowawcy młodzieży, więc w każdą taką rocznicę chciałbym wyjechać z Polski, gdzieś w zamorskie kraje, w jakąś głuszę czy pustynię, żeby nie słyszeć tego fałszywego i głupawego jazgotu dziennikarskiego, towarzyszącego odświętnym mowom i obłudnym deklaracjom wszelkiego rodzaju oficjeli. Uważam się bowiem za wydziedziczonego spadkobiercę pokoleń nauczycieli polskich, za wychowanka tych wspaniałych ludzi, którzy nie zginęłi w Katyniu, Ostaszkowie, Miednoje, nie wymarli w łagrach syberyjskich, nie zostali zagłodzeni w obozach Sachsenhausen czy Dachau, ale którym los pozwolił przetrwać te okropności i którzy, po wojnie, mogli podjąć niewdzięczny trud uczenia polskich dzieci. Pamiętam te wspaniałe, przedwojenne, postacie nauczycieli, którzy uczyli mnie w szkołach Szprotawy, Sławy Śląskiej, Oławy, Jeleniej Góry, dla których uczenie i wychowywanie było powołaniem, a nie karą za brak sprytu i umiejętności urządzenia się w życiu. I widziałem, jak z roku na rok, ten najszlachetniejszy z zawodów podupadał, jak na miejsce starych i przedwojennych przychodzili młodzi i bez entuzjazmu, jak ten zawód błyskawicznie się feminizował, jak odchodzili mężczyźni – gdzie tylko kto miał i mógł… Jak można było żyć, utrzymywać rodzinę z głodowej pensji, z marnego ochłapu finansowego, jakim tym nieudacznikom rzucała Polska Ludowa?

Podupadało nauczycielstwo, podupadała szkoła. Nauczyciele, zamiast uczyć i kształcić, ganiali z lekcji na lekcję, od szkoły do szkoły. Szkoła stała się terenem nieubłaganych zmagań uczniów z nauczycielami. Rozwijała się błyskawicznie epidemia „dokształcania pozaszkolnego”, epidemia korepetycji. Dzisiaj, jak zewsząd słyszę, już wręcz nie można sobie wyobrazić, żeby nawet i bardzo zdolny uczeń mógł sobie poradzić, bez dodatkowych lekcji, bez korepetycji. A już na pewno, gdy rzecz idzie o zdobycie miejsca w jakiejś bardziej popularnej czy modnej szkole wyższej. Jeszcze kiedy ja chodziłem do szkół, ta plaga była zaledwie w zalążku. Ale z roku na rok jej zasięg się poszerzał. W szkole rozwijać się poczęła korupcja, której to „prywatne dokształcanie” było tylko jednym z elementów. Ukoronowaniem tego procesu gnilnego była matura, na której królowały wszelkiego rodzaju formy oszustwa szkolnego, „ściągawki”, przemycane zarówno w najprostszych, jak i w najbardziej wyszukanych formach. Te „ściągi”, ten spryt, to cwaniactwo, to oszustwo edukacyjne rozpleniło się do niebywałych rozmiarów. Stało się trwałym elementem polskiego folkloru edukacyjnego.

Najtrudniej, naturalnie, jest uczyć przedmiotów trudnych, takich które wymagają samodzielnego myślenia, solidnej pracy umysłowej. Pierwszą więc ofiarą tej „rewolucji edukacyjnej” padły przedmioty ścisłe. Tutaj – bez ściągi ani rusz! Dzieci szkolne podzieliły się na ogromną większość „humanistów” – takich co to „ja zawsze byłem z matematyki i fizyki idiotą” i na tę skromną mniejszość, która nie padła na tym edukacyjnym ugorze. To idiotyczne „ja zawsze byłem idiotą z matematyki”, wypowiadane w formie przechwałki i z wielkim zadowoleniem z siebie, stało się standardem cywilizacyjnym w szeregach nowej, powojennej inteligencji.

Ten kretyński obyczaj uzewnętrznia się szczególnie przy okazji Dnia Nauczyciela, kiedy rożne, zadowolone z siebie bałwany, obsiadające mikrofony wszystkich stacji radiowych i telewizyjnych, zaczynają, luzacko, dzielić się z widzami i słuchaczami swoimi przeżyciami szkolnymi. Z dumą opowiadają sobie, śmiejąc się do rozpuku, jak to przemycali ściągi w bułkach, w butach, w kanapkach, w klozetach, jak to sami nauczyciele w tym oszustwie im – z miłości do nich, naturalnie – pomagali, wystawiając na urągowisko cały proces edukacyjny. Dostaję wysypki i formalnie krew mnie zalewa, kiedy słyszę te obrzydliwe idiotyzmy.

Ale, ja wiem. To jest folklor polski. Ci ludzie w ogóle nie rozumieją i nie zdają sobie sprawy z tego co robią. Oni nawet nie mają pojęcia, że to, czym się chwalą i szczycą, jest autentycznym powodem do wstydu i zażenowania. Nie mają pojęcia, ze nawet w tej Europie, tuż za miedzą, żyją ludy, w których opisywany przez nich proceder jest po prostu nie do pomyślenia! Że są w Europie i na świecie kraje, w których uczniowi nie przyjdzie do głowy, żeby w czasie egzaminu ściągać od kogoś czy od czegoś, ani nikomu nie przyjdzie do głowy, aby jakieś ściągi podawać. Że takie zachowania są przedmiotem wstydu, a nie chwalenia się, albowiem oszustwo, w każdej dziedzinie, jest tam traktowane jak przestępstwo, jak coś, dla człowieka cywilizowanego, niedopuszczalnego.

Czy i kiedy dożyjemy czasów, że podobne będą postawy polskich nauczycieli i ich wychowanków? Co trzeba zrobić, żeby słowo „nauczyciel” brzmiało dumnie, żeby było oznaką prestiżu społecznego i budziło szacunek, a nie współczucie?

Moim zdaniem trzeba sięgnąć do tradycji II Rzeczypospolitej, do tego niezwykłego wyczynu historycznego, jakim była edukacja Polaków przed II wojną światową. Trzeba stworzyć materialne podstawy pozycji społecznej nauczyciela. Trzeba przypomnieć naszym nieukom Ustawę z dnia 9 października 1923 roku „O uposażeniu funkcjonariuszów państwowych i wojska” (Dz.U. R.P. nr 116 z r. 1923).Ustawa ta zrównywała uposażenia profesorów zwyczajnych z uposażeniami dyrektorów departamentów, komendanta głównego policji, wojewodów i generałów. Zarobki profesorów nadzwyczajnych i nauczycieli gimnazjalnych z 27 letnim stażem z zarobkami wicewojewodów, pułkowników, komandorów, nadinspektorów PP itp. Nauczyciele po 15 latach pracy otrzymywali pensje podpułkownikow, podinspektorów PP i starostów. Itd. itd.

Co się musi stać, żeby w Polsce edukacja mogła stanąć na takim poziomie, na jakim była w II Rzeczypospolitej? Czy można przekonać nieuków w Sejmie do uchwalenia ustawy przypominającej tę z października 1923?

Wydaje mi się, że nie można. Tak jak nie można przekonać tych bęcwałów radiowych i prasowych , że chwalenie się oszustwem w szkole nie jest powodem do dumy, lecz do wstydu. Na razie prof. Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego, rozsyła nam pytanie o radę, jak rozdysponować dodatkowy miliard, który nasz rząd, łaskawie, wstawia do przyszłorocznego budżetu z przeznaczeniem na naukę i badania naukowe. Dzisiaj 0,3 procent PKB przypada na tę dziedzinę życia, a gdy władza doda miliard, to będzie już 0,4! Jak im wytłumaczyć, że nowoczesny kraj , który chce się liczyć w konkursie cywilizacyjnym, musi wydawać nie 0,3 lecz 3 procent PKB na naukę i badania?

Selekcja negatywna poszła już za daleko, tu na ewolucję liczyć nie można. Potrzebna jest porządna miotła, która to wszystko wymiecie i przeczyści. Potrzebny jest fundamentalny mechanizm oczyszczający, mechanizm selekcji pozytywnej.

Takim mechanizmem selekcji pozytywnej byłaby w Polsce reforma systemu wyborczego do Sejmu i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych na wzór brytyjski. Ja wiem, ze związek tych dwu spraw: pozycji nauczyciela i systemu wyborczego wydaje się być trudny do zauważenia i zrozumienia! Ale jeśli tego nie zrozumiemy, nasze życie społeczne i narodowe czekają jeszcze trudniejsze czasy. Nikt, poza nami, nie jest zainteresowany w tym, żeby Polska miała elitę społeczną i polityczną na światowym poziomie. Jeśli tego nie zrobimy czeka nas nieustanny proces ześlizgiwania się w rankingu cywilizacyjnym, a wreszcie i z niego wypadnięcie. Kto wie, czy już nie jest za późno? Pocieszam się myślą, że może jednak, mimo wszystko, jeszcze mamy szansę!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Oj, ostro dzisiaj pan pisze:)

ciekawe spojrzenie, ale jak dla mnie to jednak uogólnienie trochę.
Oczywiście że zdawało się jeszcze cąłkiem niedawno maturę bez ściąg (ja np.) i be korepetycji się na studia dostawało (ja np.:))

A to co się dzieje w mediach, to ogólnie głupkowate jest nie tylko w odniesieniu do nauczycieli, choć fakt, poziom ignorancji w mówieniu dziennikarzy o szkołach i nauczycielach duży.

A i nie potępiałbym tego chwalenia się ściąganiem tak, zawsze się miło wspomina różne grzeszki z młodości, wino w piaskownicy, pierwszy papieros, głupawe kawały w szkole czy na podwórku.
Mnie to nie oburza choć sam nigdy nie ściągałem, to mam liberalne podejście do ściągania.
Bo ci co to robią szkodzą sami sobie, bo się czegoś wąznego nie nauczą a jak są słabi, to i tak np. na studiach odpadną.

Co nie znaczy, że nie warto pisać ściąg.Samemu.
Za to wkurza mnie strasznie plagiatowanie i przepisywanie prac, nawet takich krótkich wypracowań czy fragmentów ich z internetu.

Na szczęscie nie mam do czynienia z pracami dyplomowymi, bo to wkurzające jest to odkrywanie nawet tych małych plagiatów.

A z tą matematyką, naprawdę są ludzie,m którzy przedmiotów ścisłych od dziecka nie trawili i nie chcieli się uczyc i nie umieli, nawet jak zaliczali coś na 5-tki, to zapominali szybko (ja np.)


A mnie się przypomina...

...opowieść rodzinna.

Gdzieś po kądzieli moja mama miała takie wiekowe ciotki. Nauczycielki z tego przedwojennego wzorca. Z misją, co całe życie szkole oddały.

Ale czemu one były nauczycielkami właśnie?

Ano temu, że były z rodziny szlacheckiej, acz ubogiej. Na edukację starczyło, na posag nie. Mezalians był wykluczony. Zostały skazane na staropanieństwo.
A że chciały się utrzymać – poszły do pracy.
A że wyniosły z domu pewien stosunek do pracy w ogóle, ale i pozytywistyczne przekonanie o wartości pracy u podstaw, a także romantyczną wizję poświęcenia się bez reszty szcytnym celom – stały się takimi właśnie nauczycielkami.

Jaki wniosek?
Nie idealizujmy tak przeszłości.
I dla tamtych nauczycieli uczenie i wychowywanie bywało karą za brak sprytu i umiejętności urządzenia się w życiu. A raczej za brak możliwości urządzenia się. A to, że stawało się powołaniem wynikało już z postszlacheckiego etosu inteligencji. I to se ne vrati.

Dziś nie stworzymy nauczycieli przedwojennych. Bo jest po wojnie. A nawet więcej niż jednej.

Dziś warto się zająć warunkami kształtującymi nowych nauczycieli. A nie tylko kasa to jest, nie tylko. Choć niewątpliwie żenująca pensja jest jednym z istotniejszych elementów.

I na koniec.
Wiemy już, że Kartagina musi upaść. To znaczy JOW lekarstwem na wszystko, na porost włosów też. Ale ta religia oparta jest na wierze, że nasi politycy są gorsi niż reszta Polaków. Głupsi, bardziej skorumpowani, leniwsi etc. A ja śmiem twierdzić, że politycy są jak my. Statystycznie. I, choć system warto zmienić, nie załtwi to wszystkiego.

Zwracam uwagę na wyniki wyborów do Senatu w Warszawie. Pani Borys-Damięcka, z zerowym programem, z żenującymi zapowiedziami swej działalności, za to ze znanym z tv nazwiskiem, pierwszym miejscem na liście wygrywajacej partii pobiła rekord Polski w ilości głosów. Startujący z tej samej listy, partii i okręgu doświadczony senator i rektor SGH, z fenomenalnym jak na Polskę poziomem kontaktów z wyborcami (strona internetowa: raporty z działalności parlamentarnej, dokumenty etc.) – dostał ułamek jej głosow.
W okręgu jednomandatowym Rocki jest bez szans z Damięcką.

A np. poseł Czuma mógłby w ogóle nie startować. Gdy taki Schetyna raczej i tak by wygrał mandat.

Naprawdę byłoby lepiej?


grześ

Jerzy Przystawa

Tak, tak, o tym mówimy. Nie przypominam sobie, żeby jakiś komentator radiowy chwalił się przed mikrofonem czy kamerą, ze w młodości był złodziejem, ktory kradł kolegom i nauczycielom pieniądze, gdy tylko nadarzała się okazja! Długo żyję, wiele się nasłuchałem, a czegoś takiego nie słyszałem! I żeby jeszcze uważał to za szczególny powód do dumy.

Ale zapewniam Pana, że są kraje, w których nikomu nie przyszłoby do głowy chwalić się tym, ze w szkole był oszustem, który oszukiwał na klasówkach i egzaminach. To jest właśnie ta różnica.


Odys

Jerzy Przystawa

Nie tylko kasa. Przede wszystkim pozycja w hierarchii społecznej. Państwo Polskie – tamto, przedwojenne, uważało, ze na drabinie funkcjonariuszów państwowych, nauczycielowi nalezy się pierwsze miejsce. Tak, całkiem serio, myśleli Polacy u zarania Niepodległości!!! Dzisiaj, naturalnie, jest inaczej. Może dlatego wtedy, przed wojną, japońscy matematycy uczyli się polskiego, a dzisiaj Polacy starają się o jezyku polskim jak najszybciej zapomnieć! Bo i po co? Do czego w Zjednoczonej Europie może być potrzebny język polski? Do tego te idiotyczne znaki diakrytyczne? Przecież to tylko kula u nogi! Po polskich miastach jeżdżą tramwaje i autobusy, a napisy są tylko po niemiecku, albo w jakichś innych, ważniejszych językach. Nie słyszałem o czymś takim przed wojną. To jest, naturalnie, różnica.

Pan się wypowiada z wielką pewnościa siebie i żartuje z problemu ordynacji wyborczej. Mnie to nie dziwi, bo przez ostatnich 60 lat w żadnej polskiej szkole nie uczono do czego komu może byc potrzebna ordynacja wyborcza i takich luk w świadomości łatwo się nie zapełnia. A z tego, co Pan pisze, widać, że nie rozumie Pan jak to działa, co znaczy jednomandatowy okręg wyborczy, jakie znaczenie ma wielkość tego okregu itp. Ale nie będę Panu tego tłumaczył. Ktoś,kto zaczyna rozmowę od wyśmiewania poglądów drugiego, nie potrzebuje, żeby mu cokolwiek tłumaczono, on juz wszystko wie! Anglicy mówią “ignorance is bliss!”. Tego tez nie będę tłumaczył.

JP


Mocny tekst

Dziennikarze >> przedwczoraj na zamówienie pisali o obibokach nauczycielach co mają wakacje, 18 godzin etatu i jeszcze im się podwyżek zachciewa, a DEN piszą o wspaniałych nauczycielach i powołaniu.

Nauczyciel >> bradzo ładnie pan to ujął z PKB. Na jednego ucznia Polska przeznacza o połowę mniej niż średnia europejska. Komuna ponoć padła 20 lat temu. Nie w szkołach. Tam nadal panuje urawniłowka i kult średniactwa. Zwyczajnie nie opłaca sie wychylać. Wygodniej jest być leniwym idiotą. Jak uczeń to jest sie OK, bo prymus ląduje z głową w kiblu. Jak nauczyciel to na pasku ma tyle samo, a obowiązków mniej, bo ten pracowity spryciarz dostaje coraz to nowe zadania wszak idiota sobie może nie poradzić.

Ściąganie >> W Rzeszowie postawiono przejście dla pieszych nad torami kolejowymi (tzw kładkę) tuz obok przejazdu. pół kilometra dalej nie ma takiego przejścia, a tory dzieła dwa spore osiedla i sa na trasie do centrum. Proszę zgadnąć ile osób robi sobie skróty? Ile lat nie udaje sie postawić tej kładki? Ile osób chwaliło się skokami przez wagony (jest tam kilka torów). Na idiotyzmy z góry dół reaguje prawidłowo. Nie pochwalam ściągania. Sam robię sprawdziany na których nie ma jak ściągać, bo można korzystać ze wszystkich pomocy. Zresztą dzieciakom coraz mniej się chce przygotowywać ściągi. Nie będę sie chwalił, że kiedyś ściągałem. Zdarzało się. Jednak nie wstydzę sie tego tak samo jak nie wstydze się tego, że skakałem przez wagony. A inne narody może nie są w stanie tego pojąć, bo u nich ta kładka przez tory na pewno od dawna stoi.


sajonara

Jerzy Przystawa

Nie mówimy tutaj o Panu(Pani) ale o sytuacji w Państwie Polskim, w którym chwalenie się oszukiwaniem nauczycieli w szkole nalezy do dobrego tonu i ściąganie jest powodem do dumy i dowodem zaradności życiowej. Skoro Pan (Pani) jest nauczycielem, to byłoby ze wszech miar pożądane, zeby Pan miał tego świadomość i poszukiwał sposobów, zeby to zmienić. Podobnie jak z tą kładką, tyle że konsekwencje tego “folkloru ściagalskiego” są dużo poważniejsze i groźniejsze dla Państwa Polskiego i jego obywateli, niż skakanie przez wagony. To też pragnąłbym, żeby polski nauczyciel rozumiał.

To, jaka jest polska szkoła i jacy są nauczyciele, wszyscy wiemy. I to jest tragedia Polski. Mamy dzisiaj do czynienia z rozwiniętym na niebywałą skalę chuligaństwem edukacyjnym. Mamy 500 szkół wyższych, a ani jednej wśród 500 najlepszych na świecie. Szkoly wyższe są od produkowania ludzi z dyplomami, a nie od wychowywania i kształcenia ludzi, którzy będą odpowiedzialni za kształ i pozycję Polski w swiecie. To o to tu chodzi.


użyteczność

Naturalną rzeczą jest ułatwiać sobie życie. Dlaczego jest społeczne przyzwolenie do ściągania. Bo system edukacyjny jest tak skonstruowany, że uczniowi pakuje sie do głowy masę zbytecznego śmiecia gdy wiedzy użytkowej jest niewielki procent. Niestety te śmieci tez trzeba zaliczyć, zdać. Elementem obrony jest oszustwo. Ciężko jest się kopać z koniem, więc może by tak spróbować go obejść. Ja taką postawę rozumiem.

Już dzisiaj rodzice podpowiadają dzieciom, że ucz się przedmiotów maturalnych, a resztę byle na trójkę. i schodzi to niżej, bo coraz powszechniej także w gimnazjum spotykam się z takimi radami.

Jednocześnie podzielam zdanie, że żałosne są te występy uhahanych idiotów, którzy radosnie przyznają się do swej ignorancji, że on z matematyki był noga. Jednak może nie byłoby takich opowieści gdyby nauka matematyki kończyła się na pewnym etapie albo była inaczej nauczana. Ja byłem na mat-fizie. Zrezygnowałem, bo matematyczka podawała wzór i 20 zadań do wykonania. Zero wyjaśnienia. Pierwszą klasę dało się przeskoczyć, ale im dalej w las to… na korepetycje nie było mnie stać. Z matematyki zostałem nogą, ale wcale mi z tym nie do smiechu. Jednak to co mi zostało w głowie po podstawówce bardzo się przydało w dalszym życiu. Sporo wykorzystałem na studiach historycznych.


sajonara

Jerzy Przystawa

O tym przecież mówimy! Mówimy o tym, gdzie jest przyczyna tego opłakanego stanu rzeczy? Gdzie jest przyczyna tej niesamowitej feminizacji zawodu nauczyciela, gdzie jest przyczyna nieudolności nauczycieli matematyki, fizyki etc etc? Gdzie jest przyczyna, ze nasze dzieci muszą w szkole oszukiwać, bo bez oszustwa nie przejdzie z klasy dla klasy, ani nie dostanie się na studia? Gdzie się podziali prawdziwi nauczyciele – nauczyciele z prawdziwego zdarzenia?

Dlatego Państwo musi o nich zadbać. Musi zadbac o to, zeby się pojawili. Żeby selekcja do zawodu nauczyciel była selekcja pozytywną, a nie n egatywną. Żeby do pracy nauczycielskiej garnęli się najlepsi absolwenci uniwersytetów, a nie najgorsi.

II RP potrafiła to zrobić i sprawić, zeby nauczyciel był osobą z prestiżem i autorytetem. Nie tylko w Dniu Nauczyciela, ale autorytetm w szkole i autorytetem w środowisku.

Pozdrawiam,


To na początek może

znieść Kartę Nauczyciela?

I rozwalić ZNP?


Szanowny Panie

Nie, nie wyśmiewam Pańskich poglądów.
Jest Pan znany z promowania idei JOW. Zapewniam, że z grubsza wiem o co w tym chodzi, między innymi dlatego, że w polskiej (choć niepublicznej) szkole studiowaliśmy systemy wyborcze jednomandatowe (na przykładzie USA) i proporcjonalne, z różnymi wariantami dzielenia mandatów i progów wyborczych.
Czytywałem też i Pańskie artykuły na ten temat, jeszcze w Salonie 24.

Jestem pełen szczerego podziwu (poważnie, żadnej kpiny!) za Pańską wytrwałość w pełnionej misji popularyzatora JOW.

Pozwoliłem sobie na wyrażenie rozbawienia faktem, że JOWy są u Pana panaceum, które rozwiąże wszelkie problemy naszego społeczeństwa, z zapaścią edukacji włącznie. Osobiście, ten bodaj najpoważniejszy polski problem, mam za bardziej złożony. Wydaje mi się, że nie jakość polityki (i polityków) ma tu kluczowe znaczenie.
Ale to na osobną dyskusję.

Jeśli moje uszczypliwości Pana dotknęły, przepraszam.

Moje poglądy na temat ordynacji wyborczej akurat przesuwają się w niepożądanym przez Pana kierunku. Dawniej (jeszcze we wspomnianych czasach licealnych) byłem zadeklarowanym zwolennikiem JOW. Dziś, paradoksalnie także dzięki Pańskiej działalności, mam wiele wątpliwości. Liczne dyskusje skłaniają mnie do myślenia i obserwacji praktyki różnych systemów z innych krajów — a to musi owocować spostrzeganiem niedoskonałości tego rozwiązania.

Przykro mi, że uznał mnie (werbalnie) Pan za niewartego tego, by do mnie mówić, cieszę się, że w praktyce jednak mi Pan odpowiedział. Z chęcią poczytam Pana na nowo na TXT, szczególnie zaś dyskusje z Pana udziałem, które tutaj mogą być przyjemniejsze w odbiorze i bardziej wartościowe.

Pocieszę Pana, że pewność siebie, cechująca mój styl wypowiedzi, nie oznacza bynajmniej pewności samych przekonań. Przynajmniej niektórych.

Pozdrawiam, wątpiąco

PS. Ja też uważam, że Kartagina musi upaść. ;)


Pino

2 x TAK!


Pino&Odys,

w jaki sposób zmienić (zlikwidować?) Kartę Nauczyciela?
BO jeżeli zawód nauyczyciela ma być zrównany np. z czasem pracy innych osób (chodzi mi o liczbę godz. dydaktycznych) czyli 40 lekcji w tyg plus praca do 65 lat, to to dopiero może być zapaść edukacji, mam wrażenie.


Odys

Jerzy Przystawa

Drogi Panie,

skoro Pan na serio i, na dodatek, zna różne systemy wyborcze i rozumie ich funkcjonowanie, to proszę mi powiedzieć, jak może Pan krytykować system wyborczy, który ja proponuję przy pomocy przykładu jaki Pan podał? Ja przecież proponuję wybory w okręgach MAŁYCH, liczących sobie jakieś 60 tysięcy wyborców, a Pan we mnie strzela wyborami w okręgu, w którym wyborców jest 2 miliony? Jaki to ma sens? Skąd wyborcy warszawscy mają wiedzieć kim jest prof. Rocki i jak mają go wybrać raczej niż p Borys-Damięcką, a więc nazwsiko znane z telewizji, podczas gdy p. Rocki jest znany najwyżej w kręgach intelektualistów i, ewentualnie, studentów SGH? Przecież to się kupy nie trzyma, a Pan uznaje to za argument przeciwko systemowi, jaki ja propaguję? W okręgach jednomandatowych zwyciężyć może tylko kandydat ZNANY i to ZNANY Z DOBREJ STRONY. Żeby wyborcy mogli znać kandydata, to okręg wyborczy musi być nieduży.Dlatego, w przeciwieństwie do PO, która chciała zmniejszenie liczby posłów o połowę, Ruch JOW postuluje zachowanie 460 posłów. Ale nie postuluje okręgowych dwumilionowych, bo w takich okręgach wybory rozstrzyga manipulująca telewizja.

NOta bene, prof. Rocki sam podpisał, kilka lat temu, apel o JOW.

Pozdrawiam,

JP


Grzesiu

A ie niepokoi Cię, że np. tacy inżynierowie – konstruktorzy mogą liczyć wytrzymałość mostów dożywotnio, nawet 40 godzin na dobę? A Ty po tym chodzisz i się nie boisz…

Może dla bezpieczeństwa użytkowników i szczęścia powszechnego należy wprowadzić kartę inżyniera z gwarantowanymi przywilejami emerytalnymi i zakazem pracy ponad siły?

A przecież i przepracowany wiekowy fryzjer, to też zagrożenie dla ludzkości:
(wybacz wersję jezykową)


Panie profesorze

Dziś jestem już niezmiernie zmęczony, proszę wybaczyć, że nie podejmę dyskusji o odynacji. Ale z pewnością jeszcze nadarzy się okazja.

Dobrej nocy.


Wbrew pozorom na temat

Witam!
Chciałem to opublikować jako własny osobny wpis.
Niech będzie jako komentarz.
Tytuł miał być:

———————————————————————————————————————————

Nie zabierajmy dzieciom dzieciństwa!

Zacznę (pozornie) nie na temat.

Dzieci w szkole uczą się liczyć.

- Psze pani, a po co mam się uczyć liczyć? – Bo jak założę sklep i przyjdziesz do mnie kupić batonik za 5 złotych, to zapłacisz 10. – Ale to nieuczciwe! – No dobrze. To TY założysz sklep, a ja kupię w nim coś za 20 złotych, a zapłacę 10. – Ale to też będzie nieuczciwe!!! – A skąd o tym będziesz wiedział, jak nie będziesz umiał liczyć?

Dzieci w szkole uczą się czytać.

- Proszę pani, a po co mam się uczyć czytać? – Bo jak założę firmę i dam ci umowę do podpisania, to w tej umowie będzie napisane, że pracujesz od rana do wieczora i nie dostajesz za to pieniędzy. – Ale jak pracuję, to muszę za to dostawać pieniądze! – Nie, bo podpisałeś taką umowę. – Ale to nieuczciwe! – No przecież podpisałeś. – Ale ja bym czegoś takiego w życiu nie podpisał!!! – A skąd będziesz wiedział co podpisujesz, jak nie będziesz umiał czytać?

Dzieci w szkole uczą się wielu innych rzeczy…

* * *

Czy nauka czytania lub liczenia pozbawia dzieci dzieciństwa?

Faktycznie.
Może pozbawić.
Głupoty.
Naiwności.
I pogardy dla “uczonych prymusów”.
Ale “dzieciństwa”?

* * *

Kto może pozbawić dzieci “dzieciństwa”?
Inaczej.
Kiedy dziecko może być zmuszone do porzucenia “dzieciństwa”?
Ano wtedy i tylko wtedy, kiedy będzie musiało stać się “dorosłym”.
Powody?

- Śmierć lub ciężka choroba w rodzinie. – Wojna lub patologia w rodzinie (np. rozwód, molestowanie). – Brak rodziców (np. eurosieroty). – Brak zainteresowania ze strony rodziców (standard).

Reasumując.
Kto jest w stanie pozbawić dziecko dzieciństwa?
Tylko i wyłącznie RODZINA.
A szkoła nie ma tu nic do rzeczy.

* * *

A tak w ogóle, to co to jest “dzieciństwo”?
Czy to nie jest przypadkiem taki mityczny EDEN, w którym można robić wszystko i za nic nie ponosi się konsekwencji?
Bo zawsze mamusia przytuli i pogłaska po główce?
Jeśli tak to pojmujemy, to: – najwyraźniej ja “dzieciństwa” nigdy nie miałem, bo jak zaskórzyłem to z reguły zbierałem wpierdol. – moje dzieci mają tak jak ja. – niektórym “dzieciom” “dzieciństwo” kończy się po pierwszym prawomocnym wyroku skazującym – są też tacy którym “dzieciństwo” nie kończy się nigdy.

Do jasnej cholery!
Czy naprawdę powinniśmy takiego “dzieciństwa” bronić?

W imię czego?

——————————————————————————————————————————-

Pozdrawiam
Radecki

PS. Jak można z “komentator” przejść na “bloger” na Tekstowisiku ;)


Panie Radecki!

Serwer TXT właśnie zmienił Panu konto na blogowe i prosi, żeby ten komentarz wkleił Pan jako notkę u siebie na blogu.

Pozdrowienia :-)


Odysie, szczerze mówiąc nie zrozumiałem

twojego ostatniego komentarza…

Po prostu mam wrażenie, że sam postulat zmiany Karta Nauczyciela nie ma żadnej wartości.
Chyba że napiszesz, co, jak i po co?
Bo głosić slogany, to każdy może.

Radecki, kliknij po prostu na “Kontakt” na górze i wyślij maila, albo zagadaj u Sergiusza albo Igły. (bo oni tu od techniki itd są)
Polecam zagadać Sergiusza:), bo Igła to ci pewnie szyfrem odpowie, że nic nie zrozumiesz:)

pzdr


O widzę, że zadziałał

ten trzeci czyli serwer.
To popieram serwer, znaczy wklej tekst.
Przepraszam autora za gadanie nie na temat.


@TXT

Wykonane :)
Pozdrawiam

I Gospodarza Blogu też pozdrawiam.

Z poważaniem
Radecki


Grzesiu

Od razu że slogany. Ja tu widzę konkretny argument: są inne zawody, tak samo męczące/odpowiedzialne, gdzie takiego limitu godzin pracy – jak w przypadku nauczycieli – nie ma.

Ale to jest sprawa drugorzędna imho. Bardziej mi chodzi o ten mandaryński system awansowania nauczycieli, ten stopień mianowanego itp. Plus to, że z polskiej szkoły szalenie ciężko nauczyciela wyrzucić, nawet jeśli uczy beznadziejnie lub zachowuje się nieodpowiednio. W moim gimnazjum (prywatnym), gdzie nauczyciele tworzyli “solidny zbiór czubków niczym w kiści bananów” (copyright by Terry Pratchett), kiedyś całą klasą tłumaczyliśmy wicedyrektorce, że trzeba usunąć gościa od fizyki, bo zamiast przerabiać materiał to snuje opowieści dziwnej treści i w dodatku jest na bakier z higieną. Ależ była wściekła, że robimy problemy… Ocena pracy nauczyciela powinna zależeć od jego kompetencji naukowych i umiejętności trafienia do uczniów (dlaczego nie wprowadzić anonimowych ankiet, tak jak jest na uczelniach?), a nie wysługi lat. Podobnie z płacą. Troszkę wolnego rynku zamiast socjalizmu, bo jak inaczej zwalczyć selekcję negatywną?

A ZNP, to współczesne, to dla mnie zgromadzenie ludzi dbających, by zachować swój wygodny dupochron. Jak czasem oglądałam w tv te panie na manifestacjach, to byłam dziwnie pewna, że żadna z nich nie jest przez swoich uczniów lubiana, ani nie błyszczy wiedzą, ani nie ma chęci, żeby się dokształcać. (“Temat dzisiejszej lekcji – Medalion Kaczkowskiego” – to akurat anegdotka mojej mamy, ale czy coś się poprawiło?).

Serio, mimo że zazwyczaj nie lubię radykalnych rozwiązań, to gdybym objęła MEN, jedną z moich pierwszych decyzji byłoby proklamowanie wojny z ZNP. Oczywiście z zadbaniem o poparcie prasy i bardziej wolnościową część nauczycieli, a myślę, że i na jakieś ruchy obywatelskie rodziców można by wtedy liczyć. I wtedy skończyłoby się plotkowanie i popijanie herbatki w poknaczach, gnojenie tych, co na lekcji ośmielą się wychylić, albo (o zgrozo) mieć większą wiedzę od nauczyciela, a zaczęłaby się Edukacja. Tak se myślę.

Oczywiście, to nie jest żadne cudowne panaceum, tylko jedna z rzeczy do zrobienia. Inne najważniejsze problemy to moim zdaniem: przeprowadzenie maksymalnej decentralizacji i różnorodności, odbudowa szkolnictwa zawodowego, zmiana zasad matury i te nieszczęsne gimnazja. Ale nie będę o tym pisać, przynajmniej teraz, bo i tak ten komentarz wyszedł masakrycznie długi.


Pino

Jerzy Przystawa

Miło wiedzieć, co by Pani (Pan) zrobiła, obejmując tekę ministra edukacji. Pani Hall jest bodajże 18 ministrem edukacji od roku 1989 i, tak jak kazdy z jej poprzedników, od czegoś “zaczynała”. Zdaje się, ze zniosła mundurki, które wprowadził jej poprzednik Pomimo tego, wielu z cztelników moich tekstów nie rozumie, co ma ordynacja wyborcza do edukacji, a ja już nie wiem, jak to wytłumaczyć, skoro tak prosty obraz nie trafia do wyobraźni?

Pani by zrobiła to, i dziesiątki innych rzeczy. Tak też robią kolejni ministrowie.Ale, jak to już wiemy od ładnego czasu, “herbata, od samego mieszania, słodsza się nie robi”. Robi się tylko chłodniejsza, a przez to bardziej obrzydliwa do picia.Tak samo jest z edukacją, przy której, po kolei, mieszają kolejni ministrowie.

Ja natomiast przypomniałem sytuacją z życia Narodu Polskiego, sprzed 85 lat, kiedy mądrym rozwiązaniem ustawowym, sprawiono, że edukacja Polaków stanęła na wysokim poziomie, co jest słusznym powodem do dumy dla Polaków tamtych czasów. I, naturalnie, nie widzę żadnych przeszkód, zeby dzisiaj z tego dobrego przykładu skorzystać. To znaczy, ja bym skorzystał, gdybym był polskim rządem (i Sejmem).

Ale tak, jak jest, to od dziesięcioleci o tymj piszę, wydałem nawet książeczkę “Nauka jak Niepodległość. O sytuacji polskich nauczycieli” (SPES, Wrocław, 1999), ale nikt tego tematu podnieść nie zamierza, nawet sami nauczyciele, zupełnie tak, jakby napisał ją jakiś inzynier od budowy mostów w Gwatemali, a nie profesor uniwersytecki i nauczyciel polski od 48 lat.

Pozdrawiam,


Pino, odys

Przepraszam profesora, ale nie mogę się powstrzymać by nie odnieść się

W prywatnych szkołach nie obowiązuje Karta Nauczyciela, a nauczyciele sa zatrudniani na zasadach kodeksu pracy, więc albo dyrekcja nie dawała wiary waszym skargom albo miała inny interes by trzymać tego nauczyciela

W szkole publicznej trudno jest pozbyć się nauczyciela, zwłaszcza takiego, który kombinuje jak posadę utrzymać, ale to tez nie jest takie niemożliwe.

Kartę Nauczyciela można by znieść, ale do tego trzeba przekonać nauczycieli, bo jest ich ponad pół miliona i prędzej minister wyjedzie na taczkach niż sobie ot tak zaordynuje zniesienie karty. Osobiście jestem za, ale pod warunkiem, że szkoły przejdą pod pełny zarząd rodziców. Nie gminy, ale rodziców.

Ankiety na uczelniach dotyczą asystentów. Dureń z tytułem jest na tyle cenny, ze można wyniki ankiet samemu ustalać.

Nauczyciele nie palą się do przejścia na pomostową emeryturę. Zapewniam. Raczej się bronią przed tym, bo to głodowa pensyjka. Jednak za darmo nie chcą oddać przywileju.


JOW, a edukacja

Przyznaję się, ze nie czytałem książki reklamowanej przez profesora. Może tam jest jakiś logiczny wywód na to jak wybory zmienia edukację. Owszem może w dłuższym okresie można to uczynić, ale jakoś trudno mi ogarnąć (choć to żaden argument), że wystarczy zmienić ordynację i będzie cud.

460 wybrańców zanim się dogada, mimo, że optymistycznie rzecz biorąc będą sami cudowni ludzie to się skończy kadencja, albo zgrupują się w koła wg już znanych dziś linii politycznych. Mimo młodego wieku bywałem na wielu zebraniach róznych grup społecznych. Jeszcze nie byłem na takim, które by karnie, sprawnie i konstruktywnie funkcjonowało. Zanim dojdzie się do meritum schodzi wiele czasu na “beblanie”. Jak ktoś ma inne doświadczenia to chętnie poczytam.

Ja w tej chwili nie widzę ludzi, którzy by mieli siłę i determinację aby przeprowadzić sanację oświaty. Ani spośród tych, którzy istnieją medialnie ani spośród tych z mojego podwórka. 60 lat komsomolskiej oświaty ustawiło mentalnie całe pokolenia. Nawet młodzi, często ambitni, chcący coś zrobić w szkole mają bardzo sztampowe myślenie o systemie, bo ich innowacje nie wykraczają poza metodykę przedmiotu.


sajonara

Jerzy Przystawa

Ja nie reklamuję mojej książki, tylko skarżę się, że książka o połóżeniu polskich nauczycieli, ktora przedstawia konkretny postulat zmienienia tej opłakanej sytuacji, nie zainteresowała nawet nauczycieli! Kogóż więc mogę się spodziewać, jako ewentualnego jej czytelnika? Nie pojawił się bowiem ani jeden głos polemiczny, gdzie ktoś by powedział, “ach, ten Przystawa!, maniak panceów na porost włosów i rząd”. Nie, została całkowicie zignorowana. Podobnie jak i moje ksiażki na temat ortdynacji wyborczej!

I wie Pani: to jednak, mimo wszystko, jest dziwne! Ponieważ ja nie proponuję moim rodakom jakichś niewydarzonych pomysłów, do ktorych doszedłem drogą moizolnych studiów na wieży z kości słoniowej, tylko przedstawiam postulatu w świecie sprawdzone! Przedstawiam postulat ordynacji, jaką od ponad dwustu lat posługują się Anglicy, Szkoci, Kanadyjczycy, Amerykanie – a więc przyklady, bądź co bądź nie w kij dmuchal! I co, widziała Pani, albo slyszała, ze byś ktoś, ktorąś z tych moich książek zauważył, zeby ją skrytykował, albo, nie daj Boże!, pochwalił?

I podobnie jest z tymi nauczycielami. Ja proponuję coś, co się sprawdziło w praktyce moich dziadków! Nie coś, co mi przyszło do głowy pomiędzy barszczem i naleśnikami! Wydawało by sie, ze kto jak kto, ale przynajmniej nauczyciele powinni chciec o tym porozmawiać?

No, a okazuje się, ze nie! Nie chcą. Bywam na konferecnjach, mówię o tym na wykład i nic. Cisza. Myślą: ten facet z choinki się urwał, czy co? Co on bredzi?

A ja po prostu bredzę o tym, jak to było u zarania Niepodległości. Kiedy Polska rządzili ludzie, którzy swoją Ojczyznę zdobyli “krwią i blizną”. I byli gotowi oddac dla niej życie. I dlatego szukali sposobów, żeby ta Polska była urzadzona najlepiej, jak to jest możliwe.

Dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj nie rządzą Polską ludzie, ktorzy doszli do władzy “krwią i blizną” To jest w ogole tajemnica, jaką drogą do tej władzy doszli! Pomału, pomału, jacyś nieopierzeni historycy odkrywają te kręte ścieżki dochodzenia tych ludzi do rządzenia Polską.

Okregi jednomandatowe są konieczne, żeby te ścieżki wyprostować. Żeby rządzili Poską ludzie, ktorych droga do władzy będzie jasna i przejrzysta. Tak jak tamtych “krew i blizna”. Wtedy pojawi się szansa, ze ci ludzie zrozumieją znaczenie tego mojego drugiego postulatu i zrozumieją, co należy zrobić, zeby polskie dzieci byly uczone tak, jak tego Polska potrzebuje.


Panie profesorze

Czy potrafi pan sobie wyobrazić, że nauczyciele po prostu nie wiedzą kto to jest Jerzy Przystawa, nie wspominając o tym, że nie znają jego dzieł.

Czy bez zaglądania w wyszukiwarkę wie pan kim jest Dariusz Kulma? A jeśli już wie to czy zna jego poglądy odnośnie edukacji w Polsce?

A jeszcze mały link do tego, że święto edukacji sie juz skończyło. Mozna nauczycieli znowu okładac po głowach.

http://www.rp.pl/artykul/2,204970.html


Sajonara

Jerzy Przystawa

No niechże Pan nie uważa mnie za takiego megalomana, który chodzi po świecie i tylko sprawdza, kto mu się w pas kłania! Mam wystarczająco dużo lat, żeby wiedzieć, że ten, kogo nie ma w telewizji, ten naprawdę nie istnieje, ani on sam, ani jego książki. Ale kiedy ja piszę o nauczycielach, których to co, głoszę i o czym piszę, mają w nosie, to mam na myśli tych nauczycieli, którzy wiedzą kim jestem i wiedzą o moich książkach. W końcu jestem nauczycielem już prawie pół wieku, a książki moje udostępniam gdzie się da. Uczę na jednym z największych uniwersytetów, ani sam się po kątach nie chowam, ani moich książek nie ukrywam.

Dlatego wiem co mówię i mówię na podstawie dużego doświadczenia.

Pozdrawiam,


Sajonaro

sajonara

W prywatnych szkołach nie obowiązuje Karta Nauczyciela, a nauczyciele sa zatrudniani na zasadach kodeksu pracy, więc albo dyrekcja nie dawała wiary waszym skargom albo miała inny interes by trzymać tego nauczyciela

To chyba nie do mnie?
Nic takiego nie pisałem.

Raczej pochwaliłem nauczycieli z mojego prywatnego LO, którzy zgłębiali z nami takie tematy jak ordynacja wyborcza z odwołaniem do rzeczywistych tekstów prawnych i symulacji obliczeniowych.

To raz.

Dwa, że “wolny rynek” działający na wąskim marginesie socjalistycznych regulacji jest i tak zdegenerowany.
Nie działają na nim do końca reguły wolnorynkowe. (Wspomniałem o tym przy okazji mieszkalnictwa). Więc nasze obecne szkoły prywatne mają nauczycieli jednak w znacznym stopniu ukształtowanych przez chore standardy szkolnictwa publicznego.

Z Twoim postulatem zwiększenia roli rodziców w szkole w pełni się zgadzam, acz rola samorządu lokalnego i władzy centralnej jakaś być musi.

Trzy, to pełna racja, że do zmian trzeba przekonać obecnych nauczycieli a także rodziców…
Nie liczmy na rewolucję...
Bierny opór środowisk, które chce się zreformować, może ukręcić łeb projektom wdrażanym przez najbardziej ambitnych reformatorów, o najsilniejszym mandacie…

Wielkim krokiem naprzód jest sama zasada zewnętrznych egzaminów — wreszcie nauczyciele przestają sami oceniać owoce swojej pracy (w swoich uczniach). Choć warto jeszcze poszukać metody, by egzaminy te nie “gubiły” jednostek wybitnych.


Przykład USA

Mają JOW.
Mają szkoły publiczne.
Najwyższe na świecie nakłady na ucznia.
Mają związek nauczycieli. Przez republikanów porównywany złośliwie do partii komunistycznej i mafii.
Mają najbardziej pożądane, choć drogo płatne, szkoły niepubliczne.
Nauczyciele w nich zarabiają często mniej niż w szkolnictwie państwowym, ale praca w takich szkołach to prestiż (i inne atuty).

Publiczne szkoły amerykańskie słynne są na świecie także z przemocy i powiedzmy oględnie, niskiego poziomu merytorycznego.

Rzecz jasna, to stereotypy, wyciągnięte z publikacji popularnych, klisz z filmów i literatury. Nielicznych opinii znajomych którzy mieli osobiste doświadczenia.

Ale jakoś tak dziwnie amerykańskie szkolnictwo powszechne (nie mówię o uniwersytetach), nie wydaje mi się pożądanym wzorem.

Ostatnie doniesienia o szkołach bytyjskich (także JOW) też nie zachęcają.

Trudno mi uwierzyć w prostą zależność między dobrą szkołą a JOW.

Rozumiem argumenty za tą ordynacją. Ale nie wierzę, że musi ona skutkować poprawą działania każdego aspektu działalności demokratycznego państwa.

Pozdrawiam


odys

Jerzy Przystawa

Nie rozumiemy się. Naturalnie, to moja wina, przedstawienie sprawy skrótowe. Nie uważam, zeby istniał prosty zwiazek między poziomem oświaty a ordynacją wyborczą. Byłoby to wbrew znanym nam z historii i oglądu świata faktom. Mnie chodzi o coś innego. Zarzucam zarówno komunistycznym elitom władzy, jak i ich spadkobiercom po roku 1989 niewłaściwy stosunek do edukacji. “Niewłaściwy” jest tutaj eufemizmem.

Biorąc pod uwagę doświadczenie ostatnich 60 lat, uważam, że perswazja tu nic nie pomoże. Nie pomoże ponieważ te elity nie reprezentują i nie kierują się interesem narodu polskiego, tylko czym innym. Mechanizm reprodukcji tych elit, jakim jest partyjna ordynacja wyborcza ten stan rzeczy utrwala. Dlatego konieczna jest zmiana ordynacji wyborczej.

Dopiero po takiej zasadniczej wymianie elit i poddanie elity politycznej kontroli obywateli – co umożliwia ordynacja z JOW – mozliwa będzie naprawa Rzeczypospolitej, w tym edukacji w pierwszym rzędzie.

Na tym, moim zdaniem, polega związek postulatu JOW z eudkacja.

Pozdrawiam,

JP


Teraz bliżej zgody

Acz wydaje mi się, że już sama zmiana ordynacji przeprowadzona być może tylko w wyniku jakiejś rewolucji. W końcu reprodukowane dotychczasową, sprawdzoną metodą “elity” nie urżną gałęzi na której siedzą...
Chyba, że przesiądą się na drugą.

Co już ćwiczyliśmy w Magdalence.

Tu zresztą trzeba dodać, że mechanizmem reprodukcji “elit” nie jest jedynie partyjna polityka, ale i korporacje zawodowe, zamknięte kręgi akademickie, struktury biurokratyczne etc, etc — cała ta magma społeczna.

Ech.

Na pewno zgodzę się z tym, że obecnie największe polskie wyzwania są dwa:
*edukacja
*ozdrowienie elit przez stworzenie przejrzystych i prostych zasad dostepu.

Dodać muszę, że hasła te zostały zupełnie skutecznie spaskudzone przez pijar polityków.

Pozdrawiam, dobranoc


Odys i rewolucja

Jerzy Przystawa

Drogi Panie,

wszyscy mnie przekonują, że powinienem wybić sobie z głowy wprowadzenie w Polsce “JOW”, ponieważ zrobić by to musiał Sejm, a partyjni posłowie nigdy się nie zgodzą, więc tylko “kałasznikowy” i rewolucja.

Ja, naturalnie, nie zgadzam się z takim poglądem, czego dowodem jest fakt, że w miarę swoich sił staram się aktywizować Ruch na rzecz JOW. Ale moja niezgoda nie wynika jedynie z wishful thinking, tylko ze znajomości historii najnowszej Europy i świata. Pamiętam bowiem o facecie, którego pomnik stoi na skrzyzowaniu Alej Jerozolimskich i Nowego Świata,który bez żadnej rewolucji wprowadził we Francji JOW, pomimo, ze klasa polityczna wolała co innego. Zresztą, w ubiegłym roku, podobna sztuka omal się udała Traianowi Basescu w Rumunii.

Pozdrawiam,

JP


JOW? Tak, to oczywiste!

Polska traci dużo cennego czasu przez zaniechanie działań i reform, których nie potrafi wykonać przypadkowy rząd wybrany przez koleżeński sztab szefa zwycięskiej partii. Ci ‘szefowie’ nawet nie lubią porad ekspertów, uważają, że władza automatycznie obdarza ich mądrością.

I tak będzie niestety nadal. Być może, w jakiejś odległej perspektywie, obecny system przepoczwarzy się w JOW, ale kiedy to będzie? Straconego czasu dla Polski nikt nie zwróci.

Całkowicie popieram JOW. Również w pełni podzielam pogląd o pilnej konieczności narzucenia wysokiego priorytetu dla polskiej edukacji. Tak jak w latach 20. ub. w. Mój ojciec (dr fil. z UJ) był wtedy nauczycielem w gimnazjum.

Ukłony dla Pana Profesora

Józef Kalisz

Także tutaj:
http://kali.salon24.pl/


Panie Józefie vel kali

poprosze elegancko te zdjęcia ładnie powrzucać na txt :)

prezes,traktor,redaktor


No własnie Józefie K,

może jaki blog na TXT?
A swoją droga ten Józef_K. się jakoś nieodpracie literacko kojarzy.

Pozdrawiam.


“Najtrudniej, naturalnie,

“Najtrudniej, naturalnie, jest uczyć przedmiotów trudnych, takich które wymagają samodzielnego myślenia, solidnej pracy umysłowej. Pierwszą więc ofiarą tej „rewolucji edukacyjnej” padły przedmioty ścisłe”
Panie Jerzy! Litości! To inne nie wymagają samodzielnego myślenia? Tylko ścisłe? Wylazł z Pana belfer-ścisłowiec, skrycie gardzący humanistami. Zapewniam Pana, że znajomość zasady nieoznaczoności Heisenberga jest ogromnie przydatna socjologom czy antropologom kulturowym, a oczytanie nie zaszkodzi matematykowi. Prof.Steinhaus należał do grona tych matematyków, którym wartości humanistyczne nie były obce, a jego bon moty weszły do kanonu kultury polskiej, choć dziś niewielu zna ich autora.
A tych ścisłowców, myślących samodzielnie – wcale nie jest tak wielu. Może właśnie nieścisłowców stać na większą niezależność?

Defendo


re: Nauczyciel Polski

A Amerykanie swoich naukowców importują – wabiąc pieniędzmi na badania i wyposażeniem laboratoriów – ostatnio najwięcej z Azji, tam nie ma JOW. Najmniej naukowców w USA to “produkt rodzimy”, niezależnie od tego, czy chadzał do szkół prywatnych czy nieprywatnych.
Poziom szkolnictwa jest – moim zdaniem – ściśle związany z poziomem innych instytucji kultury. Od teatru po kościół i normy społeczne. Grzechem nauczycieli stał się obniżenie wymagań wobec uczniów, politycy wtrącili się w to o tyle, że zatwierdzają kolejne programy nauczania i ślepo pchają się w system testów, który niczego nie sprawdza, a już najmniej – samodzielność myślenia. Małpa wytresowana do rozwiązywania testów trafia potem z wysokim wynikiem na uczelnię, a niezależny, kreatywny uczeń jest skazany na uczelnię prywatną, której poziom(nieliczne wyjątki) jest żenująco niski i rozleniwia się. I mamy, co mamy. Absolwentów dziennikarstwa, którzy nie potrafią sklecić dwóch zdań po polsku i którym większość nazwisk ważnych w kulturze polskiej i światowej nic, ale to nic nie mówi.
Defendo


defendo

małe sprostowanie do wyrażenia Grzechem nauczycieli stał się obniżenie wymagań wobec uczniów
nauczyciele sami z siebie nie obniżyli wymagań to wynik presji społeczno-politycznej, hasełka wyrównywania szans i owczemu pędowi ku maturze. Zgadzam sie z oceną systemu gdzie nauczanie zmienia się w umiejętność zdawania testów i w tym momencie nauczyciel staje przed dylematem czy przygotowuje ucznia do poradzenia sobie w warunkach, które system stwarza czy też idzie własną drogą. Takich co szli własna drogą zostało niewielu, może w ogóle ich nie ma.


Sajonaro – oczywiście,

Sajonaro – oczywiście, masz rację! Dlatego właśnie sądzę, że szkolnictwo jest bardzo mocno powiązane z innymi instytucjami kultury, jedną z nich jest tzw. kultura masowa(tu mnie boli!).
Znam kilku młodych nauczycieli, świeżo wypieczonych i chrupiących piaskiem w zębach, którzy nie mogą za wiele wymagać od uczniów, bo od nich samych nawet na uczelniach niewiele wymagano. Spsiały i uczelnie.
Nie lubiłam egzaminów pisemnych, zawsze korzystałam z możliwości zdawania ustnych. Zwłaszcza u tych wykładowców, których szczególnie ceniłam – i nigdy się nie zawiodłam. To był lęk, jak wypadnę, czy się nie skompromituję, ale jednocześnie niepowtarzalna okazja do rozmowy. Pamiętam długą, ponad godzinną rozmowę z jednym z nich, która zaczęła się od pytań o stan wojenny, a skończyła wejściem sprzątaczki, która nas grzecznie poprosiła o opuszczenie gmachu, bo zamyka… a byliśmy wtedy w trakcie gorącej dyskusji o polskim rządzie emigracyjnym(napisał o tym naprawdę ciekawą książkę), która więcej mnie nauczyła o kwerendzie niż wielogodzinne ćwiczenia. Mądry nauczyciel akademicki nie lekceważy możliwości tej formy sprawdzenia wiedzy podopiecznych, bo w ten sposób najlepiej znaleźć potencjalnych współpracowników. Testy nie powiedzą mi o tym, j a k człowiek myśli, jakim aparatem pojęciowym dysponuje, nie ujawnią stopnia jego osadzenia w kulturze, oczytania, nie pokażą umiejętności(czy też zdolności), którą uważam za najważniejszą – wiązania ze sobą pozornie odległych dziedzin, zjawisk, faktów, odwagi – koniecznej do podważania aksjomatów itd.
Mamy więc pokolenie tych, dla których “Słowacki wielkim poetą był”, szkoda tylko że go nie czytali. Proroczo pisał(nie wiedząc, że o przyszłej studentce): “duchowi memu dała w pysk – i poszła!” na koncert Dody czy tam Feela…
Uogólniam niesprawiedliwie, ale chcę pokazać trend. Na szczęście wielu jeszcze młodych niekonformistów chadza po polskiej ziemi ;)

Defendo


defendo

Jerzy Przystawa

Z grzechem, którego popełnienie Pan mi zarzuca, nie pójdę do spowiedzi. Rzecz w tym, ze po roku 1945 polska humanistyka znalazła się w takim upadku, że nie ma tu żadnego porównania z upadkiem nauk ścisłych. Upadł więc poziom nauczania tych dziedzin, albowiem prawie cała “humanistyka” znalazła się w rękach “oficerów frontu ideologicznego”. Zmiana tego katastrofalnego stanu rzeczy wymagać będzie wysiłku pokoleń i nic nie wskazuje na to, żeby ten proces naprawdę się zaczął. Wszystko wskazuje raczej na to, że zachodzi proces odwrotny! “Oficerowie frontu ideologicznego” dostali wolną rękę po roku 1989, rozbuchali się do tego stopnia, ze powiększyli nam nieomal pięciokrotnie liczbę szkół wyzszych, na ktorych przecież raczej nie uczą matematyki i nauk ścisłych! W efekcie szkoły wyższe stały się fabrykami produkującymi w przyspieszony sposób ludzi z dyplomami. I znowu, nie są to wcale dyplomy nauk przyrodniczych i ścisłych. A brak ludzi o takim wykształceniu z każdym dniem co raz bardziej będzie nam doskwierał.

To nie jest żadna pogarda przedstawiciela nauk ścisłych wobec humanistów, to jest opis tragicznego – dla Polski – stanu rzeczy.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość