Czarne skrzydła wierszydeł nad blogiem

Nic nudniejszego niż wierszydła. Wesoły czytelnik, gdy tylko zauważy taki blogerski wygłup, zaraz przecież – w nogi! Dobrze robi. Instynkt mu podpowiada, że nie ma tu nic ciekawego do czytania. Jeszcze poezja – owszem! Wielu ludzi udaje, że sobie ceni poetów, a są tacy którzy specjalnie wyszukują różnych całkiem nieznanych, jak na przykład Słowacki – i dalejże się za ich pośrednictwem upajać własną oryginalnością.

Ale wierszydła stworzone z blogerskiej potrzeby? Stworzone zamiast tradycyjnego postu i nie posiadające żadnej wartości – poza publicystyczną? Komentatorzy omijają je jak strefę zadżumioną, bo jest gadka między ludem roboczym, ze poeci są wrażliwi – mnie to nie dotyczy, ponieważ nie jestem od dawna poetą. Parafrazując znane powiedzonko sprawozdawców sportowych: Jarecki zawiesił pegaza na kołku!

Przypominam te teksty tylko dlatego, że co dzisiaj zacząłem pisać, zaraz mi się przypominało, że już o tym pisałem. Chciałem o Wałęsie, że był ganiany po salonach jako znany antysemita i lustrator rozporków. Bleee…. Dobra nasza, ale lepsza zawsze kasza!

Przypominam cztery teksty, napisane w ramach blokowej publicystyki. Uważam, że są nadal aktualne. Pierwszy jest o antysemityzmie, drugi o politykach, którzy wszystkim nas straszą, o tych, którzy podtykają nam pomniejszające lustra, tylko po to, byśmy musieli w tych marnych ludzikach szukać oparcia. Trzeci jest o potędze słowa – to jakby wsparcie dla inicjatywy Nicponia, że niby nie jest prawdą, że z gadania czy pisania nic nie wynika. Uważam to za głupstwo wielkiego kalibru. I tyle! Jeszcze taka uwaga, że wklejam to do działu polityka, ponieważ, nie o rymy i poezję tu chodzi, bo to nudy są najgorsze. Zapraszam!

„ANTYSEMITYZM”

Od Żydów wielki ucisk czuje. Żyd mnie rujnuje.
W chałacie brudnym zza rogu wyskoczy. Kiedy mnie zoczy
Zaraz mnie szarpie i o grosze prosi. Kradnie kokoszy.
Lub z Hameryki śle petycje krwawe. Polskę w dzierżawe – a Polaków w dyby wziąć kce namolnie – wróg nielitościwy.

W rządzie są Żydzi, o tym wszyscy wiedzą. Od lat tam siedzą!
Poprzebierani są tam za Polaków. Rząd łapserdaków!
W Pisie żydostwo, w Peeselu takoż, Lewica?
Przecie Żyd – Żydem pogania. PO, że Niemce? Chybaś oczadziały
Tam Żydzi żądzą. Tuskower wspaniały. Tfu! Same Żydy!

Nigdzie ratunku, ni w sporcie ni w sztuce
Chcesz co poczytać? Nic po tej nauce, tyż zażyczone
Chałaciarskie, sprosne. Nic poczciwości! Z jakiej to przyczyny – Tak się tu kłębią Judaszowe syny?

Wszytko w upadku, nędzy i rozpadzie. Oraz w nieładzie.
Są owszem tacy, którzy ostrzegają – Szykany Wall Street
za nic przecie mając. Ich podziwiałem – Czytałem ich dzieła.
Wszystko za dobrą monetę wybrałem,
Aż się przedwczoraj przecie dowiedziałem, że to też Żydzi!

O Matkołojcze! Gdzie iść? Gdzie uciekać? – gdy nawet
psina po żydowsku szczekać zaczyna pilnie?
Nigdzie ratunku! Nigdzie ukojenia! Czyż jeszcze Matką
Jest dla mnie ta ziemia? Schylam się, – klękam i wścibiam nos w trawę
Coś zbyt koszernie mi pachnie ta trawa. Przykra to sprawa!

Jedno mi tylko nie daje spokoju, gdy w kiblu siedząc myślę po kryjomu
Bo, skoro wszędzie dookoła Żydy, czy ja w tej Polsce ostatni cnotliwy?

TWIERDZA OBLĘŻONA OD ŚRODKA”

Wróg od zachodu! Na wały! Na wały! Kto tu postawił koszyk?
Człowiek niebywały – w boju – co prochu nigdy, chyba w fajerwerkach
nie wąchał – nagle pędzi do lusterka i przed lusterkiem sobie
pytanie zadaje: Co było pierwsze, kura czy też jaje?

Dylemat dylematem, lecz już go porywa na wały ludzka rzeka
Że mało strachliwa, że zbytnio jest beztroski ten tłum narodowy?
A od czego wodzowie, ci już zagradzają dostęp na wały

Czemuż nas tak mało? – Jenerał nasz rozpacza
i wśród błota klęka. Tłustym placem na siebie wskazuje i pyta: – Czemu nie mamy ducha jak nasi dziadowie?
I niezręcznie dodaje: – W sobie!

Chorążowie chorągwie rozwijają białe i pospiesznie je wronią
wstążkami czarnymi, że niby jakieś były nadzieje zwycięstwa,
lecz z powodu, że naród popadł w relatywizm
już pogrzebane na wieki, na amen!
I kat nam świeci z popiołu – nie diament.

Strachu! Bójmy się, groźni nadchodzą wrogowie! Tradycję
chrońmy – bo cóż nam zostanie,
jeśli damy zbezcześcić studnię narodową
Osiemnasty wiek w głowach! Targowica! Kosy…
Czuby, szable, męczeństwo – czegóż więcej trzeba?
Purpurat dopowiada:
By dostąpić nieba!

Harmat nie ma, brąz cały poszedł na pomniki, a proch zamókł – dodaje – takie są wyniki mojego zarządzania, i tylko się śmieje, przeklęty zbrojmistrz
I tak każdy już swoje nieporządki chwali,
niedołęstwo wynosi i wieńcem się mai tryumfalnym na przyszłość,
że resztki ocali
substancji narodowej, czyni się wspaniałym
na jutro,
choć dziś sroma
choć dziś oczy wznosi i łzę
na swoim tłustym rozmazał pulasie
Jutro herosem! Wszystko w swoim czasie!

Niepostrzeżenie wyłażę na wały
by oszacować wroga siły i zamiary – groźne rozpoznać!
Widok stąd wspaniały!

Widzę jak dwóch niemrawych chłopów krowę wiedzie
Widzę faceta w samych majtkach na rowerze.
Widzę ładne dziewczyny całkiem rozebrane pod staropolską wierzbą
Wśród nich jak atrament – czarna murzynka piersią dokarmia bobasa.
Choć damy rozebrane – bobas na golasa! – a to rzecz inna i godna uwagi
Jeszcze brodaty Angol w golfie – znać że mason.
W taki upał, a w golfie? Oj, nadchodzą czasy!

Jeszcze Niemiec opity w rowie nogi moczy.
Na głowie mokrą sobie chusteczkę położył
Dla pamięci jej rogi związał na supełki.
Włoch włochaty gra radiem i śpiewa operę.

Zgroza!

„POTĘGA SŁOWA PISANEGO”

Johann Tetzel dziś sprzedał jeden odpust za dużo.
O jeden odpust za daleko, że tak się wyrażę
I śmiał się licząc pieniądze, i pachniały deszczem witraże
A Luter przy świecy, nad 96 biedził się tezą

Nic nie wymyślił więcej. Świece pogasły
Strudzony myśliciel zasnął i śnił o aniołach
Z papieru miały skrzydła a na nich
Czarnym tuszem demony pisały listy do Boga

I krew w misach srebrnych podawano do mycia jak wodę
A skrzydła aniołów sczerniały w płomieniach wiary
Od tuszu albo lęku albo bez żadnej przyczyny
W podziemiach krzyczeli winni, ale nie było żadnej winy

To żwawy pijak wrzasnął za oknem i obudził się Luter
Ścierpł śpiąc przy stole. Rozkazał przynieść światło
I przyniesiono światło a on zwinął w rulon 95 tez
Przejrzał list od Erazma i wzruszył ramionami
“Stary dureń nie widzi tej konieczności, bajarz”

I pięścią w stół uderzył, bo już wiedział
„Sprawiedliwy wiarą swą żyć będzie”
Zrozumiałem to zdanie, gdym na kloace siedział
I jeszcze raz pięścią w stół mocno uderzył
Aż podskoczyła Biblia na dębowym blacie
I z kubka chlusnęła woda na papiery

Nic już nigdy nie będzie takie jak było
Słowa krążyły po izbie jak tygrysy

A drzwi kościoła czekały wilgotne od nocnej rosy
Na pierwsze skaleczenie, na otwarcie księgi
Amore et studio elucidande veritatis: hec sub a…

I to by było na tyle – na dzisiaj!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

To o Zydach niezłe,

choć już czytałem, a dwa następne przeczytam za jakiś czas.
Kurde, czy ja ci już mówiłem, że ci pisarskiego talentu zazdroszczę?
:)
A wierszy pisania to już w ogóle…

pzdr


zupełnie jak pisanie Majora

ale Major celowo pisze bez sensu.


Subskrybuj zawartość