Griszqu,

Griszqu,

Oczywiście, że większość wysiedlonych (jak to elegancko brzmi… wysiedlonych, a nie na przykład wypędzonych) była katolikami. Ale byli przecież Łemkowie i było też trochę prawosławnych (właściwiej: unitów). I ci nie-katolicy, szczególnie na Dolnym Śląsku, jakoś tak się trzymali razem. Nie można tego może nazwać religijno-kulturowym kotłem, ale różnorodność dało się zauważyć. Dodaj do tego jeszcze Greków, których tysiące znalazło w powojennej Polsce azyl, dodaj trochę autochtonów, którzy nie wyjechali na zachód, a próbowali tu sobie ułożyć powojenne życie (mieli przerąbane, ale jakoś przetrwali) i będziesz miał obraz Dolnego Śląska w latach 45-80.

(resztę tekstu niech Mad oceni, bo nie jestem na bieżąco)
Z Lubinem jest tak, że do połowy lat 60. było to ciche, spokojne miasteczko, jakich na Dolnym Śląsku wiele. Jedynym większym zakładem pracy była fabryka gitar i fortepianowych mechanizmów Defil. Obecnie targowisko. A, i mleczarnia jeszcze była. Przyszła miedź i zjechały dziesiątki tysięcy ludzi z całej Polski. Totalna mieszanina, głównie chłoporobotnicza, choć oczywiście trochę “mądrzejszych” też się zjechało, bo ktoś to kopanie miedzi musiał jakoś organizować. Rzecz jasna najechało też całe stado ludzkiego szlamu, szuj i karierowiczów.
No i dał się zauważyć jakiś brak świadomości, że to “moje miejsce na ziemi”, a raczej poczucie tymczasowości, podlewane obficie alkoholem (no bo co za te nic nie warte komunistyczne złotówki można kupić?).

Teraz to wygląda inaczej, głównie za sprawą kosmicznego szmalu, jaki spadł na niektórych. Wyobraź sobie giełdową spółkę zarządzaną jak za komuny. Wyobraź sobie najgorzej prowadzący sprawy miasta samorząd, który jednakże ma miliony z podatków do przemielenia.

No i to jest Lubin, gdzie do dzisiaj mam przyjaciół.


Wtorek. Restart wpisu, proszę na Jedynkę! By: maddog (34 komentarzy) 7 październik, 2008 - 17:05