a, i jeszcze

a, i jeszcze

“ambitniejszy dzieciak z Mławy albo Bartoszyc” u siebie nie ma co robić i przyjeżdża na studia do Warszawy, albo do innego Wrocławia czy Krakowa i to jest normalne. Ale potem ten dzieciak w Warszawie zostaje – ale nie jest u siebie. U siebie jest jak jedzie na sobotę-niedzielę do Mławy. Ale tam też nie jest u siebie, bo dłużej by nie wytrzymał. I tak ten dzieciak po trochu blokuje – i Bartoszyce, i Warszawę. No bo jak Bartoszyce mają się rozwijać, jak nikogo tam nie ma? Jak zostają tylko ci nieudacznicy i emeryci? No bo jak Warszawa ma się rozwijać, jak nikomu na niej nie zależy?

Byłam przejazdem w Supraślu – o matko, jak mi się podobało! Czysto, ładnie, kino-kawiarnia, ścianka wspinaczkowa do 22.00 [sic!] wieczorem otwarta. Ale na to to musi być ktoś, komu się chce. Mam wrażenie, że w Supraślu to ma jakiś związek z liceum sztuk plastycznych.

We Francji w każdej jednej dziurze coś się dzieje, w miastach na skalę naszych wojewódzkich przynajmniej dwa kina, filmy na bieżąco i nie tylko Harry Pottery, wystawy, koncerty. W małych miasteczkach jakieś przedstawienia, festiwale, które angażują lokalną społeczność. Artystom lepiej mieszkać na prowincji, bo łatwiej tam o pieniądze na działalność niż w stolicy. Może wielkich dzieł z dofinansowania kultury na prowincji przez państwo nie ma, ale za to ambitniejsi mają po co wracać. A jak już wracają, to ma kto pracować nad rozwojem Mławy. Bo jak ludzie z Bartoszyc uciekają, to chyba nie tylko o pieniądze chodzi, ale że nuda, panie, nuda. Że mało ich z Mławą łączy.

Żeby nie było, wiem, że upraszczam. Ale tak mnie złości to proste powiedzenie – Warszawa – śmierdzi, ale na prowincji mieszkać nie mogę.


Wrzód By: igla (38 komentarzy) 16 grudzień, 2007 - 09:37