O wódeczce słów kilka

Kto dobrze pamięta PRL, ten nie zaprzeczy, że był to okres tak zwanej kultury etylowej. Alkohol lał się obficie, i obok chronicznych braków dosłownie wszystkiego, szmer w łepetynie, czy nawet zamroczenie, towarzyszyło rodakom na co dzień, i od święta.
Za barakiem po robocie, i na partyjnej nasiadówce. Na górze i na dole, od morza do Tatr.
Gdy Jan Karczmarek w którymś odcinku telewizyjnego serialu rozrywkowego „Skauci piwni” powiadał „Siedzę tu sobie na ławce, z butelką Kryniczanki, na drugi dzień..” -to rozumiany był w mig, i wzmacniał w rodakach poczucie braterstwa, wywiedzione ze wspólnej alkoholowej doli.

Flaszeczka została wywindowana do rangi symbolu, stając się jednym z bardziej pożądanych dóbr. Prezentem, dowodem wdzięczności, wyrazem uznania. Towarzyszyła goździkom, często nawet zamiast goździka. Jej spożycie zaś bywało niekiedy ostatecznym, życiowym celem. Jak w pamiętnym „Z soboty na niedzielę” …

Stan wojenny bieg zdarzeń mocno skomplikował i skierował na drogi wielce wyboiste. Wojciech Jaruzelski, wróg pijaństwa zawzięty (wątroba?), postanowił naród z choróbska wyleczyć, i jeżeli nie po dobroci, to przymusem przywieźć do opamiętania. Nie chciał powtórzyć straszliwej amerykańskiej pomyłki, i miast prohibicji, wprowadził reglamentację, wydzielając rodakom głodowe racje etanolu. Oczywistą hipokryzją w tym wszystkim była nieograniczona sprzedaż wódeczności w PEWEX, bowiem pozyskiwanie cennych dewiz ze skarpet narodu stawiane było jednak wyżej nad moralne rozterki Generała.

Czy Naród opamiętał się i ozdrowiał cudownie? Nie dali nam rady zaborcy i okupant, to zmóc nas miała jakaś oskubana WRONA? Z dziobem w wężyk szamerowany? Niedoczekanie!
Ach, te upojne (dosłownie!) noce z godziną milicyjną w tle, gdy w napięciu czekaliśmy, aż z końca szklanej rurki zaczną kapać pierwsze krople destylatu z czarnorynkowego cukru! W dziesiątkach, setkach, piwnic i strychów bulgotały wesoło balony z zacierem, a receptury wymieniane były wzajemnie zarówno wśród robotniczej braci, jak i pracowników naukowych. Z reglamentacji wycofano się rakiem, ale ustanowiono godzinę 13.00 jako punkt orientacyjny w rozkładzie dnia udręczonego Polaka. Szybko tak zaczęto liczyć czas. Od i do.
Oczywiście PEWEXY i Baltona, konsekwentnie oferowały alkohol o każdej porze, za walutę wymienialną. A ilość „aparatury” zmalała tylko nieznacznie.

Dochodziło przy tym do sparszywienia obyczajów.
Pewien ajent (zjawisko późnego PRL-u)sklepu z materiałami gospodarczymi pozbył się niechodliwego „towotu”, wprowadzając sprzedaż wiązaną. Nieszczęśnik targany pragnieniem mógł zakupić denaturat przed magiczną 13-stą, pod warunkiem obowiązkowego nabycia przy tym puszeczki smaru do osi. Jak zagrychy, bez której w knajpie wódeczki by nie sprzedali.
Eeech , były to czasy!

Ślady obyczajowości tamtych lat pozostały w owych kartonach ekskluzywnych alkoholi, funkcjonujących do dzisiaj jako dowód wdzięczności. Z tą jednak różnicą, że dzisiaj stanowią gest niezbyt kosztowny, symbol właściwie, a w tamtych latach mogły być równowartością miesięcznej pensji.
Tylko ślady, na szczęście. Wszystko znormalniało, i zaczynamy się upodabniać do innych społeczeństw alkoholowych nowoczesnej Europy. Ordynarne chlanie ukryło się w niszach, picie pozostało.

Skąd mnie te wspomnienia naszły?
Otóż, producenci takich paradokumentów jak “Fahrenheit 9.11” i “Zabawy z bronią”, postanowili nakręcić film o wpływie alkoholu na bieg dziejowych zdarzeń, i pokazać
wyjątkowość roli wódki w historii, kulturze, i polityce Rosji i Polski. Do produkcji zaproszono świeżo nabytego przez PIS polityka, Ryszarda Czarneckiego, prywatnie mojego ulubieńca-

Mam teraz dylemat, czy robić karierę w Hollywood, czy w Brukseli. Chyba wybiorę Europę – mówi Czarnecki “Dziennikowi”

Bardzo jestem tego dokumentu ciekawy. Emitowany na PLANET film francuski o wódce pozostawił u mnie pewien niedosyt, zwłaszcza, że skupiał się głównie na Rosji. Rosjanie pokazani tam zostali jako bezkonkurencyjni mistrzowie spożycia. Polacy zostali w krzywdzący sposób zmarginalizowani. Czas wreszcie na sprawiedliwszą ocenę.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Kto jeszcze pamięta?

Koniak przechodni, brahę, krzakówkę, księżycówkę, zajerek i co tam jeszcze.

Jeden kolega zarzekał się, że u niego na wsi pędzili nawet z kurzego łajna.


Igła!

Nawet Moczulskiego nie oszczędzono, bo wśród przeróżnych nazw, KPN tłumaczony był, jako Kropelki Pędzone Nocą.
Zaś trzykrotny destylat z cukru “KRYSZTAŁ” podawany był z ogórkami i obwieszczany “Białe wino i owoce!”

Z kurzego łajna to wątpię, ale adiunkt Wydziału Chemii PK przysięgał się, że wypędził ze starej słomianki, którą w wielkich ilościach wywalili przy remoncie WZGS (?)na podwórko.

tarantula


Ponieważ mogą to czytać dzieci,

to dla historycznej wiarygodnośći dodam, że reglamentację wprowadzono wcześniej. Na dodatek zdecentralizowanie, w każdym województwie oddzielnie. Zazwyczaj razem z reglamentacją papierosów. W skierniewickim od lipca, a w stołecznym od sierpnia lub września (nie pamiętam dokładnie) 1981 roku.

Początkowo nawet zasady reglamentacji nie były identyczne (w skierniewickim odpowiednikiem flaszki wódki były dwie butelki wina, ale flaszkę wina można było też dostać za całomiesięczny deputat papierosów).

Dorobkiem Jaruzela była natomiast najśmieszniejsza ustawa świata – o wychowaniu w trzeźwości. Której resztki, nota bene, obowiązują do dnia dzisiejszego.

Pozdrawiam, wspominając kolegę, który w odbierak kładł klepkę podłogową, dębową. Dla koniakowatości...


Najlepsze /coś/

Jakie piłem, było zrobione ze starych, owocowych wecków, które już strach było zjeść albo wypić. Różne kompoty, dżemy, powidła.

Było słomkowej barwy o lekkim owocowym smaku.
Potem temu mistrzowi gorzelnianemu dostarczałem ładunek a on robił, głównie śliwowicę taką jak sądecka.
Kilo cukru na 2 kilo śliwek, tak z 70-80 % mocy miała.
Niestety tak zagustował we własnej produkcji, że z ostatniej dostawy nic nie wyszło a przepadło 10 kilo cukru i kilkanaście kilo śliwek.
Podobno mu się skwasiło?
Niestety na wiosnę wpadł pod samochód przechodząc przez ulicę na cyku.


yayco

Gwoli historycznej prawdy, to rzeczywiście w sierpniu 1981 wprowadzono reglamentację żywności, ale wiadomo było, że alkohol byl osobistym wkładem Generała w walkę ze zgnilizną. Skończyłem wtedy studia i w pracy wraz z pensją dostalem niebieski papierek. Ale jeszcze do stanu wojennego, w Krakowie rzucali na rynek wódę i papierosy poza kartkami. Kolejki wtedy ustawialy się monstrualne. Wiem, bo w takich stałem.
Siostra wyszła za mąż w czerwcu ’81. Jescze nie bylo problemu. Kuzynka już 26 grudnia 1981, w stanie wojennym. Dostała dodatkowy przydzial na zaświadczenie z USC. No, ale zawsze jeszcze byl PEWEX! Na tym przydziale, bez dolarów i chłodnicy Naród wysechł by jak wiór!
A ustawa istotnie, do dzisiaj odbija się czkawką!

Pozdrowienia

tarantula


eee KPN to

koniak pędzony nocą :)

“już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”


Nie ma to jak alkoholowe wspomnienia,

widzę,:)

Ja to tylko o alkoholu w PRL to z książek albo filmów wiem (pędzenie bimbru to chyba w ,,Poszukiwany, poszukiwana” Barei było, i fraza znana i problem badań, ile jest cukru w cukrze:))

pzdr


:DDD

analityk

Pewien ajent (zjawisko późnego PRL-u)sklepu z materiałami gospodarczymi pozbył się niechodliwego „towotu”, wprowadzając sprzedaż wiązaną. Nieszczęśnik targany pragnieniem mógł zakupić denaturat przed magiczną 13-stą, pod warunkiem obowiązkowego nabycia przy tym puszeczki smaru do osi. Eeech , były to czasy!

Ciekawe czy równie chętnie za tą flaszkę przed 13 przekopał by ogródek, naprawił kran w łazience etc., bo to może jedyny skuteczny motywator dla wielu jest, chyba że trzęsące się ręce nie pozwalały by na jakąkolwiek inną aktywność poza odkręceniem butelki…


Na chrzciny pierworodnej...

...urodzonej 16 grudnia 1981 roku dostałem w urzędzie stanu cywilnego kartkę na przydział wódy lub spirytusu. Było to bodajże dwa litry spirtu, czyli cztery półlitrówki! Majątek…

Do dziś mam nalewkę zalakowaną z tamtego przydziału!


AnnaP

Ja wiem, że to nieładnie tak mówić o rodakach, należących przecież do rodzaju ludzkiego, ale ci smakosze spirytusu denaturowego o modrych obliczach, do żadnej roboty się nie nadawali. A już na pewno nie przed 13.00.
W ostateczności mogliby coś ukraść.
Dzisiaj ich kontynuatorzy trudnią sie zbieractwem.

tarantula


Grzesiu!

Mam odczucia ambiwalentne jak wspominam te czasy. Łezka się w oku kręci, ale cieszę się, że nasze dzieci wiedzę o tych czasach nabywają już tylko z książek, filmów i naszych opowieści:)

tarantula


Docent Stopczyk

Ale przyznasz, że nawet najgorszy zajzajer domowej roboty to była ambrozja, przy wytworze monopolu spirytusowego któremu jakiś gorzelniany poeta dał nazwę “Baltic Vodka”!

tarantula


Panie Tarantulo,

Pan to jest francuski piesek ( no offence ). Baltic to był sam smak.

Oczywiście w porównaniu z Vistulą ...

Pozdrawiam


Zapomniał Pan, Panie Sąsiedzie,

o jeszcze jednej, bardzo ważnej funkcji flaszki. Mianowicie od czasów II wojny (a może wcześniej, ale chyba nie) była ona walutą. Wiele rzeczy i prac do wykonania przeliczało się właśnie na flaszki.

Pozdrawiam mineralnie


Istotnie, Drogi Sąsiedzie!

Przeoczyłem, a to najoczywista oczywistość. Drobne roboty wykonywalo sie “za flaszkę”, jak też i coś załatwiało i kombinowalo. Pamietam, że za pierwsze wykonane drobne obliczenia statyczne dla budyneczku kostnicy dostałem wlaśnie flaszkę. A byl to likier bananowy “Hawana Club”. Nie narzekałem, chociaż lepszy byłby mocniejszy woltaż (fantastyczne, zdaje sie endemiczne krakowskie określenie!)

Pozdrowienia odwzajemniam. Szczawniczanka?

tarantula


Vistula vs Baltic

No był jeszcze konik.


Baltic

To była Królowa OhydyI
Ta z białą nalepką była straszna, ale ta z niebieską wręcz potworna. Koneserzy jednak się zdarzali. Poczęstowany onegdaj Wyborową z PEWEX sąsiad, strasznie się skrzywił, i powiedział “Jak woda! Nie masz to jak Bałtyk. Bo mnie rozumiesz, wódka musi, kurde mol, szarpnąc!” Panie, świeć nad jego duszą!

tarantula


Subskrybuj zawartość