Pedagogizacja rodziców czyli od szkoły się nie uwolnicie

Człowiek się uczy całe życie ta mądrość pchnęła rodzimych majstrów od oświaty by wymyślić nowe zadanie dla szkoły (czytaj: nauczyciela). Tym zadaniem jest nauczanie rodziców. Jeden jegomość, który ostatnio znowu się pojawił w TV jako dyżurna małpa z cyrku i tym razem zaznaczył swoja obecność hajlowaniem, powiada dosadnie, że państwo traktuje swych obywateli jak durniów dając niewielkie możliwości wyboru za to obowiązkowo obciąża kolejnymi podatkami pod postacią ubezpieczeń.

Teraz państwo idzie dalej i uważa, że za mało było przymusu szkolnego i przez 12 lat to niewiele się można nauczyć, więc należy uczyć dorosłych, zwłaszcza tych, którzy zostają rodzicami. W zasadzie się zgadzam, ale…

Jest wiele tematów, które można poruszać na spotkaniach z rodzicami. Rodzice żywo interesujący się losem swoich dzieci są głodni informacji. Wielu można otworzyć oczy i mogą zobaczyć swoje pociechy z innej pespektywy. Nie brakuje rodziców, którym brakuje dość elementarnej wiedzy jak poruszać się po współczesnym świecie. Pomysł pedagogizacji rodziców nie jest więc pozbawiony racji. Tylko od pomysłu do realizacji przechodzi on sporą metamorfozę.

Szkoła musi mieć wynik. Dlatego nauczyciel dostaje zadanie aby uatrakcyjnić spotkania z rodzicami. Pierwszym krokiem jest stworzenie miłej atmosfery, bardziej rodzinnego spotkania, a nie konfrontacji. Zgadzam się i z tym gdy nagle dochodzimy do szczegółu. Aby stworzyć ta atmosferę należałoby przygotować jakąś herbatę czy kawę, coś słodkiego, bo trudno sama wodę „chlupać.” Zająć ma się tym wychowawca jako gospodarz spotkania. W zasadzie co racja to racja gdy nagle dochodzimy do podstawowego pytania skąd ta kawa i ciastka? Jak to skąd po gospodarsku zastaw się a postaw się. Na szczęście kubki można wypożyczyć ze stołówki.

Żeby odpowiednio zmotywować nauczyciela by nie szczędził sił i środków ma być gospodarz rozliczany z frekwencji. Wszak do miłego gospodarza tłumnie goście walą. Miły gospodarz oprócz strawy cielesnej musi wymyślić też coś dla ducha. Dlatego przed spotkaniem należy przedstawić plan tegoż oraz temat przewodni. Nauczyciel ma już wprawę, więc nie powinno dla niego stanowić problemu stworzyć konspekt do tematu. Wykazać się ciekawymi pomysłami na przedstawienie tematu oraz bogatą gamą środków dydaktycznych (które zresztą po gospodarsku musi sam przygotować, bo w szkole poza kredą to niewiele tego jest).

Gdy uda się przeprowadzić już rzeczone spotkanie to zgodnie z tradycja należy napisać sprawozdanie. Co udało się osiągnąć? Jakie zanotowano niedociągnięcia? Jaka była frekwencja (i dlaczego taka mała)? Wreszcie wnioski na przyszłość.

Przypominam, że wszystko to w ramach 18 godzin tygodniowo. Tylko co ja będę narzekał skoro u mnie spotkania z rodzicami są 3 razy w semestrze. Koleżanka na Pomorzu ma je co miesiąc. Skąd wiem? A poszedłem się podzielić spostrzeżeniami o nowej modzie, która zapanowała w okolicy. Okazało się, że moda dotarła już w zachodniopomorskie, na Opolszczyznę, Kujawy oraz do miasta Łodzi. Ba niektórzy maja juz doświadczenia z poprzednich lat jak radzić sobie z tym, ze do jednej szkoły chodzi trójka dzieci tego samego rodzica. Już się tworzy ranking pomysłów, które zadowolą rodziców. Ups przepraszam za przejęzyczenie. Zadowolą dyrekcję.

ps. W ubiegłym tygodniu na spotkanie rodziców mojej klasy przybyło 2 i pół rodzica. (pół bo mama przyszła właściwie do pierwszaka, ale zaglądnęła bo ma córkę też w piątej).

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

kurczę

system zachęt nie działa

może trzeba spróbować odpychać, tzn. nie zapraszać

przypomniał mi się stary dowcip:

Jasio nie mówił.

mijały lata,

przyszła komunia święta.

Obiad, wszyscy jedzą

Po jakimś czasie:

Gdzie jest kompot? spytał Jaś

Kompot? o rany Jasiu ty mówisz!!! ALe jak, czemu, gdzie, tyle lat, a ty dopiero teraz?

No ale zawsze był kompot…

————————

może się zreflektują i zapytają...

prezes,traktor,redaktor


Hm,

szczerze mówiąc to ja się zastanawiam czy spotkania z rodzicam sa konieczne i sa aż tak ważne (1 w miesiącu, wydaje mi się to stanowczo za często)

Powinno być na pewno jedno spotkanie na początku semestru, pewnie jeszcze z jedfno gdzie.ś w połowie.
Poza tym przecież w razie nagłych wypadków nauczyciel ma kontakt (telefon, maila (a przynajmniej powinien mieć), adres rodziców.
Powinna być też jakas godzina czy dwie w tyg , coś w rodzaju konsultacji, kiedy rodzice mogliby przyjśc i pogadać.
Chyba by to miało więcej sensu niż takie spędy i jeszcze specjalne starania, by rodziców przyciągać.
Zresztą mądry rodzic raczej sam się będzie interesował i będzie wiedział, co u dzieciaka w szkole.
Nie znaczy to, że będzie pędził z radością na wywiadówkę, bo przecież (choć nigdy w żadnej formie w takim spotkaniu nie uczestniczyłem) chyba nudnawe są takie spotkania.
takie mam wrażenie.

pzdr


max

jestem za likwidacją czegoś takiego jak wywiadówka.

Już istnieją dzienniki elektroniczne gdzie rodzice mogą na bieżąco sprawdzać oceny swoich dzieci. że to raczkuje to wiadomo dlaczego (kasa misiu)

Każdy rodzic, który pojawi sie w szkole może oczekiwać, ze poświęcę mu czas. Z niekłamana chęcią, bo wiem, że ktos sie interesuje, a nie jest przynaglany presją muszę pójść.

grześ proponuje konsultacje. kiedy? Jak jestem w szkole to rodzice w pracy. Jak oni wrócą z pracy to ja tez chciałbym pójść do domu, a nie wieczorem się zrywać na konsultacje.

Natomiast to naganianie rodziców na szkolenie ukryte pod miłym spotkaniem przy kawce za moje własne pieniądze i z całą biurokratyczną otoczką to kolejna paranoja naszego niedowładu oświatowego.


ja jestem za takim podejściem

pamiętam że moja mama nigdy nie przyszła na wywiadówke do szkoły średniej, ale za to umawiała się z moją wychowawczynia, co miał same plusy, bo gadał tylko o mnie a nie o klasie

taki szybki plus

prezes,traktor,redaktor


Subskrybuj zawartość