Przypomina ciebie mi... Część 1: Dom. Rodzina.

Jak zapowiedziałam, będę pisać teraz cykl tekstów poświęconych wspomnieniom z wakacji. Wszystkie one będą pod wspólnym tytułem “Przypomina ciebie mi…”. Chyba jako poemat pochwalny na cześc tego miejsca, w którym spędziłam tyle wspaniałych chwil.

Ta chwila za każdym razem jest magiczna. Po dwóch-trzech godzinach trasy spędzonych w samochodzie dojeżdżamy do osady o nazwie Wisznice. Od tego momentu czuję się jak we śnie. Mijamy znajome rondo, las, zakręt, drogę na Małgorzacin i już widać drzewo rosnące na wyspie naszej sadzawki… Stodołę... I Ten Dom.

Przy zakręcie stoi znak “Żeszczynka 1”. Mijamy wjazd do sąsiadów i oto przed nami Brama. To jest brama do innego świata. Chylący się, zarośnięty płot okala ogród – dziki i naprawdę tajemniczy.

Zaraz za płotem stoi Dom. Duży i drewniany. Dom, który kryje w sobie mnóstwo pomieszczeń i jeszcze więcej sekretów – bo tak wielu ludzi w nim gościło. Wcgodzimy do Domu – do sieni. W niej zwykle urzęduje pies. W sieni na każdej ścianie są drzwi: wejściowe, kuchenne, do tzw. “składzika” – w którym skałdujemy wszystko, do pokoju rodziców; a prócz tego jest jeszcze drabina na strych. Sień jest pomieszczeniem bardzo przechodnim. Do kompletu w domu są trzy pokoje; przedpokój przed werandą, inaczej pokój “kredensowy”; kuchnia, łazienka, weranda; a do tego Strych, ale to jest zupełnie inna bajka.

Charakter każdego pokoju przez lata się zmianiał: wraz z plakatami na ścianach, zdjętymi tapetami, zawieszonymi półkami, wstawionymi świeżo nowiutkimi łóżkami piętrowymi. Ale tak naprawdę najwięcej wpływu na pomieszczenia mieli zamieszkujący go z zasady ludzie: pokój rodziców, pokój dziecinny, pokój gościnny. Ci ludzie tworzyli atmosferę każdego z pokojów. Przez swoją obecność, swoje marzenia, swoje rzeczy kształtowali rzeczywistość i przestrzeń wokół siebie. Ja do Tego Domu przyjeżdżam co roku i on oraz każde kolejne pomieszczenie ma w mojej głowie swój własny, charakterystyczny obraz.

Dlatego mi wydawało się, że Dom jest jeden. Że ma swój własny, znany i swojski charakter, wynikający z wystroju, z wyglądu pomieszczeń, domu jako takiego, jako całości. Charakter ustalony, niezmienny.

Tak mi się wydawało.

A tego lata doświadczyłam, że jest inaczej. Stweirdziłam, że charakter domu tworzą ci, którzy w nim mieszkają i gospodarza – nawet jeśli ich pobyt trwa dośc krótko.

Bo tego lata było inaczej. W każde wakacje do naszego Domu na wsi jeździlimy razem – moi rodzice z moim rodzeństwem w kompletnym lub nieco okrojonym składzie. Zawsze jednak to my byliśmy Gospodarzami, a wszyscy inni przyjeżdżali do nas, byli naszymi Gośćmi.

Tym razem rodzice w lipcu pozostali w Warszawie ze względu na rodzącą moja siostrę i bratową. Ale 6-tego lipca była moja osiemnastka – a ja zaprosiłam najlepszych znajomych, żeby przyjechali i spędzili moje urodziny ze mną przy ognisku. Z tego powodu ubłagałam wujka, by powiedział z nami w roli “niepoważnego dorosłego”.

Wujek zgodził się i przyjechał. Urodziny udały sie wspaniale. A potem moi goscie wyjechali, zostałam z wyjekiem, siostrą cioteczną i bratem. Po paru dniach dojechała rodzina wujka. I automatycznie wyszło na to, że oni zaczęli gospodarzyć. Stałam się gosciem we własnym domu. Nad wyraz dziwne. Wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Tak dobrze znane wnętrza zaczęły wyglądać obco. Lepije było tam nie wchodzić, żeby czegos nie zniszczyć lub kogoś nie urazić. Mnie nikt nie pytał o zdanie. Stawiano mnie przed faktem dokonanym: posprzątane, przygotowane, pozmywaj po obiedzie.

Czułam się w tym naprawdę nieswojo. Szczególnie dlatego, że oni razem czuli sie znakomicie. Mieli swoje tematy rozmów, swoje żarty, swój tryb życia. I ja nie umiałam się w tym odnaleźć. Starałam się siedzieć cicho i i nie narzekać, bo przecież nic mi się nie działo. Oni żyli sobie, a ja sobie. Tylko, ze to wyglądało na przyklad tak, ze nikt nie budził mnie pół godziny przed śniadaniem, żebym wzięła leki. Choć moja siostra choruje na to samo. Jakos łyso to wyglądało.

W efekcie jadłam późniejsze śniadanie sama z bratem. Musiałam tylko posprzątać po sobie. I nie czułam się z tym dobrze.

Wszystko wyglądało inaczej – Dom, ogród. Chwilami miałam wrażenie, że wolałabym usłyszeć nerwowe pokrzykiwanie mamy na temat sprzątania. Ale mnie nikt o nic nie prosił.

A ja starałam się na nic nie narzekać.Dużo czasu spędzałam sama, pisząc piosenki. Ale nie było źle. Bardzo ja tę moją rodzinę kocham i cieszyłam się, że mogę spędzić z nimi tyle czasu. Dlatego tak mnie zabolało, gdy po przyjeździe do Warszawy dowiedziałam się mamy, że ciocia powiedziała: “Bogusia to musiala się cieszyć, że już wyjechaliśmy”.

Nie, nie cieszyłam się. Tak bardzo chciałam po powrocie na wieś zobaczyć się z nimi jeszcze. I bardzo było mi przykro, że w ogóle mogli tak pomyśleć.

A do domu przyjechala moja siostra i wszystko wróciło na soje miejsce.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm, to pisanie piosenek mnie zaintyrgowało,

a opowieść ciekawa.
Taki dom to dobra rzecz, szczególnie jak się mieszka w tzw. bloku, co przynależy piszącemu te słowa.

pzdr


Grzesiu,

Jestem gotowa cię serdecznie zaprosić, ale zjedziemy się tam dopiero kolejnego lata. Na ferie zimowe trudno liczyć, bo w ich trakcie mam studniówkę.
A co do piosenek, jedną zamierzam tu wrzucić, ale nie wiem jeszcze kiedy: jeszcze opis 18stki, koncertu, pielgrzymki no i specjalnie dla ciebie opowiadanko. A komputera jak nie ma, tak nie ma, muszę podbierać tacie.
I przyznam się, że trochę mi łyso, że na TXT mało kto do mnie zagląda. Jakoś się rozmowa nie kręci ;)
Pozdrawiam.


Oj, tam nie zagląda nikt,

już o tym kiedyś gadalismy, znaczy o czytelnikach i komentatorach.
A co do zaglądania.
napisz coś kontrowersyjnego:)
Znaczy do wyboru podrzucam tematy:
1) Żydzi
2) Kościół katolicki
3)Peło jest głupie
4) PiS jest be
5) TXT contra S24 albo odwrotnie
6) Lustracja, agenci itd

od razu na obu platformach będziesz miec dużo komentarzy, choć wątpię, żebyś tego chciała
:)

A z tym zaproszeniem, to uważaj, bo jeszcze przyjadę:)
A ja to nudny jestem, w sumie.
No i czekam opowiadanko, sam bym jakie napisał, ale weny brak.

pzdr

A rozmowa się rozkręci.
Albo i nie.
Cisza tyż jest potrzebna, ja np. za dużo gadam i piszę.
O i po co to komu.


Grzesiu

ja chyba też jestem nudna, bo te wszystkie kontrowersyjne tematy to mnie nie kręcą. U odysa się o Wolszczanie wypowiedziałam i nie mam siły na więcej.
Ale wiesz co, przyznam się: bez komputera ogólnie dostepnego z Internetem czuję się jak bez ręki ;)
A co do zaproszenia – przyjedź, przyjedź. Do Wawy do mnei tez przyjechac możesz :P Chora jestem, to mi się nudzi.
Ja jakoś cisze to tylko w naturze mogę wytrzymać :)


Wiesz mnie też nie:)

a i zapomniałżem o najwazniejszym temacie czyli o Michniku.

Zresztą poczytaj ten tekst:

http://tekstowisko.com/tecumseh/52765.html

gdzie dowdzę wyższości TXT nad S24 żartobliwie bo tu się nie gada o Michniku.
Ale inne żelazne tematy sa i tu i tu czyli alkohol, Zydzi, kobiety:)

pzdr


A tak w ogóle

to jak z baśnią twoją?
Bo chyba nie skończyła się na odcinku szóstym?
W sumie to i tak teraz nie pamiętam, co było w poprzednich, ale sobie tak jakoiś przypomniałem.

pzdr


Grzesiu,

Dzięki za pamięć.
Baśń uległa zastojowi, bo nie mogę się do niej dostać: komputer nasz leży w rozsypce, a nie można go poskładać, bo przestrzeń w pokoju zawalona jest gratami brata, który się właśnie wyprowadza – już cały miesiąc. Muszę najpierw całą przeczytać, jeszcze raz przemyśleć, mieć czas i dopiero potem zakończyć.
Odys zapowiedził, że musi się zabrać za moją baśń, bo od blogowiczów tylko pochwały słyszę. Strach się bać, co z tego wyniknie :P
Nie wiem, co będzie z moim pisaniem, bo na razie zdrowieję i muszę szkolne zaległości uzupełniać. Ciężkie jest życie dealera.


W wyborze

pisanie czy zdrowienie, lepiej wybrać zdrowienie, więc zdrowiej, odpoczywaj i nie siedź przed komputrem:) (zresztą go chwilow nie masz, to nie masz przed czym siedzieć)

A jeśli choroba okołoprzeziębieniowa, to polecam grzańca, nie wiem czy pomaga, ale sobie wmawiam zawsze, że pomaga.

Dowolne piwo podgrzewamy w jakimś garnku, dosypujemy goździków, cynamonu i imbiru (ważne, bo podobno ma działanie oczyszczające drogi oddechowe), przypraw nie za dużo, bo będzie niedobre, chyba, że ktoś lubi ostro imbiorwy smak, trza wyczaić proporcje, do tego mallinowy sok (już jak jest gorące iz djęte z ognia) do tego plasterki cytryny lub pomarańczy lub sok z cytryny, ewentualnie jeszcze kapka miodu.

Dobre jest.

A w wersji bezalkoholowej jakaś dobra herbata z miodem, cytryną i sokiem malinowym:)

pzdr

P.S. Grzańca można zrobić tyż w ten sam sposób zamieniając piwo na jakie wino.

Już nie szerzę tych demoralizujących przepisów.
:)


Czołem Mido,

dopisuję się do grupy oczekujących na twoje produkcje literackie,podobał
się twój sposób pisania o domu,zgadzam się z tobą że dom tworzą osoby
go zamieszkujące.Miło poczytać o dużej rodzinie która potrafi cieszyć i dzielić
użytkowaniem takiego rodzinnego siedliska.Pozdrawiam serdecznie.
ps.twoi bliscy pewnie też bez obecności twoich rodziców czuli się niezbyt
pewnie stąd brak harmonii absolutnej ale z mojego doświadczenia wynika że
lepiej nie być perfekcjonistą w odniesieniu do innych a i siebie też.
Ważne to co w sercu a z twoich tekstów wynika że twoje jest bardzo, bardzo
pojemne i wrażliwe :-)


Hej Bianko,

Dziękuję za miłe słowa. Ja sama czasem nie mam przekonania, jaka jestem i każdy, kto ocenia mnie pozytywnie, podnosi mnie na duchu.
Tego lata było wiele takich sytacji, gdy czułąm jak ważn jest, zeby się nawzajem rozumieć. Wysnułam wniosek, ze tylko wtedy można współpracować i w ogóle tworzyć coś razem czy choćby razem mieszkać, gdy wybacza się drugiemu to, co w nim wkurza, a pamięta o tym, co w tym drugim jest wspaniałe. Gdy się nie chce rezygnować ze swoich planów, swoich przyzwyczajeń, nigdy nie da się żyć w harmonii. Dlatego taką okropną jest dla mnie nooczesna “dyktatura singli”.
Pozdrawiam i o ile mi się uda, zaraz zamieszczę obiecany fragment “powieści” :P


Subskrybuj zawartość