Głaskanie po główce nie zmienia Bożego osądu naszych uczynków, a modernistyczne opium dla sumienia może znieczulać tylko do czasu.
I. Pyrrusowe zwycięstwo
W lutym 2013, w tekście „Rezygnacja Benedykta XVI – echa i refleksje” tak dzieliłem się swymi obawami w związku z abdykacją obecnego papieża-emeryta: „Najgorzej byłoby, gdyby się okazało, że kardynał Ratzinger postanowił po prostu wrócić do pracy naukowej i pisania prac teologicznych gdzieś w klasztornych murach, gdyż – niezależnie od ich wartości – następca św Piotra nie jest panem samego siebie, bo to nie on się postawił na czele Kościoła, tylko został tam postawiony z inspiracji Ducha Świętego. Byłaby to Jonaszowa dezercja od odpowiedzialności. Mam nadzieję, że nie wchodzi to w rachubę.” W innym miejscu wyrażałem nadzieję, że nie spełnią się oczekiwania medialnych „wujków dobra rada”, że nowy papież tym razem już na pewno będzie wielce postępowy w odróżnieniu od znienawidzonego przez lewactwo „pancernego kardynała”. Niestety, wieści z zakończonego niedawno Synodu dotyczącego rodziny nie napawają optymizmem.
Niby wszystko jest w porządku – ostateczna wersja dokumentu podsumowującego obrady nie zawiera najbardziej kontrowersyjnych zapisów odnośnie „otwarcia się” Kościoła na homoseksualistów, rozwodników i osoby żyjące w wolnych związkach. Wielka tu zasługa abp. Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego KEP. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej, to okazuje się, że zwycięstwo tradycjonalistów jest cokolwiek problematyczne. Otóż to nie jest tak, że frakcja konserwatywna wygrała – część zapisów przepadła tylko dlatego, że nie uzyskała kwalifikowanej większości głosów. Innymi słowy, gdyby decydowano większością zwykłą, to kościelni progresiści odnieśli by zwycięstwo. Największym niepokojem napawa informacja, że passus o homoseksualistach został odrzucony również głosami liberałów, gdyż... był według nich zbyt „ograniczony” i „zachowawczy”. Oznacza to, że postępowcy czują się na tyle silni, by nie bawić się w półśrodki, metodę salami, drobne kroki rozmiękczające doktrynę Kościoła, tylko w stosownym momencie wziąć całość i dokonać rewolucji w kościelnym nauczaniu.
Ich postawa świadczy również o tym, że najprawdopodobniej czują poparcie papieża Franciszka. Nie ma co się oszukiwać – bez papieskiego wsparcia nie poczynaliby sobie tak śmiało i z takim przytupem. Kardynał Reinhard, nomen omen, Marx (swoją drogą – czegóż się można spodziewać po marxiście…) – jeden z filarów skrzydła postępowego już wyraża nadzieję, że do przyszłorocznego synodu (jesień 2015) problemy poruszone w tym roku doczekają się w krajowych episkopatach „pogłębienia”. Jak owo „pogłębienie” rozumieją tolerancjoniści możemy się domyślać.
II. Zgniłe tchnienie „ducha Soboru”
Cóż, z perspektywy czasu widać, że Sobór Watykański II poskutkował wypuszczeniem modernistycznego dżinna z butelki. Dżinnem tym jest tzw. „duch Soboru” – czyli luźne interpretacje katolickiej doktryny utrzymane w hiperliberalnym tonie, które – podkreślmy – zazwyczaj mają się nijak do dokumentów soborowych. U podwalin ekspansji owego „ducha” legło ideologiczne założenie, że dzieło Soboru „nie zostało zakończone” i że „Sobór zatrzymał się w pół drogi”, należy więc go niejako „dokończyć” posługując się jego „duchem”. A tak się składa, że to, co z owym „duchem” jest „zgodne” każdorazowo określają progresiści, którym Sobór uchylił drzwi. W te uchylone drzwi katolewica różnych krajów ochoczo włożyła nogę by w kolejnych dziesięcioleciach konsekwentnie tę szczelinę poszerzać, aż do stanu obecnego, kiedy to wrota praktycznie stanęły otworem.
Niebezpieczeństwo dostrzegł już papież Paweł VI diagnozując w 1972 roku, że przez szczelinę dostał się do Pańskiej świątyni „swąd szatana”. Wcześniej podobne ostrzeżenie sformułował Dietrich von Hildebrand publikując swe dzieło „Koń trojański w mieście Boga” w którym piętnował nadużycia modernistycznych teologów. Do tej publikacji nawiązał niedawno Tomasz Terlikowski w swej książce „Koń trojański w mieście Boga. Pół wieku po Soborze…” stanowiącej, jak stwierdziłem w swej recenzji, młot na „ducha Soboru”. Mamy do czynienia z pełzającą protestantyzacją katolickiej doktryny i teologii, a w konsekwencji – laicyzacją. Skutkiem jest kryzys tożsamościowy, spadek powołań i odejście wiernych od Kościoła, który – zwłaszcza na Zachodzie – przestał być „zimny albo gorący”, zatem został „przeżuty i wypluty”. A wszystko to odbywało się pod szyldem „odczytywania znaków czasu”, co de facto oznacza odejście od ewangelicznej spuścizny na rzecz nadskakiwania współczesnemu światu oraz jego intelektualnym i moralnym dewiacjom. Na tegorocznym Synodzie stanęliśmy w obliczu kolejnej odsłony tego procesu. Zgniłe tchnienie „ducha Soboru” po raz enty dało znać o sobie, a zatruci nim hierarchowie policzyli szable. Za rok czeka nas nowa batalia, najprawdopodobniej z konserwatystami zepchniętymi do narożnika przez siły postępu, które od czasu Soboru zdążyły uskutecznić „długi marsz” przez kościelne instytucje.
III. Opium dla sumienia
Czym się to może skończyć? W skrajnym przypadku nawet schizmą, powstaniem nowego „Bractwa św. Piusa X”, lub zasileniem jego szeregów przez część zmarginalizowanych i sekowanych tradycjonalistów. Obecna postawa frakcji liberałów nasuwa bowiem na myśl przestrogę św. Pawła z Listu do Tymoteusza: „(...) głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, [w razie potrzeby] wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, znoś trudy, wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swe posługiwanie!”. Obecne odczytywanie „znaków czasu” jest wszak wprost zaprzeczeniem „nastawania w porę i nie w porę” i zamienia się w puste schlebianie tym, których „uszy świerzbią” i pragną mnożyć sobie nauczycieli wedle „własnych pożądań”.
A co o tych pożądaniach – rozumianych dziś wręcz dosłownie – mówi Pismo? Spójrzmy: „Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!”; „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą”. Czyżby ojcowie synodalni zapomnieli o tym jednoznacznym przekazie, podobnie jak o przykazaniu, by mowa była „tak, tak – nie, nie”? Dlaczego z uporem podążają drogą, która doprowadziła już do ruiny wspólnoty protestanckie, które – tak na marginesie – były u swego zarania nawet bardziej restrykcyjne od katolicyzmu? Czy „swąd szatana” jest już aż tak silny, by sięgnąć nawet tronu Piotrowego?
W zasadzie, jako notoryczny grzesznik powinienem być zadowolony, że Kościół zacznie tolerancjonistycznie pobłażać ludzkim słabościom. Jednak jakoś nie jestem, bo głaskanie po główce nie zmienia Bożego osądu naszych uczynków, a modernistyczne opium dla sumienia może znieczulać tylko do czasu. Pocieszam się jedynie, że Kościół, którego „bramy piekielne nie przemogą” wychodził na przestrzeni dwóch tysiącleci z różnych kryzysów i upadków. Szkoda mi tylko, że w Stolicy Apostolskiej zabrakło „rottweilera Pana Boga”, który jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary potrafił stanąć okoniem nawet św. Janowi Pawłowi II, gdy ten za bardzo zapędzał się w „dialogizm” i zastanawiam się, czy papież-senior Benedykt XVI obserwując co dzieje się za pontyfikatu jego następcy żałuje swej decyzji o abdykacji?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://blog-n-roll.pl/pl/m%C5%82ot-na-%E2%80%9Educha-soboru%E2%80%9D#.VEu6D1c_iGc
http://podgrzybem.blogspot.com/2013/02/rezygnacja-benedykta-xvi-echa-i.html
komentarze
Panie Piotrze!
Z tymi dwoma tysiącami lat, to Pan trochę przesadził. Nawet gdyby założyć, że kościół został założony przez Jezusa z Nazaretu w czasie jego ziemskiego żywota, to gdzieś za 15 lat minie 2000 lat od momentu, gdy działał publicznie, a zatem mógłby kościół założyć. Poza tym chrześcijaństwo pierwszych wieków było mocno zróżnicowane i w wielu wypadkach odległe od doktryny kościoła. Ztem bezpieczniej jest mówić o około 1650 latach historii kościoła, czyli od momentu uznania jednej z grup chrześcijan za religię państwową w cesarstwie. :)
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 06.11.2014 - 15:13@JM
Kościół został założony w momencie, gdy Chrystus zaczął nauczać, gromadzić wiernych i uczniów. A już najpóźniej w momencie zstąpienia na Apostołów Ducha Św, po którym to wydarzeniu poszli nauczać narody. Zróżnicowanie nie ma tu nic do rzeczy – jeśli uznajemy, że Kościół Rzymskokatolicki jako jedyny dysponuje prawdziwym charyzmatem, a kolejni papieże są następcami św. Piotra, to znaczy, że Kościół ma blisko 2000 lat (w zaokrągleniu oczywiście).
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 06.11.2014 - 20:48Panie Piotrze!
Jeśli! Ja na kościół patrzę jak na każdą instytucję ludzką. Nie twierdzę, że ksiądz nie może mieć czegoś wspólnego z Bogiem. Tacy księża zdarzają się, choć niezbyt często. Natomiast pretensje kościoła, do bycia jedynym depozytariuszem prawd objawionych… to stanowczo za dużo jak dla mnie. Kościoły wschodnie (ormiański czy grecki, koptyjski) mają prawo czuć się spadkobiercami Jezusa w nie mniejszym stopniu niż biskup Rzymu. Chrześcijaństwo ma blisko 2000 lat. Kościół rzymski znacznie mniej.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 09.11.2014 - 15:39@JM
Akurat wymienione przez Ciebie kościoły uznają zwierzchnictwo Rzymu :) (o ile dobrze pamiętam, oczywiście).
Widzisz, tu znów wychodzi różnica perspektyw między nami – jak w kilku minionych dyskusjach. Ty patrzysz z perspektywy rozumowego racjonalizmu, ja z perspektywy religijnej. Gdy umrzemy, przekonamy się, kto z nas miał rację :)
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 13.11.2014 - 21:27Panie Piotrze!
Ja nie twierdzę, że Boga nie ma lub czegoś podobnego. Ja twierdzę, że mój rozum jest nie gorszy (a nawet podejrzewam lepszy) od rozumów innych ludzi, w tym ojców kościoła, więc dla mnie on jest ostateczną instancją rozstrzygającą na ziemi, co jest dobre a co złe. To nie jest racjonalizm tylko gnoza. Coś czego kościół bardzo nie lubi. :)
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 19.11.2014 - 13:58