Dlaczego nie lubię Senatu
Krótko i na temat. Mamy w Polsce coś takiego jak izba wyższa.
Proponuję zdefiniować termin „izba wyższa”. Normalnie przymiotnik „wyższy” oznacza coś co jest ważniejsze, więcej znaczące. Natomiast izba senatorska sejmu jest mniej ważna w naszym systemie władzy. Rozwiązanie izby senatorskiej nie powoduje rozwiązania izby poselskiej, natomiast rozwiązanie izby poselskiej powoduje rozwiązanie izby senatorskiej. Zatem Senat jest dodatkiem do izby poselskiej. Obie izby tworzą Sejm. (Zapisanie innego znaczenia słowa sejm w konstytucji nie powinno zaciemniać obrazu.)
Nie wiadomo tylko, po co. Żebyśmy byli państwem federalnym, jak Niemcy albo USA, to jeszcze szłoby zrozumieć – każdy autonomiczny stan czy land ma swoją reprezentację, żeby nie dać się zjeść silniejszym. Żebyśmy mieli izbę „zasłużonych ekspertów”, jak Brytyjczycy, to jeszcze owszem – tam przynajmniej doświadczeni się nie marnują, a i na „lobbing” bardziej odporni. A u nas ?
Normalnie izba senatorska jest skutkiem tradycji. Nie każdy może również zostać senatorem. Niektórym, mandat senatora przysługiwał z racji sprawowanego urzędu – na przykład prymas Polski. Gdyby to była izba wyższa, mająca moc odrzucania głupich pomysłów izby poselskiej byłby bardzo potrzebny.
U nas Senat to bękart Okrągłego Stołu.
Proponuję poszperać u pani Pino w podręcznikach, kiedy powstał senat, a kiedy izba poselska, oraz kto i kiedy zlikwidował izbę senatorską.
Jak pamiętamy (albo i nie), jednym paliło się do władzy, drudzy chcieli bezpiecznie wylądować. Po długich targach stanęło na częściowo wolnych wyborach do Sejmu (160 miejsc, czyli 35%), wyszarpano za to Senat, gdzie wybory były w pełni wolne. Co było dalej –wiemy. Nokaut strony rządowej, opozycja wygrywa 99:1.
Henryk Stokłosa formalnie nie reprezentował strony rządowej, więc wygrana była 99:0. Jeśli Pan wie, że był człowiekiem strony rządowej, to wskazane byłoby jakieś uzasadnienie Pańskiego poglądu.
To tutaj obóz rządowy odniósł największe, bo widoczne, upokorzenie (w Sejmie mieli przecież 300 miejsc „gwarantowanych”). Cud, miód i orzeszki.
Jeśli ktoś miał na tyle rozumu, żeby poczytać wyniki głosowania na poszczególnych kandydatów do izby poselskiej, to porażka miała podobną skalę. Tylko w jednym okręgu nie było drugiej tury i to tylko dlatego, że tam znaleziono przedstawicieli PZPR, PSL i SD, którzy uzyskali rekomendację komitetu obywatelskiego. Wszędzie indziej kandydaci KO mieli ponad 90% poparcie, a kandydaci strony rządowej nie załapali się na 50%. To była klęska ówczesnej władzuchny bez względu na skutek.
Jeśli w takim układzie Senat miał swoją rolę (uzupełniał „reżimowy” Sejm), to już w 1991 powinien zostać rozwiązany, wszak w tym roku wybory do Sejmu były już całkowicie wolne. Okazało się jednak, że politycy, raz utworzywszy 100 ciepłych posadek, wcale nie chcą ich likwidować. Pokraczna wyższa izba pozostała, trafiła do konstytucji z 1997, i trwała sobie dalej ku swojemu zadowoleniu. Gwarantowała immunitet uczciwym inaczej „biznesmenom” (Stokłosa), zapewniała turystyczne atrakcje cnotkom dewotkom (Grześkowiak), czy służyła za miejsce wygodnej emerytury odsuniętym graczom (Cimoszewicz).
Czy Pańskim zdaniem izba poselska służy czemuś innemu? Harce w telewizji, komisjach śledczych, wożenie się po świecie w ramach „współpracy międzynarodowej” to izby poselskiej nie dotyczy? Wolne żarty.
Pojawił się postulat likwidacji tego niezbyt potrzebnego gremium. Bodajże SLD gromkim głosem krzyczało, że lud pracujący nie potrzebuje izby wyższej (ileż to rzeczy oni krzyczeli, coś o walce z korupcją też było, i ukróceniu kościelnych przywilejów…) Był rok 2001. Lewica wygrała wybory w wielkim stylu, wzięła Sejm i Senat, po czym… zapadła głucha cisza. No cóż, z Senatem walczyli równie dzielnie jak z korupcją. Walczyli jak Lwy.
Proponuję nie szafować ocenami typu „niezbyt potrzebne gremium”, bo jak dotąd nie przedstawił Pan alternatywy. Izba poselska jest równie żałosna jak izba senatorska. Jeśli zatem konsekwentnie likwidować izby, to po co nam sejm?
Nadszedł czas Tuska i PO. Nie tak jeszcze dawno zbierano podpisy pod czwórką bardzo rozsądnych postulatów (jednomandatowe okręgi wyborcze, ograniczenie immunitetu, redukcja Sejmu o połowę, likwidacja Senatu). Podpisały się pod tym setki tysięcy Polaków, w tym piszący te słowa. Tusk celnie wyśmiewał „klasę próżniaczą” , i wyglądało na to, że w końcu ją przewietrzy.
Znowu te wątpliwe oceny. Postulat likwidacji izby senatorskiej i wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych trudno uznać za rozsądne. Krytyka tego drugiego zawarta jest tutaj i nie zamierzam się powtarzać.
I co? I yayco. Trzeba było dwóch lat od wygranych wyborów, żeby miłościwie nam panujący Pierwszy Kibic Lechii Gdańsk przypomniał sobie o zmianach w konstytucji. (To oczywiście przypadek, że przypomniał sobie po wybuchu afery hazardowej…) Tutaj zaczynają się schody, bo PO musi dogadać się z PiS (a jak skłonna do umiaru i kompromisu jest ta druga partia, to wszyscy chyba wiemy).
Jeszcze w starym roku Krzysztof Leski opublikował tekst jasno wykazując, że hucpa ze zmianą konstytucji w zakresie kompetencji prezydenta nie ma niczego wspólnego z realnym rozwiązywaniem jakiegokolwiek problemu.
Tym niemniej widać światełko w tunelu. Obie duże partie deklarują przywiązanie do „taniego państwa”, obie zgadzają się przynajmniej na redukcję parlamentu (PiS proponuje 360 posłów i 30 senatorów), i nawet PSL chce likwidacji drugiej izby (akurat zgodnie z tradycją Witosa). Wypada mieć nadzieję, że przed wyborami „tanie państwo” będzie w modzie (kto chciałby powiedzieć wyborcom – lubimy ciepłe posadki, a ty płacz i płać ?) Inaczej czekają nas kolejne 4 lata 100 zadowolonych próżniaków, bawiących się na nasz koszt.
Tylko naiwniak może uwierzyć po raz kolejny ekipie POPiSowej w jej szczerą troskę o państwo (tanie, drogie czy jakiekolwiek inne).
Zamiast wnioskować o zlikwidowanie Senatu, trzeba zastanowić się jak ma działać Sejm. Dlaczego powinien być dwuizbowy też można się zastanowić, ale to można zrobić mimochodem. Pewne rozwiązania są zawarte w tekście do którego odsyłam powyżej.
Przy okazji proponuję zastanowić się czy parytety płci nie są w Skandynawii skutkiem jednoizbowych sejmów w tych krajach. A jak działają parytety i jakim są absurdem, to już pisałem. :)
Panie MAWie!
Dlaczego nie lubię Senatu
Krótko i na temat. Mamy w Polsce coś takiego jak izba wyższa.
Proponuję zdefiniować termin „izba wyższa”. Normalnie przymiotnik „wyższy” oznacza coś co jest ważniejsze, więcej znaczące. Natomiast izba senatorska sejmu jest mniej ważna w naszym systemie władzy. Rozwiązanie izby senatorskiej nie powoduje rozwiązania izby poselskiej, natomiast rozwiązanie izby poselskiej powoduje rozwiązanie izby senatorskiej. Zatem Senat jest dodatkiem do izby poselskiej. Obie izby tworzą Sejm. (Zapisanie innego znaczenia słowa sejm w konstytucji nie powinno zaciemniać obrazu.)
Nie wiadomo tylko, po co. Żebyśmy byli państwem federalnym, jak Niemcy albo USA, to jeszcze szłoby zrozumieć – każdy autonomiczny stan czy land ma swoją reprezentację, żeby nie dać się zjeść silniejszym. Żebyśmy mieli izbę „zasłużonych ekspertów”, jak Brytyjczycy, to jeszcze owszem – tam przynajmniej doświadczeni się nie marnują, a i na „lobbing” bardziej odporni. A u nas ?
Normalnie izba senatorska jest skutkiem tradycji. Nie każdy może również zostać senatorem. Niektórym, mandat senatora przysługiwał z racji sprawowanego urzędu – na przykład prymas Polski. Gdyby to była izba wyższa, mająca moc odrzucania głupich pomysłów izby poselskiej byłby bardzo potrzebny.
U nas Senat to bękart Okrągłego Stołu.
Proponuję poszperać u pani Pino w podręcznikach, kiedy powstał senat, a kiedy izba poselska, oraz kto i kiedy zlikwidował izbę senatorską.
Jak pamiętamy (albo i nie), jednym paliło się do władzy, drudzy chcieli bezpiecznie wylądować. Po długich targach stanęło na częściowo wolnych wyborach do Sejmu (160 miejsc, czyli 35%), wyszarpano za to Senat, gdzie wybory były w pełni wolne. Co było dalej –wiemy. Nokaut strony rządowej, opozycja wygrywa 99:1.
Henryk Stokłosa formalnie nie reprezentował strony rządowej, więc wygrana była 99:0. Jeśli Pan wie, że był człowiekiem strony rządowej, to wskazane byłoby jakieś uzasadnienie Pańskiego poglądu.
To tutaj obóz rządowy odniósł największe, bo widoczne, upokorzenie (w Sejmie mieli przecież 300 miejsc „gwarantowanych”). Cud, miód i orzeszki.
Jeśli ktoś miał na tyle rozumu, żeby poczytać wyniki głosowania na poszczególnych kandydatów do izby poselskiej, to porażka miała podobną skalę. Tylko w jednym okręgu nie było drugiej tury i to tylko dlatego, że tam znaleziono przedstawicieli PZPR, PSL i SD, którzy uzyskali rekomendację komitetu obywatelskiego. Wszędzie indziej kandydaci KO mieli ponad 90% poparcie, a kandydaci strony rządowej nie załapali się na 50%. To była klęska ówczesnej władzuchny bez względu na skutek.
Jeśli w takim układzie Senat miał swoją rolę (uzupełniał „reżimowy” Sejm), to już w 1991 powinien zostać rozwiązany, wszak w tym roku wybory do Sejmu były już całkowicie wolne. Okazało się jednak, że politycy, raz utworzywszy 100 ciepłych posadek, wcale nie chcą ich likwidować. Pokraczna wyższa izba pozostała, trafiła do konstytucji z 1997, i trwała sobie dalej ku swojemu zadowoleniu. Gwarantowała immunitet uczciwym inaczej „biznesmenom” (Stokłosa), zapewniała turystyczne atrakcje cnotkom dewotkom (Grześkowiak), czy służyła za miejsce wygodnej emerytury odsuniętym graczom (Cimoszewicz).
Czy Pańskim zdaniem izba poselska służy czemuś innemu? Harce w telewizji, komisjach śledczych, wożenie się po świecie w ramach „współpracy międzynarodowej” to izby poselskiej nie dotyczy? Wolne żarty.
Pojawił się postulat likwidacji tego niezbyt potrzebnego gremium. Bodajże SLD gromkim głosem krzyczało, że lud pracujący nie potrzebuje izby wyższej (ileż to rzeczy oni krzyczeli, coś o walce z korupcją też było, i ukróceniu kościelnych przywilejów…) Był rok 2001. Lewica wygrała wybory w wielkim stylu, wzięła Sejm i Senat, po czym… zapadła głucha cisza. No cóż, z Senatem walczyli równie dzielnie jak z korupcją. Walczyli jak Lwy.
Proponuję nie szafować ocenami typu „niezbyt potrzebne gremium”, bo jak dotąd nie przedstawił Pan alternatywy. Izba poselska jest równie żałosna jak izba senatorska. Jeśli zatem konsekwentnie likwidować izby, to po co nam sejm?
Nadszedł czas Tuska i PO. Nie tak jeszcze dawno zbierano podpisy pod czwórką bardzo rozsądnych postulatów (jednomandatowe okręgi wyborcze, ograniczenie immunitetu, redukcja Sejmu o połowę, likwidacja Senatu). Podpisały się pod tym setki tysięcy Polaków, w tym piszący te słowa. Tusk celnie wyśmiewał „klasę próżniaczą” , i wyglądało na to, że w końcu ją przewietrzy.
Znowu te wątpliwe oceny. Postulat likwidacji izby senatorskiej i wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych trudno uznać za rozsądne. Krytyka tego drugiego zawarta jest tutaj i nie zamierzam się powtarzać.
I co? I yayco. Trzeba było dwóch lat od wygranych wyborów, żeby miłościwie nam panujący Pierwszy Kibic Lechii Gdańsk przypomniał sobie o zmianach w konstytucji. (To oczywiście przypadek, że przypomniał sobie po wybuchu afery hazardowej…) Tutaj zaczynają się schody, bo PO musi dogadać się z PiS (a jak skłonna do umiaru i kompromisu jest ta druga partia, to wszyscy chyba wiemy).
Jeszcze w starym roku Krzysztof Leski opublikował tekst jasno wykazując, że hucpa ze zmianą konstytucji w zakresie kompetencji prezydenta nie ma niczego wspólnego z realnym rozwiązywaniem jakiegokolwiek problemu.
Tym niemniej widać światełko w tunelu. Obie duże partie deklarują przywiązanie do „taniego państwa”, obie zgadzają się przynajmniej na redukcję parlamentu (PiS proponuje 360 posłów i 30 senatorów), i nawet PSL chce likwidacji drugiej izby (akurat zgodnie z tradycją Witosa). Wypada mieć nadzieję, że przed wyborami „tanie państwo” będzie w modzie (kto chciałby powiedzieć wyborcom – lubimy ciepłe posadki, a ty płacz i płać ?) Inaczej czekają nas kolejne 4 lata 100 zadowolonych próżniaków, bawiących się na nasz koszt.
Tylko naiwniak może uwierzyć po raz kolejny ekipie POPiSowej w jej szczerą troskę o państwo (tanie, drogie czy jakiekolwiek inne).
Zamiast wnioskować o zlikwidowanie Senatu, trzeba zastanowić się jak ma działać Sejm. Dlaczego powinien być dwuizbowy też można się zastanowić, ale to można zrobić mimochodem. Pewne rozwiązania są zawarte w tekście do którego odsyłam powyżej.
Przy okazji proponuję zastanowić się czy parytety płci nie są w Skandynawii skutkiem jednoizbowych sejmów w tych krajach. A jak działają parytety i jakim są absurdem, to już pisałem. :)
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 08.01.2010 - 12:01