W Irlandii, tak jak w Stanach, duża część realnej gospodarki opiera się na rynku budowlanym. No to też ich trafiło bezpośrednio.
Po prostu najłatwiej jest nadmuchać balon na sektorach, które mają największy udział w PKB, przy małej różnorodności gospodarki (chyba kiedyś gadaliśmy o “monokulturze” na Islandii). Albo na “nowinkach” – jak kiedyś na dotcomach.
A chciwość to ładnie się łączy z praniem mózgów.
Wie Pan, ja zawsze z dużym rozbawieniem przyglądam się reklamom promującym zadłużanie się po uszy. Te takie “to kosztuje tyle, a to jest bezcenne, za wszystko inne zapłacisz kartą-jakąś-tam”, itd. No to piękne jest po prostu to wkładanie do do głów, że “płacą kartą”, kawałkiem plastiku i że ten kawałek plastiku to całe ich szczęście. W kompletnym oderwaniu od realnego pieniądza i jego kosztu. I gęsi łykają a później niejednokrotnie płaczą, jak umowy nie doczytają. Albo robotę stracą.
Jeszcze zabawniejsza była rewolucja lingwistyczna, którą z przyjemnością obserwowałem, jaka dokonała w “marketingu długów”.
Zauważył Pan, że kiedyś niektóre kawałki plastiku były nazywane po imieniu: kartami debetowymi. Ale to źle brzmiało. Jak kto mocniej zainteresowany sprawdził znaczenie słowa “debet”, to mógł się powściągnąć w wydawaniu “pieniędzy”, których nie miał. A to z kolei ograniczało możliwości zarobku wydawców plastiku.
Oj źle, niedobrze… No to zaprzestano nazywania po imieniu. I już jest lepiej.
Niestety do czasu. Jeśli kryzys przejdzie w głęboką recesję to wybuchnie balon “złych długów” na plastiku.
Panie Griszqu
Święte słowa. :)
W Irlandii, tak jak w Stanach, duża część realnej gospodarki opiera się na rynku budowlanym. No to też ich trafiło bezpośrednio.
Po prostu najłatwiej jest nadmuchać balon na sektorach, które mają największy udział w PKB, przy małej różnorodności gospodarki (chyba kiedyś gadaliśmy o “monokulturze” na Islandii). Albo na “nowinkach” – jak kiedyś na dotcomach.
A chciwość to ładnie się łączy z praniem mózgów.
Wie Pan, ja zawsze z dużym rozbawieniem przyglądam się reklamom promującym zadłużanie się po uszy. Te takie “to kosztuje tyle, a to jest bezcenne, za wszystko inne zapłacisz kartą-jakąś-tam”, itd. No to piękne jest po prostu to wkładanie do do głów, że “płacą kartą”, kawałkiem plastiku i że ten kawałek plastiku to całe ich szczęście. W kompletnym oderwaniu od realnego pieniądza i jego kosztu. I gęsi łykają a później niejednokrotnie płaczą, jak umowy nie doczytają. Albo robotę stracą.
Jeszcze zabawniejsza była rewolucja lingwistyczna, którą z przyjemnością obserwowałem, jaka dokonała w “marketingu długów”.
Zauważył Pan, że kiedyś niektóre kawałki plastiku były nazywane po imieniu: kartami debetowymi. Ale to źle brzmiało. Jak kto mocniej zainteresowany sprawdził znaczenie słowa “debet”, to mógł się powściągnąć w wydawaniu “pieniędzy”, których nie miał. A to z kolei ograniczało możliwości zarobku wydawców plastiku.
Oj źle, niedobrze… No to zaprzestano nazywania po imieniu. I już jest lepiej.
Niestety do czasu. Jeśli kryzys przejdzie w głęboką recesję to wybuchnie balon “złych długów” na plastiku.
I z tym optymistycznym akcentem pozdrawiam Pana.
Kazik -- 17.10.2008 - 11:36