Z tym powołaniem, to mocna przesada jest. To takie usprawiedliwienie, tego oczekiwania, że nauczyciel będzie misjonarzem. Owszem, tacy też są. Ale podkreślam też.
Grzesiu, i ja rozważałem różne ścieżki rozwoju. Interesowała mnie polonistyka, historia, zdałem na piątkę na filozofię na KUL. Myślałem czy by nie być dziennikarzem. Wielu ludzi widziało mnie nauczycielem. Zdecydowałem się na architekturę, choć musiałem iść do pracy by choć część astronomicznych opłat pokryć odciążając ojca. Wybrałem, choć zabrakło mi tych kilku punktów do bezpłatnych studiów kłamliwie zwanych “dziennymi”.
Czemu?
Bo już wówczas chciałem w przyszłości założyć rodzinę. I już wówczas wiedziałem, że nauczycielska pensja nie wystarcza w stolicy na wynajem mieszkania. O życiu nie wspominając.
Widziałem pracę moich dobrych nauczycieli i mówiłem sobie — o nie, w życiu nie pójdę na takie galery.
Ale też widziałem takich nauczycieli, którzy znaleźli metodę na “spędzanie czasu” w pracy; z pełną rutyną, totalnie olewających ludzi, których ponoć do życia przygotowywali. Ci korzystali z gwarantowanych urlopów, mieli równiutko i klarownie ustawiony grafik zajęć. Cierpliwie zdążali do emerytury.
Widziałem ich i myślałem sobie — o nie, moja praca nie będzie tylko podbijaniem karty i odliczniem godzin. Spędzę tam trzecią część życia. To musi być coś.
O głupocie, złośliwości i ograniczeniu pisać hadko.
Myślę, Grzesiu, że ludzie ambitni, błyskotliwi i kreatywni są wśród nauczycieli potrzebni. Myślę, że większość takich prędzej czy później dokonuje podobnego mojemu rozrachunku.
I większość nie wybiera zawodu ze względu na powołanie. Powołanie jest potrzebne misjonarzom, nie profesjonalistom.
Popatrz na speców od reklamy i marketingu. Oni nie są misjonarzami. Oni są profesjonalistami. I są o niebo skuteczniejsi od nauczycieli.
Nie wierzysz? Odpytaj byle dzieciaka z tabliczki mnożenia i z reklam tv.
Grzesiu
Z tym powołaniem, to mocna przesada jest. To takie usprawiedliwienie, tego oczekiwania, że nauczyciel będzie misjonarzem. Owszem, tacy też są. Ale podkreślam też.
Grzesiu, i ja rozważałem różne ścieżki rozwoju. Interesowała mnie polonistyka, historia, zdałem na piątkę na filozofię na KUL. Myślałem czy by nie być dziennikarzem. Wielu ludzi widziało mnie nauczycielem. Zdecydowałem się na architekturę, choć musiałem iść do pracy by choć część astronomicznych opłat pokryć odciążając ojca. Wybrałem, choć zabrakło mi tych kilku punktów do bezpłatnych studiów kłamliwie zwanych “dziennymi”.
Czemu?
Bo już wówczas chciałem w przyszłości założyć rodzinę. I już wówczas wiedziałem, że nauczycielska pensja nie wystarcza w stolicy na wynajem mieszkania. O życiu nie wspominając.
Widziałem pracę moich dobrych nauczycieli i mówiłem sobie — o nie, w życiu nie pójdę na takie galery.
Ale też widziałem takich nauczycieli, którzy znaleźli metodę na “spędzanie czasu” w pracy; z pełną rutyną, totalnie olewających ludzi, których ponoć do życia przygotowywali. Ci korzystali z gwarantowanych urlopów, mieli równiutko i klarownie ustawiony grafik zajęć. Cierpliwie zdążali do emerytury.
Widziałem ich i myślałem sobie — o nie, moja praca nie będzie tylko podbijaniem karty i odliczniem godzin. Spędzę tam trzecią część życia. To musi być coś.
O głupocie, złośliwości i ograniczeniu pisać hadko.
Myślę, Grzesiu, że ludzie ambitni, błyskotliwi i kreatywni są wśród nauczycieli potrzebni. Myślę, że większość takich prędzej czy później dokonuje podobnego mojemu rozrachunku.
I większość nie wybiera zawodu ze względu na powołanie. Powołanie jest potrzebne misjonarzom, nie profesjonalistom.
Popatrz na speców od reklamy i marketingu. Oni nie są misjonarzami. Oni są profesjonalistami. I są o niebo skuteczniejsi od nauczycieli.
odys -- 27.05.2008 - 16:38Nie wierzysz? Odpytaj byle dzieciaka z tabliczki mnożenia i z reklam tv.