nieco przypomina otwieranie walizki z zamkiem szyfrowym.
Wszystkie trzy kółeczka muszą być na swoim miejscu, by się udało.
A są to:
– spełnienie kryteriów z Maastricht (inflacja, deficyt itp.)
– wewnętrzna gotowość gospodarki (choćby jako takie zabezpieczenie przed mogącą nastąpić inflacją)
– nastawienie społeczeństwa
W mijającym roku byliśmy bliscy spełnienia tylko pierwszego warunku.
Niestety, obawiam się, że to pierwsze kółeczko (kryterium z Maastricht) zaczyna się powoli przekręcać w niewłaściwą stronę. Gdy z deficytem zaczyna się dziać w miarę dobrze, to inflacja rośnie jak na drożdżach,
Drugi warunek widać jak na dłoni obserwując inflację w krajach nadbałtyckich. Wszystkie one mają waluty sztywno związane z Euro (o ile pamiętam, Łotwa miała łata powiązanego z dolarem, ale chyba to zmienili). Wzrost gospodarczy i zwiększona siła nabywcza przełożyły się wprost na dwucyfrową inflację, której nie można było skompensować wzrostem kursu waluty wobec €.
W Polsce, około dziesięcioprocentowe umocnienie złotego wobec Euro w pewnym stopniu zamortyzowało nam choćby wzrost cen ropy. Krótko mówiąc – żywność podrożała tak, jak wszędzie, ale przynajmniej staniały dobra importowane (chińszczyzna, samochody, elektronika itp.). W krajach, które mają waluty sztywno związane z Euro, ten skok cen był bardziej drastyczny. Tak więc chyba dobrze, żeśmy nie zamrozili kursu rok temu… Wtedy wzrost cen chleba również by zrzucono na Euro.
Naturalnie, umacnianie złotego nie może trwać bez końca – wydaje mi się, że obecny kurs jest optymalny do jego “zamrożenia” i wejścia do “europoczekalni” już 2008. Czyli drugie kółeczko jest prawie na miejscu.
No i wreszcie trzecie. Kaczyńscy i inni eurosceptycy robili wszystko, by ludzi nastraszyć Unią i Euro. Z Unią życie zweryfikowało te strachy bardzo szybko. Mam nadzieję, że i z Euro będzie podobnie.
Co do podwyżek związanych bezpośrednio z wprowadzeniem €.
Powiem krótko – nie wierzę w jakieś masowe zjawisko.
Pewnie, że hipermarkety tak pokombinują, by ostatnią cyfrą zawsze była dziewiątka, ale większość rzeczy, za które płacimy (energia, gaz, paliwo, czynsze, raty kredytów) zostanie przeliczona bez żadnych dodatków.
I tak, prawdę mówiąc, odejmując 1% od ceny każdego towaru, który przyjechał z Eurolandu (a co, banki sprzedają Euro bez prowizji?), obniżając sobie o tenże 1% raty wszystkich zawartych w Euro kredytów, uzyskamy drobne oszczędności, które zostaną nam zabrane przez nieuczciwie zaokrąglających sprzedawców.
Wracając do trzech kółeczek – boję się, że taka okazja, jaka była pod koniec 2007 może się nieprędko powtórzyć. Mam żal do Tuska za zaniedbanie tej sprawy.
Mnie problem z wprowadzeniem Euro w Polsce...
nieco przypomina otwieranie walizki z zamkiem szyfrowym.
Wszystkie trzy kółeczka muszą być na swoim miejscu, by się udało.
A są to:
– spełnienie kryteriów z Maastricht (inflacja, deficyt itp.)
– wewnętrzna gotowość gospodarki (choćby jako takie zabezpieczenie przed mogącą nastąpić inflacją)
– nastawienie społeczeństwa
W mijającym roku byliśmy bliscy spełnienia tylko pierwszego warunku.
Niestety, obawiam się, że to pierwsze kółeczko (kryterium z Maastricht) zaczyna się powoli przekręcać w niewłaściwą stronę. Gdy z deficytem zaczyna się dziać w miarę dobrze, to inflacja rośnie jak na drożdżach,
Drugi warunek widać jak na dłoni obserwując inflację w krajach nadbałtyckich. Wszystkie one mają waluty sztywno związane z Euro (o ile pamiętam, Łotwa miała łata powiązanego z dolarem, ale chyba to zmienili). Wzrost gospodarczy i zwiększona siła nabywcza przełożyły się wprost na dwucyfrową inflację, której nie można było skompensować wzrostem kursu waluty wobec €.
W Polsce, około dziesięcioprocentowe umocnienie złotego wobec Euro w pewnym stopniu zamortyzowało nam choćby wzrost cen ropy. Krótko mówiąc – żywność podrożała tak, jak wszędzie, ale przynajmniej staniały dobra importowane (chińszczyzna, samochody, elektronika itp.). W krajach, które mają waluty sztywno związane z Euro, ten skok cen był bardziej drastyczny. Tak więc chyba dobrze, żeśmy nie zamrozili kursu rok temu… Wtedy wzrost cen chleba również by zrzucono na Euro.
Naturalnie, umacnianie złotego nie może trwać bez końca – wydaje mi się, że obecny kurs jest optymalny do jego “zamrożenia” i wejścia do “europoczekalni” już 2008. Czyli drugie kółeczko jest prawie na miejscu.
No i wreszcie trzecie. Kaczyńscy i inni eurosceptycy robili wszystko, by ludzi nastraszyć Unią i Euro. Z Unią życie zweryfikowało te strachy bardzo szybko. Mam nadzieję, że i z Euro będzie podobnie.
Co do podwyżek związanych bezpośrednio z wprowadzeniem €.
Powiem krótko – nie wierzę w jakieś masowe zjawisko.
Pewnie, że hipermarkety tak pokombinują, by ostatnią cyfrą zawsze była dziewiątka, ale większość rzeczy, za które płacimy (energia, gaz, paliwo, czynsze, raty kredytów) zostanie przeliczona bez żadnych dodatków.
I tak, prawdę mówiąc, odejmując 1% od ceny każdego towaru, który przyjechał z Eurolandu (a co, banki sprzedają Euro bez prowizji?), obniżając sobie o tenże 1% raty wszystkich zawartych w Euro kredytów, uzyskamy drobne oszczędności, które zostaną nam zabrane przez nieuczciwie zaokrąglających sprzedawców.
Wracając do trzech kółeczek – boję się, że taka okazja, jaka była pod koniec 2007 może się nieprędko powtórzyć. Mam żal do Tuska za zaniedbanie tej sprawy.
oszust1 -- 23.12.2007 - 08:45