Politycy i społeczeństwo obywatelskie: kogo mam się bać bardziej?

Dziś na poważniejszy temat, więc może mi wyjdzie krótszy tekst niż zwykle. Ale pieniędzy bym na to, na Państwa miejscu, nie stawiał.

Przeczytałem, z zainteresowaniem, tekst pana Artura o wolnym prawotwórstwie. Swoje obiekcje wyraziłem już dawniej i w zasadzie mógłbym na tym poprzestać. Ale coś mnie zaniepokoiło. Tekst pana Artura pobudził mnie do refleksji. Niefajnie.

Ale, żeby rzecz postawić jasno, zastanowiło mnie tym razem coś szerszego, wykraczającego poza propozycję reorganizacji legislacji. Zastanowiła mnie wiara w cudowną moc sprawczą społecznego działania.

Wiadomo (to aż wstyd powtarzać), że klasycznym elementem społecznego equilibrium, chętnie uznawanym za równoważący dążenie do hegemonii, przypisywane – nie bez racji – lewiatanowi władzy, jest społeczeństwo obywatelskie.

Och nie, proszę nie osadzać kos na sztorc. Jeszcze nie. Ja nie neguję występowania zjawisk, które dają się ładnie opisać dzięki tej kategorii. Społeczeństwo obywatelskie należy do pojęć, które mają ogromną moc objaśniającą. Warto i trzeba mówić o amerykańskim duchu republikańskim (nie idzie o wsparcie konkretnej partii Prosiaczku, ale o tak zwaną demokrację konsensualną, wyjaśnię to może innym razem, albo i nie – powiedział Kubuś), jako tamecznej wersji społeczeństwa obywatelskiego. Można i trzeba wyjaśniać procesy dojrzewania społecznego, które doprowadziły do łagodnego (względnie) wyjścia z frankizmu w Hiszpanii, za pomocą tego pojęcia. Warto się nim posłużyć, żeby objaśniać dysproporcje rozwojowe między północnymi i południowymi Włochami. I tak dalej, i temu podobnie.

Sam zresztą się posłużyłem tym pojęciem, które upchnięte kolanem pasowało mi do sprawy, jaką miał święty Stanisław z jednym królem.

Można a nawet trzeba. Tak. Tylko poczyńmy sobie dwa zastrzeżenia.
Po pierwsze, społeczeństwo obywatelskie jest tworem określonego tu i teraz. Każde jest inne. Co innego było we Włoszech w XV wieku, a co innego w Ameryce, w XVIII, nieprawdaż? Analogie są mylące.

Po drugie, pojęcie społeczeństwa obywatelskiego jest pojęciem, które zyskuje na sensie post factum. Znakomicie nadaje się do opisywania tego, co się zdarzyło. Gorzej jest z rzeczywistością nam współczesną. Czasem trudno odróżnić społeczeństwo obywatelskie w jego kreatywnym działaniu, od buntu i naruszania porządku publicznego, związanego z łamaniem prawa. Fuj.

Czy w Polsce jest społeczeństwo obywatelskie? No nie wiem. Pytanie jest mocno tendencyjne i zawsze trzeba sprawdzić, kto je zadał. Tym razem ja. OK. A zatem, powiedzmy, że jestem w stanie się zgodzić na to, że możemy zaobserwować rozmaite formy samoorganizacji społecznej, które być może w przyszłości, pozwolą na opisywanie polskiego społeczeństwa obywatelskiego u zarania III tysiąclecia. W przyszłości. Znaczy: nie teraz.

Czy jednak ono jest, czy też go nie ma, niewątpliwie należy ono, wraz z mityczną klasą średnią, aktywnością obywatelską, solidarnym państwem i czystymi rękami do podstawowego przybornika ideowego wielu Polaków. Tych głownie, którzy srożąc się na korupcję władzy, jej działanie w interesie własnym (co nazywa się potocznie władzą dla władzy), brak sensownych propozycji rozwojowych, rozśmieszającą niekompetencję, mizerię prawa tworzonego i stosowanego, et cetera, szukają, jeśli nie rozwiązań nawet, to choćby ogólnych remediów na otaczające ich zło.

Ale czy to lekarstwo zadziała? Czy to Lekarstwo, placebo, czy trucizna?

Pozornie rzecz wydaje się czysta i poważna jak świeżo umyty słoń. Przecież wydaje się jasne, że obywatele, działając w dobrze pojętym interesie wspólnym, albo jak sobie Państwo chcą: pro publico bono, wezmą sprawy w swoje ręce i je załatwią lepiej.

No właśnie nie wiem. Powiedzmy nawet, że nie będę się znęcał nad fachowością i kompetencją. Przemknę mimochodem nad potrzebą prac studialnych, wyznaczaniem celów i obliczeniem kosztów. To ważne, ale powiedzmy, że umiem sobie to wyobrazić. I znam parę osób, które umiałyby to zrobić, jakby ktoś potrzebował…

Ale nie. Tym razem idzie mi o coś innego: o interesy.

Bo co to jest, owo dobro wspólne? Czy jest ono suma interesów obywatelskich (tak by było łatwiej), czy raczej czy raczej czymś odrębnym, wyrastającym ponad interesy partykularne i możliwe, że z nimi sprzecznym?

Jeśli jest tym pierwszym to łatwiej, ale zawsze pozostaje pytanie, czy ci, którzy wzięliby na swoje barki (chciałem napisać, że wątłe, ale może nawet i nie) zbożny trud realizowania przez swoje działania interesu wspólnego, nie wyraziliby w swoim działaniu swoich własnych interesów?

Kiedy kończy się akceptacja dla zarabiania pieniędzy przy okazji działania dla dobra wspólnego? Kto rozsądzi, który interes grupowy zgodny jest z dobrem wspólnym, a który nie, jeżeli dwie grupy mają sprzeczne interesy?

Te pytania to tylko tak dla przykładu. Jako łatwiejsze? Chyba tak.

A jeśli dobro wspólne, jest czymś odrębnym, to czy powierzenie pracy organizacyjnej bytowi amorficznemu nie wypaczyłoby tego interesu? Przez naturalną skłonność ludzi do działania w interesie własnym, żony, wsi i kolegów ze szkoły. W skutek naturalnej skłonności tych, którzy dysponują zasobami do wykorzystywania ich dla otwierania wszelkich dostępnych dróg realizowania ich partykularnych celów.

Z badan nad tzw. trzeci sektorem wynika, że co najmniej w przypadku niektórych fundacji, stowarzyszeń itp. można postawić tezę, że nie tyle działają one dla dobra wspólnego, co w interesie własnym, dążąc do zdobycia quasi monopolu w jakiejś dziedzinie. Jak widać, badania potwierdzają tutaj doświadczenia potoczne. Bo to jest coś, na co się natykamy. Takie, na przykład, korporacje prawnicze to fundament społeczeństwa obywatelskiego. Wokoło jest wiele przykładów. Czasami są one widoczne gołym okiem, a czasem skryte w trudnych słowach. Jeden z takich przypadków, opisała niedawno Pani Gretchen.

Czy zatem działania oddolne nie są jedynie furtką dla rożnych grup i instytucji, które mogłyby działać w sposób jeszcze bardziej zakamuflowany, a przez to trudniejszy do kontrolowania?

Czy zatem nie lepiej doskonalić utrwalone już formy? Przecież nikt nie uwierzy w szczerość intencji polityków. Trudno uznać wybory za coś więcej niż casting. Może to lepiej? Przecież łatwiej złapać złodzieja, jeśli się patrzy na ręce gościowi, o którym wiemy, że ma takie skłonności, że lubi cudze do domu przynosić.

Może dzięki temu możemy dostrzegać i piętnować głupotę i zło. A w każdym razie możemy to robić łatwiej niż wtedy, gdy mamy do czynienia z amorficznym społeczeństwem obywatelskim, którym łatwiej czasem sterować. Wystarczy odwołać się do stereotypu i problem dnia wolnego staje się problemem religijno-ideologicznej wojny. Jakież to proste, prawda?

Alternatywa nie wydaje mi się specjalnie zachęcająca.

Z jednej strony można się opowiedzieć po stronie znanego zła. Uznajemy zastany porządek za niedoskonały i koncentrujemy się na naprawianiu błędów i konstruowaniu narzędzi kontrolnych trudniejszych do przechwycenia przez ten porządek. Struktura się wzmacnia, obywatele słabną.

Z drugiej strony ryzykujemy utratą kontroli. Oddanie wszystkiego obywatelom powoduje, że nie wiemy, kto jest odpowiedzialny i za co. Jest fajnie, ale rozmaite grupy interesów (że użyję, raz jeszcze, tego nieco przechodzonego określenia) robią, co chcą. Nie dysponujemy nawet zaczątkiem narzędzi pozwalających kontrolować te zjawiska. Państwo słabnie, obywatele siedzą w domu, bo się boją wyjść.

Dziś, jeżeli widzę złą ustawę, mogę dociec, kto napisał projekt i kto zadbał o jego uchwalenie. Mogę wytknąć to autorom i nazwawszy zło, pokazać jeśli nie tych, którzy za tym stoją, to przynajmniej tych którzy działali w ich interesie. A CBA niech sprawdzi ich dochody.

Gdy prawo będzie tworzone społecznie, jego kontrolowanie będzie znacznie trudniejsze, jeśli nie niemożliwe. Komu wytknę błędy? Jak odnajdę drogę do interesów, które się samowzbudnie ujawnią w treści prawa?

Przykład błędów i wypaczeń wytykanych co i raz wikipedii powinien służyć za przykład.

Gdybym się przejmował polityką, to powiedziałbym, że sytuacja jest fatalna. Widzę wyłącznie wady systemów, nie widzę zalet. Albo inaczej: zalety gubią mi się gdzieś po drodze.

Stary ład wielokrotnie udowodnił swoją niewydolność. Nowe propozycje grożą wprowadzeniem tak wielu czynników umykających kontroli, że strach z domu wyjść.

Przepraszam czytelników, ale ten tekst nie ma żadnej pointy...

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Chciałbym na wstępie

zaznaczyć, że tytuł mi się nie podoba.
Zdecydowanie

Dzisiaj na TXT jedziemy według innego klucza.

Pan jesteś niemodny.
I co powiedzą kobitki?


Jakoś ciężko idzie

Spróbuję zagadnąć, choć ze mnie prawnik i obywatel , jak koziej d.. trąba.

Pan kiedyś napisałeś, panie Yayco, że do żadnej bandy nie należysz, bo nie i już.
Wiem, wiem.

Tyle, że takie bandy są.
Niezależnie od pańskiego dys/komfortu.

Jeżeli wyjdziemy od tego, ze kiedyś monopol na obywatelskość miała jedna banda to może tu chodzi o monopol?
A właściwie o jego złamanie?

Ideologiczne, towarzyskie, medialne, zawodowe a nawet terytorialne.

Na naszych oczach złamano monopol bandy Michnika i całego tego szemranego towarzystwa.
Które nas (wiem, wiem ) zmonopolizowało przez jakie 10 lat.
We wszystkim.
Prawie.

Może więc ta cała obywatelskość ( w wypadku pańskiego wpisu, tycząca stanowienia prawa ), powinna się składać z kilku band, np trójmiejskiej, krakowskiej i poznańsko-warszawskiej, które akurat toczyły by sobie pomiędzy sobą wojnę zwana potocznie konkurencją.
W sferze muzycznej byłyby to bandy/wojny szczecińsko – rzeszowskie a w sferze górnictwa legnicko – lubelskie.
ITD. ITP.

No ale ja jestem jak Grześ, zupełnie się nie znam.


Bez pionty też może być,

melduję że przeczytałem.
Z uwagą i z przyjemnością
:)

Pozdrawiam nieobywatelsko bynajmniej.


Panie Yayco

No krótszy to ten tekst nie jest z pewnością.

Przeczytałam jednakże.

Nie do końca zgadzam się z myślą, że fundacje i stowarzyszenia pracują dla własnego celu, a nie wspólnego.

Znaczy nie zgadzam się, że dla własnego bo, że dla wspólnego nie, to się zgadzam.

A właściwie to fundacje często robią dla własnego, stowarzyszenia zaś najczęściej robią dla celu ściśle określonego, wybiórczego natomiast bardziej na zewnątrz ustawionego.

Fundacje to są dla zamożnych proszę Pana raczej, stowarzyszenia dla tych mniej.

Pracowałam kilka lat w różnych, teraz też pracuję za to w jednym już. To jest proszę Pana praca dla twardzieli.
Może kiedyś rozwinę tę myśl.

Jak tak czytam co tu napisałam, to nie wiem czy to dobrze, że to napisałam.

Pozdrawiam prosząc o wybaczenie…


Tak generalizując nieco, Panie Yayco,

choć nieslusznie zapewnie, to najbardziej należaloby bać się siebie samego. Ale kto się do tego przyzna? Lepiej zwalić to nieprzyjemne uczucie na polityków.

Pozdrawiam wieczornie


Panie Igło,

względem tytułu, to trudno wszystkim dogodzić.

Miał być inny, ale tekst mi się wysmyknął, więc ten inny będzie kiedy indziej.

A co do band, to są. O tym jet ten tekst, może Pan zauważył?

Monopol? Nie sądzę. Tu idzie o rozmaite interesy. Mniejsze, większe.

Jedni się ubrali w obywatelskość , drudzy w patriotyzm. Jedni jadą tolerancją a drudzy tradycją.

A pieniądze, gorzała i kobiety takie same, czyż nie?

Ja jakoś nie miałem świadomości,że mnie Michnik monopolizował, może dlatego, że jego nie czytam od 1991 roku..

A ten tekst wcale nie był o stanowieniu prawa. W tej kwestii to mi wystarczy sensowna rada legislacyjna. Ja prosty chłopak jestem.

Pozdrawiam


Panie Yayco

mam wrażenie że wszystko co mogło wyprowadzić mnie z błędu nadziei w tej materii przeczytałem w poście konstytucyjnym

i chyba na tym poprzestanę, żeby nie wzmagać niepotrzebnego ruchu w sieci

zresztą pewnie pan Y się nie obrazi, bo już wszystko wyłożył w obu postach

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Pani Gretchen,

no co ja zrobię, że mi takie długie wychodzą? No nic nie zrobię, przecież...

Długie teksty, krótki rozum. Czy jakoś tak…

Z tymi fundacjami i stowarzyszeniami to nie jest tak, że wszystkie. To raz.

Ponadto (to jest dwa) chętnie się idę zgodzić, że w wielu przypadkach interes zbiorowy jest tożsamy z grupowym.

Ale proszę przyznać, że zna Pani co najmniej jedno stowarzyszenie, które zamiast robić coś sensownego służy wyłącznie do zarabiania pieniędzy. Wcale niekoniecznie przez członków tegoż.

A z fundacjami to już w ogóle bal jest. Podatkowy. Tu chętnie się z Pani diagnozami zgodzę.

Ale, raz jeszcze podkreśle, wcale nie dotyczy to wszystkich.

Ja nawet spółdzielnie znam, co mają sens.

A co do fundacji jeszcze, to właśnie niedawno sobie czytałem o wioskach dziecięcych i ichnim wolontariacie. Pod wrażeniem jestem. Czemu dam formalny wyraz.

Więc się proszę nie stroszyć, tylko dostrzegać niuanse. Dobrze?

A wybaczać nie mam czego, bo to zawsze dobrze jak mnie czytelniczka (albo czytelnik) zmusi, żebym się sprecyzował.

Pozdrawiam, zastanawiaąc się, dlaczego ja składki płacę nie w stowarzyszeniu, tylko w Towarzystwie...


Panie Lorenzo,

mnie to już się tyle ludzi bało i boi, że sam nie będę ich naśladowal.

Natomiast z wiekiem narasta niechęć wobec innowacji. Możliwe, że ja tylko wykrętów szukam…

Pozdrawiam po ciemku


Panie Grzesiu,

spocznij i w tył na prawo rozejśc się proszę. Albo na lewo, wedle Pańskiego upodobania. W gruncie rzeczy tylko spocznij ważne jest, nieprawdaż?

Pozdrowienia


Panie Maxie,

czy Pan sugeruje mi bezczelnie, że ja w kółko to samo piszę?

Nieładnie proszę Pana.

Ja dzisiaj brałem odział i jestem pod wrażeniem, czemu dałem wyraz.

Zresztą, jakby tu powiedzieć, nie jest Pan bez winy.

Ale mnie za jedno. Nie chcesz Pan to nie czytaj.

Radio Pan sobie wyłącz Pan też.

Pozdrowienia rozbrajające (zwane też saperskimi)


Krótko i węzłowato

ostatnio tak mam że obrywam, a ja żeby nikomu przykrości robić, przyjmuję z godnością, swoje zaś wiedząć :)

także biorę, doceniając fakt pisania do rzeczy w temacie romantyzmu ustawodawczego co rozumię jako przykładanie nadmiernej wiary w sprawczą moc społeczeństwa obywatelskiego jako antidotum na miernotę legislacyjną.

proszę mnie poprawić jak zakręciłem zbyt mocno

prezes,traktor,redaktor


Panie yayco

Pisze Pan o alternatywie.

Z jednej strony zło, wynikające z niedostatków ludzkich instytucji, rozpoznawalne, a zatem na swój sposób oswojone, z drugiej strony zło nieznane i anonimowe, z którym trudno się zmierzyć.

Myślę, ze to fałszywa alternatywa.

Ani bowiem to pierwsze nie jest takie znane, ani to drugie nie jest tak anonimowe jak Pan to przedstawia.

Uważam zresztą, że nie ma takiej alternatywy.

Nie ma żadnego zakładu.

Nie ma żadnego albo-albo.

Nikt przecież nie mówi o przekazaniu wszystkiego w ręce obywateli. Mój skromny przecież tekst też nie dotyczy reorganizacji legislacji tylko wprowadzenia do niej tej odrobiny czynnika społecznego, która jest w niej zupełnie nieobecna. Nie chodzi o społeczne stanowienie prawa tylko o patrzenie ustawodawcy na ręce. Naprawdę pomysł taki wywołuje u Pana tak daleko idące obawy, że pisze wręcz Pan o utracie kontroli? Przez kogo? Kto w chwili obecnej sprawuje na tyle skuteczną kontrolę, że zło, o którym Pan pisze, jest tak łatwo rozpoznawalne?

Jeśli nawet tak jest, jeśli w istocie można ustalić kto jest autorem projektu ustawy, kto miał wpływ na jej treść, czyje interesy kryją się za tym, czy innym, rozwiązaniem prawnym, to czy jest tak, że z tak rozpoznanym i nazwanym złem (bo przyjmijmy roboczo, że jest to w tym przypadku zło) rzeczywiście możemy sobie poradzić?

Aby nie sięgać daleko – wszyscy wiedzą, że za ostatnimi nowelizacjami prawa autorskiego stoi potężny lobbing przemysłu rozrywkowego. Wiadomo komu i o co chodzi. Wiadomo też, że przyjmowane na skutek tej presji rozwiązania są szkodliwe i niebezpieczne dla rozwoju kultury, tylko dlatego, że przemysł rozrywkowy nie może poradzić sobie ze zjawiskiem kopiowania i rozpowszechniania utworów przez Internet. I co z tego, że wiadomo? Nic. Tak czy inaczej szkodliwe, jednoznacznie złe rozwiązania są “przepychane” przez parlamenty, także i przez polski, w tym ostatnim przypadku w sposób już zupełnie bezczelny, bo poprzez delegację popularnego muzyka do Senatu, gdzie już zupełnie bezwstydnie, forsuje on takie rozwiązania, z których osobiście czerpie korzyści majątkowe.

Czy opisane zjawisko jest o tyle mniej niebezpiecznego tylko dlatego, że się odbywa przy pełnym oświetleniu? Moim zdaniem jest niebezpieczne dlatego, że jest dokonywane jawnie, bez tej odrobiny hipokryzji jaka towarzyszy zazwyczaj nieetycznym zachowaniom, że jest oswojone właśnie, że jest w ten sposób akceptowane. W taki sposób patologia staje się normą tak samo jak korupcja stała się normą w służbie zdrowia. Nie jesteśmy w stanie jej skutecznie wyplenić właśnie dlatego, że się z nią oswoiliśmy i się na nią zgodziliśmy.

P.S. Czy w Polsce jest społeczeństwo obywatelskie?

Wątpię tak samo jak i Pan. A czy ma powstać? Czy chcielibyśmy tego?
Jeśli tak, to wiemy, że będzie to żmudny proces, rozłożony na lata całe, choć chyba niekoniecznie na całe tysiąclecie. Mamy przecież pewne wzorce. Wie Pan, myślę, że cały ten ruch wolnego oprogramowania nie zjawił się w Ameryce przypadkowo, mało tego, jestem przekonany, że w innym miejscu niż USA nie miał szans się pojawić. Ale o tym może następnym razem.


Panie Arturze,

Pan uważa jedno a ja drugie.

Nie ma obowiązku, żeby wszyscy uważali tak samo, prawda?

Pański tekst, obok tekstu Maxa skłonił mnie do tego, żeby postawić kilka pytań.
I nie szło mi o uniwersalną odpowiedź: lewiatan, czy motłoch? To byłby oczywisty nonsens.

Idzie o to, że żyjąc w podwójnym ustrojowym in statu nascendi, ciągle podejmujemy decyzje, albo są one za nas podejmowane.

Piszę” w podwójnym”, bo moim zdaniem ani ustrój Polski jeszcze się nie ukształtował, ani Europy, w której współtworzeniu uczestniczymy.

I często takie cząstkowe decyzje dają się sprowadzić do alternatywy. Czy w konkretnej sytuacji wolę znane zło, czy wolę ryzykować.

To jest alternatywa całkowicie prawdziwa. Więcej powiem: to jest ciąg alternatyw i wyborów.

Czy chcę starej znanej i zlej konstytucji, czy wolę zaryzykować dyskusję nad nową, bez gwarancji, że to ma sens? Odpowiadam: wolę dyskusję. I zmianę konstytucji na dowolną inną. Tę uważam za bardzo złą.

Czy wolę ordynację w dotychczasowym kształcie i znane skutki, czy wolę ryzyko JOW. Znowu, tak się składa, że wolę ryzyko? Mimo, że podzielam wiele obaw związanych z JOW. Ale zaburzenie procesów petryfikowania się władzy w Polsce jest dla mnie ważniejsze.

Czy wolę samorządy lokalne, czy sprawną administrację rządową? A skąd ja wezmę sprawną administrację rządową? Ale tak, wołałbym taką administrację . Co najmniej w Warszawie. Mm już dość tego pseudoparlamentaryzmu miejskiego.

Czy wolę sensownie powołaną komisję legislacyjną, czy ruch na rzecz wolnego prawotwórstwa? Wolę komisję, choć doceniam walory dyskusji prowadzonej na zasadach, które Pan proponuję. Dyskusji.

To są alternatywy.

Inne dotyczą innych rzeczy. Może drobniejszych, ale bardzo ważnych dla człowieka.

Walczyć o miejsce do parkowania, czy założyć stowarzyszenie i się ogrodzić?
Ogrodzić. Ale czy to zgodne z interesem zbiorowym? A nie wiem, to żona trzyma swój samochód w stowarzyszeniu parkingowym. Ja parkuję w garażu…

I tak dalej i tak dalej.

Nie ma żadnej jednej alternatywy.

To tylko forma przedstawienia problemu.
Natomiast nie wierzę w pełne oświetlenie. To kolejny mit. Im bardziej rozproszona decyzja, tym łatwiejsza do zmanipulowania, a manipulacja trudniejsza do wykrycia.

No i na koniec jeszcze drobiazg.

Dobrze Pan wie, że porównywanie jakichkolwiek rozwiązań prawnych, wziętych z Aameryki do rozwiązań kontynentalnych jest ryzykowne.

Pozytywizm Austina i pozytywizm Jellinek’a to dwa różne pozytywizmy i to nie tylko dlatego, że w myśli amerykańskiej pozytywizm nigdy nie miał pozycji monopolistycznej.

Prawotwórstwo amerykańskie, jakkolwiek rośnie jego udział w ichnich fontes iuris oriundi, ideologicznie ciągle ma charakter subsydiarny. Rząd dusz sprawuje sędziowskie ratio decidendi, które idzie za precedensowym obiter dicta.

Wszystko to nie zmienia mojej pozytywnej opinii o Pana inicjatywie i negatywnej w kwestii przedmiotowej.

I nie ma w tym sprzeczności.

Doceniam walor dyskusji, którą Pan wywołuje. I dlatego wolę nie komentować tam, tylko tu. Może Pan to nazwać manipulacją.

Pozdrawiam jak najserdeczniej


Panie Maxie,

byłbym napisał,że Pan ku śwętości aspiruje, alem się dziś dowiedział, że Podkarpacie to najspokojniejszy jest region naszego kraju, gdzie zagrożenia są nieznaczne, a lud pracowity żyje spokojnie.

To by tłumaczyło Pańskie nienerwowe podejście.

A romantyzm ustawodawczy bardzo mi się podoba.

Choćby dlatego, że pokazuje związki takiego myślenia z nieco już zapomnianą niemiecką szkołą historyczną (zmarło się biedaczce w połowie XIX wieku), która źródeł prawa szukała w duchu narodowym.

Ciekawe to było podejście i niegłupie, ale przerażająco nieefektywne.

Pozdrawiam Pana nocną porą


Panie Yayco

Napisałam w odpowiedzi i mi wycięło. Bom coś nie takiego nacisła jak powinnam.

Co to jest za dzień dzisiaj?

Aaaaaaaa!


Pani Gretchen,

byłbym z Paną współczuł, ale jakoś nie umiem.

Proszę sobie kupić większą klawiaturę, to będzie łatwiej trafić.

Ale poczekam, może Pani jeszcze raz to napisze, co się Pani zagubiło?

Pozdrawiam


Podkarpaciu przekażę

śpi pewnie zadowolone od 17:30 po “Teleexpresie”

w imieniu dziękuję ździebko chwały sobie przygarniając

prezes,traktor,redaktor


To Pan jego nie budź, Panie Maxie,

jutro Pan przekażesz.

Ale jak dzisiaj statystyk z jednej gminy (podobno wcale nie najspokojniejszej) słuchalem, to aż mnie zazdrość za trzewia łapała i trzęsła.
To u mnie na Grochowie w jedną noc (i to chłodniejszą) bardziej się ludzie bawią, niż w takiej gminie przez cały rok, gdzie połowa wykroczeń to jazda bez biletu PKSem, a 70% przestępstw (znaczy 12) to ci co jechali włąsnym samochodem. Po spożyciu.

Pozdrawiam wciąż zazdroszcząc


Panie Yayco

Pan widzi co ja ponawyrabiałam…

Napiszę, ale jutro. Może jutro będzie lepszy dzień?

Kawiaturę to ja mam jak raz. Wsamraśną.

Trafiam.

O ile…

Panie Yayco, to jest jakieś dziwactwo dzisiaj.

Aaaaaaaa!


Pani Gretchen,

wedle Pani oświadczeń z niedzieli, we wtorek Pani wstaje w nocy i jedzie na wieś.

To ja Paną informuję, że ten wtorek to on już jest.

Więc może Pani się spać położy zanim Pani coś poważnego popsuje?

Pozdrawiam


Panie yayco

Czy wolę sensownie powołaną komisję legislacyjną, czy ruch na rzecz wolnego prawotwórstwa? Wolę komisję, choć doceniam walory dyskusji prowadzonej na zasadach, które Pan proponuję. Dyskusji.

Alternatywę taką nazwałem fałszywą z tego powodu, że w tym przypadku nie stoimy przed wyborem zero-jedynkowym (aby utrzymać się w informatycznej konwencji).

Jedno nie wyklucza drugiego.

Aktywność obywatelska nie wyklucza rzetelnej roboty legislacyjnej, z czym się chyba zresztą Pan zgodzi.

Jest jeszcze coś. Taka komisja czy Rada Legislacyjna coraz częściej, ze względu na złożoność problemów, z jakimi będzie miała do czynienia będzie zmuszona odwoływać się do pomocy “zewnętrznych” ekspertów. Ten proces będzie postępował i to śmiem twierdzić, że w taki sposób, iż ciało takie w pewnych dziedzinach będzie zupełnie na takie zewnętrzne wsparcie skazane. informatyka, genetyka, nanotechnologia, mikrobiologia i wiele wiele innych dziedzin wymagających działań legislacyjnych wymagać będą specjalistycznej wiedzy, dla członków takiej komisji czy Rady zwyczajnie nieosiągalnej.

Jakie rodzi to zagrożenia nie trzeba chyba tłumaczyć. Już w tej chwili duże kancelarie prawne podejmują się pisania projektów aktów prawnych ponieważ dysponują zapleczem logistycznym jakim nie dysponuje admninistracja rządowa. kto zapewnia takie zaplecze można się domyślać. Praktykom takim trzeba się przyglądać. Tradycyjne narzędzia kontroli mogą okazać się niewystarczające. Zwyczajnie.


Ach! Ach! Ach!

To przecież Pana setny tekst!

Ach! Ach! Ach!

Gratuluję serdecznie.

Mam nadzieję, że tekstowisko nie będzie zmuszone przeczytać aż stu moich tekstów…

Więc żeby zreasumować jakoś Pańską uroczystość i mój dzisiejszy dzień, to proszszsz uprzejmie…


Panie Arturze,

ale ja wiem które to kancelarie robią.
A jak wiem to mogę badać przepływy zasobów. Jakiż to problem i jakie niby zagrożenie?

Problem jest wtedy, kiedy nie wiadomo kto to robi i kiedy nie można kontrolować przepływu zasobów.

A co do wiedzy ekspertów, to to jest oczywiste. Tylko, że to jest jak z rakietami. Na eksperta zawsze jest antyekspert.

A to co Pan proponuje, to proszę wybaczyć, ale nie jest narzędzie kontroli , ale narzędzie jej osłabienia. Poprzez rozproszenie.

Pozdrawiam serdecznie, upierając się przy swoim


Pani Gretchen,

chciałem to najpierw zbyć żartem i powiedzieć, że 107, ale ujęła mnie Pani swoją spostrzegawczością.

I dzięki za piosenkę.

I dodam, że moim zdaniem to dość szybko dojdzie pani do tej swojej setki, jak tak patrzę na Pani pisanie. I to niezła setka będzie.

I żeby nie było, to wzajemnie dla Pani piosenka:

Pozdrawiam wzruszony, dobrej nocy życząc


Panie yayco

ale ja wiem które to kancelarie robią.
A jak wiem to mogę badać przepływy zasobów. Jakiż to problem i jakie niby zagrożenie?

Problem jest wtedy, kiedy nie wiadomo kto to robi i kiedy nie można kontrolować przepływu zasobów.

Wcale niekoniecznie. Przykład z nowelizacją prawa autorskiego jest tego najlepszą ilustracją. Sama wiedza nie zapewnia jeszcze kontroli zasobów.

Podobnie wyglądała sprawa z projektem opatentowania programów komputerowych, Już wszystko było postanowione. Mimo, że było to rozwiązanie szkodliwe dla innowacyjności europejskiej gospodarki ( może poza kilkoma koncernami jak Nokia) komisja poprawkę tę by przyjęła i dopiero wielka akcja wielu ludzi doprowadziła do zablokowania rzeczy całej – uwaga – przez Polskę!

Naprawdę miło to czytać:
http://thankpoland.info/

Także serdecznie pozdrawiam i dodaje jeszcze gratulacje z okazji okrągłej setki!


Panie Yayco

Tamten jest maruda więc żaden 107.

Setka Panie Yayco.

:)

Dziękuję Panu za dobre słowo. Nie mam o tym moim pisaniu zbyt dużego mniemania, ale z niektórych to jestem naprawdę zadowolona.

To się odwdzięcze piosenką.

Kolejna Kasia, która śpiewa tak, że serce rozdziera.

Gdyby nie to, że zbyt dużo muzyczników ostatnio… Ale następny będzie o niej.

Sam Pan posłucha jak Kasia śpiewa piosenkę jubilata wczorajszego.


Poprawka

Nie komisja ale Rada ds. Rolnictwa i Rybołówstwa. Bo pomysł był aby patenty wprowadzić właśnie tylnymi drzwiami.

pozdrawiam raz jeszcze na spoczynek się udając


Ja się na tworzeniu prawa znam tak samo

jak na, dajmy na to, technologii przeróbki krewetek małogabarytowych w pobliżu Zwrotnika Koziorożca. Moje zdanie jest zatem nieskażone wiedzą korporacyjną. Ani żadną inną powiązaną.

Powinienem pewnie przyklęknąć przed starszymi i mądrzejszymi, czapkę w garściach miętolić i posłusznie słuchać z gębą rozdziawioną?

Cóż, tym razem nie przyklęknę i powiem, że zgadzam się z Panem, Panie Y. bardzo umiarkowanie. Odnoszę wrażenie, że artykułowane przez Pana proporcje zagrożeń do korzyści są wyolbrzymione.

W tworzeniu oprogramowania stosuje się (jak już zupełnie nie wiadomo, od której strony zacząć) metody heurystyczne. Na nasze oznacza to po prostu macanie po omacku, choć z uruchomieniem myślenia. Na początku robi to komiczne wrażenie, a efekty po pewnym czasie są nieocenione.
Z innej beczki (pogranicze informatyki i matematyki) – metody Monte Carlo. Liczenie całek za pomocą generatora liczb losowych? Działa, aż miło!

Suma małych chaosów niekoniecznie daje wielki chaos. Mrowisko Pan kiedyś oglądał?

Widzę pewną subtelną analogię z tworzeniem prawa, które ma być dobre w bliższej lub dalszej przyszłości, w szybko ewoluującym otoczeniu. Nie sposób zatem analitycznie przewidzieć wszystkich konsekwencji.
Czy ja za bardzo nie pcham matematyki tam, gdzie jest niemile widziana?

Rewolucja komunikacyjna, szczególnie jej społecznościowy charakter, powoduje, że niektóre, od setek lat sprawdzone, metody, wcale nie są najlepsze.

Mam wrażenie, że czeka nas jeszcze erozja niejednej teorii. Nie żadna rewolucja, po prostu powolne obumieranie. I to moje wrażenie sięga również procesu tworzenia prawa.

Aha, nie pisałem u Pana Artura o społecznościowym tworzeniu prawa. Raczej o społecznościowej weryfikacji projektów (nazwałem to debugowaniem).

Pozdrawiam z lekka polemicznie


Panie Arturze,

przykład dobrany celnie, ale mowiący nie o kreowaniu, ale wyłącznie o kontrolowaniu prawa.

W tym zakresie nie mam uwag.

Kreowanie przypomina mi zawsze historię obowiązkowe wprowadzeni Linuxa w Monachium.

Sprawa była prestiżowa, bo w Monachium jest główna kwatera Microsoftu po tej stronie Atlantyku.

Strasznie było op tym głośno.

Mniej głośnoo było o wycofaniu się władz miasta z tego pomysłu. Zresztą cichszym, mniej rewolucyjnym i pozwalającym na wybór. Okazało się, że koszta serwisowe są zbyt duże.

Co do kontroli, to upierał się będę, że jeśli nie wiemy kogo kontrolować, to kontrola nie jest możliwa. To czywiście nie oznacza, że jest to warunek dostateczny. Ale też ja wcale nie napisałem nigdzie, że pozostanie przy dawnych rozwiązaniach uważam za dobre.

Ja się waham

Pozdrawiam porannie, dziękując za gratulacje


Mani, Pani Gretchen,

to ma damskie jednak podejście . Do matematyki nawet.

Zaraz, ze maruda… Drażni Panią takie czysto spekulatywne podejście? Intelektualiści się Pani nie podobają. To nawet trochę widać, a contrario, poniekąd…

A co do pani G., to myśli Pani, że zostanie na muzycznik jak wszystko zużyjemy tutaj? Bo jak lubię tę panią. Jak śpiewa.

Ale może wystarczy, bo jak szukałem czegoś co by tu wkleić (dla zniszczenia Pani szczwanych zamiarów) to się nie mogłem zdecydować.

W końcu stanęło na tych dwóch, bo nie umiałem wybrać:

Pozdrawiam porannie, jeszcze nie do końca myśląc


Panie Oszuście,

tekst który napisałem, podkreślę to po raz kolejny, nie dotyczy wyłącznie prawotwórstwa. Powiedzmy, że w kwestii prawotwórstw mogę być nieco stronniczy. A staram się o takich rzeczach pisać rzadko.

Jest to tekst o rozmywaniu się przedmiotu kontroli i fałszywym złudzeniu, że ludzie niekompetentni, jak się zejdą, to im się cząstkowa niekompetencja zbierze w specjalistyczną kompetencję.

A chaos w prawie to my mamy już i bez tego.

Wszystko się trzyma nie na wewnętrznym uporządkowaniu, a na tezaurusach i bazach informacji. Być może to jest nowy ład. Ja się jeszcze powstrzymam od oceny stanowczej.

Zresztą nie wiem o co się Pan spiera nawet w kwestiach prawoznawstwa, bo do społecznościowego (jakież okropny słowotwór, swoją drogą) debugowania prawa to ja nic nie mam.

Więcej nawet, chętnie bym to rozszerzył na orzecznictwo.

I jeszcze o matematyce troszeczkę. A ściślej o dużych liczbach, przy których rośnie prawdopodobieństwo. Jednym z dawnych założeń porządkujących system prawa, było dążenie do minimalizowania prawdopodobieństwa występowania sprzeczności i luk w prawie. Obawiam się, że jeśli nawet suma chaosów nie czyni chaosu, to raczej pomaga tym sprzecznościomm i lukom. Czyni je bardziej prawdopodobnymi.

Co z tego że ludzie sami będą kontrolować i uczestniczyć nawet w procesach prawotwórczych, skoro w efekcie nie powstanie lepsze prawo?

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco

setka, hmm dobra rzecz, tym bardziej jak poszczególne składniki to zawsze wyśmienity poziom :)

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

proszę mi tak nie smarowac, bo się sromam.

I pomijając Pana niesprawiedliwe jawnie uwagi o jakości, upierał się będę, że napisałem o 7 tekstów więcej. Limeryków nie licząc.

To, że niejaki N nie doczekał multiblogów, nie znaczy że go nie było. Ani, że nie będzie…

Mam nadzieję, że jak te multiblogi powstaną, to będzie możliwość uporządkowania dotychczasowej działalności i podzielenia jej na kilka nurtów.

Wiele też wskazuje, że w najbliższych miesiącach będę pisał mniej, bo zapowiada się, że mój czas zostanie zdezorganizowany w nieznanym mi od lat zakresie.

Ale wie Pan co? W sumie to nawet jestem z tego wszystkiego zadowolony. Summa summarum

Pozdrawiam, pijąc stygnącą herbatę...


Maksie

Nie przesadzaj.
Pan Yayco ledwo co wyrabia normę.
Raz tylko poszedł w Pstrowskiego ale 1 to za mało.
Na dodatek kłótliwy jest, no chyba że akurat wino ma pod ręka.


Panie Igło,

dziękuję za budującą krytykę.

Zwłaszcza zaś uznanie mnie za kłótliwego i to przez Pana Szanownego, mam za komplement wielkiej wagi i znaczenia.

Pozdrawiam serdecznie, pławiąc się w dumie i śmiało zmierzając ku egotyzmowi


Panie Yayco

ja sobie tak mysle ze pare tekstów na zaś, gdzeiś w sztambuchu sobie wypoczywa.

Też słyszałem o tym Multiblogu, podobno ma zdolnosci dotad niespotykane na TXT,

p.s dobrze że do Krakowa jeszcze pewnie rok z okładem, ale przygotowania warto zączać, tym bardziej że obowiązków nie brak

pozdrawiam zadowolenia z nowości życząc

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

to już mniej niż rok.

Ale się waham…

Sztambucha nie ma.

Dziś, lub najpóźniej jutro napiszę tekst drugi o Prowansji. Pewnie mógłbym napisać jeszcze kilka tekstów wakacyjnych.

No i czekam, aż mnie coś wkurzy, bo mam niezły tytuł do wkurzonego tekstu.

Ale jakoś tak mam ostatnio, że mnie nic nie wkurza (choć głupota, jak zawsze – irytuje)

A w tego multibloga, to coraz mniej wierzę. Dlatego odpuściłem niejakiemu, opublikowałem zawartość szuflady i wróciłem do normalnego blogowania i komentowania. Póki mam jeszcze trochę czasu na to.

W ogóle zaczynam myśleć , że mi się ten drupal średnio podoba.

Wczoraj, aby dać odpór różnym blipom i zegarkom, chciałem sobie choinkę zainstalować, która pokazywałaby czas, jaki pozostał do Bożego Narodzenia.

Ale się nie udało. Trzy niezależne systemy mnie poinformowały, żebym nie przesadzał...

Niefajnie

Pozdrawiam, myśląc o Gwiazdce…


Panie Yayco

ja próbowałem zegray odliczające i nawet działały,

ale to też ma swoje uwarunkowania sprzętowe (zabezpieczenia itp.)

dlatego zastanawiam się nad usunieciem gadżetów od siebie,

ale zastanawianie ostatnio długo mi idzie, także w okolicach kupowania choinki sprawdzę co wymysliłem

a wtedy juz rok minie.

Kurczę, kawał czasu

prezes,traktor,redaktor


A ja to , Panie Maxie,

tymi mapami sobie próżność pasę.

Tylko nie mogę odżałować tej dawniejszej mapy, na której było i San Domingo, i Brazylia, i nawet egzotyczna Moskwa.

Niby człowiek wie, że większość tego, to przypadkowe skutki przerostu googla nad samodzielnością, ale mimo popatrzeć, że ktoś z San Domingo też się pomylił.

Pozdrawiam


Ja tak tylko w nerwach cały, Panie Yayco,

z gratulacjami i podziękowaniami śpieszę za te 100 tekstów.

A w nerwach to jestem, bo się w przyszłym tygodniu do kraju wybieram, co to z jego języka tylko duże litery, kropki i przecinki rozumiem. Na dodatek samochodem tam jechać muszę, bo to gdzieś na zapadłej prowincji jest. Szentes się to miasteczko nazywa.

Nie mam pojęcia, jakie ceny tam panują i panować będą w przyszłym tygodniu. I czy mnie nie zjedzą, a potem nie popiją dobrym winem. Tylko co mnie z tego wina, jak będę trawiony?

Mimo to pozdrawiam, mam nadzieję, że nie ostatni raz


Panie Yayco

któż z nas jest bez tego grzechu niech pierwszy skasuje taką mapkę :))

San Domingo mi się stale przypomina

p.s a na Bola czytawali?

prezes,traktor,redaktor


Panie Lorenzo,

ależ z Pana jest Lajkonik, jednakże. Każdy łżejubileusz musisz Pan natychmiast obchodzić?

Nie byłem w ty Szentes nigdy, ale sobie kombinuję, że tam jest tak, że kupi Pan tanio dobre wino (nawet jak nie dla siebie, to dla znajomych) a w ciepłych wodach Pan się wieczorową porą zdrowotnie odmoczysz.

Ceny myślę, że dla mieszkańca Krakowa będą przyjemne. Dla mnie to w ichnim kraju całkiem tanio się zdawało.

A nic nie rozumieć to samo szczęście… Najbardziej wiadomości oglądać lubilem. Krzyku tyle co u nas, a nerwów – zero.

A i wyższe doświadczenia kulturalne mogą się wydarzyć. Jak rok temu z okładem stajaliśmy pod Egerem, to w telewizorze film z Dzieckiem oglądaliśmy. Film był niemiecki, z lokalnym napisem. Bardzo nam się podobało (choć Dziecko się niemieckiego zaczęła uczyć ledwie trzy tygodnie temu, więc wtedy to nawet mniej rozumiała niż ja).

Nie wiem czy to była komedia, czy tragedia, ale popłakaliśmy się ze śmiechu.

Pan musi szukać czysto lokalnej produkcji, ale myślę, że miejscowa odmiana Idola zapadnie w Panu na zawsze.

I kup Pan koniecznie Segedynską paprykę, chociaż to nie ta okolica. Papryka – senne marzenie to jest…

A i jeszcze mi się skojarzyło (co znowu nie dla Pana niestety) żeby Pan nabył palinkę z czarnego bzu. Rarytat to jest najprawdziwszy…

Pozdrawiam przekonany, że po raz jeden z wielu


Panie Maxie,

z Archipelagu wieści są mieszane. Podobno jest jeden tekst zachowany, ale innego całkiem autora, zaś Akademia w likwidacji, a władze miejscowe wody nabrały w usta.

Jakieś tam były awantury, czy coś...

Pozdrawiam


Panie Yayco

czyli pożyjemy zobaczymy,

co do papryki wymienianej w komentarzu do Lorenzo, to sie pochwalę że mam fajny przepis na sos, pomidory tez idą

pododny do tego co przy bakłażanie Pan zaproponował, tylko u mnie ilości hurtowe, znaczy do słoiczków później.

Z tej racji że pomidorów w zimie nie ma zbyt smacznych , taki sos na bakłażanie wychodzi extra

odgotowany uprzednio z pewna ilością wina

zresztą z tym winem w sosach i innych potrawach to musi byc super sprawa, im więcej go dodaje tym więcej potraw wydaje się być smacznymi.

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

dawaj Pan ten sos. Ja sobie paprykę dobrą z Hiszpanii przywiozłem i szukam okazji. A mam też jedną flaszkę, co by zdatna była do czegoś paprykowego…

Więc inspiracje mile widziane.

A co do sosów, to ja dodaję wódkę, proszę sobie wyobrazić.
W ogóle, u mnie w domu, to wódka tylko do kuchni znajduje zastosowanie.

No chyba, że jakiś nawyknięty się trafi…

Wynarodowienie, czy coś...

Pozdrawiam


Sos dam,[edit]

ale jak wrócę [edit] do domu bo pamięci mi zbrakło, a nie chce namieszac komus w głowie

p.s wczoraj zastosowałem do penne i było w porządku. Nawet bardzo.

prezes,traktor,redaktor


Panie Y

ja to bym mial w takim razie prośbe o jakis szerszy tekst pod roboczym tytułem: “dlaczego obecna konstytucja jest zła”.
oczywiscie napisane tak, by laicy (jak ja) mogli zrozumiec. tak sobie myśle, że dość poważnie by to pomogło części zainteresoweanych Konfederatów w przyswajaniu Pana tekstów “okołokonstytucyjnych”.

pozdrawiam, ciesząc się z Pańskiego powyższego tekstu.


No jak tu już taki recital

pani Kasi Groniec (dziękuję, bo cudownie było, a znałem tylko właściwie chyba 2 piosenki), to chyba nie powinno zabraknąć i tegj piosenki z tego koncertu:

No nie mogło, więc podrzucam.

A z tymi tekstami, znaczy ich liczbą to jakiś chaos jest, bo na liście konfederatów pokazuje, że ma pan 100 a np. na liście blogów, o tu

http://tekstowisko.com/blogi.html

że 95.
I u innych blogerów np. u mnie też widać tę różnicę kilku tekstów.

I się zastanawiam skąd ta różnica.

Kurde, ja to mam problemy, pewnie ktoś skwituje ironicznie, ale może to dlatego, że za kilka dni mam niby uczyć czegoś co się nazywa gramatyka opisowa, nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, ale pomysł to dobry nie był.
I muszę w absurd uciekać i wirtualne problemy, bo się dołuję tą perspektywą, choć właściwie nie tylko tą.

Pozdrawiam, obiecując nie smęcić więcej.


Panie Griszqu,

to ja bym nic już w życiu nie robił, tylko bym pisał.

Powoli, ale stanowczo, uzbierała się niezła literatura.

Najgorsze jest to, że ja jej mizerię widzę na różnych poziomach.

Genetycznie jest złą, bo jest efektem nie myśli zorganizowanej w ideę uporządkowaną, a kompromisu. I to nie intelektualnego, a politycznego. Między nieboszczką UW a SLD. Jak mawiał towarzysz Wiesław: ni pies ni wydra, coś na kształt świdra.

Dla mnie jest zła, bo nienormatywna jest, choć się za taką ogłasza. To bym musiał długi i nudny tekst napisać.

I jeszcze jest zła, bo poszczególne rozwiązania są, moim zdaniem, złe. To już subiektywne i bardzo dyskusyjne są oceny. Ja sie zajmowałem (i po troszę nadal zajmuję) bliżej jedynie kwestiami równościowymi, ale nie podoba mi się znacznie więcej.

Więc, reasumując, chyba się Pan nie doczeka.

Już prędzej ją zmienią, niż ja na to wszystko czas znajdę.

Ale jak mnie coś poszczególnego wkurzy, to może coś po kawałku będę pisał. Nie wiem, bo zasadniczo lekarz od ciśnienia zakazał mi się denerwować.

Pozdrawiam, prosząc o wybaczenie


Panie Grzesiu,

myślę (albo mi się tylko subiektywnie roi), że tak czy inaczej setkę przekroczyłem. I tego się trzymajmy.

A Kasia Groniec niezła jest, szkoda, że tyle tego tu poumieszczaliśmy, bo Pani Gretchen będzie się musiała zdrowo nabiedzić, żeby nam oko otworzyć.

No bo weźmy pod uwagę jeszcze choćby to:

Prawda?

Pozdrawiam naturalnie


Panie Y

to ja znowu wezme coś z życia – wracając stopem z Ukrainy na Śląsk, zabraliśmy sie z przemiłym trenerem, sędzią turniejowym i właścicielem szkoły tańca. Już takie wysokie progi. Dowiedziałem się w trakcie naszej podróży więcej o tańcu niż przez całe swoje życie – i było to wszystko ciekawie opowiedziane, w formie zrozumialej dla laika.

Chodzi o to, ze Pan rozróżnia poszczególne ziarna piasku. Większość, w ktorej ja jestem, nie widzi głazów…


Panie Griszqu,

Pan mnie przecenia.

Ja się na tym znam na tyle,żeby wiedzieć ile roboty by mnie kosztowało napisanie tego wszystkiego.

I za mało, aby być przekonanym, że znam się dobrze.

A pisze się to, co się chce pisać. Ja to robię dla przyjemności.

Pozdrawiam serdecznie


Czyżby również i naszej przyjemności, Panie Yayco?

Altruista z Pana; dobrze, że tacy ludzie jeszcze chodzą po tym świecie:-)

Ukłony


Panie Y

Przecież nie robie z Pana Alfy i Omegi. Są pewnie miejsca, gdzie Pańska wiedza nie wystarcza nawet na wystartowanie w dyskusji, ale tutaj jest całkowicie adekwatna do tego, by o przecenianiu nie było mowy.

Oczywistą oczywistością jest, że po przekroczeniu pewnego poziomu wiedzy, o co Pana podejrzewam, nabrał Pan pokory własciwej właśnie tym ludziom, którzy zdają sobie sprawę z nieogarnialności ogromu wiedzy do zdobycia i własnego ograniczenia. Natomiast ja nie wnioskuję o wprowadzanie Konfederatów na poziom pozwalający na dyskusję z Panem, tylko na przedstawienie podstaw i terminów. Już parę razy się Panu chciało. No ale jak to Pan zauważył – musiałby mieć Pan w tym przyjemność. Mam nadzieję, ze tak się zdarzy.

Może to chamsko zabrzmi, ale jest Pan zasobem. Nieczęstym. Głupotą jest niewykozrystywanie zasobów. ;-)

Pozdrawiam…


Panie Lorenzo,

jeżeli Pan z tego czerpie przyjemość, to ja mogę jedynie powiedzieć, że się cieszę i będę się starał.

A o altruizm nie byłem chyba nigdy podejrzany…

Pozdrawiam zgięty w pas, aż mi strzyka


Panie Griszqu,

jako zasób czuję się nienadzwyczajnie.

Bo mam świadomość wyczerpania. Czasem.

Widzi Pan, to jest jednak problem formy.

Obawiam się,że łatwiej sobie radzę z formą, kiedy nie pilnuję każdego słowa i nie mam świadomości, ze strasznie upraszczam.

Lepiej mi idzie jak piszę bajeczki dla dzieci starszych i zaawansowanych.

Więc umówmy się, że jak mnie zeprze to coś napiszę, a jak nie, to już raczej o winie będę kombinował.

Bo na winie się nie znam wcale. Ale mogę sobie jego nalać i już po chwili lęki mi mijają jak sen złoty…

Właśnie, cholera, zdaje się, że coś przedwczoraj obiecałem…

Odmeldowuję się z szacunkiem


Pan sobie, Panie Yayco,

natychmiast wyprostuje kręgoslup! Bardzo proszę:-) Zaś co do podejrzeń to cale życie przed Panem.

A co do formy (literackiej oczywiście), przecinków i takich tam, to chcialem się przypomnieć. Może by coś na próbę? Pamięta Pan takich dwóch jak Przybora i Wasowski? Albo dr Jekyll i dr Hyde? O Flipie i Flapie nie wspominając.

Uklony pelne zadziwienia


WSP Lorenzo

Flip i Flap, Przybora i Wasowski a nawet ci od straszenia, to byli w TV Sokorskiego.
Więc pan nie ryj tu reżymowo.
Ku zadowolnieniu własnemu.

Tu jest postępowy portal, IPN-wski, i głownie dla kobit & małolatów co to se muzyki puszczają.
Od których pan byś jak byś doma puścił lumbaga się nabawił, albo wałkiem oberwał.

Tak, jak ja, od Serga.
No strasznie mnie leje.

farbę puszczam.


Panie Lorenzo,

ja sobie mogę być nawet pan Hyde dzisiaj, ale od Fipów i Flapów to proszę mnie jednakże odróżniać. No!

A na kręgosłup nie narzekam. O ile liczne badania, prowadzone przed 1989 rokiem zwracały mą (zwłąszcza zaś cudzą) uwagę, że coś z tym kręgosłupem jest nie tak, o tyle później albo mi się wyleczyło, albo mnie nie badali.

I tego się będę trzymał.

Pozdrawiam zdrowotnie


Panie Igło,

chyba Pan się przejęzyczył.

AntyIPNowski chciał Pan napisać, prawda?

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość