Dieta i patriotyzm II (Z cyklu: Tradycje polskie)

Panu Griszeqowi

Historia, którą przypomnę, zdarzyła się w roku 6526.

W którym? – zapyta spłoszony czytelnik, sądząc, że Panu Y wszystko się już całkiem pomieszało od starości i zaczął pisać zagubione odcinki przygód pilota Pirxa.

Ano w 6526. Od początku świata. Wedle prawosławnej notacji. Czyli, w czasach gdy na ziemiach polskich czytać i pisać umiało pewnie z piętnaście osób, z czego większość, to byli księża katoliccy, Niemcy i Żydzi i jak łatwo zgadnąć, ani nie pisali, ani nie czytali oni po polsku. A rodzącej się Polsce jakoś to nie przeszkadzało.

W sąsiednich, na wschód położonych krainach, gdzie czas liczono od tak jak wspomnialem: początku świata, było zgoła inaczej. Tam pisano w języku słowiańskim i to całkiem sporo. Kiedy w początkach XII wieku stary mnich Nestor (trudno, aby z takim imieniem był on człowiekiem młodym) spisał Powieść minionych lat, to czerpał z utworów jeszcze dawniejszych, pisanych w języku słowiańskim. A ponieważ rosyjska nauka historyczna, co raz to nowych odkryć dokonuje, wedle zlecenia, jak to u niej we zwyczaju, pracując, warto jej czasem przypomnieć, co w niekwestionowanych pomnikach piśmiennictwa ruskiego stoi napisane.

Dziś, zatem, spośród rozmaitych spisanych w Powieści minionych lat wydarzeń wybierzemy sobie takie, które traktuje o naszych przodkach.
Żeby nie męczyć czytelnika, Pan Y od razu przyzna, że idzie o wydarzenia, które, wedle naszego kalendarza, miały miejsce w roku 1018.

Było to, mniej więcej, tak, że kniaź Bolesław, całkiem już w latach, zgorzkniały matactwami Cesarstwa, uporczywie odsuwającego go od upragnionej korony, postanowił zająć się polityką zagraniczną, co w tamtych czasach oznaczało wojnę. Trochę mu to zresztą medycy zalecali, mając na myśli: żeby ruchu zażył.
Ponieważ, jak raz, jego zięciowi odebrano tron w Kijowie, Bolesław postanowił wybrać się na południowy wschód.

Zebrał wojskową drużynę i jak zwykle w takich razach powiedział im, że iść trzeba. Co mieli robić? Wojsko, to wojsko. Zabrali ze sobą po trosze Madziarów, paru Niemców i poszli. Po drodze podłączyli się jeszcze jacyś stepowi z niepewnym chrztem.
Doszli do Bugu i przystanęli. Czy to, że pogoda była ładna (jak to w lipcu), czy też może, dlatego, że idea misji pokojowej nie była specjalnie popularna wśród wyższej kadry wojskowej, a po drugiej stronie czekał na nich niejaki Jarosław z kolegami, których nazbierał całkiem poważną ilość, nie wiadomo. Faktem, przez Galla, Thietmara i Nestora potwierdzonym jest, że jak doszli do rzeki, tak i stanęli.

Kniaź na spacery chodził, bo po niedawnych 50 urodzinach wciąż miał problem z nadwagą i mając w perspektywie apopleksję, albo, co najmniej, krwi puszczanie, wolał ruchu zażyć, lekką dietą i ćwiczeniami fizycznym życie przedłużając. Chodził sobie, ćwiczył i pewnie kombinował, jak tę koronę dostać. Rycerze zaś jego plażować zaczęli i z nudów zaczęli się z ruskimi kolegami przerzucali się kąśliwymi uwagami. Nic w tym dziwnego nie było, a nawet było to przyjęte, więc trochę ta dziwna wojna trwała. Pogoda była pierwszorzędna.

Niestety, jak widomo, a Pan Y tego skrywać nie zamierza, wiek starczy ma swoje wady i w szczególności na słuch wpływa. Kiedy jeden nasz wojskowy, do ruskiego o płomiennych włosach, krzyknął: Rudy wlazł do budy, buda trzeszczy rudy wrzeszczy, doszło do brzemiennego w skutki nieporozumienia. Piastun Jarosława, człowiek w latach posunięty i na słuchu szwankujący, który – jak raz – nazywał się Budy, przesłyszał się i myślał, że to o nim. A że reumatyzm go nad wodą męczył, i komary w namiocie gryzły, to cholery dostał, z namiotu wyleciał i patrzy, kto go obraża. Swoją drogą, dlaczego Jarosław na wojnę tachał dyrektora swojego przedszkola, to już trudno zgadnąć. Widać jakaś różnica kulturowa, albo starożytny przywilej.

Jak raz się złożyło, że naprzeciwko Bolesław był na spacerze i sobie robił żabki, brzuszki, oraz ćwiczenia szermiercze. Ten Budy jak go zobaczył, to zaczął krzyczeć, że Bolko jest gruby, że piechotą chodzi, bo konie pod nim padają i gospodarka przez to polska w ogonie się ciągnie postępu, bo wszystkie konie dla kniazia są, a dla orki nie ma i inne takie, w ogólności, wykrzykiwał, że Bolko tłusty i brzydki. Na koniec dodał jeszcze, że on zaraz mu liposukcję za pomocą drewnianego zrobi szpikulca.

Bolesław, który jak raz ćwiczenie rozciągające wykonywał, się początkowo wnerwił. Przede wszystkim, mimo, że po pięćdziesiątce, to jednak był przystojny i kobietom wciąż się podobał. A że dostawał od nich zadyszki, to przecież właśnie dlatego ta dieta i ćwiczenia, i w ogóle. A jakiś przedszkolanek mu ubliża nie bacząc na hierarchię. Chciał mu nawet powiedzieć, żeby swojego Jarosława przyuczał, skoro on wciąż opieki potrzebuje, ale że był niegłupi w sobie, to skombinował, że nie wypada księciu, żeby się z przygłuchym staruchem przekrzykiwać. Patrzy na swoich, a ci leżą na trawce nadbużańskiej, słoneczko łapią i śmieją się, że nieporozumienie wyszło. Podobnie ruscy po swojej stronie.

No, to już uspokoiło Bolka ostatecznie, ale udał wnerwionego jak cholera, poczerwieniał na gębie i mówi do żołnierzy, że lenie są i kiedy on ćwiczenia odchudzające uprawia, to oni jedynie piją przemycaną mioduchę z piercem, słoniną z przemytu zakąszają i olejem rzepakowym się, na opaleniznę, smarują. Jak on, znaczy się Kniaź, na diecie pokrzywowej dla integralności terytorialnej i ciągłości dynastycznej przebywa, to oni sobie jaja z urzędu robią.

A żołnierze śmieli się dalej, bo wiedzieli, że książę nawet na diecie poczucie humoru posiadał i troszkę już załapali, o co mu się rozchodzi. A Bolesław, okiem do nich mrugnął i mówi, że jak oni sobie jaja z pomazańca in spe robią, kiedy jacyś nieznajomi go obrażają, to on ma ich w tyle i jako samotny mściciel, sam idzie na drugą stronę, żeby tego Budę szacunku wyuczyć. A jak go zabiją, to niech sobie potem nowego księcia sami szukają, ale na wyprawowy dodatek niech nie liczą, bo wszystko pójdzie na pogrzeb i stypę. A wojsko odmrugnęło do niego i dalej się śmiejąc, a nawet palcami na Bolka pokazując, bo wlazł do wody, powoli zaczęło się podnosić i ręce, od oleju opalającego brudne, w spodnie i trawę wycierać.

Bolesław faktycznie: zawinął nogawki i wlazł do wody. Wolno idzie, głową kręci, że niby zimna, a ruskie wojsko się na niego gapi i dalej z niego sie śmieje. Ale to był lipiec i nie dość, że woda ciepła jak marzenie, to i stan wody na Bugu pod Wołyniem był niski. A kniaź tylko po to wlazł, żeby to sprawdzić, bo wtedy jeszcze wodowskazów nie było. I jak nieprzyjacielskie wojsko się krugom śmiało, to Bolesław pośród gwizdów gawiedzi koszarowej zawrócił.
Ale nie poszedł do namiotu, jak Jarosław kombinował, tylko na konia mocnego wskoczył (ćwiczenia jednak się przydały). Polskie wojsko z koalicjantami też żwawo wstało, za piki i miecze czystymi już dłońmi złapało i poszło za nim. Przez Bug przelecieli, zanim tamci dobrze z trawy powstać zdążyli i było po bitwie. A potem po Kijowie, z powodu, że większość jarosławowej armii nad tym Bugiem została na zawsze..

Różnie potem bywało, bo Bolesławowi, to zasadniczo ten zięć się nie podobał i jak tylko skandynawska interwencja, na płaczliwa prośbę Jarosława, nastąpiła, żwawo forsę zabrał na odprawy, trochę miejscowych na roboty w Wielkopolsce zagonił i się w Grodach Czerwieńskich umocnił.

Historia jak historia, jednak, zdaniem Pana Y, całkiem zdatna na wskrzeszoną tradycję narodową.

Po pierwsze, dlatego, że dobrze opisana w ruskich źródłach i chociaż oni, jak zawsze, sobie znajdą jakiś historyków, którzy powiedzą, że to wcale nieprawda i że to oni wygrali, to będzie im trudno. Historia Rusi ma ten walor, że jest źródłem tradycji zarówno dla Rosjan, jak i dla Ukraińców. Łatwo można wykazać, że i jedni i drudzy podpinają się pod nią prawem kaduka, ale jak chcą, to niech mają. Proszę bardzo – już sam Nestor napisał, że „ Ибо был Болеслав велик и тяжек, так что и на коне не мог сидет, но зато был умен”. Znaczy nawet jak był gruby, to i tak mądrzejszy. I Wielki był. Sam Nestor to expressis verbis wyłożył. A niedocenianie nośności polskich koni, a w ogólności jakości uzbrojenia, może się źle skończyć dla niedoceniającego.

Po drugie, warto o tej historii przypominać, żeby rożnym takim przypominać, że jest różnica, czy się sami z siebie śmiejemy, czy inni z nas i naszej państwowości się śmieją. Nam się śmiać wolno, bo to wolny kraj i nawet władca musi to znosić (co poniektórzy politycy powinni mieć w pamięci i co rano sobie przepowiadać). A inni niech uważają. Zwłaszcza na moment, kiedy my się przestajemy śmiać.

Po trzecie, warto przypominać o priorytetach. Opalanie fajna rzecz, ale warto sobie dłoni olejkiem nie smarować , albo co najmniej ręcznik mieć przy sobie, bo czasem trzeba szybko wstać i do rąk coś wziąć.

Po czwarte, widać jak na dłoni, że dieta i zdrowy tryb życia są tradycyjne w Polsce od zarania. A ci, którzy o dietę dbających i zewnętrzny wygląd (choćby przez solaryjne opalanie) nie szanują i za słabeuszy mają, mogą się w polskim przypadku bardzo pomylić, bo ochędóstwo nie sprzeciwia się patriotyzmowi. Bo wojownikiem jest ten, kto za ojczyzną staje, z żelazem w ręku, albo i piórem, a nie ten co dużo gada, a w razie jakby co, to w krzaki spiernicza, krzycząc, że mu przez ogródek rowerowe stowarzyszenie przejechało, więc to jego, znaczy tego stowarzyszenia, jest wina.

Jak widać, proponowane ujęcie zachowuje wszystkie walory tradycyjnego patriotyzmu i jednocześnie otwiera go na tych, którzy albo są przez rozmaitych nikiforów intelektu z patriotyzmu wyzuwani, albo nawet sami, przez błąd perspektywy, widzą w nim zagrożenie. Nie trzeba bać się patriotyzmu.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Prawo gadasz...

...alem inżynierem jest z chłopskimi dziadami, więc uściślę (jak przy produkcji piwa z chmielu…), że zaiste prawda to – “konie dla kniazia są, a dla orki nie ma”, bo koń zbyt cenny był do orki. Do onej wołów używano a z braku onych i białogłowę można było zaprząc. Koń w onych czasach był stworzeniem militarnym oraz podkreślającym władzę, jeśli owa była w stanie na koniu się utrzymać i jeśli koń mógł oną utrzymać...
:)


Panie Joteszu,

pewnie masz Pan rację, ale nie che mi się sprawdzać, jak to było w ogólności w jedenastowiecznej Europie z tym koniem.

Ja się generalnie mało znam na gospodarstwie rolnym, niestety…


Ja też tylko po dziadach...

...więc wiedza dziadowska, ale z lektur historycznych wynoszę wiedzę, że koń był pierońsko drogi a wół nie aż tak. A sił ornych wół miał więcej niźli koń. Dopiero dużo później dohodowano się potężnych koni bojowych, zdolnych nosić i rycerza i jego oraz koński (!) pancerz…

Ale to tylko drobiażdżek był, który w niczym nię mącił znakomitej narracji. Taka muszka na końskim zadzie.
:)


Yayco szanowny

ja to pewnie w cześciach odpisywać będę. bo mnie tekst obalil, dusi i puscic nie chce. oraz prozaicznie – mam do roboty robote. ;-)

w sumie pierwsze, co mi sie w tekscie rzucilo, ale to chyba przez Pański poprzedni wpis (gawędy o niczym) to wlasnie ta cecha Polaków, ktora sprawia iż wprawdzie mamy spory dystans do siebie (kto potrafi sie tak dosadnie i bezwzględnie smiac z naszych przywar, jak my sami), ale jestesmy wyczuleni jak sejsmograf na najdrobniejsza kpine ze strony innostrancow.

pamietam jak na oktoberfescie, po paru piwach i w mieszanym towarzystwie nabijajlismy sie z jakies naszej polskiej przywary i kolega na goraco tlumaczyl to naszemu niemieckiemu koledze, bo on w polskim byl rownie slaby jak my w niemieckim. no i gdy ten kumpel, zaden tam obcy, kompan piwny buchnal smiechem (jak my przed chwila), to polskie towarzystwo zmrozilo. reka sama zacisnęla sie na kuflu, szczeki zagraly a w oczach pojawil sie mord, taki nasz typowy – za westerplatte. glupie? chyba tak. ale to takie symptomatyczne. niemiec po ryju nie dostal oczywiscie i zrewanzowal nam sie opowiescia bawarska o przytępych prusakach. ale jak my sie smialismy z tych prusaków, to u goscia jakos nie zauwazylem tego spięcia, ktore towarzyszylo nam.

co do Kijowa, Bolesława i Szczerbca, to mój kolega historyk amator poczęstował mnie kiedyś opowieścią jak to i kogo Bolesław “szczerbił” na oczach mieszkańców i co to oznaczało po prawdzie, ale to nie jest dobra opowiesc na txt, w dodatku ja ja anegdotycznie a nie historycznie potraktowałem.


Panie Joteszu,

a bo to wiadomo, co taki ruski przedszkolanek gadał?

Może i on się na podorywkach nie wyznawał zanadto?


Panie Griszequ

uprzedzam Pana lojalnie, że będę za każdym możliwym razem namawiał Pana do zaprowadzenia własnego blogu, bo to najlepsza jest forma do opowiadania zabawnych anegdot z niegłupim przesłaniem.

Proszę o tym myśleć!


Griszeq! Q...! Rób blog!!!

Tak Cię woła lud…
:)
ps. Czytałem kiedyś w książce, którą wszystkim polecam, a która ma w tytule “Kapoan, czyli na opak” i została napisana przez wrocławską bohemistkę Zofię Tarajło-Lipowską, że nasze rozbawienie brzmieniem języka czeskiego jest niczym, w porównaniu z tym, jak polski bawi Czechów. Powinienem napisać Braci Czechów, nawet, jeśli oni się do braterstwa nie palą. Po prostu lubię Czechów!


yayco, jotesz

ja to powiem tak: nauczyli mnie kiedys w wojsku, ze lepiej byc dobrym sierzantem, niz dupiatym porucznikiem.
ja staram sie komentowac najlepiej jak potrafie (roznie bywa), natomiast blogowanie pozostawiam w blogowaniu lepszym.
ja wiem, ze kazdy polak w plecaku bulawe marszalkowska nosi, ale znac swoje miejsce w szeregu, to zaden wstyd, tylko zaleta.
Pan Yayco to dla mnie jest ten drogocenny kon, co woz (txt dla niepoznaki nazywanym) ciagnie. ja podpieram kola. kazdy robi to, co mu wychodzi (czasem tylko w jego mniemaniu wprawdzie, no ale to juz Pan Kleina powinien sie wypowiedziec cos o narcyzach).


Ja to z Czechami mam tak,

że w ogólności bardzo ich lubię (za prozę, poezję i kino), ale do poszczegolnych Czechow jakoś tej sympatii nie odczuwam.

Ale Czeski Krumlow mam za jedno z najpięknieszych miejsc w Europie…


Panie Griszequ,

jako notoryczny sierżant, który ani w dawnym, ani w nowym ustroju gwiazdek się nie dorobil, rozumiem co Pan ma na myśli.

Ale czasy są takie, że może warto rozważyć status “podporucznika czasu wojny”?

Ja zachęcam, bo pisze Pan tak, że do komentowania prowokuje, czego mu serdecznie zazdroszczę.


Griszqu - nie bądź zerowcem...

...salonowym. Tłumaczę, że to nie obraza tylko informacja “zero tekstów”, choć zerowcy w S24 bywali tacy, ze trolle przy nich to wrocławskie krasnoludki pełne ciepła…
:)
ps. Z tekstami bywa też, że pod mądrym noblowsko zero komentarzy a pod byle guanem ponad dwieście, więc nie należy się zrażać, tylko coś pisać “dla paddierżki razgawora”, jak mawiają bracia przyrodni


Panie Joteszu,

ja w salonie też “zerowcem” bylem, bo jakoś motywacji nigdy nie miałem i wiary, że dla ogólnego tamtejszego poziomu czytelnictwa, warto.

A tutaj już doszedłem do poziomu spamu, bo post za postem wrzucam, aże mi stydno…


Jajco od Faberge!

Czeski Krumlov to najpiękniejszy małe miasteczko Czech.
Ołomuniec to najpiękniejsze średnie miast Czech (tak naprawdę, to chyba drugie co do wielkości…).
Praga to najpiękniejsze miasto Czech a także jedno z najpiękniejszych miast Europy i świata.

Czesi w pojedynkę też są fajni!
:)

ps. ostatecznie lepiej być zerowcem niż dwuzerowcem, ale człek ma po to język, by pogadać a palce by postukać w klawisze…


A ja się zastanawiam

w co drapią się Prawdziwi Polscy Patrioci, ten tekst przeczytawszy?
Nawet ci obecni na TXT.
Igła


Yayco

no i znowu coś Panu narodowego wyszlo – czy to nie jest tak, ze my jakos wyraźnie oddzielamy nacje od przedstawicieli tej nacji?
Pan to zauważyl w odniesieniu do czechow. ja dodatkowo lubie czeskie piwo i wyprazany syr, ale podobnie jak Pan – do samych czechow miety nie czuje. dziwne to troche, bo tego jak potrafia rubasznie, bez patosu i heroizmu podchodzic do siebie jako nacja to im zazdroszcze. po filmie “obslugiwalem angielskiego krola” wychodzilem oczarowany i jednoczesnie zdolowany, ze my tak o naszej historii i sobie samych mowic nie potrafimy.
rosja to wrog, ale z samymi rosjanami dobrze sie gada, zwlaszcza po wodce. nie lubie niemcow, ale na oktoberfescie bawilismy sie z nimi, spiewali, tanczyli jak z bracmi.
to tak jako suplement do naszych rozwazan o narodowych cechach… ;-)


W Pradze lubię pare drobiazgów

ale ogólnie przypomina mi Paryż, którego nie cierpię.

W Ołomuńcu w ogóle jakoś nie bylem, sam nie wiem dlaczego…

A w kwestii językowych nieporozumień (i obyczajowych), to przypomniałem sobie, że jak kiedyś, za studenckich czasów, na robotach byłem w czeskim kraju, to wmówiliśmy Czeszkom, że jeden z naszych kolegów nazywa się Roman Diesel*) i jest ginekologiem.

*)Rumuńska wersja ciężarówki MAN


Panie Igło,

na pewno nie w glowę, bo co to jest?


Igla

w brzuch sie drapia, znaczy sie: po brzuchu oczywiscie…


Co do Rosjan

panie Griszequ, to ja mam inaczej. Ale to jest zbyt złożone, bo jak mawiał jeden wybitny uczony medicus: “jak ktoś napisze doktorat o kile, to zaczyna lubić krętki blade”.

Prywatnie to kocham rosyjską literaturę i słucham rosyjskiego rocka. I jak na prywatnie, to zasadniczo mi wystarcza. Może to dlatego, że ja w ogólności wódki niepijący jestem.


Jajco Zbereźne!

Ty Czechów nie lubisz, bo ty polubiłeś bardziej Czeszki! Ja mogę lubić Czechów, bo do Czech jeżdżę z moją Naj. Nigdy bym też nie znielubił ich jako nacji, nawet gdyby mnie kilku indywidualnie zdrzaźniło…

Przed laty policja praska nam na poloneza nałożyła blokadę, którą przy ogromnym entuzjaźmie młodych Czechów zdjęliśmy. Żałuję, że nie zabraliśmy jej w bagażniku do Polski jako trofeum, które teraz moglo by wisieć w salonie nad kominkiem.

Zaprzyjaźniłem się też onegdaj na jedno spotkanie ze znakonitym czeskim grafikiem Pavlem Hlavatym i czułem w kontakcie prawdziwe słowiańskie braterstwo. Oraz łacińskie dziedzictwo cywilizacyjne. Aż nam gęby zbielały…
:)


Yayco

no to klapa, bo z rosjanami bez wodki nie da rady. bez pol litra – nie razbieriosz, czy jakos tam to bylo. mozna sie klocic, ze to slogan i klisza, ale…
ja oczywiscie nie mam do czynienia z elitami rosyjskimi, ktore zimno i pragmatycznie rozgrywaja sobie Polske jako blotke w wiekszej rozgrywce z USA i UE. spotkalem za to troche zwyklych ruskich, takich szarakow jak my. i oni maja slowianskie dusze i z zadnym zabojadem czy germancem tak dogadac sie nie da. sami rosjanie zreszta sie smieja, ze ruska dusze moze zrozumiec tylko polak, ale tylko po pijaku.


A co winien Paryż???

Miasto marzenie. Połączenie piękna i brzydoty, która też staje się piękna. Zawsze mam ochotę wracać do Paryża.

Co do Rosjan, to jeszcze za sojuza ukułem własną teorię, że JEDEN Rosjanin to brat, DWÓCH Rosjan to przyjaciele ale TRZECH Rosjan może już być wrogami…
Było to w czasach, gdy byli totalnie zindoktrynowani przez komunę a my byliśmy wesołkami z najzabawniejszego baraku w obozie, którzy cynicznie traktowali wszelkie socjalistyczne durnoty, doktryny i idee. Ciekawe, co ich teraz indoktrynuje i jaki jest tego efekt?


To nie jest tak, żebym nie lubił Czechów, Panie Joteszu

mam nadzieję, że o żadnej nacji nie mógłbym tak powiedzieć.

Ale nie ciągnie mnie do konfidencji…

Paryża nie lubię i już. Źle się czuję.

A co do Rosji i indoktrynacji: tym samym ich indoktrynują, co zawsze, a co najmniej od czasu ustanowienia dynastii Romanowów.


No to mają...

...prze[tu wstawić należy najpopularniejszy rosyjski czasownik]ne!

Kiedyś mądry pewien pisarz przekonywał mnie, że oni tak mają od czasów, gdy ich za mordę wzięli Tatarzy. Potem sam doczytałem, że Rurykowicze to byli Waregowie, czyli Wikingowie, więc dynastia, która ich jeszcze przed Tatarami twardo trzymała, też była od najeźdźców. Albo kondotierów…

ps. Paryż jako źródło złego samopoczucia? Miałem szczęście nie mieć takiego nieszczęścia!
:)


No tak, to wiemu już jak to

nad Bugiem było. A czy nie mógłby Pan kiedyś napisać jak to między Jaćwingami a Polakami było? Nie tak całkiem dawno słyszałem, jak pani Olga Lipińska powiedziała, że Polacy Jaćwingów wymordowali (sic!) Zawsze myślałem, że to jednak Krzyżacy uczynili, owszem polscy wojowie wspólnie z ruskimi wprawy odwetowe przeciw Jaćwingom prowadzili, ale żeby wymordowali? No ale za młody pewnie jeszcze jestem, życia nie znam..


Panie Joteszu,

dużo jest prawdy w tym co Pan wyczytał, tyle powiem


Panie Wenhrinie

Jest w Augostowskiem tzw. Święte Miejsce.
Tam resztka Jaćwingów ze swoim wodzem, wojami i kobietami i dziećmi, coś koło 2 tyś. pod mieczem od Prawdziwych Polaków, krzyż przyjęła.
Oczywiście to inne czasy były.
Jaćwingów już nie ma, a ich potomkowie w Bundesrepublice kariery robią ale Prawdziwi Polacy ocaleli i maja się dobrze.
Igła


Panie Wnhrinie,

na opisywanie przeze mnie Jaćwierzy raczej liczyć nie można. Jak czegoś w ruskich kronikach nie ma, to ja o tym nie wiem.

A Olga Lipińska to teraz została historykiem, a ja znowu nic nie wiem?


To żeś mnie zmartwił pani Igło,

ale, ale nie tylko w Bundesrepublice potomków Jaćwingów mamy. Kiedyś w “Więzi” czytałem – mam gdzieś nawet ten numer, że część Jaćwingów ukryła się w okolicach Brześcia i jeszcze w XVII wieku posługiwali się językiem jaćwieskim. Część ukryła się też w puszczańskich ostępach niedaleko Supraśla – nie bez kozery mamy tu rzekę Sokołdę i wsie – Sokołda, Podsokołda – to wszak miało białoruskie nazwy na ziemiach etnicznie bialoruskich.


WSP Yayco

bedąc konsekwentny napiszę tylko że czytałem oba teksty, wielce pouczające

p.s ile lat tak cirka ebałt miał wtedy Jarosław?

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Yayco,

jest, jest w ruskich księgach mowa o Jaćwingach. Mam gdzieś w swoich księgach nieruskich kilka fragmentów o wspólnych wyprawach polsko – ruskich przeciw Jaćwingom. W wolnej chwili napiszę cóż to za księgi.

Tak, tak, Olga Lipińska historykiem została, mówiła też o gwałtach na ruskich dziewkach dokonywanych przez polską załogę za czasów jej bytności na Kremlu. No ale tego to bym już nie wykluczał, choć czytałem też, że Polacy przyzwoicie się zachowywali. Ale znając naturę ludzką i urodę Rusinek, to wszystko jest mozliwe.


Panie Maxie

gówniarz jeszcze był, ledwie czterdzieści lat mający.


Panie Wnhrinie,

jak w ruskich jest, to może i przeczytam i się zastanowię.

Następny jednak u mnie w kolejce jest Jogajła, którego nie lubię i z którego chcę zly przykład dla młodzieży patriotycznej uczynić.

Co do gwałtów to raczej prawda jest (Maryna się starała, ale jednak całej załodze pomóc w tej kwestii nie mogła), podobnie jak z jedzeniem trupów.


Bolesław - polityk

Wedle anonima:

List cesarza do króla polskiego Bolesława
“Cesarz Bolesławowi, księciu polskiemu [oświadcza] swą łaskę i pozdrowienie. Poznawszy twą dzielność, przychylam się do rad moich książąt i otrzymawszy 300 grzywien, spokojnie stąd odejdę. Wystarczy mi to za dowód czci, jeśli pokój będzie między nami i miłość. Jeśli zaś nie spodoba ci się na to zgodzić, to rychło możesz mnie oczekiwać w swej krakowskiej stolicy.”

[14]
Odpowiedź cesarzowi
Na to książę północny taką dał odpowiedź: “Bolesław, książę polski [ofiarowuje] cesarzowi pokój, ale nie za cenę denarów. Do waszej cesarskiej woli pozostaje iść [dalej] lub wracać, lecz postrachem lub dyktując [jednostronnie] warunki nie znajdziesz u mnie nawet jednego lichego obola. Wolę bowiem w tej chwili stracić królestwo Polski, broniąc jego wolności, niż na zawsze spokojnie je zachować w hańbie [poddaństwa]!”

[15]
Usłyszawszy taką odpowiedź, cesarz podstąpił pod miasto Wrocław, gdzie jednak nic więcej nie zyskał, jak [tylko] trupy na miejsce żywych. Gdy zaś przez dłuższy czas – udając, jakoby szedł na Kraków – kręcił się wokoło nad rzeką, raz tu, raz ówdzie, w nadziei, że w ten sposób napędzi strachu Bolesławowi i zmieni jego postanowienie, Bolesław przez to wcale nie tracił otuchy i [stale] tę samą, co poprzednio, dawał odpowiedź posłom. Cesarz przeto widząc, że przez dalsze wyczekiwanie raczej narazi się na straty i hańbę, niż [znajdzie] chwałę lub zysk, postanowił wracać, trupy tylko wioząc ze sobą jako trybut. A ponieważ poprzednio pysznie domagał się wielkich sum pieniężnych, na koniec choć mało [tylko] chciał, nie dostał ani denara. A że nadęty pychą, zamyślał podeptać starodawną wolność Polski, Sędzia sprawiedliwy wniwecz obrócił te jego zamiary, a krzywdę i tę i inne [jeszcze] pomścił na doradcy [jego] Świętopołku.

jacek [dot] jarecki63 [at] gmail [dot] com


Panie Wenhrinie

Ja też czytałem gdzieś, że Jagielło jak nie chciał żeby go kto zrozumiał to w dziwnym nie litewskim języku gadał.
Penie, że część się rozproszyła a część na Litwę uszła.

Panie Yayco, a o co masz pretensję do niego za Kulikowe Pole?
Że się przygladał, czy że ruskich nie wybił do nogi jak ledwo co wygrali?
Igła


Panie Jarecki,

no nie ma inaczej – może i był gruby ten Bolko, ale jaja miał!


Panie Igło,

najpierw za pierwsze, bo pakta złamał.
A potem za drugie…


Subskrybuj zawartość