Dieta i patriotyzm I (Z cyklu: Gawędy o niczym)

Pan Y korzysta z tego, że N uporczywie odpycha od siebie niechcianą i nudną robotę. Nie chce mu się, a przez to Pan Y ma dostęp do komputera i możliwość pisania różności.

Wczoraj domu N, jak zawsze przy jakimś obchodzie domowym, pojawił się problem diety, odnoszony zazwyczaj do N, a to dla jego słusznej wagi, częściowo tylko rekompensowanej wzrostem. Dziś Środa Popielcowa, która jest dietą istotną, bo nastawioną nie na zewnętrzny poklask i mlaskanie, a na czystość i elegancję duszy.

Pan Y nie wie, czy to wystarczająco pobożne, ale od rana zastanawia się nad dietą i wczorajszym pisaniem Pana Lorenzo o negatywnych stereotypach, odnoszących się i odnoszonych do Polaków.

Jego zdaniem, jednym z powodów popularności takich stereotypów jest przekonanie samych Polaków, że są mniej warci od reszty. Że śmierdzą, bo się nie myją; że nadużywają wulgaryzmów, a dźwięczne rrr jednoznacznie wskazuje nam na Polaka; że są zaniedbani i mają brzydkie buty. I jeszcze trochę, z tanim winem owocowym na czele.

Oczywiście, że to się zdarza. Nawet często. Ale problemem jest raczej nasze przekonanie, że tak jest. Przekonanie, które łatwo przekazujemy innym. Im bardziej Polak jakiś “postępowy”, tym bardziej wady nasze wyszydza i publicznie się nimi brzydzi.

Oczywiście, Pan Y nie zachęca do ukrywania wad, więcej nawet aktywnie je zwalcza i do zwalczania innych zachęca. Ale marzy mu się, żebyśmy sobie i innym sprzedawali nie nasze wady, ale zalety.

Kilka przykładów.

Praga (czeska) uznanym jest klejnotem europy. Ale każdy, kto czasem lubi się napić kawy, wie, że w Pradze robić tego nie powinien, bo można się otruć. A w takiej Warszawie (tak surowo doświadczonej przez historię), co pięć metrów mamy kawiarnię, w której espresso smakuje jak we Włoszech i niewiele tylko ustępuje kawie, pitej nad portugalskim oceanem . Wszyscy zagraniczni znajomi N zadziwieni są tym zjawiskiem, bo nigdzie nie można przeczytać, że w Warszawie jest najlepsza kawa na pół europy.

Zadziwieni są także tym, że tak mało się w Polsce pali papierosów. Oczywiście w porównaniu. Odkąd N zachłysnął się dymem w barcelońskim banku, to wie, na czym rzecz polega. Bierne palenie to specjalność Unii Europejskiej (z niewielkimi, jak na razie, wyjątkami). Sale dla niepalących? Zazwyczaj nikt na to nie wpadł, żeby oddzielać tych, co się trują, od reszty. Albo pełen zakaz, albo bierne palenie. A u nas – tolerancja i koegzystencja.

Kolejna kwestia – znajomość języków obcych. Nie jesteśmy może Holandią, jednakże, z przyczyn ogólnie znanych, znajomość angielskiego znakomicie się ostatnio poprawiła. Jeżeli cudzoziemiec zna angielski, to może liczyć na zrozumienie. Za granicą bywa różnie. W Lizbonie (oczywiście poza hotelem) N spotkał tylko dwie osoby, które chciały i umiały posługiwać się angielskim. Jedna była Ukrainką, a druga Polakiem sprzątającym miejscowy dworzec.

I na dodatek Polacy są ładni i przystojni. Szczupli wyrośnięci. Zwłaszcza zaś młode pokolenie. O kobietach nie wspomnę, ale to dlatego, że prawdy, w tej kwestii, są notorycznie znane.

Ktoś powie, że Pan Y zmyśla, albo, że swoje warszawskie obrazki nadmiernie uogólnia. Dokładnie tak. Taki ma zamiar.

Większość narodów świata ma wrażenie, że przeciętny Amerykanin płci męskiej (w Dzień Popielcowy Pan Y zamierza stronić od przykładów kierujących myśli w niepożądaną stronę) wygląda jak Apollo Belwederski. Wzrost Arnolda Schwarzeneggera, uroda Toma Cruise, elegancja George Clooneya i takie tam. Bo takich oglądamy, wraz całym światem. A jak staniemy na amerykańskiej ziemi, to widzimy coś zupełnie innego. Z belwederem, a i to tylko przez polityczną asocjację, może nam się jedynie kojarzyć przeciętny wzrost amerykański. Wzrost Toma Cruise, elegancja Arnolda Schwarzeneggera, uroda … No cóż, ujmując to delikatnie, amerykanie mają problem z nadwagą.
Ale kto o tym wie? Wizyty w Ameryce nie aż tak popularne, jak w Chorwacji.

Pan Y szczerze ubolewa nad tym, że propaganda pięknych, szczupłych, niepalących Polaków, pijących najlepszą kawę w okolicy i władających językami, jest w powijakach.

Kiedy rozmawiamy, bardzo poważnie, o Polskości, o Patriotyzmie i w ogólności o Imponderabiliach Narodowych, to nasza uwaga koncentruje się na zadrach. Na tym, że nigdy nie mieliśmy okazji, aby szczycić się naszymi zwycięstwami, a co gorsza nie wolno nam było opłakiwać naszych zmarłych.
Chcielibyśmy, by świat dowiedział się o Wiedniu, Kircholmie, Żegocie i Powstaniu Warszawskim. I powinniśmy chcieć, bo nasza historia stanowi nas, takimi, jakimi jesteśmy.

Pan Y od razu pragnie w tym miejscu, że nie porusza w tym tekście problemu win narodowych. Uważa, że z faktami dyskutują tylko idioci i szukanie usprawiedliwień w karkołomnych sztuczkach historiograficznych i pokątnej filozofii pogarsza jedynie sytuację, ułatwiając tym, którzy nas nie lubią kolejne wycieczki pod naszym adresem, budujące obraz nacjonalistycznego zaścianka.

Nie wystarczy Ojciec Święty i Solidarność. To bardzo ważne, jak sądzi Pan Y, aby świat zauważył, że we współczesnej Polsce koń, choć zaliczony w poczet świętości narodowych, nie jest już naturalnym elementem krajobrazu. Że jesteśmy szczupli, niepalący i znamy obce języki. Że nasze dzieci wieczorami coraz rzadziej zajmują się wycinankami i wydmuszkami.

Pan Y chciałby, aby powstał film o Wołyniu i żeby był arcydziełem. Ale jednocześnie chciałby, aby powstała komedia romantyczna, która będzie wystarczająco dobra, aby chciał ją oglądać ktokolwiek poza Polską. Chciałby, aby polskie seriale dla gospodyń domowych i kobiet pracujących, konkurowały w zagranicznych krajach z wenezuelskimi.

Dyskutując o obrazie Polski i Polaków zapominamy często jak ogromne znaczenie ma kultura popularna. Mamy ją często w pogardzie, zapominając, że to ona buduje obrazy i przekonania.

Co z tego, że elity świata znają i uznają polskich twórców, jeżeli dla zwykłych ludzi Polska to ciągle jakaś resztówka po Rosji, która kojarzy się z wikliną i wydmuszkami?

Czy Państwo by się nie śmieli, gdyby (jak na starożytnym rysunku Andrzeja Mleczki) ktoś wam powiedział, że gdzieś daleko jest lud, który na wiosnę maluje jajka?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

O! Przepraszam!

“Przekonanie, które łatwo przekazujemy innym. Im bardziej Polak jakiś postępowy, tym bardziej wady nasze wyszydza i publicznie się nimi brzydzi”

O naszych wadach narodowych albo przywarach możemy się wykłócać w Polsce i między sobą. Mogę szydzić z naszych wad tutaj i tylko tutaj będę się nimi brzydzić. Poza granicami na pewno broniłbym Nas, szukając oczywiście argumentów rozsądnych i racjonalnych. Wtedy szopenhałerować należy mądrze, by nieuprawnione czy niesprawiedliwe opinie odepchnąć. Przy słusznych zarzutach należy trochę pomyśleć, by nie palnąć...


Zgoda,

jak zwykle pan ma rację:)
A co do porównań polska contra reszta Eurpy, to Rzym niedawno nawiedziłem, cudowne, urocze miasto, gdzie jednak śmiecie na chodnikach (zarówno contenery, jak i porozrzucane pojedynczo), wszyscy palą, angielski mało kto zna, nie mówiąc o innych językach, brak porządku i organizacji,pełno grafiiti a raczej zwykłych mazajów naścianach, pociagach, nawet na kościele, dosłownie wszędzie.
Porównanie z Niemcami cywilizacyjne wypało bardzo na niekorzyść, z Polską też trochę na niekorzyść Włoch, oczywiście, nie naszą:)
Do tego wszędzie wszyscy na ulicach coś sprzedają, czułem się jak na jaim targowisku tam:)

P.S. Ale co do dobrej komedii romantycznej czy dobrego serialu, to sceptycznyy żem, byle amerykański serial jest zabawniejszy/ciekawszy/lepszy niż filmy uznawane u nas za wzór humoru czy dobrej zabawy.No, a komedie romantyczne i w ogóle komedie dobre acz nie głupawe to robią świetne Anglicy i Francuzi, nam nie wychodzą...
Przynajmniej ja nie znam.
Nie chodzi nawet, że sa nieznane nasze produkcje, chodzi, że są słabe…


Szanowny Panie Yayco

Na początek nie ma zgody co do tego, że należy się chwalić (to znaczy Amerykanie powinni) wzrostem Arnolda. Otóź ten były Austriak jest wzrostu siedzącego psa, czyli tak ze 162 cm w kapeluszu. Za to jest rozrośnięty wszerz. Tyle, że w jego wieku, wygląda to już nieco śmiesznie.

Za to co do reszty jest zgoda. Podam taką ciekawostkę – oto w dawnych czasach, mając dostęp do normalnych w miarę produktów wyjściowych, gotowałem dla przyjaciół w kraju Indian alpejskich. Ba, nawet stworzyliśmy rodzaj klubu, który organizował zawody kulinarne. Wcale nie jestem szczególnie dobrym kucharzem, ale polskie potrawy wygrywały każde zawody w cuglach. Wszystkim smakowało.

Także i dzisiaj obserwuję zachowanie i reakcję naszych partnerów biznesowych, których przed negocjacjami ( a nie po – to po to, by byli z lekka otępiali podczas tychże) prowadzę na obiady lub potem kolacje. Są generalnie zachwyceni, choć wielu z nich stara się trzymać linię. Ale jak wiadomo, to starzy Rzymianie jako pierwsi przyznali publicznie, że jedzenie ma nie tylko znaczenie odżywcze, ale również może przysporzyć prawdziwej satysfakcji w ramach dobrze zorganizowanej orgii.

I na takich, pozornie mało znaczących polach, również upatruję drogi do naszego ostatecznego sukcesu czyli Polski popularnej na świecie ze względu na swe walory, a nie wady.

Pozdrawiam serdecznie


Panie joteszu

“postępowy” powinno być w cudzysłowie, zaraz poprawię.
Nie ma sporu między nami.


Panie Grzesiu

a tacy Czesi proste rzeczy pokazywać mogą? Mogą.

To pewnie nie jest to niemożliwe.


Panie Lorenzo

Arnold ma 188. Ile to jest, to możesz Pan zobaczyć, jak się kiedyś spotkamy. Sporowato. To raz.

A Graz się Arnolda wyrzekł, od czego on już pełn jest Amerykanin. A nawet Kalifornijczyk. To dwa.


Chwalić się, czyli zachwalać...

...to, co może innym: smakować, podobać się, imponować, zadziwiać, wzbudzać chęć posiadania, wzbudzać chęć przytulenia…

I wszystko to polskie!!!
:)

ps. Amerykanie to grubasy! Gdzieś czytałem, że średnia waga dorosłego mieszkańca Bostonu (a to miasto intelektualistów podobno) dobrze przekracza 100 kg!


Szanowny Panie Yayco

Co to jest 188 to wiem, bo sam mam tak ze 184, ale rano, bo wieczorem już trochę mniej. Wagę też mam statlich, jak to Germanie mawiają, więc jak będziemy szli ulicą, to inni raczej zmykać będą. I o to łazi, by respekt czuli, zas smiac sie mogą, ale tylko z naszych dowcipów. Zreszta ich (Germanów) sa słabe i dość jednostronne czyli bardziej takie marynistyczne ( o d… Maryni, jak mawiali moi przodkowie).

Zaś co do wzrostu rzeczonego Arnolda to mamy całkiem inne informacje; nawet kamera pokazuje faceta raczej od dołu, by mu powagi dodawać. Moźe ktoś rozsądzi i linka do wzrostu rzeczonego poda.

Jednak rzecz nie we wzroście owego Arnolda, ale w reklamie, jaką robi Austriakom, którzy od dłuższego czasu gwałtownie się do niego przyznają, jako człeka w świecie popularnego. Taką robotę teraz dla nas robi Pudzianowski i jego koledzy, lejąc światową czołówkę strongmenów jak leci, ale chyba trochę jeszcze trzeba poczekać.

Pozdrawiam serdecznie


Szanowny Panie Yayco

Popełnił Pan fajniasty,budujący tekst.

Tak sobie teraz myślę,że nie jest Pan takim jajcarzem,jak niektórzy by chcieli.

Pozdrawiam


Wizja tego spaceru, Panie Lorenzo

bardzo jest wciągająca.

Przypomniał mi się jeden mój znajomek, co miał wzrost belwederski (coś jak ten Cruse, co to pogański jakiś wyznaje obrządek) i przez to życia wcale nie miał na Kamionku.

I kupił sobie psa, co taką miał powagę, że okoliczna złota młodzież pierwsza się temu znajomkowi kłaniała i z szacunkiem zjeżdżala na drugą stronę Grochowskiej ulicy.

A takich trzech, jak nas dwóch…


Panie Zenku,

ja w ogóle zabawny nie jestem, a nawet poczucia humoru nie mam, tylko nauczylem się symulować, ze względow ogólnie rzecz biorąc – dydaktycznych…

Dziękuję za dobre słowo.


Panie Zenku19

Ma Pan oto przykład twórczego zastosowania strategii “umiar zdobi młodzieńca”, oczywiście w wykonaniu nieocenionego Pana Yayco. Właśnie u siebie zaproponowałem Panu Staremu zastosowanie podobnej metody w walce z przeciwnikami.

Pozdrawiam


Co do kobiet,

to pełna zgoda, ale tych szczupłych i wysokich mężczyzn, to jakoś brak. Mężczyźni przyjeżdżający gdzieś z Zachodu do Polski kobietami są zachwyceni, ale kobiety polskimi mężczyznami jednak nie za bardzo.


Jakiego kurde, młodzieńca

Panie Lorenzo?

Umiar i kultura, to jest mieć do ryby specjalny nóż, ot co!


Panie Wenhrinie

a nawet jak ich nie ma, to i tak trzeba ich na plakatach pokazywać, jak tego hydraulika czas jakiś temu…

W Portugalii, dla naprzykładu strach na ulicy oczy otworzyć, a w telewizji wyłącznie imigranci i imigrantki z Brazylii są pokazywane, co daje ciekawe obroty dla turystyki.


Panie Yayco

Pan mnie nie drażnij. Mam Panu opisać krakowskie obyczaje z jedzeniem związane, to opiszę. Z nożami specjalnymi i bez, z kości lub innych materiałow, a nawet o używaniu kompotierek, które to miseczki Pan zapewne ze wspomnień swych krakowskich przodków znasz. Bo tacy mądrzy jak Pan, to muszą mieć krakowskich przodków. Tylko pomalutku, że się tak wyrażę.

Pan się ciesz (podobnie jak i ja się cieszę i kilku innych panów z txt też powinno), że niebawem lepsze czasy dla nas nadejdą. Jak Chińczycy tu zawitają, to oni jak wiadomo, wielki szacunek dla starszych żywią. Tylko u nich starsi to tak po 80-ce mają. Więc my będziemy robić za młodzież o dużych perspektywach, ot co!

Niemniej pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo,

przykro mi o tym pisać, ale z Krakowa krewnych nie mam.

O kompotierce słyszałem od ludzi, bardziej ode mnie, w ekstremalnej turystyce się lubujących.

Alem świata ciekawy i mając w uwadze, że w przyszłorocznym wrześniu raczej będę musiał do Krakowa jechać (jeśli dożyję), chętnie się do owej wyprawy przygotuję.

A przy okazji skąd, u was w Krakowie ta odwieczna fascynacja Chińczykami?

U nas, nawet za japońskiej wojny o chińczykach śie nie wspominało, no chyba, że ktoś maił takiego porcelanowego z gibającą się głową (potem to samo pięknie pieski w samochodzie ulokowane, czyniły.


Szanowny Panie Yayco

Szkoda, że Pan nie ma krewnych, ale ma Pan przyjaciół z txt :))

Nie bardzo rozumiem, dlaczego Pan ma zamiar dopiero w przyszłorocznym (2009) wrześniu Kraków zaszczycić swoja wizytą. Może jednak wcześniej sie coś da zarezerwować w Pańskim karneciku?

Pytanie o krakowskie fascynacje Chińczykami w Krakowie jest nader ciekawe (sam się za Pańskim poduszczeniem zacząłem zastanawiać nad problemem), bo to przecież Wyspiański w “Weselu”, a wcześniej jakiś mnich też się w tamte okolice zapędził wraz z Marco Polo. Jeden czart wie, co nasi królowie zamyśliwali w tej kwestii – może to krakowski genius llocii tak na nich wpływał?

Pozdrawiam


Panie Lorenzo

Dziękuję i wzajemnie. To raz.

Bo w przyszłym roku będę potrzebował, a nadto zwrócą mi za hotel, a hotele u was droższe niż to warto (ja takie lepsze uważam, dla wygody starych kości). Kombinowałem dwa lata temu na dłuższy weekend do Krakowa zjechać, oglądnąć tą turystyczną atrakcję i do grobów zaglądnąć, ale jak się po hotelach wstępnie rozglądnąlem, to w efekcie w okolicach Sandomierza i w Zamościu wylądowałem. To dwa.

Co do tych Chińczyków, to też z tym geniuszem kombinuję. Bo oni są Państwo Środka, a wy Pępek Świata. Może to dlatego? A może po prostu po zagonie mongolskim kolonia jakaś u was się zatrzymała i dba jak może o więzi z chińską macieżą? To trzy.


Panie Yayco

Czy można?
Bardzo realistycznie Pan to nakreślił. Nie zgodzić się nie wypada, bo Pan taki wstęp zrobił, że na “postępową” wyjść nie chcę a i środa z popiołem dzisiaj skłania do większej dla bliźnich życzliwości.

Poza tym czy ja mam skłonność do narzekania? Mniejszą chyba od jakiegoś czasu. Z entuzjazmem szczerym więc i radością ten tekst przeczytałam. Może być, że optymizm jest zaraźliwy.


A gdzie Pani, Pani Gretchen w tym tekście dostrzegła optymizm?

Bo ja go nie widzę.

Ja napisałem, co bym chciał, a to mi się raczej w życiu nie sprawdza, niestety.
Ale cieszę się, że entuzjazm u Pani rozbudzilem i radość.

Zawsze to miło starszemu czlowiekowi…

PS Zawsze można


czyli

to takie życzeniowe wizje raczej? Aha.
Uspokoił mnie Pan, bo jakoś się zaczęłam niepokoić czy aby co Panu się nie stało.


Pani Gretchen, Pani jest kształcona po szkołach,

co to jest, że dzisiaj mi rożni imputują: a to że poczucie humoru mam, a to że jestem optymistą. Skąd takie głupoty się ludzią biorą?

Tyle co jeden Pan Lorenzo się przyznał, że jest Cesarzem Chińskim, co wiele wyjaśnia.

Ale inni? I Pani między nimi?


Panie Yayco

I jak tu nie popaść w pesymizm, a nawet w rozpacz i rezygnację? Człowiek pisze wyraźnie w tytule: Gawędy o niczym, a ludzie swoje.

Do tego, jeśli tylko ktoś poważy się choćby nieśmiało próbować zaszczepić na polskim gruncie choćby namiastkę typowo amerykańskiej dumy, pewności siebie i samochwalstwa pozytywnego, nim kwestię skończy, już zostanie zatupany i wyśmiany przy pomocy głośnego rechotu szyderstwa, przez co może się poczuć tak łyso, jak kolejny prezenter Amway, któremu widownia uciekła zaraz po narysowaniu na tablicy pierwszego kółka.

Klucz do tej dziwności zdaje się tkwić w zagadkowej, niby pustej przestrzeni pomiędzy zwyczajowym sentymentem a nawet uwielbieniem dla Ameryki z jej mitem pucybuta, a odruchowym szyderstwem w bezpośrednim kontakcie z dowolnym propagatorem tego mitu, gadającym po polsku i do tego w Polsce.

Z czegu tu się śmiać? Tu płakać by wypadało nad stopniem i powszechnością niezrozumienia elementarnych związków między jakością myślenia i jakością życia. Nie trzeba od razu znać tajników NLP, żeby wiedzieć o co chodzi, zwykła mądrość ludowa wystarczy. A tu rechot. Tymczasem śmiejemy się tak naprawdę z tego, co jest “tajemnicą” powodzenia innych.

Patrząc na ostatnie kilkanaście lat, śmiem twierdzić, że “śmieszni” dystrybutorzy różnych sieci marketingowych zrobili w Polsce więcej dla przełamania odruchu rechotu ze spraw niezrozumiałych dotąd, a przecież ważnych, niż wszelka rodzima pseudo-edukacja*.

[*] pseudo- dla tej przyczyny, że odbywająca się w/g wzorca z czasów PRL: wy udajecie, że nam płacicie, a my udajemy, że pracujemy. Tutaj: dzieciaki udają, że się uczą, a nauczyciele udają, że nauczają. Podczas gdy jednym i drugim chodzi głównie o to, by mieć to z głowy, jak najmniejszym kosztem. I mamy, co mamy.

Dlatego takich tekstów jak ten Pański, trzeba nam jak chleba.


Dziękuję Panie Sergiuszu,

za dobre słowa.

Wie Pan, oglądam z dzieckiem na HBO Comedy hiszpański serial komediowy.

Opowiedzieć się tego nie da, ale jest serial, który nie tylko opisuje współczesną Hiszpanię, z jej zadziwiającą postępowością obyczajową, obśmiewaną tutaj okrutnie, ale jest jednocześnie uniwersalny.
Jest uniwersalny nie tylko dlatego, że pojawiają się wątki zagraniczne (w ostatnim odcinku jedna Pani przyznała się mężowi, że ich starszy syn nie jest jego, tylko działacza Solidarności z Krakowa). Ważniejsze jest to, że jest uniwersalny, bo mówi o żywych ludziach i ich prawdziwych problemach, choćby wyśmiewal je z zadziwiającą starannością.

Do tego język tej produkcji jest nowoczesny i na tyle uniwersalny, że HBO zdecydowało się pokazywać serial pod swoją marką. I tak wszyscy wiedzą, że jest hiszpański i tą hiszpańskość tam wyraźnie widać. Jest tak hiszpański, że amerykanie nie podjęli się zrobienia swojej wersji.

Naprawdę chciałbym, aby do oferty HBO trafił polski serial, dzięki któremu cały świat mógłby się pośmiać z Polaków w inny sposób niż w przypadku polish jokes. Śmiać, a nie wyśmiewać.

I jeszcze, o jakości życia w USA. Jest ona osiągana dość tanimi środkami. Tekturowe domy, sprzęt domowy mizernej jakości, co świetnie napędza koniunkturę, ale budzi tęsknotę za europejską jakością.
Amerykańskie samochody są tanie i powszechnie uważane za kiepskie. Sam widziałem w salonie jak, obok siebie stały dwa Jeepy: zrobiony w Ameryce i znacznie droższy z fabryki w Szwajcarii. Na tym droższym było napisane dużymi literami „OSTATNIE EGZEMPLARZE”

My staramy się otaczać rzeczami, które przetrwają wiek (nie jestem pewien, czy to wpływ kultury niemieckiej, czy pozostałość po socjalistycznej „gospodarce niedoboru”) i tęsknimy za taniością amerykańską.

I jeszcze o marce. Ostatnio pisano o tym, że Polska jest dla nas marką samą w sobie. To straszne. Po pierwsze, dlatego, że rzeczy podstawowe nie powinny służyć do etykietowania. Po drugie, dlatego, że świadczy to o tym, jak mało jest marek polskich, które znamy i które przemawiają do naszej wyobraźni. Zmarnowaliśmy marki powojenne: Polar, Pollena, Polonez (dla przykładu), nie odbudowaliśmy marek przedwojennych ( Baczewski , Radion, Haberbusch i Schiele, Egipskie Mocne ). Najbardziej sensowna produkcja prowadzona jest pod markami obcymi, albo takimi, które nie kojarzą się z Polską.

A my siadamy na przyzbie, zrywamy zębami kapsel i ubolewamy, że nikt nas nie zna, nie rozumie i nie lubi.


Szanowny Panie Yayco

Nie żebym się czepiał, ale tytułem informacji, bo sam byłem zdziwiony, gdy sie o tym dowiedziałem. Idzie o bardzo znana przedwojenna polska markę “Baczewski”.

Oto będąc na jakiejś wycieczce na pograniczu austriacko-cechosłowackim wylądowałem, celem pokrzepienia się, w mały relatywnie gasthausie. Za kontuarem, na półce, dostrzegłem sporą butelczynę z przeżroczytym płynem i etykietką “Baczewski”. Zamówiłem, zapłaciłem trzy razy tyle, co za 15-letnią Chivas Regal, i wypiłem. Niebo w gębie – czysta wódeczka na ziołach, mocna dość, bo na nalepce stało 60%. No i zacząłem pytać.

Dowiedziałem sie co następuje (oczywiście nie tylko od właściciela gasthausu, ale i z innych żródeł póżniej): Baczewscy uciekli ze Lwowa przez Sowietami do Wiednia i tam przeźyli całą wojnę, co jest o tyle dziwne, że ponoc mieli korzenie źydowskie. Zabrali ze sobą wszystkie receptury i działaja nadal, ale tylko jako bardzo ekskluzywna firma, sprzedająca niemal całą swoja produkcję na specjalne zamówienia koneserów na całym świecie.

We Wiedniu i paru innych austriackich miastach moźna znależć cos w rodzaju delikatesów alkoholowych i w nich wypić kieliszek jakiegoś specjału. I tamźe moźna znależć m.in. Baczewskiego w wielu odmianach, tyle źe za spore pieniądze. Marka więc się uchowała i źyje w świecie koneserów.

Pozdrawiam serdecznie


Ale to już nie jest polska marka,

Panie Lorenzo. O to mi chodziło.

Ale przy okazji: ja piłem prawdziwą, przedwojenną Perłę Baczewskiego, której kilka skrzynek w zapominanej podwarszawskiej piwnicy przetrwało. Wódka jak wódka. Ale ja się nie znam na wódce…


Panie Yayco

Najuprzejmiej przepraszam, że z takim opóźnieniem odpowiadam.

Istotnie podejrzenie, że jest Pan pełnym poczucia humoru optymistą jest co najmniej ryzykowne.
Ale i mnie Pan zmylił tyle, że nie do końca bo jednak ten wewnętrzny niepokój, ten cichy głos gdzieś tam we środku mówiący, że być to nie może żebyś Pan, Panie Yayco TAKIE rzeczy wypisywał.

Ludziom się głupoty biorą z różnych źródeł, opisanie ich jest zadaniem przerastającym moje siły. No ale jak Pan podpuszczasz, to nie ma się co potem dziwić. Widać zaufanie Pan wzbudza w czytelnikach, co jest wiadomością dobrą dla Pana, a niedobrą dla czytelników.


Szanowna Pani Gretchen

Wcinam się być może między wódkę a zakąskę, jednakże nadmieniła Pani cos o czytelnikach, więc stąd moja śmiałość. Czytelnicy, Szanowna Pani Gretchen, przynajmniej ci w wieku w miare dojrzałym (stan ten jest naturalnie kwestią umowną), przeżyli już różne rzeczy i jakies tam doświadczenie mają. I to doświadczenie mówi im, że w życiu, oprócz pewnej wiedzy, należy się kierować także przeczuciem (nosem), które inni z kolei mogą nazwać (w dużym bardzo uproszczeniu) wiarą. Wiarą w ludzi, którzy – jeśli są weseli – to znaczy, że kierują się w życiu albo optymizmem, albo cynizmem wielkim (to ci, ktorzy mają już naprawdę wielkie doświadczenie).

Ryzyko zawierzenia czy też zaufania do Pana Yayco jest – przynajmniej w moim przypadku, a jak Pani wie, moje doświadczenie sięga czasów przedkonsumpcyjnych nawet – raczej niewielkie. Przynajmniej na obszarze zwanym umownie tekstowiskiem.

Pozdrawiam serdecznie

PS. Cieszę się, że udało się Pani przekazać Panu Yayco dobrą wiadomośc:)))


Pani Gretchen

zupełnie nie pojąłem o czym Pani pisze, pewnie dlatego, że pochłonięty jestem teraz badaniami nad ludem Bola.

Może Pani zresztą wziąć na Swoje wątłe barki trudny obowiązek chronienia czytelników przede mną.

Ja nawet nie wiem, co tak Panią zadziwiło? JAKIE to niby ja rzeczy ponawypisywałem, poza tym, że chciałbym dobrej rozrywki zażywać, skoro i tak na to płacę pienądze.


Panie Lorenzo,

innymi, prostymi, słowy: podważasz Pan moją wiarygodność, tak?


Panie Lorenzo

w sprawie wcinania się najpierw. Ja to myślę tak, że jak komu do głowy przychodzi na widok publiczny swoje wewnętrzne światy wystawiać, choćby i fragmentarycznie, to liczyć się trzeba z odzewem i wcinaniem się. Co więcej uważam, że ten odzew i wcinanie szanować należy, co do zasady.
Mam też taką teorię, że w gruncie rzeczy o to wcinanie się chodzi. W przeciwnym wypadku bowiem, można sobie piórem, długopisem lub też przy pomocy klawiatury do szuflady pisać.
Reasumując ten przydługi wywód: niech się Pan wcina, bardzo proszę :)

Co do reszty to zgadzam się z Panem. I dodam od siebie, że sama osobiście często, może nawet zbyt często nosem, przeczuciem oraz wiarą w człowieka się kieruję. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że prawie uwierzyłam Panu Yayco w powyższym tekście…


Szanowny Panie Yayco

Cytat: – Eee, gdzie tam! (didaskalia – zaprzeczył nieszczerze cokolwiek):)))

Pozdrawiam serdecznie


errata

ostatnie zdanie miało brzmieć: “... że prawie uwierzyłam Panu Yayco w to, co napisał w powyższym tekście”


No to mamy zasadę numer jeden

Panu Y wierzyć nie należy.

Musze przyznać, że już to gdzieś słyszałem, a może nawet mówiłem…


gadu gadu...

..a myśl przewodnia w krzakach! Szanowni Państwo, młodzież nas czyta! ;)


Panie Sergiuszu

Myśl przewodnia (ważniejsza IMHO) jest w częsci drugiej na samym końcu

PS Strasznie się dzisiaj TXT topornie ładuje. Co Pan tam nawkładał?


Panie Yayco

Jaka by ona nie była (ta myśl przewodnia), warta jest ekspozycji oraz kontynuacji.

P.S. czy toporność objawia się poprzez silnik IE czy też na czymś M$-FREE też idzie topornie? Bo u mnie zasuwa jak zwykle, niczym bolid, no ale to FFox może tylko taki sprytny?

P.S. nr 2: pisałem o ciągu dalszym poszukiwań robala psującego na wątku u Jotesza.


Panie Yayco

Odnośnie marek, przypominało mi się, co teść gadał o nich.
W stanie wojennym przyjechała ciotka z Hangli, przywiozła dla dzieci mego teścia (w tym mojej małej żonki) czekoladowe specjały miód malina, zachwalała pod niebiosa, jakie to dobre i smaczne. Teść zainteresowany wziął papierek, widząc, że dzieciom trzęsą się uszy z zachwytu (znaczy się smakowało) i czyta Made in Poland E.Wedel
Podobnie było z mikserami Zelmera, no tyle pozdrawiam

p.s dla przeciwwagi: Panie Lorenzo- no w szoku jestem, co Pan Yayco sypie notkami to Ty ciągle to swoje anegdotki wrzucasz- na zasadzie- niech wie ten Jegomość z Grochowa że w Krakowie też słyszeli to i owo, wychodzi na to że tylko ich zapamiętywaniem się zajmowałeś:)
Chylę czoła i kapelusza pozdrawiając serdecznie

Prezes , Traktor, Redaktor


Nie każdego dnia Święto Narodowe

Panie Sergiuszu. Dziś się będę naśmiewał.

Ale to za moment.

PS Na wszystkim, ale aktualizowalem firewalla, może to przez niego


A teraz mamy

E. Wedel – Cadbury (d. Pepsico, j.d. 22 Lipca)
I niesmaczne.

Zelmer byl też OK, ma pan rację

Co gorsza, nawet ci co pokupowali te marki, to ich nie szanują i te same, w polsce produkowane dobra sprzedają za granicą pod innymi nazwami z napisem made in EU


Żeby nie było

kilka lat temu kupiłem sobie lodówkę Amica, którą to sprzedałem w trakcie przeprowadzki- czy jakoś tak, w trkacie “opychania” zauwazylem agregat był firmy Elektrolux. Z tym że tu nie ma analogii i nie wiem po co to piszę:))

Prezes , Traktor, Redaktor


Subskrybuj zawartość