Pan Y opowiada coś. Bez większego sensu i znaczenia praktycznego

Pan Y dzisiaj, na róznych, cudzych blogach opowiada anegdoty, a to o lenistwie, a to o języku, na co N niepewnie popatruje, bo uważa, że tak nie trzeba.
Że po pierwsze, to pan Y (jako, iż starszym na komputerze jest naznaczony) się w robocie ociąga (co nieprawda jest, bo już cztery razy był komputer resetowany dla niewydolności drukarki). Jego zaś wywody o lenistwie sprytne są, ale wzięte z cudzego jakoby doświadczenia.
Po drugie zaś Pan Y złą robotę robi, bo zamiast, żeby swój blog pociągnąć, to na cudzych się zatrudnia. Przez co u niego pies z kulawą nogą nie bywa, a u innych tłok, śmiech i kulturalna rozmowa o różnościach

Więc jak Pan Y kolejną anegdotę miał opowiedzieć, to go N za kołnierz złapał i kazał do swojego bloga opisać doświadczenie z jego lat młodych. Zwłaszcza zaś do korzeni bloga kazał wrócić, który jest jakoby o zbiegach z okoliczności, czy coś jakoś tak. O żadnych zbiegach Pan Y wiedzieć nie chce, niech sobie prokuratura wydaje listy za nimi, jak potrzebuje. Ale skoro N zaczął grozić, że całkiem tego Y zlikwiduje i sobie powoła jakiegoś rozumniejszego i z lepszym nazwiskiem, to się mówi trudno.
Wedle pańskiego życzenia.

Było to dawno.
N uczęszczał wtedy do szkoły pośredniej, którą miał w upodobaniu. Ale z biegiem lat nabral też przekonania do konwersacji i w inne nałogi się wciągnął. Trzeba zaznaczyć, że w tamtych czasach nałogami nazywano popalanie papierosów i picie wina taniego, więc z dzisiejszej perspektywy, to N może nie zachowywał się w zupełności jako ten Święty Młodzianek, ale całkiem przyzwoicie.
Któregoś wtorku (że wtorek to był Pan N dobrze pamięta, choć dowodów materialnych przedstawić nie może), N spotkał w szatni dwóch swoich klasowych kolegów. Pogadali, zapalili, pogadali. Jakoś im się tak zeszło na to, że na lekcję astronomii iść hadko, bo pan nauczyciel pyta o takie różne, co to oni nie wiedzą, bo z astronomów to tylko tyle, że Kopernik na dysze, a Heweliusz na zacnym i mocnym, choć dla gównianego komunistycznego rynku trudnym do dostania, browarku jest odrobiony jak żywy.
Więc zapalili raz jeszcze i pogadali o haniebności komunistycznego ustroju i pannach okolicznych, względem ich zasadniczej nierzadko, a przykrej dla człowieka, postawy.

Ale w końcu się znudzili. N nie pamięta, czy to, dlatego, że panien w tej szkole mało było, czy też, że ile można gadać o komuchach. Jakby im wtedy, kto powiedział, że dwie dekady po komunizmie, będą tacy, co tylko o nim będą gadać, bo o niczym innym nie będą potrafili, i że wszystko, co dla ich rozumu nieprzystępne, na komunizm zwalać będą, którego często na oczy, nawet dziecinne, nie widzieli, to by się zdziwili bardzo. Ale nie przewidując takiego wypadków historycznych biegu, jak już wspomniano, się rozmową o marnościach świata znudzili, a znudziwszy się stwierdzili, że może jednak pójdą na te lekcje, bo to czas już upłynął i w zasadzie robić nie ma co.

Idą sobie i salę mijają z otwartymi drzwiami, a tam samotny siedzi pan nauczyciel i oczy od łez obciera. Jak ich zobaczył, ucieszył się bardzo, jako że uznał, że już całkiem zwariował, i nic nie wie, kiedy ma lekcje. Albo z kim.
Ale ich trzech to akurat pamiętał, bo jak kiedyś, wcześniej, szedł z manifestacją antyamerykańską przez miasto, to oni akurat z piwa byli wracali i chciał ich wciągnąć. Że się nie dali (dla stałości zapatrywań na całokształt) to ich szczególnie nie lubił.
Ale teraz odmieniło mu się radykalnie. Siadać prosił, reszcie klasy dwójki za wagarowanie postawił, o planecie Jowisz ciekawe historie poopowiadał i już. A oni samotrzeć siedzieli, nic nie rozumiejąc, bo w kwestii wagarów, to raczej oni, a nie reszta mieli upodobanie i, w ogólności, nie mogli pojąć, o co chodzi. Po lekcjach na piwo poszli, żeby traumatyczne przeżycie jak najszybciej wyprzeć ze siebie. Ale na wszelki wypadek pili Specjal z warszawskiego browaru.

Reszta klasy, która się, po przerwie, odnalazła w cudowny sposób, tłumaczyła, że gdzie indziej zgoła, zgodnie z planem zadanym, oczekiwała i się nie doczekała. A że się nauczyciel pomylił, to już inna całkiem sprawa i nie ich. Nauczyciel ze zrozumieniem pokiwał głową na te tłumaczenia i nawet te dwójki powykreślał.
Tyle tylko, że po tygodniu zaś się niezapowiedziana odbyła klasówka, którą (w końcu mamy nieoczekiwany zbieg okoliczności) tylko N z dwoma kolegami zaliczyli i jedna prymuska w okularach, ale ona na trójkę tylko.

Czy płynie z tego jakaś nauka?
Pewnie nie płynie, bo i po co. Przecież nie będzie Pan Y udowadniał, że to historia o niesprawiedliwości systemu szkolnictwa, albo o słabiźnie umysłowej nauczycieli, co za komunizmu na manifestacje antyamerykańskie chadzali. Na pewno nie jest to też historia o uciemiężeniu dzieci polskich pod jarzmem komunistycznym. Ot historia jak wiele.
Tak sobie jedynie ten antyamerykanizm Pan Y rozważa czasem, w kontekście tej historii, bo jeden z jego kolegów za oceanem ludzi leczy, a drugi chyba matematyki tam uczy (choć nie dzieci raczej, tylko takich bardziej podchowanych). Tylko N nad Wisłą rezyduje, ale i on ciągle nijakiego amerykanizmu w sobie nie ma.

A historię tę swojemu dziecku dedykuje, które uważa, że szkoła powinna być sprawiedliwa i Panu Grzesiowi, który potrafi docenić historie, które sensu nie mają.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Wielce Szanowny Panie Yayco

jest Pan niewiarygodny
po prostu “turlając śmiechem”
:)))
Prezes , Traktor, Redaktor


Pan, Panie Maxie,

to strasznie łaskotliwy jest…


Yayco

panie yayco, a moze by tak jakis tag dluzszy z tego pociagnac, numerowac czesci, bajac sobie i nam? chyba nic tak wiezow nie tworzy jak wspolne plecenie – sluchanie historii, takich przez male “h”.

ja bym to sobie sciagal i znajomym podsylal, ku serc pokrzepieniu. pewnie by sie Pan nie obrazil.

drzewiej opowiadacze historii to bardzo szanowani ludzie byli. bo i w gawedzeniu mozna byc rownie dobrze partaczem jak i zawodowcem.


Panie Griszequ,

taki był zamysł pierwotny i nadal taki jest zamysł główny tego blogu, żeby opowiadać historie. Czasami zdarzają sę bardziej publicystyczne wtręty, ale i tak mniej niż by mogło być (jak sądzę).
Numerować nie warto, bo historie przychodzą i odchodzą wraz ze skojarzeniami, przypomnieniami, lekturami, cudzymi blogami.

No i oczywiście, że bym się nie obraził.


Szanowny Panie Yayco

A jako że każda historia ma swoja historię to będą to takie historie historii, co wymyślił był Grass Guenther niejaki, pisząc małą książeczke pod takim tytułem. A że młody wtedy był i jeszcze się chyba pisac wstydził, to napisał ja pod pseudonimem. A jeden taki z Krakowa przeczytał ta książeczkę i powiedział, że to musi byc Grass Guenther i kropka.

No i Grass sie przyznał do błędu młodości, książeczkę przetłumaczon o i ukazała sie ona po polsku po raz pierwszy na świecie pod jego nazwiskiem.
To też taka historia historii:))

Pozdrawiam serdecznie.

PS. A Pan N ma rację – swoje trzeba chwalić, a nie cudze.


Bo w tym Krakowie,

to, Panie Lorenzo, nadmiernie drobiazgowi szczególarze siedzą.
Ja, na ten prrzykład, wcale bym na takiego szczególarza trafić nie chciał.


Yayco szanowny

z tymi numerkami, to ja tak z lenistwa – czasem bywa ze czlekowi nie uda sie wszystkich wpisow wypatrzyc u lubianych blogerow, chocby z racji niobecnosci dluzszej – no i numerki pozwolilyby zorientowac sie w rozmiarach brakow.

ale w sumie, takie nieuporzadkowanie mysli i historii jest faktycznie lepsze.

czytanie historii, nie publicystycznych ale takich lekkich wlasnie, pobudza do wspomnien i usmiechow pod nosem.

za mozliwosc wysylania tekstow dziekuje, oczywiscie zrodlo wskazywac bede, moze uda sie zachecic ludziska do odwiedzin txt i czytania chocby takich perelek, bo sama publicystyka i polityka to zdecydowanie nie da rady…


Sprawia mi Pan, Panie Griszequ

wielką przyjemnoiść swoimi słowami.
Będę sę staral sprostać...
Ale tak sobie pomyślałem, że zamiast wysyłać, to może lepiej linkować, tak jak ja dla naprzykładu parę już linków do cudzych utworów na TXT posłałem.


Panie Yayco

Pan to ponoć z Warszawy, letniej dawniej stolicy naszej Ojczyzny. Stąd i takie lekce bardziej ważące podejście do spraw niepomiernie poważnych. Bo u nas, Panie Yayco, dalej ciepło myślimy o Najjaśniejszym Panu Cesarzu Franciszku Józefie, tym bardziej, że za jego czasów podróż koleją żelazną do Zakopanego trwała ze dwie godziny krócej niż dzisiaj.

A ta srebrna nitka, co ją w dni pogodne na płycie Rynku Głównego widać, to rzeczywiście z dziesięciogroszówki pochodzi, co ję sobie z jednym takim z Poznania z rąk wyrywalim.

Pozdrawiam serdecznie z obwarzankiem (czyli po naszemu “bajglem”) na sercu


ojć

gdyby pan N. groźby swoje miał zrealizować i pana Y. likwidować, to wielu by zasmucił. Ale jeśli groźby, niezrealizowane oczywiście, mają skutkować takimi historyjkami, to proszę bardzo.
Słuchać bardzo lubię, marzy mi się takie ustawienie pana Y. przy ognisku, albo może przy kominku, bo aura taka niezbyt ogniskowa, chwycenie w prawą dłoń naczynia wypełnionego czymś smakowitym, zajęcie wygodnego miejsca w tłumku siedzącym dookoła i zasłuchanie się.

Czego sobie i Państwu życzę


Bajgel faktycznie,

swoją powagę posiada. To fakt.
Ale spodziewaj się Pan, Panie Lorenzo antykrakowskich historii też. Na razie ich nie ruszam, bo nie chce sobie wrogów, dajmy na to z Pana, robić. Ale przyjdzie i na Kraków pora.

A z tym pieniądzem, co Pan piszesz, to prawda być musi, bo mi jeden specjalista od migracji ekonomicznych i socjologii pieniądza w głowę wkładał (fakt że napici byliśmy obaj prawidłowo, po kresowiacku), że cała ta historia się zaczęła od Szkocji, skąd grupa obywatelów, którzy znieść nie mogli rozrzutności swoich rodaków, zebrała manatki i udała się do Belgii. Ale tam ciągłe spory o rozrzutność trwały i tylko ci nie szanujący grosza (wedle innych opinii) zostali się za Walonów, reszta (znaczy ci inni) zaś się podzieliła. Na dwa porządki.
Południowy najsampierw w okolicach dzisiejszej Słowenii osiadł, ale ci, co grosz szanowali odłączyli się od reszty i w końcu w Karyntii austriacką podpisali folkslistę.
Druga grupa poszła na wschód i najpierw się w Poznaniu oparła, ale ci, no sam już Pan zgadłeś, którzy, ostatecznie się do Krakowa przenieśli.

Pozdrawiam serdecznie Pana


Pani Jull,

ale wie Pani, że ja wybrednego gardła jestem?


no i kłopot

Na czym owa wybredność gardła polegać by miała? Chodzi o to, co do tego gardła wchodzi, a właściwie wpływa?

Może coś poradzić się uda, zawsze Pana Referenta jako znawcy podpytać się można?


Faktycznie,

z Panem Referentem w tej kwesti zdarzalo nam się zamienić słów kilka, więc nie tylko swoje rozeznanie ma, ale i na jego blogu pewną orientację o moich starczych gustach znaleźć można.


Szanowny Panie Yayco

A pisz Pan, pisz, nawet Panu pomogę, bom taki krakowski masochista. I niech mi duch śp. Rzepichy dopomoże.

A co do historii o tych rozrzutnych, to prawda, co Panu znajomy specjalista opowiadał, ale tyż nie do końca. I o ten koniec, albo początek się rozchodzi. W annałach bowiem naszej Rady Miejskiej jest zapisane, iż to w XIII w. Rada owa zdecydowała się popędzić kota tym własnie co rozrzutniejszym i oni to ruszyli na północ (czyli Go Nord Young Men). Część z nich osiadła w Poznaniu stając sie zaczynem dobrobytu tego miasta.

Reszta natomiast osiedliła się na północy Wysp (i znowu Go Nord Young Men), bo ich w południowej części nie chcieli ( za ponurzy byli ci z Krakowa). I tak powstali Szkoci. Takie przynajmniej opowieści funkcjonują w c.k. Krakowie.

Pozdrawiam oszczędnie:)))


Nie wyklucza się,

Panie Lorenzo, nie wyklucza.
Ale na moje historie z Krakowa to Pan tak znowóż nie łasuj, bo jakby tu powiedzieć...
Jak mi ktoś kiedyś zadał pytanie, czemu do Krakowa nie jadę (Zjazd był jakiś, albo inna żałobna uroczystość), to odpowiedziałem, że już raz byłem.
Ale z drugiej strony miasto Paryż podobnego u mnie zażywa uznania, więc może być, że to ze mną coś nie tak jest.


I ja to wszystko, kurna,

do domu wróciwszy, przeczytałem.

I dopiero na sam koniec jedna światła myśl mnie najszła.

Że, Autor ( wielce szanowny ) to i owszem gardło wybredne ma.
Ale i mnieszać w tym gardle a potem tam, gdzie to wszystko spływa, tyż lubieje.

Igła


Szanowny Panie Yayco

Coś Pan dzisiaj w kostycznym nastroju jak widzę.

A co do Krakowa, to pewnie jakąś alergie Pan masz. To calkiem normalne, Pan nie uwierzy, jakich się ludize uczuleń od jedzenia napakowanego chemia nabawiają!

Pozdrawiam i zdrowia życzę


panie Lorenzo

byłam schowana w przebieralni, a sprzedawczyni co rusz donosiła mi nowe ubrania nie mogąc znaleźć odpowiedniego dla mnie rozmiaru. W pewnym momencie usłyszałam jak skarżyła się mojej mamie: “no tak, to wszystko przez te zmutowane hormonami kurczaki!” A było to na Grochowie, gdzieś w stronach Pana Yayco…


A kto Pana zmusza?

Nie, chcesz Pan? Nie czytaj. Albo poczytaj sobie pan broszuke o metodzie termiczneju, i zaprowadź Pan świadome ojcostwo, bo się brzemienne blogerzy skarżą na pańską jurność.


Szanowna Julll

Zaraz, zaraz… chce Pani powiedzieć, że Pan Yayco to…? Rany Boskie! Najpierw mordercze pomidory, teraz mutowane hormonami kurczaki…


Panie Lorenzo,

żeby Pana udobruchać, to powiem, że mi Pan stereotyp przełamujesz, dla dystansu swojego.
Jeszcze z pól roku z Panem się w sieci pospotykam i zaryzykuje przejazd autostradą z Katowic…


Hehe

Pan Yayco pomylił blogi.
Jak to mówią, na starość tak się już ma.
Igła


Pani Jull,

gdybym wiedzial, że Pani w okolicznej przebieralni siedzi, to bym przyszedł pomóc, czy co…

A za to z drobiem to ja nic nie chcę mieć wspólnego, odkąd moja Mamusia na Wszystkich Świętych podała pieczonego kurczaka z czterema udkami…

Ale to jeszcze za Gierka było…


Ja nic nie pomyliłem, tylko odpowiadam Panu

po dobroci, bo się Pan skarżysz na konieczność czytania.
Bierz Pan przykład z innych: nie czytaj, ale pisz Pan!


Szanowny Panie Yayco

Tak na ucho Panu powiem, że w Krakowie to ja tylko z domu do pracy, z pracy na lotnisko i z powrotem. Czasami tylko, w sobotę, w “Europejskiej” na Rynku, zadumam się nad kawą.

Zresztą mojego Krakowa już nie ma. Skończyl się jakieś trzydzieści lat temu po kilkuset latach istnienia. I nie pomogą malowane ściany i nowe drogi. Tamta atmosfera już se ne vrati.

To co jest teraz, to chińska podróbka dla turystów. Tylko śmiać się można sarkastycznie, niekiedy przez lzy. I opowiadac dowcipy, anegdoty trochę zlosliwe z dawnych czasów.

Wcale się Panu nie dziwię, że Pana do tego miasta nie ciagnie, bo raz już Pan tu byl. Pytanie kiedy?

Pozdrawiam ze smutkiem


Bardzo dawno,

Panie Lorenzo, bardzo dawno.
W zaprzeszlym roku chciałem jechać, ale jak oglądnąłem ceny hoteli to pojechałem do Wenecji. Dla taniości.


Panie Lorenco

Czy widzisz pan, że Yayco robi pana, jak to się kiedyś mawiało, w bambuko?
Kudy Florencja, kudy Kleparz, że tak powiem.
Igła


Panie Yayco

Wiejemy z lekcji, w LO. Same chłopaki akurat. W pięciu, bo to wiosna i do lasu trza zobaczyć co i jak. Napić zapalić &pogadać.
A pomysł powstał nagle, na przerwie i torby w na ramiona i w nogi. I lecimy a tu nagle jeden taki Młynek blachę sobie w czoło, bo on torbę zostawił w klasie.
Wracamy. Cisza, puste korytarze. Skradamy się.
Łajdus wchodzi do własnej klasy. Dzień dobry! Przepraszam ale zapomniałem torby! Bierze torbę i w nogi, a psorka akurat obecność sprawdzała.
To był, panie, tupet!

jacek [dot] jarecki63 [at] gmail [dot] com


Nie całkiem Panie Igło,

w takim dajmy na to Wrocławiu, w hotelu tej samej klasy przenocować można za pól ceny krakowskiej albo i taniej. A z hotelu wyjść na Rynek, kufelek ciemnego Spiża zamówić, pod chlebek ze smalcem, popijać i patrzeć na Wrocławianki.

Pięknie tam jest…
Ale to pewnie dlatego, że do Wrocławia to zawsze wracam jak do drugiego domu…


Panie Jarecki,

kiedyś to myśmy bylie, nie?
A teraz to tylko powspominać miło.


Panie Iglo drogi

Ja nie takie klechdy na Kaźmirzu slyszalem, tak że te z Grochowa traktuję jako mile opowieści miesjcowosci letniskowej pn. Warszawa. Co oczywiście nie umniejsza w żadnym stopniu mego szacunku dla Pana Yayco. Aczkolwiek przytoczona przez Damę Jull zaslyszana informacja na temat hormonów u… przepraszam za wyrażenie… drobiu, może rzucić dodatkowe swiatlo na calą kwestię. O smaczku nie wspominając.

Można by również poprosić o opinię na ten temat (tzn. relacji Grochów-Kraków) pana Kleinę...

Jednakże biorąc pod uwagę wiek Pana Yayco i mój (stulecie albo i dwa) należaloby raczej wykrzyknąć – “Ciszej!” (o nie, żadnych domyslów!). A to ze względu na nadwyręzone już organy sluchu obu Panów. I niech Damy nasze zadbają o nasz sloneczny nastrój.

Patrz Pan, czytaj i sluchaj, Panie Iglo. Jak sie Panu uda i źli blogerzy Pana nie zagryzą, to możesz Pan liczyć na taka emeryturę:)))

Pozdrawiam więc slonecznie


Panie Yayco

Eeee, czy ja wiem?
Ja i teraz jestem dość osobliwym idiotą, ale powspominać miło, byle bez czułostkowości.
Teraz jest śmiesznie. Już tekst napisałem ale jeszcze mnie kusi jak sobie poczytalem o kompromisie w sprawie matematyki na maturze.
Że obowiązkowa ale za to ma być taka łatwa, że każdy zda.
Monty Python, Panie Yayco!

jacek [dot] jarecki63 [at] gmail [dot] com


Szanowny Panie Yayco

A wiesz Pan, że w Krakowie, niedaleko Rynku, jest ulica Wenecja? I jakby sie kto uparl, to można po niej gondolą poplywać, tyle że pod ziemią:)) Ot, ciekawostka!

Są też ulice Retoryka i Gramatyka. Zgadnij Pan, skąd się wzięly ich nazwy. Ja w tym czasie dam się wyprowadzić naszemu jamnikowi na spacer. Ale wrócę, ku Pańskiej niewątpliwej radości.

Podrawiam z przytupem


Panie Lorenzo, Najszanowniejszy,

Zgadzam się z większością Pana uwag. Ale “letnisko”?

Pozwoli Pan, że zacytuję Klasyka nad klasykami, Stefana Wiecheckiego:

[Zygmunt III Waza]W ogólności umiał się ludziom narazić. Zwłaszcza krakowiaki mocno go nie Lubielą do dziś dnia. Rozchodzi się jem o to, że stolice z Krakowa do Warszawy przeprowadził.

Jednego razu kazał załadować na platformę tron i trochę rzeczy, koronę w walizkie, berło pod pachę i wio do Warszawy. Dziwić się znowuż zanadto chłopu nie można, bo Kraków owszem, niczego sobie miasteczko, nie można powiedzieć, ale za bardzo wzruszające.

W Warszawie ruch, krzyk, rozgardiasz, latasz pan jak kot z pęcherzem. A przeprowadzi się pan do Krakowa, z miejsca jest inaczej. Pierwszego dnia wylatasz pan na ulice warszawskiem krokiem i z miejsca się pan obcinasz, zwalniasz pan. Zaczynasz pan sobie mimowolnie jak wszyscy langzam pomalutku spacerować. Przestaje się panu śpieszyć.

Oglądasz pan narodowe pamiątki, kościoły i temuż podobnież. Tu pan wpadniesz na nieszpory, tu znowuż odwiedzisz nieboszczyków, polskich króli. Chodzisz pan, chodzisz, zwiedzasz pan te wszystkie grobowce, tak się panu powolutku przyjemnie na duszy robi, płakać się chce, wsiadasz pan w mały dziecinny tramwaj i na smentarz pan zapychasz, plac dla siebie i dla całej rodziny obejrzyć. Takie wzruszające miasto.

Za króla Zygmonta tak samo było. Zabawić się nie było gdzie. Same kościoły. Król był facetem nabożnem, ale kto że wytrzyma krugom na nieszporach siedzieć?

A ten Gramatyk i Retoryk, to jacyś zasłużeni dla Pańskiego miasta goście, czy też dla odmiany nauczyciele biedni, z żebraczej Fondy miasta się stołujący, których tak dla pośmiewiska gówniarze wołali?
Przyznam, że nie zgadnę.

U nas na Grochowie to jedyną ciekawostką jest Rondo Wiatraczna, które się tak nazywa, ale rondem nie jest, tylko skomplikowaną sieć sześciu skrzyżowań stanowi.
Dzięki temu turyści z dalszej prowincji (nikomu nie wytykając) w kółko jeżdżą, a miejscowa glina ich zaraz prosi o wspomożenie kasy narodowej. Jakbyś Pan, Panie Lorenzo kiedyś jechał, to dawaj Pan baczenie.


Szanowny Panie Yayco

Z tymi nieboszczykami to jest trochę jakby makabreska taka. Otóż nigdzie w Polszcze, a tym bardziej na świecie, tak doskonale nie udaja się wszelkie jubileusze, ceremonie wielkie, no i oczywiście pogrzeby, szczególnie wieszczów naszych, aktorów narodowych. Tak i Krakusy z tego rodzaj rozrywki sobie uczynily.

Imaginuj Pan soebie, ileż to tematów do plotek, obgadywania etc. To na lata cale musialo wystarczyć, bo gwarancji na to, że za miesiąc jakaś znaczna persona ten padól smutny pożegna, niestety nie ma.

Doskonale wyczul i rozumial to Piort Skrzynecki organizując w latach 80-tych ubieglego wieku uroczystości z okazji jubileuszu 15o lecia wjazdu Xięcia Poniatowskiego do Krakowa, czy też kilku innych znacznych dla naszego Miasta wydarzeń.

Co do ulic Retoryka i Gramatyka – są to nazwy średniowiecznych wydzialów Almae Matris Jagiellonica, które dostaly w darze od króla wioski, by się z nich utrzymywać.
I te ulice leżą w tym miejscu, gdzie niegdyś owe wioski byly.

Najśmieszniejsze (to dowód na kurczenie sie materii w miare uplywu lat), że w owych czasach konno się tam podróżowalo kilka godzin niemal. A dzisiaj – rzut beretem, 15 minut na piechotę od UJ ulicą Pilsudzkiego. A potem przez Retoryka, a dalej Wenecją plynęla starym korytem Rudawa (doplyw Wisly).

Pod koniec XIX w. stara odnogę przykryto i plynie dziś pod ziemią. A nowa Rudawa przeniosla się za Blonia (czyli najwiekszą ląkę w Europie, leżącą w centrum miasta) i wplywa do Wisly nieopodal przepięknego klasztoru Norbertanek. A naprzeciwko, po drugiej stronie Wisly, są Dębniki, gdzie chowal się przed Lajkonikiem Pan Igla.

A nad tym wszystkim unosi się duch Rzepichy, skutecznie wplywając na nastrój i sposób zachowania krakowskich mieszczan. O Bloniach opowiem Panu następnym razem – a jest to nader ciekawa historia związana z walka z komuchami. I wcale nie idzie tu o spotkania z Janem Pawlem II, a rzecy co najmniej o jedno dziesięciolecie starsze.

Pozdrawiam serdecznie przynudzając z lekka


Ależ skąd,

Panie Lorenzo, jakie znowu przynudzanie.
Jak najchętniej poczytam na Pańskim blogu podobne historie.

Wy macie pogrzeby, my jeden wielki cmentarz.

Ale przyznasz Pan, że z tym Retorykiem byłem blisko ;-)

PS U schyłku lat 70 ukazał się numer “szpilek” specjalnie poświęcony Krakowowi. Na zawsze zapamiętałem rysunek Mleczki (wtedy w wielkiej formie), na którym agresywnie ubranej kobiecie podpierającej obszarganą ścianę krakowskiej kamienicy, przyglądało się dwóch facetów.
I jedem z nich powiada do drugiego: „ona mówi, że też się wali i trzeba ją rewaloryzować”.
Czekam na Pana felietony krakowskie!


Szanowny Panie Yayco

Pana dziwi ten powolny rytm zycia w Krakowie, oczywiście w porównaniu do Warszawy i paru innych miasteczek-molochów.

Dla wyjasnienia rysuneczek Leszka Biernackiego, który – niestety – w latach 70-tych wyjechal, jak to mieli w zwyczaju krakowscy artysci, do Paryża. I chyba nie wrócil.

Oto pod wielkim baobabem czy też sekwoją siedzi dwóch neandertalczyków. W tle zarysy wielkiego miasta, wiezowce i takie tam. I podpis – “Aleśmy sie zagadali!”

Sam Pan przyzna, że taki numer to tylko w Krakowie jest mozliwy:)))

Pozdrawiam

PS. A te felietony krakowskie… hm.. Jutro, a raczej w sobotę, bo moje wizyty w Warszawie sa niemal zawsze męczące (to serio – cisnienie mi dokucza), opisze Panu tę ciekawą i pouczającą historię o Bloniach w czasach jedynie slusznego reżymu.


Panie Lorenzo,

z góry dziękuję


Szanowny Panie Yayco

A zresztą – co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj, bo jutro może być za póżno.

Oto pod koniec bodaj lat 60-tych ktoś doszedł do wniosku, ze tak wielki teren w centrum miasta, i na dodatek niezabudowany, to czyste marnotrawstwo. Zaczęto więc myśleć, a nawet projektować olbrzymie blokowisko. Rzecz przedostala się do prasy oraz tzw. opinii publicznej, czyli po prostu zaczęto o tym gadac na Rynku.

Po kilku dniach w magistracie pojawila się delegacja „strasznych” mieszczan, wsparta historykami i prawnikami z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ci koszmarni wstecznicy przedłożyli przewodniczącemu rady historyczne dokumenty królewskie, z których wynikalo, że król oddaje po wsze czasy krakowskim mieszczanom owe ląki, Bloniami zwane, jako teren wypasu bydla. I nikt nie będzie im mógl tego zabronić, ani przeznaczyc laki na inny cel, jak dlugo te krakowskie krowy będą tam pasly.

Proszę sobie wyobrazić, że po wizycie owej delegacji na Bloniach niemal natychmiast pojawily się krowy. A magistrat (a tym samym wladze partyjne) się ugiąl i plany wybudowania osiedla poszly do kosza. Powiedz mi Pan, Panie Yayco, w którym z miast polskich (a podejrzewam, że nie tylko polskich) w sposób tak twórczy potraktowano by historię i tradycję? I gdzie uznano by w naszych czasach królewskie edykty za ważne? I to za komuny?

Pozdrawiam serdecznie


Piękna historia!

Bardzo Pana namawiam, abyś na swoim blogu uruchomił cykl z takimi historiami, bardzo budującymi i wychowawczymi też.

Zamierzam też w tej kwestii marudzić, jak nie przymierzając Katon starszy, o czym lojalnie Pana ostrzegam.


panie Lorenzo

śliczna historia. Stanowczo dołączam się do namów Pana Yayco.

A ponadto uważam, że winien Pan uruchomić na swoim blogu cykl z takimi historiami! (żeby Pana Yayco z marudzeniem uprzedzić). Specjalnie, na cześć Pana i Pańskich historyjek, małżonek* otwiera paczkę Lorenzów (paluszków, znaczy się, odpowiedniej marki). Nawet, popisując się iście krakowską hojnością, wydzielił mi z owej paczki paluszki – sztuk 2.

*paskudne słowo, ale co robić? Mąż nie brzmi najlepiej, internetowy twór TŻ – jeszcze gorzej. Doprawdy, zazdroszczę Panom żon.


Szanowna Damo Julll

Te 2 paluszki dzisiaj to pikuś, że się tak wyrażę. Gorzej będzie, jak pozostale będzie Pani wydzielal – też po 2 sztuki – corocznie, na urodziny:)))

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo,

ja widziałem takie paluszki.
Tak długo ludzie nie żyją.

A ponadto uważam, że winien Pan uruchomić na swoim blogu cykl z takimi historiami!


Wy Szanowni Wielce Panowie Yayco i Lorenzo

tak treściwie i śmiesznie i z takimpolotem znaczy sie rozpisujecie się o c.k. Krakowie i Warszawce,że aż mię świerzbi co by Wam szyki popsowac i moim przeslicznym Toruniu pościk wysmażyć.

Wy to jesteśta takie nacjonalisty,że Boże broń.
Wy sobie imaginujecie,że tylko te dwa twory zabudowane istnieją w Polsce?

Nie widzicie ile innych prawdziowych z najprawdziwszych miast i miasteczek i wsiów funkcjonuje ku uciesze polskiego luda.

Ta wybiórcza propaganda,pachnąca śmierdzącą kapitalistyczną reklamą to jest w porządku?

Powinno być Wam wstyd starsi panowie dwaj.

Już ja Wam pokażę,ino się z obrządkami uporam.

Pozdrawiam Was,szczerze zachwycony Waszymi sympatycznymi przepychankami!


A ja odespawszy

dwie poprzednie noce coś sobie skojarzyłem.

Otóż w Krakowie przy ulicy Św.Jan prowadzi swój skład handlowy i warstat znany mieszczanin o wesołym nazwisku Mleczko. Już samo nazwisko wprowadza mnie w dobry nastrój bo moja rodzina od strony mamy jakieś 200 lat temu nazywała się Maślany a potem jej się to odwidziało i zmieniła na inne. Nikt nie wie dlaczego, choć na swoje podejrzenia mam, spiskowe zresztą.

Jak jestem w Krakowie to ja do wspomnianego składu zachodzę i się rozglądam a także nabywam różne potrzebne i niepotrzebne rzeczy jak na ten przykład pościel.
Kiedyś przydybałem w warstacie samego mistrza i dawaj że mu wpierać , żeby na poczekaniu narysował mój ulubiony historyczny rysunek pod tytułem – Książę Józef skacze, wraz z koniem, do Elstery. ( ten rysunek wywarł znaczny wpływ na postrzeganie polskiej historii, przeze mnie ).
Mistrz się wszystkiego wyparł.
Potem okazało się, że ten obraz popełnił inny artysta o warszawskim nazwisku Sawka. A mnie się coś pomyliło.
A to wszystko napisałem przez to, że pan Lorenco o wjeździe X. Pepi napisał ( a pan Yayco czytać się zabrania). Bo ten po spotkaniu z Austriakami ( wśród których pewnie Lorenzów furt i od groma było ) pod Raszynem nie chciał już dłużej w Warszawie balować i pomaszerował na Lwów zahaczając o Kraków.

Igła


Subskrybuj zawartość