Pan Y, identyfikowalny co do IP, długo dziwi się co poniektórym blogerom, a przy okazji składa Życzenia Noworoczne

Pan Y przeczytał ostatnio kilka wypowiedzi na temat nowych dowodów i się nadziwić nie może. Pewnie dlatego, że nie bardzo potrafi zrozumieć, na czym polega problem.
Postanowił zatem podpisać kolejne żyro temu miejscu i skreślić kilka słów.

Dowód osobisty jako problem? Ciekawostka. Oczywiście sam Y dowodu nie ma, bo i po co to jemu. Ma za to stałe IP i nawet nie może sobie potrollować, jak jakieś wesole dziecko neostrady. Co prawda jak to IP wpisać w wyszukiwarkę, to pokazują się rzeczy zadziwiająco niezrozumiale, ale niczym się to od peselu nie rożni.
Co do N, to ten zmienił dowód już trzy lata temu, jak mu się poprzedni całkiem rozwalił. Poprzedni został wymieniony zaraz po tym, jak N zmienił stan cywilny i (mówiąc delikatnie) zdjęcie przedstawiało jakiegoś nieznajomego blondyna.
N nie był przesadnie przywiązany do tamtego dowodu, poświadczającego jego poddaństwo władzy komunistycznej. Zdarzało mu się legitymować różnymi innymi dokumentami np. Kartą kredytową ze zdjęciem, albo legitymacją biblioteczną. Tę ostatnią ma w wielkiej estymie (i w pudełeczku schowaną) bo wydano ją w kraju, gdzie nie tylko polskie ogonki były nieobecne, ale nawet tak normalnych liter jak „w” i „y” w nazwiskach nie wolno było umieszczać, każde imię kończyło się na „s”, a nazwisko na „is”. Innymi słowy N miał legitymację wystawioną na człowieka, który nigdy nie istniał. Nie było to wielkim problemem, bo biblioteki i tak zamknięto „na zimę”. Z przyczyn konserwatorskich.
Wracając do nowych dowodów, Pan Y pragnie zwrócić uwagę, że N z ulgą odebrał fakt, że kawałek plastiku mniej miejsca zajmuje w portfelu. Nosi on, bowiem cały plastikowo – pieniężno – samochodowy majdan w kieszeni spodni, co samo w sobie wygląda nie najlepiej. Więc jak może mniej nosić, to się cieszy. Czuje się swobodniejszy.

Zastanawiając się nad niechęcią, manifestowaną przez niektórych współużytkowników sieci, do nowych dowodów tożsamości, Pan Y uznał, że można poprzestać na trzech głównych argumentach.
Najczytelniejszy wydal mu się argument ekonomiczny. Oczywiście, rozwydrzony N tego nie pojmie, bo nie wydaje mu się, żeby cena była wygórowana. Kiedyś w podobnej sytuacji (rzecz dotyczyła ceny folii ochronnych dla PDA) napisał komuś, żeby, zamiast marudzić godzinami w sieci, zrobił coś pożytecznego, to się te pieniądze same zarobią. Pan Y wie, że to nie takie proste. To czasami jest kwestia ważna. Ale ten akurat argument nie jest najczęściej podnoszony.

Za najzabawniejszy Pan Y uznaje argument wolnościowy, który nazwał sobie( dla poręczności) „katońskim”.
Że niby pesel, dowód, nip i co tam wymyślą, ogranicza wolność. Pan Y, słuchając N, dochodzi do wniosku, że jego wolność ograniczali (a czasem ograniczają) policja, wojsko i temu podobne manifestacje organizacji państwowej ( zwłaszcza te dawniejsze, z monocentrycznego państwa się biorące), brak pieniędzy (czy to przyjmujący formę biedy, czy atakujący przez wysokie podatki) i żona. Choć w przypadku żony, to Pan Y nie ma zdania stanowczego, bo N sam sobie zaprzecza i mówi, że nie, albowiem jak powiada „wolność, to uświadomiona konieczność”. Skąd N bierze takie głupie cytaty, Pan Y nie wie i wiedzieć nie chce.
Wolność dla Pana Y jest stanem wewnętrznym i jednocześnie szalenie prywatnym. Jest możliwością decydowania o sobie (oczywiście bez naruszania cudzej wolności etc) .
Tutaj chętnie zgadza się z N, który powtarza, że zasadniczo jest za Unią Europejską, ale na wszelki wypadek ma w paszporcie wizę do zamorskiego kraju. Nie żeby tam zaraz jeździł (raz był i strasznie się z tym obnosi), ale lubi mieć na wszelki wypadek i dba o jej odnawianie w stosownych przedziałach czasu. A kiedy wyjeżdża na wakacje (zazwyczaj europejskie) to paszport zabiera ze sobą na wszelki wypadek, gdyby już nie chciał wracać. Oczywiście (wie to i N, i Pan Y), wszystko to tylko magia naśladowcza, bo gdyby coś się miało się zdarzyć naprawdę, to najwyżej Kobiety by wysłał najdalej jak można, a sam by wrócił, bo głupi.
Ale lubi wiedzieć, że jego miejsce pobytu i kierunek podróży, są zależne wyłącznie od jego wolnej woli. Dokumenty, dopóki wolną wolę wspomagają są OK. A jak ich nie ma? No cóż, to zapewne kwestia pieniędzy. Tyle tylko, że brak pieniędzy ma tą przykrą cechę, że często jest postrzegany jako wstydliwy, a zamiast niego opowiada się historie o wolności, spisku światowym i cyklistach.
Pan Y stwierdził, że chyba był, w jednym z poprzednich akapitów, niesprawiedliwy dla N. Przypomniał sobie, jak kilka lat temu (sam Y był wtedy bytem wirtualnym bardzo początkującym i czasem się gubi we wspomnieniach), dziecko N przyszło do niego i poprosiło: „Tatusiu opowiedz mi jak to było, kiedy byliśmy biedni”. N trochę skrzyczał dziecko, bo to nie jest żadna historia do opowiadania, ale wydał się Panu Y szczęśliwy. Szczęśliwy, że jego dziecko tego nie pamięta. A jeszcze bardzie, gdy okazało się, że dziecko się wcale z tej historii nie śmieje.
Doskonale wie, jak sam się czuje, kiedy jego rodzinni staruszkowie opowiadają o tym, jak w 1943 w kazachskiej wsi padł koń i babcia zdążyła. Na tyle, że przyniosła całą głowę. Jakie wtedy święto było.
Pan Y wie, że też N pamięta różne rzeczy, choć teraz nosi się z waszecia. I woli być wolny z dowodem, niż zniewolony bez.

Kiedy Pan Y wspomniał o magii naśladowczej, trzeci mu na myśl przyszedł argument, argument estetyczny. A to, że kolczyki trzeba zdjąć do zdjęcia (co Panu Y wydaje się logiczne, ale pewnie błądzi) , albo, że niby człowiek do siebie niepodobny. Albo, że żony nie poznał.
Że niby co? Że żonę weryfikuje po wylegitymowaniu? No pewnie, że niepodobna. On też niepodobny, bo niby jak?
N przyznał się kiedyś, że wciąż myśli o sobie, jako o tym chłopaku z książeczkowego dowodu. Co rano dziwią go siwe włosy i piwny mięsień, co rano cieszy brak łysiny. Ale czy naprawdę są miedzy blogerami tacy, którzy codziennie oglądają swój dowód osobisty? Dla podniesienia sobie nastroju? Albo może zamiast lustra? Pan Y powątpiewa. Wie, że można nie znać numeru dowodu po trzech latach, a peselu… a peselu to sam nie wie jak długo, bo nie było go jeszcze w sieci, kiedy N dostał ten swój pesel. Jakby się częściej sobie przyglądał, to by pamiętał. No tak, ale on taki ulizany w tym dowodzie wyszedł, że śmiech…

Pan Y dobrze ludziom życzy. W związku z tym, Wszystkim Marudzącym na nowe dowody i krzyczącym o paskudnym totalitarnym zniewoleniu, życzy w Nowym Roku: nowego domu, nowego mieszkania, a co najmniej nowego samochodu (wraz z przynależnym miejscem do zaparkowania).
Sobie zaś życzy rozrywki. Chętnie by popatrzył, jak realizacja jego życzeń powoduje, że malkontenci żwawym truchtem udają się do stosownych urzędów i wymieniają dowody. Na cokolwiek. Bo w ich życiu zejdą się wtedy w jedno: pieniądze, wolność i estetyka.

Wszelkiej Państwu Pomyślności! Niemarudzącym też!

I zdrowia. Bo jak będziemy zdrowi, to resztę się skombinuje!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

...

...


Pani Magio,

mania to jest prześladowcza.
A magia naśladowcza (inaczej homeopatyczna, mimetyczna, albo sympatyczna (sic!)) oczywiście istnieje.
Czy pani w ogole czytała Złotą galąź JG Frazera.
Bardzo polecam, bo to o magii jest i religii, więc jak raz dla Pani.


No to, Panie Yayco

No to jeszcze raz ( a co mi tam! Nie będę oszczędzal). Ja Panu, Panie Yayco, dużo wszystkiego, za to w najlepszym gatunku…

A Pani Magia niech sie nie czepia. Jak Pan Yayco pisze “magia nasladowcza” to tym samy ona już w przyrodzie występuje. I Pani Magia powinna być zadowolona, szczególnie jesli ta “magia nasladowcza” zalicza sie do przyrody ożywionej. Choćby nawet przez Pana Yayco

Ufff! Pozdrawiam nieutulony w serdecznościach


Dzięki Panie Lorenzie

za wsparcie i życzenia.
Wszystkiego dobrego!


Panie Yayco

Bardzoś to Pan ładnie wywiódł, ale zauważ Pan rzecz taką, że taki dowód osobisty to spokojnie można by wymieniać bez robienia szumu i stawiania się z głupimi przykazami i nakazami.
Na co na przykład nowy dowód mojej teściowej, która praktycznie nie wychodzi z domu?
Mi tak czy tak był potrzebny, bo ja tak go jakoś zużyłem dokumentnie, że wygląda na dowód tego Jonasza i że koniecznie dłużej był w tej wielkiej rybie niż jego właściciel. Na przykład w bankach to wystarczy że raz pokażę to już nigdy nie chcą go więcej oglądać z powodu wstrząsu estetycznego.

Podoba mi się myśl o małżonku, który tak mało ufa żonie albo sobie samemu, że zanim pójdą spać sprawdza jej dowód osobisty i Pesel, czy to na pewno jest ona.
Jacek Jarecki


...

...


Panie Yayco

w podzięce za życzenia, zdrowia życzę po pierwsze, po drugie i po trzecie, to prawda najprawdziwsza jest, natomiast w ramach gratisów i extrasów włączyłem już i Panu i wszystkim możliwość subskrybowania pojedynczych dyskusji lub całych blogów, co ułatwi bycie na bieżąco z TXT. Pod każdą notką są teraz widoczne dwa dodatkowe linki: Subskrybuj blog oraz Subskrybuj wątek.

Niech się Panu i Pana bliskim szczęści w nowym 2008.


Panie Jarecki,

czy Pan aby nie zachęcasz do niewydawania dowodow starszym kobietom w celu elekcyjnym?
Byłbyś to Pan? Ciekawy to jest przyczynek do ogolnej teorii spisku…


Panie Jarecki

A skończmy juz tymi dowodami osobistymi. Jakżeśmy sobie takie państwo wybrali, to takie mamy. Urzędasy coś musza robić. A my mamy za to placić. Tak bylo na początku, jest teraz i będzie na końcu.

A co do przydatności nowych dowodów. Cóż, najpierw je trzeba wymienić, jak je wszyscy będą miec, to się coś wymyśli.

Pozdrawiam


Pani Magio,

no widzi Pani.: jak człowiek poszuka, to i znajdzie. Wartoż to ogólnie szanowane autorytety podważać?
A na gałęzi to nawet nie siedziałem, dla lęku wysokości, które to schorzenie dla eleganckiej asocjacjo sobie wyhodowałem.


Panie Sergiuszu,

dziękuję podwójnie:
za życzenia najpierw i wdzięcznie, bo to ważniejsze; ale i za gratisy, bo jako naturalny przedstawiciel płci męskiej jestem gadżeciaż.


Panie Lorenzie, to jest nic.

Jak sobie rok i troche temu samochoda rejestrowalem, to mi maszyna numerkowa w urzędzie wydała takie cóś.
Przypatrz się Pan uważnie:
darmowy hosting obrazków


...

...


Taki yaycowy kwit!

i to sprzed roku, zaprawdę, gadżeciaż, i to zaprzysięgły :D


A Pani, to musi mieć tego Swojego zapisanego?

Dla pewności?
Bo dla naprzykładu, my to jak raz różnych nazwisk ze żoną jesteśmy i w urzędach dawniej (teraz im przeszło) ciągle nie mogli dojść, co do naszej małżeńskiej kondycji.
A taki ksiądz, jak po przeprowadzce pierwszy ra z po kolędzie nadszedł, to tylko stwierdził: “Państwo się inaczej nazywają, a ślub był u Świętego Aleksandra. OK.
Nawet nie pytał, bo to w papierach miał.
Jak urząd ma w papierach porządek, to i obywatelowi łatwiej!


Panie Yayco Szanowny

A cóż w tym dziwnego? Widzial Pan może taki zegar, co go w knajpach niekiedy wieszaja, by pijaków straszyć? To one – te zegary – do tylu chodzą.

Logicznie rzecz biorąc wszystko jest w porządku, jako że rzecz dotyczy poniedzialku. A poniedzialki, jak wiadomo, wredne dni są. Czlowieka glowa jeszcze boli, jasno jakos tak dookola, no i w ogóle. Więc wracamy do początku.

Pozdrawiam urzędniczo.

PS. Troche szkoda, że o wyjasnienie to trzeba teraz do Nadreferenta na jego blog do Salonu chodzić. Bo on by to z pewnością wyjasnil, z powodu pragmatyki urzędniczej czy jakoś tak.


...

...


—> autor

Ładnie napisana gawęda o tym, że wszystko jest cacy, a jak nie jest, to też fajnie.


Panie nameste

nie każdy musi zaraz być niezadowolony i przymarudny, nie sądzisz Pan?


Panie Lorenzie,

mnie to bardziej piątek fascynuje, a to dla precyzyjnego pomiaru czasu…


Szanowny Panie Yayco

Co do piątkowego precyzyjnego pomiaru czasu, to akurat moge Panu wyjasnić, tyle że jutro, bo zaraz pólnoc i ja musze do pracy, krew wypijać i straszyć. Generalnie za wampira robić.

Pozdrawiam i pozwoli Pan, że zacytuję: “dobranoc z Panem”


—> autor

Wie Pan, nie lubię tej waszeciowej formy typu “sądzisz pan”. Którym to zwierzeniem wyrobiłem normę marudzenia, więc znikam.


Do widzenia Panie Nameste,

życzę lepszych dni.


@nameste

fraza “więc znikam” wydaje się znajoma i podobnie jak marudzenie jest chyba zajęta przez Grzesia, natomiast Nameste tylko się czepia :) wiem, wiem, czepiam się ;)


Panie Yayco

Tak wracając do tematu, jestem ciekaw anty-dowodowej riposty wolnościowców. Myśli Pan, że będzie? Bo moim zdaniem, choć obie strony jakieś racje mają, to prawda wcale po środku nie leży.


Panie Sergiuszu,

ja w zasadzie podzielam zdanie Jareckiego: nie widzę powodu, żeby wymuszać wymianę dowodów datami. Natomiast widzę sens uzależniania od posiadania nowego dowodu wydawania innych dokumentów (paszportowych, samochodowych, notarialnych). Trwało by dłużej, ale by się ułożyło.
Jak czasem jeżdżę przez Austrię, to spotykam samochody z tak zabytkową rejestrację, że się zastanawiam, czy aby nie sprzed anschlussu. Nikomu to nie przeszkadza.
Ta pochopność urzędnicza jest śmieszna.

Ale równie śmieszne jest powoływanie się na argumenty wzięte z USA i Wielkiej Brytanii. Muszę przyznać, że nigdzie nie byłem częściej legitymowany niż w USA. Głownie w sklepach, ale i na autostradzie ze trzy razy mnie rangersi zatrzymywali i jak zobaczyli to co u nas wydawano jako „międzynarodowe prawo jazdy”, to zaraz jakiś id chcieli zobaczyć.

Ale nie odbieram wolnościowcom wszystkich racji. Bynajmniej. Wiek XX był wiekiem ograniczania praw i wolności (nie mam tu na myśli totalitaryzmowi, ale na zachodnie państwo socjalne z jego powszechną administratywizacją życia). Wolnościowcy czasami wyglądają jakby zawracali kijem Wisłę, ale przypominają, że niektóre rozwiązania nie są dane przez Pana Boga, tylko zaprowadzone przez ludzi. Dzięki temu, ci coo chcą mogą się opowiadać za, albo przeciw. Podporządkowanie się prawu nie oznacza jego ślepej akceptacji (zwłaszcza zaś akceptacji jego zaplecza aksjologicznego).

Opowiem na koniec starą (może znaną Panu) anegdotę.
Melchior Wańkowicz wziął kiedyś udział w wiecu sufrażystek na UJ. Wysłuchawszy ich narzekań na nierówne traktowanie i krępowanie wolności, wszedł na trybunę.
Gorąco poparł wszystkie postulaty aktywistek, a potem zaproponował, żeby na znak protestu wszystkie kobiety studiujące… wypisały se z Uniwersytetu.


dodam tylko

że jeśli odłożyć na bok obustronną retorykę i żarty, to tzw. suche fakty wyglądają na niekorzyść tej przymusowej wymiany dokumentów. Bo czy nie byłoby rozsądne mierzyć już w te z chipem jako docelowe? Na moje oko to jest wiele hałasu o nic, skoro “nowe” plastikowe za parę lat będą przeżytkiem. Po co ludziom głowę zawracać? Zwłaszcza, że to nie jest zmiana samych dokumentów tożsamości, ale niezliczona masa aktualizacji we wszystkich miejscach, gdzie nasze numery starych dowodów były wpisane.


teraz widzę

że pisaliśmy jednocześnie. Tak, widzę to podobnie. Już same zmiany/postęp technologiczny sprawia, że z roku na rok mamy do dyspozycji a to lepsze telefony, a to lepsze komputery i auta. Dlaczego więc nie mielibyśmy mieć lepszych dowodów (lepiej zabezpieczonych przed podrobieniem itd.). Cały problem w tym jak nam się to sprzedaje. Chyba też Józek pisał podobnie – w Europie takie nowości “sprzedaje się” obywatelom, kusząc ich atrakcjami, udogodnieniami etc. U nas “sprzedaje się” taką podmiankę przy pomocy opresji, to jest jakiś po-sowiecki ekstrakt czasów, które podobno minęły. Naprawdę nie można inaczej? W czasach gdy politycy sprzedają nam swoje obiecanki jak nowy proszek do prania, dlaczego tak samo nie mogą nam sprzedać nowych dowodów?


Pyta Pan, po co , Panie Sergiuszu.

Otóż taki na przykład niemiecki socjolog Ulrich Beck odpowiedział na to pytanie mniej więcej tak: ponieważ współczesne państwo nie jest w stanie rozwiązywać rzeczywistych problemów społecznych, tworzy sobie własne problemy, które umie rozwiązać. I je rozwiązuje.

On nie o Polsce to pisał.

Ja ze swej strony dodam, że to jest właśnie taka magia naśladowcza, której istnienie Pani Magia podawała w wątpliwość.

Kłopot polega na tym, że walka z takimi bzdurami również często ma znamiona magii naśladowczej, bo pokazuje „wolnościowość” w takich sferach, gdzie się znakomicie można bez niej obyć, gdzie nic nie kosztuje i niczym poważnym nie grozi

Znowu pisaliśmy jednocześnie, więc podedytuję: w pełni zgadzam się z tezą o postsowieckich korzeniach opresji. Więcej nawet, nazwę je postrosyjskimi.


Będę okropnie politycznie niepoprawny

Z Panem Y zgadzam się w 97,3%.
Nowy dowód oszczędzał mi czas na granicy przedszengenowej. W porównaniu z paszportem lub książeczkowym dowodem przyjmijmy około 30 sekund na jedno przekroczenie granicy. Dwa lata to może 100 (razy dwa, bo wracałem tyle razy, ile wyjeżdżałem) przekroczeń granicy.
czyli jakieś sto minut zaoszczędzonych. Całość działań związanych z wyrobieniem nowego dowodu, gdzieś tak około 2005, zajęła mi mniej więcej tyle samo.
Czasowo zatem pero pero, wyszło na zero.
Finansowo? No dobrze, tu dołożyłem.
Inne korzyści - Pan policjant, ustalając kwotę mandatu nie będzie się wczytywał w listę posiadanego przychówku, czy też burzliwą historię zatrudnienia i zamieszkania z ostatnich trzydziestu lat.
A i portfel, z powodu mniejszego zgrubienia, jakby mniej się wycierał.

Ogólnie - sprawa niewarta wzmianki. Robiło się w życiu lepsze interesy, robiło gorsze.

Co mnie bezustannie do zadumy skłania, to ta skłonność Rodaków do zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę, z pełną świadomością kolejek i innych mniej lub bardziej dantejskich scen.

I ma to, Szanowni Komentatorzy, niewielki związek z rozmaicie pojmowaną wolnością. Mniej więcej taki, jak płacenie, czy niepłacenie podatków.

Czy sama operacja ma cechy postsowieckie? Chyba nie, to się odbywa na całym świecie. Można mówić jedynie o formie. Tak. Sposób jej przeprowadzenia można określić postsowieckim. Jak również obligatoryjne opłaty, będące de facto parapodatkiem.


To Panie Oszuście,

jest nadzieja.
Nauczeni wieloletnim doświadczeniem, Rodacy Nasi liczą na to, że w ostatniej chwili ktoś termin przedłuży, albo opłatę zdejmie. Czasami sę nie mylą.
System gdzie zamiast praw są jednostkowe i grupowe przywileje (kiedyś o tym może napiszę) tak właśnie działa.


A ja sporządniałem

i we właściwym czasie sobie dowód wyrobiłem. Teraz mi się myli z innymi plastikowymi kartkami. Na przykład kupiwszy opony stałem się członkiem klubu chyba goodyeara. Mam stosowną kartę o takich samych rozmiarach, ze zdjęciem opony. Nie powiem – ładna, zupełnie czarna. A kolorowe ostatnio w cenie. Czarne znaczy.


Panie Stary,

ja to mam takie plastikowe karty prawie do każdego sklepu i stacji benzynowej też.
Ale noszę osobno. Choć faktycznie niedawno uparłem się płacić w sklepie plastikiem, za który przysługiwała mi, co najwyżej, pięcioprocentowa zniżka na skarpetki. W innym sklepie.
Wstydu się najadłem i tyle.


Subskrybuj zawartość