Oh, Santiana gained the day

Miałem wtedy, ech, szesnaście lat
Swoją drogą szedłem przez świat
W sercu zawsze tkwiła uparta myśl
By za głosem morza iść

A więc śpiewam: żegnaj, Carling Ford!
I żegnaj nam, Green Hoooorn!
Będę myślał o tobie dzień i noc
Aby kiedyś wrócić tu
Aby kiedyś wrócić znów…

A ja nawet czternastu nie miałam, kiedy przyszło iść na morze pierwszy raz…

I żaden Bałtyk, tylko od razu, z grubej rury: Norweskie.

Jechaliśmy całą noc z Warszawy do Świnoujścia, a mieliśmy tylko jednego kierowcę. Stresująca sprawa.

Rano spaliśmy, zwiedzaliśmy 44 wyspy, słuchaliśmy w radio transmisji. Brazylia z kimś wygrała 3:0, jeżeli dobrze pamiętam.

Prom. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam wtedy Kopenhagę. Od tamtych ciężkich czasów ze trzydzieści lat minęło, on czterdziestkę piątkę miał i talię kart, chwiejny Lee…

Potem jechaliśmy dalej, do Bergen. Niewiele pamiętam, bo głównie spałam wtedy. Aż wreszcie dotarliśmy do tego pięknego miasta, położonego wśród zalesionych gór. W zasadzie, gdyby zmienić odrobinę sztafaż, można by pomyśleć, że przenieśliśmy się do średniowiecznych czasów. Krystyna córka Lavransa, te klimaty.

W porcie dostaliśmy łajbę od sympatycznej pary, która zrobiła pierwszą część żeglugi. A docelowo płynęliśmy na Spitsbergen, na białe niedźwiedzie. Wyprawę sponsorowała bodajże Szkoła Wyższa Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Mieliśmy ich proporczyk na relingu i robiliśmy mu zdjęcia w plenerach rozmaitych. Sponsor płaci, to niech coś z tego ma.

Tak w ogóle: najmłodsza w załodze nie byłam, ale za to reprezentowałam samotnie słabą płeć. Co by jeszcze szczególnej biedy nie stanowiło, ale jeden z pięciu kolegów żeglarzy to był, no… jeden raz w życiu płakałam przez trzy dni. Z przerwami na posiłki, naturalnie, ale i tak stanowi to maksimum moich osiągnięć w temacie zawiedzionych uczuć. To było w maju tamtego roku pamiętnego, czyli jakieś dwa miesiące przed wyruszeniem w rejs. To było w Peru…

Fajny był zresztą, chociaż kradł w tej Norwegii łosie z bazarów, co mnie denerwowało. Ale wyglądał jak Wiking, to i obyczaje podobne wykazywał.

Z Bergen do Alesundu szliśmy przez trzy dni. Od siedmiu do dziewięciu stopni w skali Beauforta, najpierw na pełnym morzu, a potem już, dla bezpieczeństwa, jakoś tak bliżej fiordów. Wachta wyglądała tak, że co trzy sekundy było wielkie chlup; nawet się już nam otrząsać nie chciało z tej zimnej, słonej wody, bo i po co?

Z gołymi rękami by się nie przeżyło. Ja miałam takie fajne, skórzane rękawiczki, które tak się od tych wszystkich przeżyć obkurczyły, że się zastanawiałam, czy jeszcze zobaczę kiedykolwiek swoje dłonie…

I trzeciego dnia tak stałam, w tych rękawiczkach, zydwestce, żółtym sztormiaku i granatowych spodniach Henry Lloyda (nie mówiąc o licznych warstwach odzieży pod tym uniformem), deszcz w dalszym ciągu padał, od samego Bergen nie zdążył się tym padaniem ani na moment znudzić – i patrzyłam na zatokę, na coraz bliższe światła Alesundu. Wiem, co wtedy czułam, ale niby jak mam to opisać?

From Boston Town we’re bound away
Heave aweigh (Heave aweigh!) Santy Ano
Around Cape Horn to Frisco Bay
We’re bound for Californ-i-o
So Heave her up and away we’ll go
Heave aweigh (Heave aweigh!) Santy Ano
Heave her up and away we’ll go
We’re bound for Californ-i-o

Sauna była fajna. Gorące prysznice i czyste ręczniki. Nie mówiąc o tym, że wyszło słońce i przez następne dwa dni grzało nas przyjemnie, gdy suszyliśmy materace na pokładzie, naprawialiśmy drobne uszkodzenia w takielunku i przede wszystkim – odpoczywaliśmy. Jakaś para Amerykanów na emeryturze, co to dwa lata wcześniej wypłynęła sobie w rejs, z Hawany zaczynając, zaprosiła nas na swój Tuesday. Nie mogli się nadziwić konstrukcji naszego Alefanta, że takie spartańskie warunki, mało miejsca, grube burty… A to była konstrukcja z lat siedemdziesiątych. Gdy przepisy bezpieczeństwa były znacznie bardziej restrykcyjne.

A potem dalej w morze. Kristiansund, Trolfjord, Harstad, Narvik… wszystkich portów już dzisiaj nie pamiętam.

Wiatr się obraził za to ostatecznie i kolejne dwa tygodnie spędziliśmy głównie na katarynie prując. Silnik się czasami psuł na pełnym morzu. Były niezłe jaja…

Czytało się książki. Wszystkie. Swoje i cudze. Czytało się tak intensywnie, że do dziś pamiętam z tych lektur strasznie dużo. Szaleństwo Almayera. Das Boot. Bidwella opowieści o Elżbiecie Pierwszej. Pożegnanie jesieni. Śpiewniki z Kaczmarskim. Jeden numer magazynu Wyborczej. Mann na ostatniej stronie zamieścił tę piosenkę...

Ahoj & pururu!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No ładne, no.

A już tą piosenką to mnie wymiotło całkiem.

Kurde, jaki ja stary jestem. Że wstyd!

Choć ja to jestem szczur lądowy i poza przejażdżką promem do Kopenhagi i jakimiś dwiema wycieczkami po ciepłej wodzie, to nic z tych rzeczy.

Dobrze chociaż, ze Pani zmarzła, bo bym za bardzo zazdrościł

Pozdrawiam mimo wszystko nieco zawistnie


ech Pino

Norwegia … Bergen… Blekmetal :)

niech to będzie komentarz:

Oh so handsome
Oh so strong
Tell me stories of distant shores
All night long
I shiver all over
When I see your lovely tan
And I can tell by your clear blue eyes
Your a sailor man

Oh sailor man
From polar land
Oh sailor man
Come take my hand
Oh sailor man – Take me along
Show me the Port-a-Prince and Hong Kong

Oh sailor man
I sure hope you don’t drown
I’d rather have you showing me Cape Town
You know your to New York, New York
Where we can go to bars
A strong blonde handsome sailor
Norwegians call you Lars

Oh sailor man
From polar land
Oh sailor man
Come take my hand
Oh sailor man
I’d gladly die
To see the ports of Rostock and Shanghai

Sailor Man
Oh, sailor man
Please take my hand
Oh tender sailor man


Hehe,

Them Johnson Gals is a mighty fine gals,
Walk around honey, walk around.
Them Johnson Gals is a mighty fine gals,
Walk around honey, walk around.

Them Johnson Gals got mighty fine legs,
Walk around honey, walk around.
Them Johnson Gals got mighty fine legs,
Walk around honey, walk around.

Got great big legs and little bitsy feet,
Walk around honey, walk around.
Got great big legs and little bitsy feet,
Walk around honey, walk around…

:P


>Pino

:P


Jak ja nie lubię szant!

Jakie to jest straszne!

Ale się zemszczę.

Mam na czarną godzinę schowane różne rzeczy straszne.

Żenujące i obciachowe. No.

Jako rekonwalescent załaduję najpierw to:

Pozdrowienia śródlądowe


Hm, z morzem to mi się

tylko marynarze kojarzą:) i trochę książek i filmów przygodowych z lat dziecinnych i młodzieńczych, oj, o czytałem się tego wszystkiego.
Ale jak marynarz, to Seemann czyli najpiekniejsza ballada Rammsteina,no:)

A na szantach się nie znam i nie słucham, acz na dysku pałeta się u mnie taka piosenka, której czasem nawet przypadkiem słucham jak sobie mojej muzyczki różnej:

http://dupa.wrzuta.pl/audio/AaFL07ZqO4/

Przepraszam za link, ale dopiero teraz jak wkleiłem, to obaczyłem jaki wulgaryzm w nim tkwi:)

pzdr

A w ogóle dobrze się czyta ten tekst.


Pino

W przeciwieństwie do Stopczykowej historii podróżniczej, z Twojej chłodem wieje a wiejąc zamiata. Brrr…

Nigdy nie żeglowałam, nie miałam okazji. Żałuję, ale jeszcze nie umieram więc wszystko przede mną.

Bo ja bym chciała jeszcze tak:

pożeglować (przynajmniej cholera spróbować)

jeździć konno (przynajmniej cholera spróbować)

nauczyć się strzelać (dobrze się nauczyć)

nauczyć się tai-chi (buahahahaha), może być joga w zastępstwie

skoczyć ze spadochronem (tu się nie da tylko spróbować)

To tak na gorąco.

Bardzo ta Twoja podróż inspirująca choć deszcz i wiatr.

W sprawie tego jednego kolegi, co to wiesz to powiem Ci, że skoro robiłaś przerwy na jedzenie to nie było źle.

Pururu :)


>Gre

“jeździć konno (przynajmniej cholera spróbować)”

z łajtmenem zagadaj ;-)

“nauczyć się strzelać (dobrze się nauczyć)”

to jest trudne nie powiem byłem mistrzem jednostki w strzelaniu :)

“skoczyć ze spadochronem”

ale po co? ;-)

ja bym chciał zaśpiewać jakąś piosenkę z [SUB][HUM][ANS] albo OiPolloi :)


Panie yayco,

bardzo to spektakularne, nie powiem.

W szpitalach to ja tylko chorych nawiedzałam czasem i faktycznie, zdarzało mi się obserwować jaja różne. Kiedyś może opiszę wizytę w szpitalu kolejowym na Brzeskiej, chociaż pewnie mi się nie będzie chciało… Zieeew.

To nie tak miało być, przyjaciele, to nie po to zapierdalaliśmy 20 km w tą niedzielę...

Gretchen – to czemu nie zrobisz?

Ja tam jeździłam konno, strzelałam z broni długiej, pilotowałam mały dwupłatowiec, jak miałam 11 lat, to znakomicie samochód prowadziłam, takie tam…

In tranquillo mors, in fluctu vita, jak głosi motto uniwersytetu w Roskilde.

pururu


Stopczyku

A sprawie żeglowania, tai-chi (ewentualnie jogi) nie masz pomysłów? :))

To ja Ci powiem tak: chcesz zaśpiewać? To śpiewaj.

Kurka. No.


Pino

Bo robię co innego.


>Gre

tak robię nie żałuję sobie

a co do tajczi to jaki problem? w każdym empiku znajdziesz poradniki :)

żeglowanie? a to musisz jakiegoś żeglarza zapoznać... ja kiedyś jak się napiłem to wracałem żaglówką do domu :) ale mi sterburta siadła i teraz mnie muszą holować :)


Pani Pino,

czy Pani nie za szybko żyje?

Cieszę się, że się Pani piosenka podobała. Jak Pani będzie szanty puszczać, to jeszcze może coś Pani za to dostanie.

Hi, hi.

Pozdrawiam wesolutko nadzwyczaj, co źle o mnie świadczy


"czy Pani nie za szybko żyje?"

nie mogę się powstrzymać żeby nie sparafrazować klasyka…

- za szybko? ja tu kombinuję jak przyspieszyć, a Ty mi piszesz “za szybko”?

purupuru

pozdrawiam przepraszając


Gretchen,

oj nie gniewaj się... :) Albo jak chcesz, to się gniewaj, zniosę to mężnie.

Najwyżej umknę w przebraniu kobiecym, hi hi.

Masz zamiast kwiatków na przeprosiny:

Panie yayco – nieee. Przez ostatnie tygodnie, to i owszem. Ale dziś poczułam, że mnie coś rozkładać zaczyna, więc urządzam sobie chilloutowy dzień burżuja. No powiedzmy, że wieczór, bo w ciągu dnia musiałam się uganiać za sprawami i zmarzłam.

pozdrawiam wszystkich znad szklaneczki coli


>Pino


Stopczyku

Dzięki :)


Pino

Nie przyszło mi do głowy, żeby się gniewać.


No nie...

Panie docencie, nie!

Ja tego nie będę tolerował.

Jak szmira to prawdziwa.

I na dodatek żeby ciepło było, czy coś. No.

Proszę się poddać, bo ten blog wygra konkurs na najgorszy blog muzyczny ever.

PS Przykro mi, w związku z tym chilloutem, ale było nie zaczynać ze mną. Dziś zwłaszcza.


Ooo,

Pan chcesz na szable? Ze mną?

Jestem w tym.

Gretchen, jak się nie gniewasz, to leć zagnieść chleba z pajęczyną.

Docent, leć karczmarza uprzedzić, że szarpie będą potrzebne i osobna izba.

Ha!


karczmarz już wie!


Mocny cios, nie powiem.

Ale trudno.
Jak na ostre, to na ostre. No:


Ostro Pan idzie Panie Stopczyku,

ale na pana trzy marynarskie kicze ja dam jeden śródlądowy i …wszystkie kobiety obojga płci będą zadowolone:


Yo, yo, west coast, r u listenin'me?

Zakatarzony uczony
W meandrach zagubiony
W płaszcz czarny zatulony
Co my zrobimy z nim?

Weźmiemy go na wino
Ogramy go w domino
Na łeb spadnie pianino
Aż pójdzie siwy dym

I strasząc czarnym kotem
Rzucimy gdzieś pod płotem
Prawdziwym to kłopotem
Okaże się, oh yeah

A rano, to w zasadzie
Się stawi na wykładzie
I w tej degrengoladzie
Studentów swoich zje.

:P


Pani coś nadmiernie

chyba żyje swoim życiem studenckim, Pani Pino…


marynistyka z założenia jest kiczowata

to ja też jadę śródlądowym kiczem


Panie yayco,

no nie wiem.

Pewnie jednak Bohunem mi zostać przyjdzie, cholera…

Trudno, też niezła rola.

Pain heals, chicks dig scars, but glory lasts forever!

Hi, hi…


a tak z innej beczki

jeden z najlepszych riffów w historii rokendrola


Pani Pino,

a co tam Pani wie?


okej

już na poważnie … szaleństwo

:)


Jak poważnie, to poważnie

tydzień temu zmarł Dave Dee.


Subskrybuj zawartość