Egzekutor

Inspiracją tego opowiadania były, i są niestety układy istniejące w tzw. Polsce „B”. Między innymi w moim mieście. W waszych pewnie też. Sami wiecie, że takie grupy nie działają niezależnie od przynależności partyjnej. A, że przy okazji zadymy wokół powstania komisji ds. Barbary Blidy, przypomniał mi się „Egzekutor”? No cóż, to tylko kolejny dowód na to, jak władza demoralizuje.

„Egzekutor”

“Prawdziwym zagrożeniem we współczesnym społeczeństwie jest bezsilność jednostki”.
Olof Palme.

1.
Była szósta rano. Przy jednej z kamienic zaparkował czarny opel kombi. Ze środka wysiadł wysoki mężczyzna. Miał może czterdzieści trzy lata. Przystojny, z niemal kamienną twarzą. Zmrużył oczy i spojrzał na okna znajdujące się na drugim piętrze. Szybkimi ruchami nałożył czarne, skórzane rękawiczki. Zdecydowanym krokiem skierował się do klatki schodowej.
Po chwili był na miejscu. Przytknął ucho przy złączeniu drzwi z framugą. Znieruchomiał nasłuchując. Wyjął z kieszeni wytrych, otworzył drzwi, wszedł do środka. Wewnątrz było duszno, panował półmrok. Nos drażniły alkoholowe wyziewy, a w powietrzu unosiła się woń narkotyków.

Zajrzał do pokoju. Okna były zasłonięte kotarami. Ujrzał ślady niedawno skończonej imprezy. Pięciu śpiących zapitym i zaćpanym snem mężczyzn. Mogli mieć w granicach czterdziestu lat. Przez chwilę patrzył na nich, jakby chciał zapamiętać ich twarze. Wyjął zza pazuchy rewolwer z tłumikiem. Podszedł do pierwszego. Przysunął lufę na odległość centymetra od twarzy. Strzelił. Teraz drugi. Trzeci. Czwarty. Stanął przed Piątym. Trzymając w prawej dłoni rewolwer, lewą wyjął z kieszeni garotę. Położył broń na stole. Ciosem pięści rozwalił twarz mężczyzny. Ból. Przeszywający ból, jednak uniemożliwiający krzyk. Po pierwszym szoku przerażenie. Obcy wykrzywił kąciki ust. Garota zacisnęła się na szyi ofiary. Wybałuszone ślepia patrzyły na pomordowanych kumpli. Przeciągły charkot ucichł. Obcy schował garotę do kieszeni, rewolwer do kabury. Zauważył leżącą pod stołem wypchaną torbę. Zajrzał do niej, zabrał. Wychodząc zdjął ze ściany klucz, zamknął nim drzwi. Zniknął.

2.
Po przejechaniu kilkuset metrów opel zatrzymał się. Zza uchylonego okna wypadł klucz do mieszkania. Klucz wpadł do studzienki kanalizacyjnej i spłynął ze ściekami.

3.
Z czarnego opla wysiadł mężczyzna w grubych okularach, ubrany w bluzę firmy kurierskiej. Na głowie miał firmową czapkę bejsbolówkę. W ręku trzymał niewielki pakunek. Pokuśtykał w kierunku budynku Komendy Policji. Zatrzymał się przy stojącej obok wejścia skrzynce pocztowej. Wrzucił do niej wyjętą z kieszeni kopertę.

Wszedł do środka. Zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do recepcji. Powoli, niezdarnie doczłapał się do okienka. Sapiąc z wysiłku pozdrowił „wyczekującego” go grubawego policjanta w przyciasnym mundurze. Funkcjonariusz spojrzał na kuriera i przesyłkę.

- Przesyłka dla…- zaczął kurier.
Dyżurny przerwał machnięciem ręki.
...dobra rzucił- ciekawe, co tym razem.

Kurier wzruszył ramionami, okropnie kaszląc.

- Taaaa….Jasne- rozległ się znudzony głos dyżurnego. Podpisał kartę potwierdzenia odbioru przesyłki. Kurier wyszedł z budynku.

4.
Komendant Powiatowy Policji, Bździsław Rzeczkiewicz rozmawiał przez telefon. Bździsław miał pięćdziesiąt dwa lata. Siedział za biurkiem ubrany w poprzecierany garnitur i kolorowy krawat. Na przegubie dłoni nosił podrabianego „roleksa”.

-...no jasne.

Uśmiechnął się. – Gdzieżbym śmiał, panie pośle. Podeślę ludzi, pewnie. Podrzucą małżonkę, gdzie trzeba.

Przerwał na chwilę i chrząknął. – A teraz słuchaj, Zdzisiu…

Weszła sekretarka przynosząc szefowi przesyłkę. Bździsław rzucił okiem na zawiniątko.

- ...zresztą, nieważne- rzucił do słuchawki- spotkamy się, wyjaśnię. Muszę kończyć. No, cześć.

Odłożył słuchawkę. Spojrzał na pracownicę. Uśmiechnął się. – I co tam, pani Zosiu? – rzucił zaczepnie. – To, co zwykle- odpowiedziała sucho, po czym podała szefowi pudełko. Chuj ci w dupę, dodała w myślach.

Rzeczkiewicz zatarł dłonie. Wziął się za rozpakowywanie przesyłki.

- Dziękuję, jest pani wolna- rzucił. Nie ma mnie. Dla nikogo.

Komendant z lubością patrzył jak z opakowania wyłania się powieść Umberto Eco “Imię róży”.

5.
W jednej z willi na obrzeżach miasta przystojna kobieta w średnim wieku sprzątała, a raczej udawała, że sprząta w salonie. Jej dwójka dzieci przymierzała nowe stroje. Kobieta weszła do kuchni. Zauważyła, że przed jej domem zatrzymał się czarny opel kombi. Z zainteresowaniem patrzyła na wysiadającego z samochodu postawnego, przystojnego bruneta.

Po chwili zbeształa się za nieprzyzwoitą myśl. Patrzyła na wchodzącego w jej obejście nieznanego mężczyznę. Ciekawiła ją zawartość niesionej przez gościa walizeczki. Jeszcze zanim usłyszała odgłosy pukania, otwarła drzwi.

- Dzień dobry, proszę wejść- uśmiechnęła się szeroko.

6. – Nie, nie ma…nie wiem, kiedy będzie…przekażę. Do widzenia.

Sekretarka odłożyła słuchawkę. Od godziny spławiała interesantów, przekładała spotkania. Spojrzała na zegarek. Nawet nie zauważy, jak wcześniej wyjdę- pomyślała.

Nie widziała, jak jej przełożony w ekspresowym tempie pochłania kilkadziesiąt stron książki śliniąc palec za każdym razem, gdy przewraca kartkę.
Nie widziała, jak Rzeczkiewicz, z niezrozumiałych dla siebie przyczyn zaczął się pocić, równocześnie czuć zimno i gorąco. Ciałem wstrząsnęły dreszcze.

Sekretarka usłyszała gwałtowny kaszel. Wyjmowała z szafy żakiet, gdy rozległ się łoskot. Bardziej zniecierpliwiona, niż zaniepokojona powiesiła żakiet na oparciu fotela i weszła do gabinetu szefa.

Komendant leżał na podłodze. Twarz była mokra od potu, oczy rzucały nieobecne spojrzenia. Ciałem wstrząsały konwulsje. Próbował coś powiedzieć. Sekretarka nachyliła się.

- ...dzwo…dzwoń...- charczał- ...dzwwoń...po…Bobera…

Rzygnął krwią, wygiął się w pałąk i znieruchomiał.

7.
Pełna kurtuazji rozmowa trwała pół godziny. Gospodyni za wszelką cenę pragnęła udowodnić swemu gościowi swą pozycję społeczną oraz ogładę dwunastoletnich, samolubnych i otłuszczonych dzieci.

- ...jak widzi pani, nasza oferta jest naprawdę konkurencyjna- wskazał na rozłożone na stole katalogi sprzętu medycznego- pierwsza spłata wyposażenia nastąpi pół roku od dostawy.

- Pierwszy raz spotykam się z taką ofertą.- odparła gospodyni- Przyznam, że…raczej na niekorzyść państwa firmy.

- Łaskawa pani…Nasza firma dopiero wchodzi na polski rynek i choć posiada wielką renomę na rynkach zagranicznych to wiemy, że najważniejsze jest zaufanie na rynku, na którym zaczynamy działać. Dodatkowo jesteście Państwo klientem, który…. zresztą...przyzna pani, że nazwisko Bober jest w tym regionie i w tym środowisku wartością samą w sobie.

Gospodyni uśmiechnęła się próżnie. Zadzwonił telefon.

- Słucham?- podniosła słuchawkę-… mój boże…dobrze…

Odłożyła słuchawkę. Odwróciła się do gościa. Na jej twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech, jednak nie potrafiła opanować drżenia rąk i rozbieganego wzroku.

- Niestety, mąż szybko nie wróci.

- Nie szkodzi.

- ...musiał pojechać do przyjaciela… był wypadek…

- Nie szkodzi.

Przejęta kobieta nie zauważyła złego błysku w oczach gościa.

- Czas na mnie- rzekł- Zapewne spotkamy się na uroczystym otwarciu pani gabinetu.

Wstał. Pożegnał się z gospodynią i dziećmi. Wychodząc zapomniał zabrać leżącego na stole nesesera. Po chwili gospodyni patrzyła na odjeżdżające auto. Nie zauważyła, że zaciekawione dzieci próbowały otworzyć walizeczkę. Zamyśliła się.

Ocknęła się słysząc szarpaninę rodzeństwa. Brat próbował wyrwać siostrze przedmiot należący do gościa. Boberowa podeszła do dzieci. Wyszarpnęła przedmiot. Nie zdała sobie sprawy, że z nesesera zaczął ulatniać się gaz.

8.
W pobliżu Komendy Policji zatrzymał się czarny opel. Jego kierowca bacznie obserwował zamęt panujący przed budynkiem.
Na chodniku i ulicy gromadziły się tłumy przechodniów. W oknach okolicznych bloków stali mieszkańcy. Wyglądający zza okien komendy policjanci patrzyli na gromadzących się wokół karetki funkcjonariuszy Wydziału Wewnętrznego, dla których zgon komendanta był hasłem do prześwietlenia wszystkich podejrzanych spraw, jakie nagromadziły się wokół jednostki. Gdy otwarły się drzwi komendy zapadła cisza.

Oczom gapiów ukazali się sanitariusze niosący zwłoki komendanta. Tuż obok szedł zdenerwowany doktor Bober. Choć było chłodno, był zlany potem. Rozglądając się rzucał spojrzeniami, jakby chciał kogoś wypatrzeć. Wyrzucił mokrą od potu chusteczkę higieniczną. Kolejną wycierał usta. Nie zwrócił uwagi na wrzawę, na to, że zwłoki Rzeczkiewicza były już w karetce. Bober oparł się o karoserię samochodu. Zamyślił się.

Do rzeczywistości przywołał go dźwięk telefonu komórkowego. Sięgnął drżącą dłonią do kieszeni. Jego twarz poszarzała, ściągnęła się. Dłoń znieruchomiała, telefon upadł na chodnik.

Na szczęście dla Bobera, trwające wokół zamieszanie sprawiło, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Szybko wsiadł do samochodu. Ruszył z piskiem opon.

Egzekutor położył swoją komórkę na pasażerski fotel. Ze złym błyskiem w oczach obserwował mijającego go z naprzeciwka doktora.

9.
Na schodach prowadzących z tarasu do ogrodu siedział Bober. Okna były otwarte. Przez uchylone drzwi balkonu widać było leżące zwłoki żony i dzieci. Bober siedział skurczony w sobie. Patrzył na leżącą na kolanach otwartą aktówkę, którą znalazł po przyjściu do domu. Doktor chwycił leżące w walizeczce zdjęcie, podniósł je na wysokość oczu. Zamarł.

Wyglądał jakby ujrzał swój koszmar.

Na fotografii widać było grupę mężczyzn- Pięciu Mężczyzn, doktora Bobera, Komendanta policji Rzeczkiewicza oraz posła Kulasa. Pośrodku stał uśmiechnięty mężczyzna trzymający w ręku powieść „Imię róży”. Wszyscy roześmiani, w przyjacielskich uściskach, z piwem w dłoniach. Bober wzdrygnął się. W sekundzie pojął, co dziś zaszło.

Wstał, wbiegł do domu.

10. – Ty, możesz już iść- wysapał. – Pozdrów męża- rzucił.

Po chwili słychać było otwieranie i zamykanie drzwi. Z przylegającego pokoiku wszedł otyły, blisko 55- letni mężczyzna. Lekko pogwizdując zasunął rozporek i zapiął pas.

Siadł za biurkiem. Zakręcił się w fotelu, jakby zastanawiał się co robić. Spojrzał na zegarek. Rozległ się dzwonek telefonu.

- Biuro posła poselskie, słucham?... Witaj, co słychać? …No u siebie w biurze. Dobra, przyjeżdżaj. Czekam. Cześć.

11.
Pół godziny później Bober z Kulasem siedzieli ponurzy w biurze poselskim. Wyglądali, jakby dopadło ich coś, po czym nie powinien zostać nawet ślad.

- Co robimy?- mruknął doktor.

- A skąd mam wiedzieć?- warknął poseł. Nerwowo uderzał pięścią w biurko. Sapał.- Cyngle nie odbierają telefonów…. Bździcha już nie ma między nami…. Nie ma kim robić...Czekaj! Zobacz na wyświetlacz, może jest jego numer!

Bober spojrzał. Jego nieporadna mina starczyła za odpowiedź.

- Musiał zmienił tożsamość- bąknął doktor.

- A co mnie to kurwa obchodzi!!! Wiesz, co będzie, jak to wylezie! Mówiłem Bździchowi, kurwa, żeby gnoja zajebać, ale wy kurwa, nie, niech żyje jak bydlę za granicą. Kurwa, psycholog mi się znalazł, kurwa! A kurwa, z wami wszystkimi!!!

Rozległ się dźwięk telefonu komórkowego doktora. Bober spojrzał pytająco na Kulasa. Ten ruchem brwi dał znać, by odebrać telefon.

- Słucham?- rzekł doktor przełykając ślinę- ...witaj Sławku…pogadać zawsze można, nie- ciągnął Bober- Co proponujesz?...

Nachylił się do posła i rzekł szeptem:

- Chce tu przyjechać.

Po chwili milczenia Kulas skinął głową. Próbował sprawiać wrażenie, jakby panował nad sytuacją, jednak obfity pot zdradzał coś zupełnie przeciwnego.

- Dobra- sapnął Bober- czekamy. Nikt nic nie wie. Do zobaczenia.

Wyłączył telefon. Spojrzał na posła. W jego spojrzeniu był ten sam lęk.

12.
Zbliżał się wieczór. Opel zatrzymał się na skrzyżowaniu. Czerwone. Egzekutor rzucił okiem na leżącą obok torbę. Zielone.

Jeszcze dziesięć minut i będzie na miejscu.

Niczym slajdy stanęły mu przed oczyma wspomnienia…

13.
Sędzia cofnął dłoń.

- Co pan robi?- krzyknął.

Jakiś facet wciskał mu łapówkę. W momencie, gdy niechciany pakunek lądował w kieszeni Sędziego, wpadła z hukiem grupa uzbrojonych mężczyzn. Trzech z nich wycelowało pistolety w głowy mężczyzn, dwóch zakuło kajdanami ogłupiałego Sędziego.

W drzwiach gabinetu stanął Sławek.

Wyjął z tylnej kieszeni spodni jakąś legitymację, podsunął pod oczy aresztowanemu.

- Policja…- uśmiechnął się ironicznie- panie Sędzio…pozwoli pan.

*
Nazajutrz, w obecności dziennikarzy i vipów odbyła się uroczystość wręczenia odznaczeń grupy specjalnej policji, którą dowodził Sławek.

*
Trwał policyjny piknik. Honorowym gościem imprezy był poseł Kulas oraz grill, wódka, piwo… Ktoś fotografował Sławka, jego podwładnych, Bobera, Rzeczkiewicza i posła.

Sławek zauważył zatrzymującego się w oddali czarnego opla kombi, z którego wyskoczył chłopczyk i dziewczynka. Wpadły na ojca przewracając go. Tuż za dzieciakami, wolnym krokiem, z udawanym sceptycyzmem na twarzy szła Aleksandra. Piękna, krótko ścięta brunetka. Poczekała aż syn wstanie, po czym wezwała go gestem i podała nebulizator. Córka pobiegła do grupy bawiących dzieci. Sławek objął żonę, nareszcie mogli się przywitać.

* – ...nie oszukujmy się...

Doktor Bober kolejny raz spojrzał w historię choroby.

- I tak cud, że tak długo żyła. Przecież miała dopiero roczek.

Kiedy urodziła się Marysia, nikt nie przypuszczał, że pół roku później nastąpi coś, co sprawi, że szczęście zmieni się w paniczny strach o kolejny dzień. U Marysi zdiagnozowano nowotwór. W głowie. Intensywne leczenie i zaangażowanie doktora Bobera sprawiły, że chorobę udało się zahamować.

- Nikt też nie przypuszczał- kontynuował Bober- że po dwunastu latach znów zaatakuje…

Zamilkł. Spojrzał na Olę i Sławka. Wyszedł z gabinetu.

*
Goście rozeszli się.
Przy grobie zostali tylko Bober, Rzeczkiewicz, Kulas i przyjaciele z grupy specjalnej. Popatrzyli chwilę na siedzącą na ławce, otępiałą z bólu Aleksandrę. Patrzyli na Sławka, który podawał synowi nebulizator.

*
W przerobionym na salkę konferencyjną gabinecie lekarskim Bobera siedzieli poseł, Komendant, Doktor i Sławek.
W pomieszczeniu panowała cisza.
Rzeczkiewicz siedział z przymkniętymi oczami z głową skierowaną w sufit, Bober wpatrywał się tępo w blat stołu.

Po jakichś pięciu minutach rozległo się chrząknięcie Kulasa.

...Chłopcy…- rzekł- znamy się od lat.

Kaszlnął.

- Wiem, że nie wyjdzie to poza ten pokój…Szykują się duże lody…

Przerwał, potoczył wzrokiem po pozostałych.

- ...Wiecie…wiecie, że z naszymi pozycjami nikt nam w tym mieście nie podskoczy…

Uśmiechnął się butnie. Pozostali, z wyjątkiem Sławka, również.

- Skaczemy na Rafinerię.

Cisza. Spojrzenie po sobie. Przypominało to zaskoczenie kogoś, kto spodziewał się otrzymać prezent, lecz nie podejrzewał, że nastąpi to tak szybko. W zadowoleniu na zwracali uwagi na Sławka. Zdawali sobie sprawę, że musi minąć czas, zanim dojdzie do siebie po śmierci córki.

- Dobrze. Na wszelki wypadek trzeba wyparować szefa rady nadzorczej- Kulas uśmiechnął się cynicznie- dobrze, że Sławko tak pięknie uwinął się nam z Sędzim, mamy zabezpieczone tyły.

Bober i Reczkiewicz pokiwali z uznaniem głowami.

- To co, jesteśmy dogadani?- dodał Zbrzyźniacki.

Doktor i Komendant wykrzywili usta w zadowoleniu. Nareszcie poczuli, że po latach poszczenia biorą wszystko. Przez kilka minut patrzyli na siebie, jak ubawione dzieci. Któryś z nich zaczął się śmiać.

Zdecydowane szurnięcie krzesłem. Spojrzeli, jeszcze rozbawionym wzrokiem na Sławka. Stał. Patrzył na przyjaciół. Uniósł ręce, jakby poddawał się. Spojrzał w twarz każdemu z nich. W jego oczach widzieli wściekłość, gorycz i rozczarowanie. Zmieszani, odwracali wzrok.

- Nie.

Wyszedł z pokoju machając ręką, jakby mówił “nieważne”. Pokręcił głową, jakby nie zgadzał się z czymś. Po jego wyjściu pozostali w pokoju mężczyźni spojrzeli na siebie. Cisza.

*
Jeszcze tej samej nocy dwóch podwładnych Sławka gwałciło Aleksandrę.

Przewieziono ich poza miasto, do opuszczonej fabryki. Ciemności rozświetlały dwie ledwo świecące latarki. Trzymany przez pozostałych trzech policjantów, związany, skatowany i zakneblowany patrzył na gwałconą żonę.

Zza ściany słychać było kaszel syna.

- Nie bój się. Doktor da mu coś na kaszel. Mały uspokoi się na ZAWSZE- usłyszał.

Ostatkiem sił Sławek próbował wyrwać się oprawcom. W odpowiedzi otrzymał cios pięścią. Po chwili wywleczono go z pomieszczenia.

Kątem oka zauważył, jak jeden z jego podwładnych dusi Olę garotą. Stracił przytomność.

Dobiegający zza ściany kaszel ustał.

*
W małym pokoiku leżał martwy chłopiec. Obok, na taborecie siedział Bober. Tępym wzrokiem patrzył w kąt. Każdy mięsień, każde ścięgno jego twarzy drgało, jakby miało eksplodować.

*
Noc. Bezdrożami pędził jeep. Miał wyłączone światła.

Samochód zatrzymał się. Otwarły się drzwi. Z samochodu wypadło ciało mężczyzny. Z wnętrza dobiegł głos:

- Jak wrócisz do Polski, flaki z ciebie wypruję.

Ze środka wypadła jakaś karteczka. Drzwi zamknęły się, jeep ruszył. Sławek spróbował otworzyć oczy. Spojrzał na karteczkę. Westchnął. Karteczką okazała się rodzinna fotografia mężczyzny. Stracił przytomność.

* – Od niedawna jest pan członkiem rady nadzorczej Rafinerii. Mówi się, że otrzymał pan tę funkcję dzięki długoletniej przyjaźni z posłem Kulasem…

- Oczywiście znam się z panem posłem, ale zapewniam pana redaktora, że nie miało to żadnego wpływu na moją nominację.

-Mówi się, że zmarły trzy miesiące temu przewodniczący rady nadzorczej był w konflikcie z posłem.

- Eeee… Panie redaktorze, nie chciałbym, żeby nasza rozmowa zaczęła przypominać magiel. Nie chcę źle wypowiadać się o zmarłych. Gdybym nie znał pana redaktora, mógłbym pomyśleć, że jest pan obrońcą starego układu. Przypomnę, że jest to dla mnie niezwykle przykra sprawa, przecież to świętej pamięci przewodniczący rady zmarł w trakcie mojego dyżuru.

- Złośliwi mówią, że dokumentacja z sekcji zwłok i historia choroby zniknęły w tajemniczych okolicznościach…

- Panie redaktorze… Na pańskim miejscu nie byłbym tak pochopny w wygłaszaniu takich tez. Mam nadzieję, że to zwykłe zawieruszenie, zwykła rzecz w czasie przenosin archiwów.

- Panie Doktorze, czy to prawda, że Komendant Rzeczkiewicz odchodzi na przedwczesną emeryturę, gdyż ma objąć bardzo znaczącą funkcję w zarządzie Rafinerii?

- A co pan za głupoty opowiada, pani redaktorze! Taki inteligentny człowiek, a takie głupoty wygaduje! Naprawdę, wstydziłby się pan.

- Również pańska zażyłość z Komendantem jest powszechnie znana.

- Panie redaktorze, nie wiem o co panu chodzi, ale podejrzewam, że jest to spowodowane niedawnymi dramatycznymi zdarzeniami, związanymi z panem Sławomirem Narloch.

- Właśnie, to bardzo interesujące, panie doktorze, jak człowiek, który był chlubą policji, nagle stał się jej zakałą...Pojawiały się nawet plotki o jego powiązaniach z mafią.

- Panie redaktorze, nic nie dzieje się bez powodu. Nie popadajmy w paranoję. Czy wyobraża pan sobie, redaktorze, że wszystkie funkcje w naszym mieście stają przeciw społeczeństwu, którego mają bronić? Przecież to absurd!

*
Przed gabinetem Rzeczkiewicza brodaty sprzątacz uważnie obserwował wszystko, co dotyczyło pracy urzędu i osób wchodzących i wychodzących z gabinetu szefa.

Do gabinetu Komendanta zbliżały się dwie kobiety. Jedną z nich była sekretarka bossa- trzymała w ręku jakiś niewielki pakunek.

- Dalej zamawia książki na koszt firmy?

- No. Chłopaki na dyżurce już nawet nie sprawdzają. Patrzą na pieczątkę i już wiedzą skąd i co.

- A mówił, co chciałby najbardziej? Wiesz, informacja na wagę złota w razie imienin.

- Ja wiem…coś kiedyś wspominał, że chciałby mieć luksusowe wydanie “Imienia róży”, czy coś w tym stylu.

- Dobra. To na razie.

- Cześć.

Sprzątacz wyjął z kieszeni papierową serwetkę. Zapisał coś na niej.

*
Na klatce schodowej, przy wejściu do pewnego mieszkania, spółdzielczy malarz odnawiał lamperię. Sprawiał wrażenie znudzonego.
Co pewien czas zerkał w stronę mieszkania, z którego dochodziły odgłosy imprezy. Widział wchodzących i wychodzących bez pukania ludzi.
Rozpoznał Pięciu Mężczyzn, zapitych i zaćpanych. Przechodzili obok niego.

*
Zbliżał się koniec kampanii wyborczej.
Trwało jedno ze spotkań dotychczasowego posła. Za stołem prezydialnym siedzieli doktor Bober, Komendant Rzeczkiwicz oraz pięciu policjantów z grupy specjalnej.
W ostatnim rzędzie wypełnionej po brzegi sali siedział skromnie ubrany mężczyzna. Robił notatki.

*
W pewnej odległości od willi znajdującej się na osiedlu domków jednorodzinnych stał czarny opel kombi.
Siedzący wewnątrz kierowca obserwował bawiące się w ogrodzie rodzeństwo: chłopca i dziewczynkę. Tuż obok pani domu odchwaszczała grządki.
Na tarasie, przy stole, ze wzrokiem utkwionym w papierach siedział doktor Bober…

14.
Kulas i Bober usłyszeli zbliżające się kroki. Zamarli.

Zdawało im się, że słyszą szum płynącej krwi.

Patrzyli na otwierające się drzwi. Patrzyli na człowieka, który miał żyć na wygnaniu, upokorzony i odarty ze wszystkiego, co najcenniejsze. Zdali sobie sprawę, że patrzyli już nie na Sławka, patrzyli na Egzekutora. Na jego kamienną twarz, mechaniczne ruchy.
Patrzyli na trzymaną w ręku wypchaną torbę, która miała być u cyngli.

Egzekutor uśmiechnął się kącikami ust.
Podniósł torbę na wysokość ramienia. Doktor i poseł patrzyli zdezorientowani.

Sławek rozwarł dłoń...

15. – W serwisie wracamy do wczorajszej eksplozji, która miała miejsce w biurze poselskim posła Kulasa. Na miejscu wypadki byli poseł, doktor Józef Bober oraz mężczyzna o nieustalonej tożsamości. Wszyscy zginęli. Przyczyny tragedii nie są znane. Nasza redakcja otrzymała dziś list, który rzuca nowe światło na kulisy sprawowania władzy w naszym mieście. List zaczyna się cytatem zamordowanego premiera Szwecji, Olofa Palme: “Prawdziwym zagrożeniem we współczesnym społeczeństwie jest bezsilność jednostki”...

KONIEC

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

@mad

Druknę sobie przy ciastku poczytam

“...w tych pieknych okolicznościach przyrody…i niepowtarzalnej…”


eeeee

Ciasto to żona, czy po prostu ciastko???

It`s good to be a hater!


Ciastko znaczy...

It`s good to be a hater!


Mad

przeczytałem, k…wsko mocne
dobre, mnie się podoba

p.s narkotyki maja woń?

p.s 2- do sałatki czytałem i deczko mi w gardle sucho się robiło:)


jesli przyjmiemy, ze marihuana jest...

...to woń po skrętach chyba łapie sie?
Dzięki, Max.

It`s good to be a (un)hater!


Mad

z tym zastrzeżeniem to tak, pełna zgoda.
Trzeba by aby pojawiła się kategoria “tekstowisko”, co myślisz o tym?


Maks

Ano przydalaby sie.
wogole to jest taka idea, lubinskie stowarzyszenie obywatelskie zainteresowalo sie opowiadaniem na tyle, ze chcieliby to nakrecic w ramach ich pewnego projektu. no i rozpisalem im to w scenariusz. zlozyli w odpowiednich urzedach, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
tak, ze moze fajna rzecz bedzie zrobiona, a moze ktos inny podlaczy sie do tego. Zobaczymy.

It`s good to be a (un)hater!


@Mad

wiesz że o tym pomyslałem! nawet świetny off by z tego wyszedł:)

p.s jak czytałem o Imieniu Rózy to marzyłem sobie że …no własnie co zabiło tego komendanta???

:)


Ha!

Sluchaj, tu jest wlasnie nawiazanie do tego tytulu!
Nie znasz tresci powiesci, nie rozumiesz, co goscia zabilo.
Gra taka:-)

It`s good to be a (un)hater!


Co do offu

Jakiś gostek chce to nawet zrealizować, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Na razie zaczyna się to w tradycyjny sposób: “jestem zainteresowany, ale to ty masz za mną latać”.

www.malamoskwa.pl


Subskrybuj zawartość