Precz z TTIP i berlińsko-brukselskim dyktatem

Zamiast piętnować zwolenników wyjścia Polski z Unii warto rozejrzeć się zawczasu za sensownymi alternatywami – zanim będzie za późno.

TTIP_400px.jpg

I. Deklaracja Kaczyńskiego

Przy okazji Dnia Flagi Jarosław Kaczyński w swym przemówieniu jednoznacznie opowiedział się za dalszą przynależnością Polski do Unii Europejskiej: „Przynależność do UE traktujemy jako trwałą. Być w Europie to być w UE. Polacy są Europejczykami dlatego, że są Polakami, ale realna przynależność do Europy to przynależność do Unii. Ci, którzy mówią inaczej są szkodnikami, są politycznymi awanturnikami”. Cóż, próżno dociekać, czy słowa te są odzwierciedleniem faktycznych poglądów szefa rządzącej partii, czy też taktycznym wybiegiem obliczonym na zamknięcie ust opozycji straszącej, że „PiS chce nas wyprowadzić z Unii”. Jeśli to drugie, to zagranie okazało się nieskuteczne – antyrządowe media i politycy jednogłośnie uznali, że mamy do czynienia z cynicznym mydleniem oczu. Wiadomo, że Kaczyński nawet jeśli zapewnia, że Polska pozostanie w UE, to tylko po to, by odwrócić uwagę od swych rzeczywistych intencji. Dobrym odzwierciedleniem takiej twórczej reinterpretacji jest komentarz Witolda Gadomskiego z „Wyborczej”: „Istnieje wiele wypowiedzi i działań PiS-u skierowanych przeciwko Unii Europejskiej i jej instytucjom. W Polsce PiS prowadzi kampanię antyunijną i szuka zwolenników wśród skrajnie antyunijnych narodowców. To nie znaczy, że na pewno zechce postawić sprawę wyjścia Polski z Unii Europejskiej na porządku dziennym. Ale zapewnienia Kaczyńskiego, że tak się nie stanie, są tylko sztuczką mającą zniechęcić do udziału w najbliższych demonstracjach KOD”. I to tyle, jeśli chodzi o retoryczny efekt deklaracji Prezesa.

Może być jednak i bardziej pesymistyczna wykładnia przemówienia – taka mianowicie, że Kaczyński powiedział to, co rzeczywiście myśli zarówno o polskiej obecności w strukturach europejskich, jak i o tych, którzy podają w wątpliwość sens i opłacalność naszego członkostwa w Unii. A tacy znajdują się również w szeregach PiS, że przypomnę wypowiedź eurodeputowanego prof. Zdzisława Krasnodębskiego, że jeśli nieprzyjazne wobec Polski gesty Brukseli w rodzaju „dyscyplinującej” rezolucji Parlamentu Europejskiego będą się powtarzać, to należy rozważyć referendum w sprawie pozostania w UE. Osobiście przypuszczam, że Jarosław Kaczyński był akurat szczery – choćby dlatego, że to jego rząd negocjował Lizbonę i poświęcił system pierwiastkowy dla mechanizmu z Joaniny, a ostatecznie, mimo oporów, pod traktatem swój podpis złożył prezydent Lech Kaczyński. Przejście na pozycje eurosceptyczne oznaczałoby więc zanegowanie dotychczasowej linii PiS. Tyle, że jeśli traktować słowa Kaczyńskiego jako perspektywiczną diagnozę i wytyczną dla Polski, to właśnie została ona podważona za sprawą dwóch wydarzeń z ostatnich dni.

II. Nie dla TTIP!

Pierwsza kwestia, to wyciek dokumentów negocjacyjnych dotyczących TTIP. Przypomnę, że Transatlantyckie Partnerstwo w Dziedzinie Handlu i Inwestycji jest to gigantyczna umowa między USA a Unią Europejską mająca stworzyć przestrzeń wolnego handlu po obu stronach Atlantyku. Co ciekawe, w przeciwieństwie do krajów Europy Zachodniej, w których projektowany traktat od początku wzbudza wielkie kontrowersje (w skrócie – społeczeństwa są generalnie przeciw, natomiast za zawarciem umowy optują wielkie koncerny i rządy), w Polsce temat ten nie spotyka się z większym zainteresowaniem mediów, a co za tym idzie – społecznym oddźwiękiem. Próżno oczekiwać wielotysięcznych demonstracji przeciw umowie, które na Zachodzie są na porządku dziennym (ostatnio w Hanowerze). Tymczasem TTIP może potencjalnie przeorać stosunki gospodarcze w Europie, w szczególności w słabiej zaawansowanych krajach, takich jak Polska i pozostałe państwa naszego regionu. Dodatkowo niepokój podsyca paranoiczny stopień utajnienia procesu negocjacyjnego, toczącego się nawet ponad głowami rządów krajów członkowskich UE. Wiadomo, że po obu stronach – zarówno Komisji Europejskiej, jak i USA – przytłaczającą większość negocjatorów stanowią po prostu lobbyści poszczególnych branż i korporacji, do niedawna zaś jedyne co było podane do publicznej wiadomości, to początkowe stanowisko Komisji Europejskiej. Krótko mówiąc, Bruksela z Waszyngtonem dogaduje się w fundamentalnej dla nas wszystkich sprawie, następnie traktat zostanie zatwierdzony przez Parlament Europejski i Kongres USA w wyniku czego stanie się prawem obowiązującym wszystkie kraje „wspólnoty”, zaś o tym co tak naprawdę zawiera dowiemy się, gdy już będzie po wszystkim.

Jednak teraz, za sprawą afery „TTIP Leaks”, Greenpeace opublikowało dokumenty według stanu na kwiecień 2016 – i okazało się, że potwierdzone zostały najgorsze przypuszczenia. USA naciskają na dopuszczenie do europejskiego rynku GMO, mięsa z hodowli stosujących hormon wzrostu i inne „przyspieszacze”, a nade wszystko – chcą zastąpienia europejskiej zasady ostrożnościowej mówiącej, że przed dopuszczeniem produktu do obrotu należy wykazać jego nieszkodliwość (w Stanach obowiązuje zasada odwrotna – produkt wycofuje się z rynku dopiero po udowodnieniu jego szkodliwości). Dopasowanie systemów prawnych w rzeczywistości przybierze postać poluzowania europejskich regulacji z zakresu ochrony zdrowia, norm jakości i praw konsumenta – bardziej restrykcyjnych niż amerykańskie.

Do tego dochodzi mechanizm ISDS zgodnie z którym inwestor może pozwać przed prywatny arbitraż państwo, jeżeli uzna, że jego rzeczywiste lub choćby tylko spodziewane zyski są zagrożone. Na takiej zasadzie koncerny tytoniowe pozywały już rządy za regulacje antynikotynowe, zdarzały się pozwy przeciw rządom podnoszącym płace minimalne, albo chociażby wdrażające nowe regulacje w zakresie ochrony środowiska. Krótko mówiąc, pozwać można dosłownie za cokolwiek, przy czym nie ma górnej granicy odszkodowania, od orzeczenia zaś nie przysługuje odwołanie. Komisja Europejska twierdziła, że będzie się starać o zreformowanie ISDS – ale było to od początku puste gadanie, bo w tej sprawie Stany Zjednoczone nie chcą ustąpić nawet o milimetr.

Można było mieć nadzieję, że po odsunięciu PO rząd PiS zrewiduje nasze poparcie dla umowy – świadczyły o tym choćby wypowiedzi min. Jurgiela z listopada 2015 w których podnosił zagrożenia dla polskiego rolnictwa oraz stopień utajnienia rozmów (tak! rządy poszczególnych krajów, w tym Polski, nie są dopuszczone do szczegółów negocjacji!), padały też głosy o niebezpieczeństwie dla naszego przemysłu chemicznego, np. wykorzystującej gaz ziemny produkcji nawozów sztucznych (Amerykanie korzystają ze znacznie tańszego surowca). Te odosobnione głosy krytyki jednak ucichły, zaś teraz jedynymi słyszalnymi opiniami są wypowiedzi ministra Morawieckiego, który jest gorącym zwolennikiem TTIP, rojąc o ekspansji naszego sektora MiSP (małe i średnie przedsiębiorstwa) na amerykański rynek. Zgroza.

III. Berliński dyktat

Kolejnym wydarzeniem spektakularnie podważającym dogmat o konieczności naszej dalszej obecności w UE jest niedawny dyktat KE, uszyty na ewidentne polityczne zamówienie Berlina, dotyczący nowego mechanizmu relokacji imigrantów, wedle którego państwo mogłoby się „wykupić” od przyjmowania przydzielonych mu przybyszów na okres roku za zaporową stawkę 250 tys. euro od głowy. Innymi słowy, jest to usiłowanie wymuszenia „solidarności” i „lojalności” pod groźbą bata, co harmonizuje z wcześniejszymi wypowiedziami Martina Schulza, że opornych należy przymusić siłą do przyjmowania nachodźców. Jak sobie wyobrażamy dalsze funkcjonowanie w takiej Unii? Jeżeli nie uda nam się zmontować koalicji blokującej w Radzie Europejskiej, to pożegnamy się z resztką suwerenności, przeforsowanie tego projektu będzie bowiem oznaczało, że można nam narzucić wszystko. I nie można się ograniczać do wynegocjowania bardziej znośnej stawki „wykupnego” – obalić należy sam mechanizm obowiązkowej relokacji.

Przy okazji dyskusji nad naszym członkostwem w UE podnoszą się często głosy, że kryzys i osłabienie Unii najbardziej ucieszą Putina. To prawda, ale w takim wypadku stwierdzić należy, że najbardziej na rzecz Putina grają dziś Niemcy i kanclerz Merkel oraz podporządkowana jej politycznie Bruksela, każąc reszcie Europy płacić za własne błędy i znosić hegemonistyczny styl uprawiania polityki. To musi budzić opór – i budzi. Niedługo możemy pożegnać Wielką Brytanię, a po niej – kto wie, czy nie pójdą następni. Warto również przypomnieć o istnieniu EFTA (Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu) z Norwegią, Islandią, Szwajcarią i Liechtensteinem, które współtworzy wraz z UE Europejski Obszar Gospodarczy. Kraje EFTA np. należą do strefy Schengen, więc nie jest tak, że wyjście z UE skutkować musi zamknięciem granic, czym jesteśmy nieustannie młotkowani. Podsumowując, zamiast piętnować zwolenników wyjścia Polski z Unii jako „szkodników” i „awanturników” warto rozejrzeć się zawczasu za sensownymi alternatywami – zanim będzie za późno, a ograniczenie naszej suwerenności posunie się tak daleko, że aby opuścić UE trzeba będzie (co nie daj Boże) rozpętać jakąś europejską wojnę secesyjną.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———-> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3825-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 19 (11-19.05.2016)

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość