Dymitr

Dymitr

W przypadku ataku na jakiś posterunek połączonego z czystką pewnie tak, szczególnie że jeśli istniała tam jakaś lokalna samoobrona (a “samoobroną” może byc chłop z siekerą) którą zawsze można uznać za Niemców, czy “AK”.

Ale w przypadku obrony, tak jak w tej akcji z 11 września, liczenie strat przeciwnika wygląda następująco:

- ostrzelaliśmy ich kiedy podchodzili, kilku padło (zabici? ranni? po prostu zalegli pod ogniem?) – liczymy ich jako zabiitych,

- jeśli to nie daje odpowiedniej proporcji, bieżemy nasze straty po czym zakładamy, że przeciwnik poniósł straty 2-4 razy większe – tak aby nie wyglądało że przegraliśmy,

- wszystkie szacunki są i tak z sufitu, bo na polu walki zostają oni a nie my, więc nie można policzyć ciał.

W tym akurat przypadku bym się UPA nie czepiał, tak robili absolutnie wszyscy.

Problem pojawia się wtedy, kiedy w takie “fakty” wierzy historyk. Ocenę strat przeciwnika ZAWSZE robi się na podstawie jego raportów, a nie raportów naszej strony. W przypadku Armii Czerwonej trzeba brać również nie oficjalne raporty (zresztą RKKA w ogóle rzadko podawała swoje straty), ale raporty archiwalne i tam też trzeba uważać.


Dekonstrukcja mitu By: KriSzu (11 komentarzy) 9 wrzesień, 2008 - 21:03